Zofia Boradyn - Mój Nowogródek.pdf

(263 KB) Pobierz
Mój Nowogródek
25 marca 2010
Ruiny zamku w Nowogródku
Zofia Boradyn
Pani Zofia Boradyn to założycielka nowogródzkiego oddziału Związku Polaków na Białorusi.
Prawie całe jej życie było związane z Nowogródkiem, gdzie w 1929 roku przeprowadziła się z
Radomska jej rodzina. Za „Głosem znad Niemna na Uchodźstwie” publikujemy unikalne
fragmenty jej wspomnień, barwne i jednocześnie wstrząsające. Od 1929 roku ojciec jako
referent gospodarczy w starostwie kilkakrotnie był przenoszony z Nowojelni do Nowogródka i z
powrotem – w zależności od tego, gdzie był wakat – ale od listopada 1935 roku rodzina
mieszkała w Nowogródku już na stałe.
799752431.003.png 799752431.004.png
Spotkałam się z koleżankami, z którymi rozpoczynałam naukę w I klasie w naszej szkole im.
Grzegorza Piramowicza, która mieści się w byłym pałacu Radziwiłłów przy placu zwanym Wielki
Rynek. Na parterze, od strony rynku, jest drukarnia, gdzie drukują gazetę nowogródzką i żydowską w
języku jidysz.
Idąc do szkoły, muszę przejść ulicą Hołówki, potem Bazyliańską i już jest rynek. Jaką mozaiką są te
domy, które mijam w drodze do szkoły! Na każdym domu jest tabliczka z numerem i nazwiskiem
właściciela. Nasz gospodarz, Mikołaj Żdan, mieszka w domu pod nr 39. Żona pana Żdana to córka
Adama Gibasa, ma jeszcze siostrę – Helenę Piotrowiczową. Stolarz Adam Gibas wykupił obydwu
córkom place i wybudował domy przy pomocy zięciów. Mają studnię i kawałek łąki. Biegamy tam, gdy
podnosi się wieczorem mgła. Państwo Piotrowiczowie mają jeszcze mniejszy dom, w którym jest
sklepik z towarami spożywczymi. Sam Adam Gibas, już bardzo posunięty w latach, ma też swój
nieduży dom.
Następny dom należy do Bronisława Wilniewczyca, szlachcica z jakiegoś zaścianka, miejscowego
szewca, nosimy tam obuwie do reperacji. Wilniewczyc jest kawalerem, więc sąsiadki ze wszystkich sił
starają się go wyswatać, bo bez kobiety przecież trudno samemu.
Ilko i Ludmiła Bernatowie to właściciele dużego domu, tam mieszkają lokatorzy. Właścicielami
następnych trzech domów są Tatarzy Makułowiczowie. Mają duży sad, piękny ogród i dużo kwiatów.
Sami mieszkają w jednym domu, a dwa wynajmują lokatorom. Obok stoi dom Nestora Wojtko –
gospodarz mieszka na wsi, a w domu lokatorzy. Dalej duży teren należący do inż. Lewackiego,
obsiewany rumiankiem. W czasie wakacji zbierałyśmy tam kwiatki dla apteki, za co nam płacili.
Dom Kamienieckich, gdzie też mieszkają lokatorzy, bo pani Kamieniecka jest artystką w teatrze
żydowskim i rzadko bywa w domu, chociaż ma syna Griszkę. Następne dwa budynki to domy braci
Aronowskich, jeden większy, drugi mniejszy. Mniejszy należy do właściciela sklepu. Trzeci dom też
żydowski. Mieszka w nim rzeźnik. Wygląda on na biedniejszego, w suterenach na rynku ma jatkę z
mięsem. Jego synek choruje.
Dalej dom panien Wojniłowiczówien – ziemianek z Węgłów, które mieszkają na wsi, też z lokatorami.
Znów dom Tatara, Lebiedzia, i na samym rogu ul. Hołówki i Bazyliańskiej stoi maleńki dom Tatarki
Furszy Alijewicz. Właścicielem dużego areału po lewej stronie ulicy, którą chodziłam do szkoły w
stronę Bazyliańskiej, był Żyd Mowszowicz. Wybudował on i sprzedał dużo domów. Kiwacze kupili
dużo ziemi nie tylko pod budowę domu, ale i na potrzeby gospodarstwa. Zofia Lebiedziowa to siostra
p. Kiwaczowej. Lebiedź jest nauczycielem na wsi, przeniósł się do miasta, mieli dwoje dzieci. Dom
Władka Mazura jest duży. Właściciele zajmowali tylko jeden pokój, a resztę wynajęli lokatorom, żeby
spłacać pożyczkę zaciągniętą w banku.
Po sąsiedzku stoją domy Białorusinów Jurewiczów i Sidorkiewiczów. Obok dom Mackiewiczów –
Polaków, dalej Białorusinów Huleckich. Bardzo duży dom sąsiedni jest własnością Żyda Piątaka.
Właścicielem domu Kordiaków jest Polak Oleszkiewicz (rodzina mieszana). Tam dwa domy Felicji
Szahidewicz – Tatarki, żydowski dom Lipchina, za nim – Tatara Aleksandrowicza. Następny dom
należy do Żyda Szafiry, który miał fabrykę mydła. Dalej dom Hryńki. Znów dom Tatarki – Smolskiej,
Polaków – Szumskich, Podlipskich, Czaboćków, pani Lewaszkiewiczównej. Za nimi dom żydowski. W
nim mieszkała moja koleżanka Renia Baleinowska. No i wreszcie plac, gdzie będzie budowana nowa
szkoła. Na rogu Bazyliańskiej i Hołówki z lewej strony stoi dom państwa Łukowskich – to bardzo
posunięci w latach ludzie. Bazyliańskiej ulicy nie będę opisywać, ale tam jest prawie taka sama
mozaika. Chcę zaznaczyć, że ludzie żyją obok siebie w zgodzie, bez nienawiści.
799752431.005.png
Moja mama w młodym wieku została sierotą. Zamieszkała w majątku. Była przyzwyczajona do tego,
że trzeba nieść pomoc potrzebującym, szczególnie chorym. Umiała stawiać bańki, często nawet
wieczorem przychodzili ludzie prosić ją o pierwszą pomoc. Nigdy nie brała wynagrodzenia. Nie była
kurą domową, miała skończony kurs Czerwonego Krzyża, należała do Klubu Kobiet Katolickich, gdzie
na zebraniach radzono na temat pomocy charytatywnej. Była też członkiem komitetu rodzicielskiego w
mojej klasie. Zawsze bardzo gościnna. Mimo że nie byliśmy zamożni, zawsze do nas przychodziły
dzieci; częstujemy tym, co i my jemy. Mama miała dużo przyjaciół. Rodzice prenumerowali dla siebie
gazety centralne i czasopisma, a dla dzieci Mały Przewodnik Katolicki.
W naszej klasie mamy mozaikę narodowościową: Polacy, Białorusini, Tatarzy i Żydzi. W sobotę
Żydom nie wolno pisać, toteż moje koleżanki Sara Dawidzon, Michla Krulewiecka, Adasa Mimękina
tylko siedzą na lekcjach i nikt nie zmusza ich do łamania praw religijnych. Kiedy mamy lekcję religii,
przychodzą katolicki ksiądz Wiktor Gliński, prawosławny duchowny Klejewski, wyznanie mojżeszowe
reprezentuje rabin Bruk, zaś islam – muzułmański imam Safarewicz. Dzielimy się na grupy
wyznaniowe w czasie tej lekcji, a na następną przychodzimy już wszyscy razem do swojej klasy. Nikt
nie czuje się gorszy czy lepszy, jesteśmy wszyscy jednakowo traktowani.
W Nowogródku na 12 tysięcy mieszkańców połowę stanowili Żydzi, co widać było szczególnie w
handlu, tym większym i tym mniejszym. Na Rynku stały hale targowe z mnóstwem sklepików. Żydzi
byli wykształceni, inteligentni. Są wśród nich lekarze, adwokaci, farmaceuci, właściciele aptek. Przy
Rynku – Ginzburg i Lejzerowski, bracia Delatyccy, skład apteczny – Ajzikowicki, Kiwelewicz – sklep
materiałów kancelaryjnych, małżeństwo Delatyckich, Harkawy – dentyści. Żydzi byli właścicielami
hoteli, piekarni – Ejszysko, Masłowaty, właściciel kina Iwieniecki, właściciel restauracji Lipuner (na
gmachu pierwszy neon w Nowogródku). W handlu zajmują pierwsze miejsce. Również są
rzemieślnikami – szewcy, krawcy, fryzjerzy, blacharze, stolarze, fotografowie – Winnik, Szymonowicz.
W sobotę do swoich sklepów wynajmują chrześcijańskich ekspedientów. Z okazji otwarcia muzeum
pamiątek po Adamie Mickiewiczu 11-22 października 1938 r. okazjonalny jednodniowy biuletyn pisał:
Według najświeższych danych rzemiosło Nowogródczyzny posiada legalnych warsztatów 9 000, w
tym chrześcijańskich 3 400, żydowskich 5 600. W miejskich ogółem 3 510, chrześcijańskich 789,
żydowskich 2 721. W wiejskich ogółem 5 490, chrześcijańskich 2 775, żydowskich 2 715. Gmina
żydowska posiadała szpital, dom położny, bożnicę i szkoły, swoją prasę. Według mojego pojęcia nie
mogli czuć się obywatelami niższej kategorii.
Jest rok 1939, marzec. W maju skończę 13 lat. Już mamy nową szkołę przy ulicy Zamkowej, a przy
rynku jest szkoła nr 3. Teraz dzieci będą się uczyć tylko z rana, a przedtem uczyliśmy się na dwie
zmiany. Jest mała mobilizacja. Jestem w 6 klasie, wprowadzono lekcje samoobrony na wypadek
wojny. Śmiejemy się, co za brednie. Przecież niedawno skończyła się wojna światowa, która tyle ofiar
ludzkich pochłonęła.
Nieraz zaglądam do gazet moich rodziców. Tu są jakieś artykuły w obronie zwierząt, nad którymi
znęcają się ludzie. Były również artykuły przeciwko ubojowi zwierząt według rytuału żydowskiego.
Trzeba zabić tylko jednym pociągnięciem noża. A jeżeli zbyt słabo? Poprawiać nie można. Można
sobie wyobrazić straszne męki tego zwierzęcia. Mamy sklepy z mięsem koszernym, każdy mógł
wybrać, jakie mu odpowiadało. Były jeszcze jakieś sporne kwestie w akademii medycznej. Studenci
uczący się na lekarzy preparowali tylko ciała umarłych chrześcijan, a Żydzi mieli godny pochówek.
Domagano się, żeby studenci Żydzi preparowali umarłych wyznania mojżeszowego.
Z horyzontu moich 13 lat nie mogę wyrobić swojego zdania, to jeszcze nierealne i odległe, bo jeszcze
przede mną długie 6 lat nauki. Po 6 klasie szkoły powszechnej czekał mnie egzamin do gimnazjum
państwowego nr 919 im. A. Mickiewicza w Nowogródku. Moja starsza siostra już się tam uczy. Moja
799752431.006.png
mama i mama mojej koleżanki Aliny M. umówiły się, że trzeba nająć korepetytora. Dwa razy w
tygodniu chodziłam do Aliny i miałyśmy lekcje. Korepetytor Hilel Kapliński, uczeń liceum (po 4 klasach
gimnazjum są 2 liceum) jest Żydem. Muszę odrabiać lekcje do szkoły i potem na korepetycje.
Dowiedział się o tym kierownik naszej szkoły, p. Antoni Marcinowski. Wezwał mamę i odradzał,
zapewnił, że ja zdam bez korepetycji i miał rację. Przestałam chodzić na te lekcje do Aliny. Zdolnym
uczniom starszych klas, niezależnie od narodowości czy wyznania, dobrze się powodziło. Mogli
zarabiać korepetycjami.
Już koniec roku szkolnego, takie małe pożegnanie z naszą szkołą, nauczycielami, bo jeżeli nie zdamy,
to będziemy uczyć się w 7 klasie. Mam przeżycie emocjonalne – egzaminy. Wchodzimy do gmachu
gimnazjum (były klasztor pojezuicki), jest tak uroczyście. Zdałam. Moje nazwisko jest na liście
przyjętych. Mama szykuje mundurek, wymarzona tarcza z nr 919 przyszyta na lewym rękawie. Teraz
już wakacje, a początek roku szkolnego 1 września.
Upalne, gorące lato. Cieszę się, że słońce tak świeci i opalam się na czekoladowo. Jest niespokojnie,
ale nam nic nie mówią. Chodzimy do lasu grabnickiego po jagody i grzyby, nabieramy siły do zajęć w
szkole. Ciepła, wchłoniętego przez organizm, wystarczy na długie jesienne dni. Po 20 sierpnia zostaje
11 dni do rozpoczęcia roku szkolnego, do zajęć w ukochanej, wymarzonej budzie. Niepokoi nas
wyjazd delegacji niemieckiej do Moskwy. Już jest piosenka okazjonalna: Hitler swastykę wypuścił z
dłoni i bolszewikom się pokłonił, straszą nas czerwoną szmatą, taką szmatą, a my sobie gwiżdżem na
to. Rodzice rozmawiają ze sobą, nie wiemy o czym. Mama chce wyjąć pieniądze z książeczki
oszczędnościowej. Rodzice odkładali na czarną godzinę. Ojciec nie może pozbawić Ojczyzny tych
pieniędzy w ciężkiej chwili.
Pierwszego września jest jakiś mglisty poranek. Wszyscy wychodzimy, oprócz mamy. Ja z siostrą do
gimnazjum, brat i młodsza siostra do szkoły powszechnej. Ojciec do pracy. Zbliżamy się, ale drzwi są
zamknięte. Tłum uczniów stoi i czeka. Wychodzi dyrektor: Kochani, Niemiec napadł na nasz kraj –
wojna. Stoimy strwożeni. Wchodzimy do budynku, rozdzielają nas. Nasza klasa będzie w gmachu
dodatkowym przy ul. Pieresieka. Po małej mobilizacji rezerwistów w marcu puścili ich, a teraz
rozpoczyna się znów mobilizacja. Ojciec wyjeżdża w delegację. Mówi, że pójdzie na ochotnika do
wojska. Mama płacze, bo zostanie sama z czwórką dzieci.
Chodzę do gimnazjum. Raz tylko nadleciał samolot, to wtedy zeszliśmy do podpiwniczenia. Alarm
odwołano i znów odbywały się lekcje. Nie wiem, co będzie dalej. Nie mamy w domu odbiornika, bo
przeszkadzałby dzieciom w nauce. Moja koleżanka, Janka S., mieszka u państwa Makułowiczów, oni
mają radio. Myśleliśmy, że Rosja jest państwem neutralnym, może będzie mówić prawdę. Języka nie
znamy, ale jej mama mówi, że podają w komunikacie dużą liczbę żołnierzy polskich wziętych do
niewoli. Robi się nam smutno.
Już 17 dzień wojny. Niedziela. Pogoda znów słoneczna. O 6 godzinie rano ktoś puka do okna.
Wzywają ojca natychmiast do pracy. Czekamy na jego powrót, idziemy do kościoła, wracamy –
jeszcze go nie ma. Idziemy z siostrą do biura. Wszyscy na miejscu, robią porządek z dokumentami.
Ojciec każe nam iść do domu, zapewnia, że przyjdzie. Ludzie idą do kościoła na sumę, a tu na niebie
samolot z czerwonymi gwiazdami. To nas zaskoczyło. Baliśmy się samolotów z czarnymi krzyżami,
czy to już sowieckie samoloty mają prawo latać nad nami?
Około godziny 14 przychodzi ojciec. Zawiadamia, że ma rozkaz odjechać ze wszystkimi kolegami, a
tutaj idą bolszewicy. Mama stoi jak skamieniała, siostra dostaje histerii. Co będzie z nami? Ojciec
żegna się z nami, z mamą. Zostawia dokumenty z pracy, gdzie był wcześniej zatrudniony. Mieliśmy
799752431.001.png
dwa rowery, jeden własny, drugi służbowy. O 15 godzinie ojciec wsiadł na swój rower, służbowy oddał
koledze i odjechał. Po dwóch godzinach byli już w Nowogródku bolszewicy.
Patrzymy na naszych sąsiadów, których córeczka była naszym stałym gościem, jak witają sowieckich
towariszczej. Przychodzi do nas gospodyni, mieszkamy już u państwa Mackiewiczów (to bliżej rynku),
każe odpruwać tarcze gimnazjalne, bo bolszewicy nie lubią gimnazjalistów. W ciągu kilku godzin
zostaliśmy bez Ojczyzny, na łasce cudzego państwa, przeciw któremu nie popełniliśmy żadnego
przestępstwa, a już byliśmy osądzeni. Ta świadomość przyszła do nas później.
Pierwsza noc bez głowy rodziny. Na drugi dzień przychodzą do nas podrostki z czerwonymi
kokardami, żądają lisopiedów (rowery). Mama mówi: Szukajcie. Znajdziecie – to wasze. Zabrali się i
poszli. Mama i starsza siostra poszły do pracy w parku. Płacili 5 rubli za dniówkę. Ja gotowałam obiad.
Przychodzą załamane, nie fizycznie, a psychicznie. Nadeszli Żydzi, szydzili z nich, z tych Polaków,
którzy pracowali, że muszą prędzej pracować i przyznali się, że oni (Żydzi) 17 dni pościli i za 17 dni
Polskę diabli wzięli i to dla nich wielka radość. Byliśmy wstrząśnięci.
Tymczasem jednostki armii sowieckiej przesuwały się na zachód. Nam zarekwirowano jeden pokój.
Nocowało tam z sześciu żołnierzy. Buty smarowali dziegciem, całe miasto przeszło tym zapachem. Po
ich wyjeździe nie mogliśmy wywietrzyć pokoju.
Gdzie są sklepy? Gdzie się wszystko podziało? Wszystko już znacjonalizowane, nie ma nic
prywatnego. W witrynach sklepowych widać wycięte z forniru wędliny i inne towary. Kolejki po cukier,
mydło. Gospodarzom zabierają domy, zostawiają małą klitkę do przeżycia, a wynajmują lokatorom,
których przysyłają z urzędu. Z więzienia wypuścili kryminalistów, okazuje się, że wszyscy siedzieli za
ideę. Naszym dzielnicowym jest Żyd – był kowalem, siedział za zwyczajne przestępstwo, ale
awansował na milicjanta.
Znów chodzimy do gimnazjum w budynku przy Rynku na dwie zmiany, bo nabrali dużo nowych
uczniów. Uczymy się rosyjskiego, lecz nie mamy łaciny. Ks. Zienkiewicz jest bez pracy, bo oczywiście
religii nie ma, nawet niemieckiego nie pozwolono mu wykładać. Niemieckiego uczyła nas Żydówka
Dulsinowa, która prowadziła też antyreligijne wykłady. Byliśmy przygnębieni. Starsze klasy były
bardziej niepokorne, nieraz robiły spięcia, elektryczność wyłączali, było ciemno. Koleżanka
opowiadała, jak dyrektor Poźniak deklamował po ciemku wiersz Staffa Deszcz jesienny. Wszyscy
siedzieli jak zaczarowani, nie śmieli się poruszyć, żeby nie przeszkodzić.
Jest 7 listopada – rocznica oktiabrskiej rewolucji. Mamy iść na defiladę. Błoto i mokro, ale po defiladzie
idziemy do kinoteatru na ul. Beczkowicza. Jest referat, a potem występy. Nasi chłopcy pod
kierownictwem pana Strycharzewskiego zaprezentowali ćwiczenia gimnastyczne, są doskonali.
Występuje także Hilel Kapliński w czerwonej koszuli, mówi, że on ma nową ojczyznę – nie spocznie,
dopóki czerwony sztandar nie zawiśnie na wieży Eiffla w Paryżu. Jest mi ogromnie smutno, my nie
wyrzekamy się swojej ojczyzny.
Nie ma już niedzieli, są tylko wychodne w pracy, kiedy wypadnie. My w szkole mamy niedziele. Na
rogu placu, niedaleko hotelu Europa, jest ogromny sklep ze szkła, to firma czeska Bata. Tu można
było kupić tanie obuwie, ale już go nie ma, przyjmują tylko zamówienia, bo szewcy i krawcy musieli
być w arcieli. To jest państwowe, nad nimi jest jakiś naczelnik.
Przeprowadzają paszportyzację. Mama wypełniała dokumenty do nowego zameldowania – nie
wiedziałam, że umie pisać po rosyjsku. Trzeba było pisać życiorys, dawała sobie radę. Tymczasem
mamy wiadomość, że nasi przeszli granicę z Litwą i zostali internowani. Ojciec jest w obozie ze
799752431.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin