Dailey Janet - Zludzenia.pdf

(935 KB) Pobierz
7365471 UNPDF
Janet Dailey
Złudzenia
(Illusions)
Przekład Ewa Spirydowicz
1
Prolog
Ten sukinsyn Lucas Wayne jeszcze za to zapłaci, obiecywała sobie nie po raz pierwszy Rina
Cole z ledwo skrywaną wściekłością. Czule pogładziła macicę perłową na rękojeści pistoletu
kaliber trzydzieści osiem, starannie ukrytego w torebce. Uśmiechnęła się z satysfakcją,
wyobrażając sobie minę Lucasa, gdy zobaczy wycelowaną w siebie broń.
Czy rozpozna pistolet, który sam jej podarował? Miała nadzieję, że tak. Luke dał jej niewiele
– a teraz zwróci mu jeden z jego prezentów w specyficzny sposób: nie sam pistolet, tylko
kule z jego lufy.
Nadal uśmiechała się złośliwie, gdy luksusowa limuzyna wiozła ją wzdłuż Madison Avenue
na Upper East Side, najmodniejszą część Manhattanu. Wszędzie panował spokój, nie było
żadnego ruchu, ale to nic dziwnego o tej godzinie, w środku nocy. Latarnie rozjaśniały
ciemność w równych odstępach, ulice były właściwie puste, jeśli nie liczyć śmieciarki
i niewielu taksówek.
Limuzyna zwolniła, zanim skręciła w Siedemdziesiątą Szóstą Ulicę. Rina pochyliła się do
przodu. Znajomy widok hotelu Carlyle, gdzie Lucas Wayne się zatrzymywał, ilekroć gościł
w Nowym Jorku, sprawił, że poczuła jednocześnie gniew i podniecenie.
Nie był sam. Towarzyszyła mu blondynka, całkowite beztalencie, która cudem dostała małą
rólkę w jego nowym filmie. Czy naprawdę myślał, że Rina się o tym nie dowie, że nikt jej nie
zawiadomi?
Nie pozwoli się traktować jak byle kto. Jest przecież Riną Cole. Zanim Lucas nagrał
pierwszą piosenkę, ona dostała tyle platynowych płyt, że nie mieściły się na ścianie. I tylko
jej zawdzięcza karierę filmową! To ona dała mu szansę! Drań jest jej dłużnikiem.
Limuzyna zatrzymała się. Portier w liberii podbiegł szybko, z ukłonem otworzył drzwiczki.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by ją rozpoznał.
– Witamy w hotelu Carlyle, panno Cole.
Nie zwróciła uwagi na jego słowa. Ignorując go całkowicie, skierowała się do wejścia.
Kurczowo zaciskała dłonie na torebce, w której spoczywał pistolet. W nocnej ciszy jej
obcasy głośno stukały po asfalcie.
Szybkim krokiem przemierzyła mroczne foyer i wsiadła do windy. Nikt jej nie zatrzymywał.
Była RinąCole.
Stłumiony jęk syren zakłócił ciszę pogrążonej w ciemności sypialni. Kilka minut wcześniej
zagłuszyłyby go jęki rozkoszy. Teraz jedynie wtórował przeciągłemu westchnieniu, gdy
blondynka u boku Lucasa Wayne’a przeciągnęła się leniwie. Odwróciła się w jego stronę,
podparła na łokciu, przesunęła dłonią po klatce piersiowej.
– Luke, kochanie, jesteś niewiarygodny – zamruczała. – Czuję się jak szmaciana laleczka.
Wiesz, jak doprowadzić dziewczynę do szaleństwa.
– Było nieźle, prawda? – Uśmiechem starał się zamaskować znudzenie, jakie w nim budziły
takie rozmowy.
2
Lubił seks gorący, wilgotny i dziki. Dwa na trzy to jednak niezły wynik, zwłaszcza że
blondynka starała się zagrać ostatni element z godnym podziwu zaangażowaniem, choć na
Oscara nie zasłużyła.
– Ty potworze, jak możesz tak mówić? – Za karę wymierzyła mu pieszczotliwego klapsa. –
Było lepiej niż nieźle, i doskonale o tym wiesz.
Zachichotał, przyciągnął ją bliżej.
– Rzeczywiście, nie było tak źle jak na próbę.
– Próbę? – powtórzyła przeciągle. – Co za świetny pomysł.
– Prawda? – Z uśmiechem przesunął dłonie w górę, aż objął duże, ciężkie piersi. W jej ciele
wszystko było drobne, miniaturowe z wyjątkiem biustu. Podejrzewał, że to implanty, było
jednak zbyt ciemno, by stwierdzić, czy ma blizny pooperacyjne.
Ciemność w sypialni rozjaśniała jedynie jasna smuga wpadająca przez uchylone drzwi
z salonu. W przytłumionym świetle piersi dziewczyny lśniły blado, przykuwały uwagę.
– Czy na pewno jesteś w stanie to zrobić? – zapytała kpiąco i otarła się o niego
uwodzicielsko.
– Wierć się tak dalej, a zaraz przystąpimy do kolejnego ujęcia.
– Może tym razem – odnalazła jego sztywniejący członek – będziemy kręcić od góry.
– Doskonały pomysł – mruknął.
W następnej chwili przymknięte dotąd drzwi stanęły otworem. Pokój zalało ostre światło.
Lucas gwałtownie zepchnął z siebie blondynkę i uniósł się na łokciu, wpatrzony w postać
w progu.
– Kto do cholery... – zaczął, ale wystarczył jeden rzut oka na rozwianą blond czuprynę
i długie nogi w skórzanej mini, by wiedział, z kim ma do czynienia, zanim jeszcze usłyszał
słynny ochrypły głos.
– Ty sukinsynu! Kochałam cię, a ty mnie wykorzystałeś! – Światło odbiło się w metalu.
Zobaczył broń w jej dłoniach. Celowała w niego! – Nigdy więcej, Luke. Nigdy.
Zaraz strzeli. Strach napełnił jego żyły adrenaliną. Nie zastanawiając się, wyrwał poduszkę
spod głowy i cisnął z całej siły. Pistolet wypalił z głośnym hukiem. Blondynka zaczęła
wrzeszczeć. Lucas rzucił się na Rinę Cole.
Zanim zdążyła ponownie wycelować, wykręcił jej nadgarstki i wytrącił broń z ręki. Kopnął
pistolet w jak najdalszy kąt pokoju. Rina nie poniechała ataku, wpiła się w niego długimi
paznokciami, obrzucała obelgami.
Starał sieją poskromić.
– Zadzwoń po pomoc, do jasnej cholery! – krzyknął do ciągle wrzeszczącej blondynki.
Szlochając cicho, ściągnęła z łóżka prześcieradło. Usiłowała osłonić nim nagość. Drżącymi
dłońmi podniosła słuchawkę.
– Halo? Centrala? Proszę nam pomóc! Ona chciała nas zabić!
Rozdział pierwszy
3
Dzwonek telefonu wyrwał Delaney Wescott z głębokiego snu. Przewróciła się na bok,
szczelniej otulając się kołdrą. Po dłuższej chwili uniosła głowę, obrzuciła nieprzytomnym
spojrzeniem sypialnię sześciopokojowego domu, ukrytego w jednym z wielu kanionów gór
Santa Monica, nad Malibu.
Lekki wietrzyk kołysał białymi firankami w oknie. Przez szyby wpadało światło księżyca
w pełni, oświetlało skłębioną pościel – Delaney jak zwykle niespokojnie kręciła się we śnie.
Telefon nie przestawał dzwonić. W nocy brzmiał wyjątkowo głośno, drażnił nerwy jak szok
elektryczny. Kiedy wyciągała rękę po słuchawkę, potężny wilczur, który spał obok niej
w małżeńskim łożu, warknął ostrzegawczo.
– Zamknij się, Ollie. Wcale cię nie przy dusiłam – burknęła. Przewróciła na swoją połowę
łóżka ze słuchawką w dłoni. Odgarnęła długie, potargane włosy z ucha. – Halo?
– Delaney? Tu Arthur.
– Arthur. – Od razu rozpoznała charakterystyczny baryton dawnego kolegi z pracy, Arthura
Goldena. Podobnie jak ona, kilka lat temu odszedł z kancelarii prawniczej Jennings, Wadę &
Miński i założył własną firmę. Rzuciła okiem na budzik na stoliku nocnym. – Jest trzecia nad
ranem, wiesz o tym?
– W Nowym Jorku jest szósta. Zapewniam cię, nie jest to moja ulubiona pora dnia, lecz
nieszczęścia rzadko przychodzą w odpowiedniej chwili. Delaney, mamy tu piekło na ziemi.
Potrzebuję cię w Nowym Jorku jak najszybciej.
Było powszechnie wiadomo, że Arthur Golden bywa równie dramatyczny jak aktorzy, których
interesy reprezentował. Dla niego skarpetki nie do pary mogły się okazać życiową tragedią.
Jednak jakaś nutka w jego głosie, ledwo słyszalny niepokój kazały Delaney potraktować go
poważnie.
– Co się stało?
– Pytasz, co się stało? Zaraz ci powiem: ta wariatka usiłowała zabić mojego najlepszego
klienta.
Z tego co wiedziała, Arthur reprezentował tylko jedną osobę ze świata rozrywki, która
zasługiwała na miano gwiazdy – Lucasa Wayne’a. Przed zaledwie pięciu laty Lucas zdobył
szturmem listy przebojów piosenką „Darlin’, Do Me”. W błyskawicznym tempie otrzymał dwie
platynowe płyty. Dwa lata później przystojny, ciemnowłosy piosenkarz zadebiutował na
ekranie kinowym z doskonałym zresztą skutkiem, co się nader rzadko zdarza. Partnerował
starzejącej się gwieździe muzyki pop, Rinie Cole, z którą podobno miał romans. Jego drugi
film pobił w minione święta Bożego Narodzenia wszelkie rekordy popularności, rozwiewając
jakiekolwiek wątpliwości co do jego talentu. Delaney jak przez mgłę przypomniała sobie, co
niedawno czytała: Lucas Wayne kręci w Nowym Jorku następny film.
– Czy się nie mylę, zakładając, że masz na myśli Lucasa Wayne’ a? – zapytała.
– Nie, nie mylisz się.
– Więc co się dokładnie stało? – Nagle oprzytomniała. Usiadła na łóżku, odruchowo otulając
się prześcieradłem. Sypiała nago. Nie, żeby była sybarytką. Ten zwyczaj miał o wiele
bardziej prozaiczne przyczyny: kładła się do łóżka, żeby spać, a nie walczyć z koszulą
4
nocną czy wyplątywać się z piżamy, która krępowała ruchy. – Kto chciał go zabić? Gdzie?
Kiedy?
– Rina Cole. – Wypowiedział nazwisko powoli, wyraźnie; jego głos ociekał jadem. –
Dzisiejszej nocy wdarła się do apartamentu Lucasa w hotelu Carlyle. Zastała go w łóżku
z aktoreczką, Victorią czy Tory jakąś tam. – Zamilkł na chwilę. – Boże drogi, Delaney, ilekroć
pomyślę, co by było, gdyby Lucas nie zauważył broni, zanim zaczęła strzelać... – urwał.
Kiedy odezwał się ponownie, w jego głosie było niedowierzanie. – Cisnął w nią poduszką,
Delaney. Poduszką!
– Czy ktoś jest ranny?
– Na szczęście nie. Lucas ma kilka zadrapań na ramieniu, pamiątkę po Rinie, kiedy usiłował
zabrać jej broń, ale to wszystko.
– Wezwano policję?
– Tak, zrobiła to straż hotelowa. Nie mieli wyboru. Rinie kompletnie odbiło. Wrzeszczała,
gryzła, drapała, kiedy ją zabierali. Zamiast na komisariat, moim zdaniem, powinni byli
zawieźć ją do Bellevue, do szpitala dla świrów. Jest oskarżona o naruszanie spokoju, napad
z bronią w ręku, dwie próby zabójstwa i stawianie oporu funkcjonariuszom. Oboje wiemy, że
wystarczy jeden telefon i wyjdzie za kaucją. Nie ma szans, żeby została pod kluczem.
Delaney bez słów przyznała mu rację.
– A Lucas? Gdzie on jest teraz?
– U mnie, na Park Avenue. On i ta aktoreczką. Uznałem, że tu będą bezpieczniejsi niż
w Carlyle.
– Słusznie. – Pocierała skronie, czując narastające napięcie. – A czy masz u siebie jakąś
ochronę?
– Dwóch strażników przy recepcji. Po północy do windy można się dostać jedynie za
pomocą klucza. Przed moimi drzwiami postawili teraz policjanta, ale wiesz, jak to jest. Nie
będą go tu wiecznie trzymać.
– Wiem. – Skinęła głową. – Właśnie dlatego nie jestem bezrobotna.
– I właśnie dlatego do ciebie dzwonię – wpadł jej w słowo. – Przyjeżdżaj jak najszybciej.
– Wsiadam w następny samolot. – Już sporządzała listę spraw, które musi załatwić przed
wyjazdem na lotnisko. Starała się przy tym nie myśleć o zarwanej nocy.
– Liczę na ciebie.
– Tymczasem wystąp z wnioskiem przeciwko Rinie Cole o zakaz zbliżania się. – Dawało to
co prawda marną ochronę, lecz stanowiło podstawę prawną, dzięki której będą mogli
trzymać ją z dala od Lucasa. Arthur zaakceptował plan, pożegnał się i skończył rozmowę.
Zapaliła boczną lampkę. Nie odkładała słuchawki. Szybko wystukała numer, znała go na
pamięć. Po siódmym dzwonku usłyszała zaspany męski głos:
– O co chodzi?
Uśmiechnęła się.
– Do roboty, kolego. Wielkie Jabłko na nas czeka.
W słuchawce zapanowała cisza.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin