Stone Katherine - Happy End.doc

(1205 KB) Pobierz

Katherine Stone

 

HAPPY  END

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

Century City, Kalifornia Piątek, 10 marca

Kochać cię, Raven? Kochać ciebie? To jakby kochać lodowiec. Nie, lodowiec by z czasem roztajał. Ale nie ty..."

Brzęczek interkomu na jej biurku przerwał bolesne wspomnienie okrutnych słów Michaela. Na szczęście i we właściwym momencie, pomyślała Raven, zmuszona do porzucenia rozważań o przeszłości i do skupienia się na teraźniejszości. Była w pracy. Absolutnie nic nie usprawiedliwiało tego, że pozwalała, aby jej myśli dryfowały od teraźniejszości do czasu minionego, od spraw zawodowych do osobistych.

W elegancko urządzonym biurze, zawieszonym symbolicznie ponad Aleją Gwiazd, była tą sławną Raven Winter - doradcą gwiazd. Pomyślała ponuro, że w pracy miała być właśnie zimnym, nieustępliwym, pozbawionym serca lodowcem, o co z takim okrucieństwem oskarżał ją Michael.

Wzięła głęboki oddech, zanim nacisnęła guzik interkomu. Może wielki haust powietrza z pokoju, w którym przeprowadzała pertraktacje w sprawach wielomilionowych umów, pozwoli zapomnieć o bólu.

- Słucham?

Czuła niepewność w swoim głosie. Przysłuchując się słowom sekretarki, jeszcze raz głęboko odetchnęła.

- Barbara Randall na linii pierwszej.

Kierowniczka działu kontraktów nowojorskiego wydawnictwa nie musiała się przedstawiać. Barbara, także prawniczka, była osobą, z którą Raven miała do czynienia, kiedy klient - któryś z największych hollywoodzkich producentów, reżyserów lub aktorów - chciał kupić prawa do sfilmowania książki, wydanej przez jej firmę. Zwykle to Raven inicjowała rozmowy, ale tym razem dzwoniła Barbara, prawdopodobnie w sprawie książki, która dopiero miała się ukazać.

Raven podziękowała sekretarce, wzięła kolejny głęboki oddech i wcisnęła pulsujący przycisk na telefonie.

- Dzień dobry, Barbaro.

Poczuła ulgę; jej głos znowu brzmiał normalnie: entuzjastycznie i zarazem chłodno, przyjaźnie i profesjonalnie. A przede wszystkim wyczuwało się w nim pewność siebie.

- Dzień dobry, Raven. Dzwonię w sprawie Darów miłości.

Raven wyczuła w głosie, który witał ją z drugiej strony kontynentu, niepewność, równie nietypową dla Barbary Randall, jak dla Raven Winter. Tak jak Raven Barbara była arbitralnym negocjatorem, ekspertem w rozgrywaniu partii szachów, w których każdy pionek wart był miliony, a zmierzano nie do pokonania przeciwnika, lecz do remisu.

Pertraktacje w sprawie Darów miłości były twarde, ale w końcu każda ze stron osiągnęła wszystko, co mogła - i ustąpiła na tyle, na ile musiała. Kiedy osiągnięto możliwie najlepsze porozumienie, został podpisany kontrakt. Jason Cole uzyskał wyłączne prawo do zrobienia filmu opartego na tym bestsellerze.

- Są jakieś problemy, Barbaro?

- Chyba nie. Mam nadzieję, że nie. Właśnie dzwoniła Lauren Sinclair. Początkowo, kiedy wydawnictwo poinformowało ją o umowie, była zadowolona, że jej książkę wybrał właśnie Jason Cole. Kto mógłby być lepszy? Ale teraz ma wątpliwości. Niepokoi się, że on zechce wprowadzić jakieś zmiany.

- Ma do tego prawo. Sądziłam, że o prawach do filmowania decyduje wydawnictwo, a nie pani Sinclair.

- To prawda, ale zawarliśmy kontrakt bez porozumienia z nią. To był mój błąd. Rzecz jasna, wcale nie musieliśmy się z nią konsultować i, szczerze mówiąc, nie przyszło mi to nawet do głowy. - Raven usłyszała, że Barbara nabiera powietrza, jak gdyby miała nadzieję, że zaczerpnie pewności siebie i wraz z wydechem pozbędzie się niepokoju. Nie całkiem jej się to udało. -Wiem, że to skończona sprawa. Dzwonię, żeby dowiedzieć się, czy istnieją jakieś kwestie sporne.

- Chcesz, żebym spytała Jasona, czy zamierza wprowadzić zmiany?

- Zrobiłabyś to? Sama wiele razy próbowałam się do niego dodzwonić w ciągu ostatnich pięciu dni, ale nic mi z tego nie wychodziło, jakbym stale napotykała jakąś kamienną ścianę.

Na ustach Raven pojawił się lekki uśmiech. Jason Cole nie był właścicielem studia Gold Star. W gruncie rzeczy dzięki wynegocjowanej przez nią umowie na cztery filmy, wartej setki milionów, można by twierdzić, że to Jason należy do Gold Star. Niemniej jednak, gdy ten aktor, zdobywca Oscarów (zdobywał je także, gdy stał się scenarzystą i reżyserem) pojawiał się w studiu, każdy, kto podnosił słuchawkę, zdawał sobie sprawę, że musi surowo "prześwietlać" wszystkie telefony do Jasona. Na większość telefonów, nawet od najsłynniejszych gwiazd Hollywood, nigdy nie odpowiadano, a osoby obce zawsze były ignorowane.

Ale Raven Winter zawsze łączono z Jasonem Coleem - i to bezzwłocznie.

- Z przyjemnością porozmawiam z Jasonem, Barbaro. Ale może jeszcze nie mieć żadnych planów co do Darów miłości. Właśnie kończy montować Szmer fal, za trzy tygodnie pojedzie do Hongkongu, gdzie przez dwa miesiące będzie kręcił sceny plenerowe do Nefrytowego pałacu, a potem czeka go jeszcze jeden film przed Darami miłości.

- Może więc upłynąć sporo czasu, zanim zdołam uspokoić Lauren Sinclair.

- Tak. - Raven nie zamierzała upiększać prawdy, choć mogła to zrobić. Być może nigdy nie dojdzie do tego "uspokojenia". O ile znała Jasona, mógł chcieć wprowadzić zmiany. - Ale spróbuję porozmawiać. Czy coś ją konkretnie niepokoi, może podejrzewa, co Jason chciałby zmienić?

- Czytałaś tę książkę?

Oczywiście, że nie, pomyślała Raven, bez najmniejszego poczucia winy czy chęci usprawiedliwienia się. Była prawnikiem, nie agentem literackim. Włączała się do działania wtedy, gdy praca agenta - omawianie pomysłów, sposobu narracji, ocena jakości działania - była zakończona i obie strony chciały zawrzeć umowę. Zadaniem Raven było wynegocjowanie ceny umowy, a potem opracowanie kontraktu.

Nie znała Darów miłości, ale czytała kilka entuzjastycznych recenzji. Tłem tej książki o miłości była wojna w Wietnamie. Krytycy porównywali panoramę i ładunek emocjonalny powieści do klasycznych sag wojennych: Przeminęło z wiatrem, Casablanki i Doktora Żywago. I nawet ci, którzy woleli niepokoje i udręki typowe dla "prawdziwej" literatury, wynosili Dary miłości pod niebiosa pomimo ich szczęśliwego zakończenia.

Raven nie miała wątpliwości, że to naprawdę wspaniała książka, co nie znaczyło, żeby chciała ją przeczytać. To w gruncie rzeczy romans. A Raven Winter nie czytywała romansów.

Może powinna? Nie, od tego nie będzie lepsza w swoim zawodzie. Raven Winter, doradca prawny, nie mogła być już lepsza. Wiedziała o tym dobrze, ale ten wewnętrzny głos przypominał o wszystkich jej przegranych i wszystkich jej wadach.

- Nie czytałam - przyznała cicho. - Ale znam trochę treść. Akcja toczy się w Wietnamie, jest to historia miłości pomiędzy żołnierzem i lekarką chirurgiem.

- Samem i Savannah - uzupełniła Barbara. Najwyraźniej nie tylko czytała powieść, ale - jak miliony czytelników - widziała w nich coś więcej niż fikcyjne postaci. Sam i Savannah tak jak Rhett i Scarlett, Jurij i Lara, Lisa i Rick byli istotami mitycznymi, legendarnymi, nie zapomnianymi. Zakochali się w sobie, a potem musieli się rozstać. Odnaleźli się na krótko przed tym, jak Savannah urodziła ich córkę. W książce dziecko przeżyło, ale Lauren boi się, że w filmie będzie inaczej, że Jason zechce zmienić to szczęśliwe zakończenie na bardziej smutne.

- W porządku. Zadzwonię do Jasona i spróbuję się czegoś dowiedzieć. - Raven zerknęła na złoty, wysadzany brylantami zegarek, który nosiła na szczupłej ręce. Za piętnaście czwarta, czyli za piętnaście szósta w Nowym Jorku. - Prawdopodobnie kończysz już pracę. - Uświadomiła sobie, że to piątek, i dodała: - Właściwie kończysz tydzień roboczy.

- Tak. Ale poczekam tu, dopóki nie zadzwonisz.

Raven była zła na autorkę bestsellera. Dlaczego nie można zmienić zakończenia na bardziej autentyczne? Czy Lauren Sinclair spadła z innej planety? Co to za nieprawdopodobny świat Sama i Savannah? A może życie pisarki było naprawdę tak cudowne, jej romanse niczym nie splamione, nieskazitelnie szczęśliwe, zachwycająco doskonałe? Czy nikt nigdy nie powiedział do Lauren Sinclair: "Kochać cię, Lauren? Kochać ciebie?".

- To trochę potrwa, zanim skontaktuję się z Jasonem, więc może ja zadzwonię do pani Sinclair?

- Mam bilety do Metropolitan Opera - szepnęła Barbara. - Naprawdę nie będziesz miała nic przeciwko temu?

- Oczywiście, że nie. - Nie będzie miała nic przeciwko temu, by powiedzieć pani Lauren Sinclair, że miłość nie zawsze kończy się szczęśliwie. - A jeśli nie uda mi się dzisiaj złapać Jasona, to też ją o tym zawiadomię.

- Wspaniale. Bardzo ci dziękuję. Zaraz do niej zadzwonię i powiem jej, że się z nią skontaktujesz.

Barbara podała numer Lauren Sinclair. Raven powtórzyła go na wszelki wypadek.

- Co to za kierunek, dziewięćset siedem?

- Kodiak, na Alasce.

- Musi zrobić kawał drogi, gdy wybiera się na promocję książek.

- Nigdy tego nie robi. Jest naszą najbardziej kasową autorką, ale nigdy nie była nawet w Nowym Jorku, a tym bardziej gdzie indziej. Nikt z nas jej nie widział, nie mamy nawet fotografii na okładkę.

Raven ściągnęła brwi. To było zadziwiające. Stworzyła sobie bardzo wyraźny obraz autorki romansów, która miała tyle tupetu, by pisać szczęśliwe zakończenia, a teraz chce dyktować Jasonowi Coleowi, jak ma robić filmy. Była to olśniewająca wizja kobiety czarującej, a zarazem chorobliwie żądnej sławy, spodziewającej się, że zawsze będą jej rozściełać pod nogami czerwony aksamitny chodnik.

Raven wyobraziła ją sobie jako utalentowaną, a zarazem skupioną wyłącznie na sobie primadonnę.

Nie spodziewała się pustelnicy.

- Masz idealne wyczucie - powiedziała kilka minut później Greta, sekretarka Jasona. - Właśnie pojawił się tu po raz pierwszy od tygodnia.

- Był w montażowni.

- I nie wychodził z niej przez cały czas. Poczekaj chwilę, przełączę cię.

Raven czekała, aż odezwie się uwodzicielski głos najbardziej seksownego mężczyzny Hollywood i zastanawiała się, jak może wyglądać w tej chwili Jason. Chyba ma na sobie czarny podkoszulek, wyblakłe dżinsy i znoszone kowbojskie buty. Podkoszulek i spodnie są luźne, ale i tak rzuca się w oczy zmysłowość, pełna wdzięku siła jego szczupłego ciała. Gęste, ciemne włosy są zmierzwione, przystojna twarz - nie ogolona, a pod ciemnoniebieskimi oczami widać sińce. Ale w kobaltowej głębi oczu nie ma zmęczenia. Przeciwnie, są pełne energii, błyszczące żywym ogniem zadowolenia.

Krótko mówiąc, Jason Cole wygląda jak mężczyzna nasycony, ale nie wyczerpany bezsennymi nocami spędzonymi na zaspokajaniu namiętności. W Hollywood jest pełno pięknych kobiet, które oglądały Jasona po takiej nocy. Jednak ostatnio Jason całą namiętność kierował wyłącznie na swój film.

- Cześć, Raven.

- Cześć. Jak tam Szmer fali!

- Jako tako. Trzeba jeszcze sporo cierpliwości.

Raven pomyślała, że on nie należy do ludzi cierpliwych. W każdym razie tak twierdziło wiele z porzuconych kochanek Jasona. Oczywiście nie był niecierpliwy w łóżku, poprawiały się szybko. Tracił spokój, gdy w grę wchodziły inne aspekty związku. Nie chciał poświęcać mu koniecznego czasu.

Jason nie miał cierpliwości do więzi damsko-męskich, do niekompetencji, do przedłużających się negocjacji. Ale miał nieskończone zasoby cierpliwości, kiedy chodziło film, urzeczywistnienie wizji, w którą wierzył - zawsze wspaniałą, zawsze przekraczającą to, co mogli wyobrazić sobie inni.

Może Jason po prostu nie ma takich wspaniałych wizji, jeśli chodzi o związki z kobietami.

Raven, najkrócej jak mogła, wyjaśniła mu, dlaczego dzwoni. Na zakończenie dodała:

- Bohaterka książki... Savannah, w końcu rodzi, pani Sinclair obawia się, iż zechcesz uśmiercić to dziecię.

- Z dzieckiem wszystko będzie w porządku – odparł on. - To Savannah nie przeżyje porodu.

- Nasza klientka nie będzie zbyt szczęśliwa.

- Trudno. Poza tym to w gruncie rzeczy nie nasza sprawa, lecz pani Sinclair i jej wydawnictwa.

- Ale ja tu jestem pośrednikiem. Powiedziałam Barbarze Randall, że zadzwonię, do autorki.

- Doskonale. Przypomnij jej, że choć Dary miłości to jej powieść, film należy do mnie.

- Przypomnę jej to. Jeśli będzie trzeba, powiem, że z kupnem prawa do sfilmowania książki jest jak z kupnem domu: tylko adres zostaje ten sam. Nowy właściciel może zrobić, co zechce z samym budynkiem. A ty po prostu wprowadzasz niewielkie przeróbki.

- Niewielkie, ale niezbędne - uściślił Jason z wyraźną niecierpliwością.

Gdyby Raven nie czuła już do siebie nienawiści, gdyby okrutne odrzucenie przez Michaela nie potwierdziło na nowo tego, co wiedziała przez całe życie - że podobnie jak posąg z lodu nie jest godna miłości - pewnie miałaby wyrzuty sumienia z powodu satysfakcji, którą odczuwała, wybierając numer Lauren Sinclair na Alasce. Autorka romansów, zawracająca milionom czytelników głowy fantazjami o idealnej miłości ze szczęśliwym zakończeniem, miała właśnie zakosztować trochę rzeczywistości.

- Halo?

Głos, który odezwał się w słuchawce po pierwszym dzwonku, był cichy, nieśmiały. Bez wątpienia sekretarka Lauren Sinclair z trudem przeżyła ten dzień, zmuszona znosić humory swej chlebodawczyni.

- Tu Raven Winter. Chcę mówić z Lauren Sinclair.

- Jestem przy telefonie. Barbara Randall mówiła mi, że pani zadzwoni -odpowiedziała Holly. Lauren Sinclair to był jej pseudonim.

Raven zdziwiła się, że słaby głosik należy do sławnej autorki.

- Właśnie skończyłam rozmowę z Jasonem Coleem.

- Tak?

W oddalonym, wystraszonym głosie pojawiła się nowa nutka. Nadal był słaby, ale trochę bardziej odważny, lekko ożywiony nadzieją. Raven nie czuła już żadnej przyjemności z tego, że ma zniszczyć tę nadzieję. Powiedziała głosem łagodnym, przepraszającym.

- Jason uważa, że ta historia będzie ciekawsza, bardziej autentyczna, jeśli bohaterka nie przeżyje porodu. Dziecko będzie żyć, ale...

- Och, nie.

Był to szept czystej rozpaczy, jak gdyby właśnie zawiadomiła Lauren Sinclair, że zmarła kochana przez nią osoba. Rozpacz... i może szok, bo po udręczonym szepcie nastąpiła cisza.

- Pani Sinclair? Lauren? Jest pani tam?

- Tak.

Przed chwilą to słowo, ta jedna sylaba kipiała odwagą i nadzieją. Teraz przepełniała ją beznadziejność śmierci. Ale przecież w rzeczywistości tej śmierci nie było. Choćby czytelnicy najgoręcej pokochali Savannah, pozostawała postacią fikcyjną.

Misja Raven była skończona. Lauren Sinclair przyjęła wiadomość z rozpaczą, lecz bez protestów, jak gdyby decyzję, że Savannah umrze, uznała za nieodwracalną, jak gdyby w istocie już umarła.

Ale ona jeszcze nie umarła. W głosie Raven zaczął rodzić się pewien pomysł. Niebezpieczny i niemądry, tak beznadziejny jak zrozpaczony, odległy głos autorki.

"Pożegnaj się z Lauren Sinclair - usłyszała głos wewnętrzny. - Powiedz jej, że ci przykro, wymamrocz kilka komunałów, ale nie mów głośno, co myślisz".

Raven zignorowała tę rozsądną radę.

- Widzę, że bardzo to pani przeżywa - zaczęła spokojnie. - Czy może mi pani powiedzieć dlaczego? Chciałabym wyjaśnić te powody Jasonowi. Ale chyba lepiej by było, gdyby porozmawiała pani bezpośrednio z nim. Czy zgodziłaby się pani przyjechać do Nowego Jorku, żeby się z nim spotkać?

W pierwszej chwili Holly chciała odpowiedzieć odmownie. Nie mogła przystać na to, co proponowała Raven Winter. Przez ostatnie piętnaście lat Holly Elliott nie wyjeżdżała z Alaski. A nawet bardzo rzadko, tylko wówczas, kiedy było to absolutnie konieczne, opuszczała bezpieczną samotnię swego domu.

Ale jednak go opuszczała. Chodziła sześć kilometrów do miasta na zakupy i na pocztę..., i po to, by oglądać po kilka razy filmy Jasona Colea, ilekroć grali je w miejscowym kinie. Na początku, przez pierwsze pięć lat na Alasce prowadziła niemal awanturniczy tryb życia. Oglądała cuda Alaski i wyjeżdżała co roku do Barrow, a całkiem niedawno, w 1989 roku, po katastrofie "Yaldeza" wybrała się do Zatoki księcia Williama, by pomóc w oczyszczaniu morskich ptaków i wydr z ropy naftowej.

Mogła pojechać do Los Angeles. To było możliwe. Ale Raven chciała, żeby spotkała się z Jasonem Coleem i wyjaśniła mu, dlaczego nie należy zmieniać szczęśliwego zakończenia jej książki...

I Holly wiedziała, że musi to zrobić. Przed siedemnastoma laty, kiedy była trzynastolatką, nie potrafiła uratować życia ukochanej matce. Teraz chodziło o inną matkę, którą trzeba ocalić, wymyśloną, to prawda, a jednak...

Jej głos brzmiał bardzo poważnie, gdy wreszcie odpowiedziała na pytanie Raven.

- Tak, mogę pojechać do Los Angeles, by z nim porozmawiać. - Potem, ze słabą nadzieją, spytała. - Czy pani też będzie na tym spotkaniu?

Pełne nadziei słowa Holly poruszyły coś bardzo głęboko ukrytego w Raven, coś bolesnego, palącego. Ten żar pochodził z serca, z rozpalonych do białości płomieni, które się w nim tliły.

Zazwyczaj, gdy Raven czuła ból, towarzyszyło mu zimno jak ostre, przeszywające odłamki lodu. Istotnie, jej serce było tak pokryte lodem, tak ciasno w nim zamknięte, że czasem nie mogła wyczuć jego bicia. Ale pytanie Lauren Sinclair sprawiło, że tlące się węgle buchnęły płomieniem, rozżarzając pełne udręki wspomnienie. Przypomniała sobie kruczowłosą dziewczynkę, którą niegdyś była, pragnącą rozpaczliwie, by choć jedna osoba pomogła jej, obroniła ją, pokochała.

Teraz Lauren Sinclair prosiła Raven o pomoc, a w jej słabym, kruchym głosie było coś zadziwiającego. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu Lauren wierzyła, że Raven jej pomoże, że jej nie zawiedzie.

- Tak, będę tam - obiecała Raven. - I pomogę ci... nie zawiodę.

Pomyślała z ironią, że Jason z pewnością zabije ją, zanim dojdzie do tego spotkania. Jak tylko powie mu, co zrobiła, przyjdzie tu i ją udusi.

2.

Co takiego! - Nie sądzisz, że warto uśmierzyć jej obawy, zanim film zostanie ukończony? - zapytała chłodno Raven. - Były już przypadki, że autorzy polecali swym fanom, by nie oglądali filmu. Ma miliony czytelników i jeśli zechce sprawę rozdmuchać...

- Czy tym właśnie grozi? - wtrącił Jason.

Jego głos przepełniała pogarda dla Lauren Sinclair, ale nie było w nim ani śladu lęku o film, który zamierzał nakręcić. Antyreklama przyciąga publiczność w takim samym stopniu jak pozytywne recenzje. Niezależnie od tego, co ktoś powie, mało prawdopodobne, żeby widzowie zignorowali film Jasona Colea - zwłaszcza taki, w którym grał także główną rolę. Już stworzona przez Lauren postać Sama była niezwykła, ale stanie się jeszcze bardziej zniewalająca, gdy mężczyzna, który tak wiele wycierpiał, stanie w obliczu dramatu życiowego - śmierci Savannah... A potem, tuląc dopiero co urodzoną córeczkę, największy dar namiętności, będzie szeptał jej ze łzami w oczach wszystkie uroczyste, radosne słowa miłości.

- Ona wcale nie grozi, Jasonie - stwierdziła Raven. Westchnęła cicho. - Po prostu myślałam...

- To spotkanie sama wymyśliłaś?

Raven odpowiedziała westchnieniem, cięższym od poprzedniego i niezwykle wymownym. Było to przyznanie się do winy. Po długiej chwili pełnego napięcia milczenia usłyszała cichy, niski i seksowny śmiech, który tak rozsławił Jasona Colea.

- Powinnaś być po mojej stronie, czyżbyś zapomniała? - droczył się z nią. - W porządku, Raven, czemu nie? Uwielbiam spotkania z rozwścieczonymi autorami. Ale czy będziesz miała coś przeciwko temu, żebym to ja wybrał termin? Naprawdę nie mogę teraz rzucić wszystkiego.

- Wydaje mi się, że każdy termin będzie dla niej dogodny - powiedziała Raven, myśląc równocześnie, że wprowadzi wszystkie niezbędne zmiany do jego harmonogramu.

- Dobrze. Pozwól, że zerknę w kalendarz. - Jason tak szybko przerzucał kartki kalendarza, że w ciągu kilku sekund przebył piętnaście dni. - Co powiesz na lunch w poniedziałek, dwudziestego siódmego?

Również Raven przerzucała kalendarz długimi, smukłymi palcami. Zatrzymała się gwałtownie, gdy dotarła do weekendu poprzedzającego ów poniedziałek. "Chicago" napisane było jej eleganckim charakterem pisma w poprzek soboty i niedzieli. To słowo biło prosto w oczy, stanowiło wyraźny i niewątpliwy symbol jej głupoty - i przegranej. Przetwarzając je, jak gdyby ryła je w kamieniu, starała się z góry uczynić ten weekend pamiętnym. Rzeczywiście, byłby to widok godny zapamiętania: oto wchodzi do Cesarskiej Sali Balowej w hotelu "Fairmont", wspierając się na ramieniu ubranego w smoking Michaela Andrewsa. Rozpoznano by go natychmiast, wszyscy byliby okropnie przejęci, nareszcie pokazałaby im wszystkim!

"Kochać cię, Raven? Kochać ciebie?"

Raven zmusiła swoje myśli i palce, by opuściły ten katastrofalny weekend i przeszły do następnej strony kalendarza. Ale tutaj, przy poniedziałku dwudziestego siódmego natknęła się na kolejną uwagę, która stała się już nieaktualna: "Pawilon Dorothy Chandler, godzina 18.00 (limuzyna o 16.45)".

Bardzo trudno było przekonać Michaela, by towarzyszył jej do Chicago w weekend poprzedzający najważniejszy w Hollywood wieczór. W zamian za to, powodowana głęboką wdzięcznością, zgodziła się chętnie, by wrócili pierwszym samolotem w niedzielę rano, rezygnując z bankietu przewidzianego na godzinę jedenastą.

Michael Andrews, którego ostatni film zdobył pięć nominacji do Oscara, chciał wrócić z Chicago w niedzielę rano, ze względu na ceremonię, która miała odbyć się w Hollywood w poniedziałek wieczorem. A teraz Jason Cole, którego Bez ostrzeżenia otrzymało siedem nominacji, proponował lunch na to popołudnie.

- Według mego kalendarza dwudziestego siódmego jest rozdanie Oscarów - powiedziała.

- I tego dnia wszyscy mają wolne?

Jason pytał tak, jak gdyby miała zamiar spędzić ten dzień w jednym z luksusowych salonów piękności na przygotowaniach do najbardziej uroczystej gali w Hollywood. Nawet kiedy była umówiona, że pójdzie na tę ceremonię z Michaelem, nie planowała żadnych zabiegów upiększających. Ten poniedziałek byłby dla niej dniem pracy, jak zwykle.

- Nie, mnie to odpowiada - Raven zawahała się. Rzecz jasna Jasonowi nic do tego, ale gdy tylko oderwie się od pracy nad Szmerem fal, usłyszy plotki i mógłby być trochę niezadowolony, że nic mu nie powiedziała. - A tak na marginesie: przestałam już sypiać z twoim wrogiem. Jason zignorował aluzję do Michaela Andrewsa jako swego wroga. Michael był po prostu rywalem, bardzo silnym przeciwnikiem w walce o kasy biletowe. Skupił się natomiast na znaczeniu tego, co mu zdradziła.

- Ty i Michael nie jesteście już ze sobą? Nie miałem o tym pojęcia.

- To całkiem świeża historia.

- Przykro mi.

Raven zmarszczyła czoło, słysząc nieoczekiwaną łagodność w jego głosie. Stosunki łączące ją z Jasonem były zawsze bardzo życzliwe i niezwykle opłacalne, ale nawet w najmniejszym stopniu nie miały charakteru intymnego. "Nigdy nie miałaś z nikim intymnego związku - kpił wewnętrzny lodowaty głos. - Tak, miewałaś związki seksualne. Było wielu mężczyzn, którzy pragnęli twego doskonałego ciała, a ty zawsze tak chciałaś ich zadowolić, zrobić wszystko, czego sobie życzą... żeby tylko cię pokochali".

- Tak bywa - odparła w końcu bezbarwnym tonem. - W każdym razie odpowiada mi lunch w poniedziałek. Porozmawiam z Lauren i dam znać Grecie.

- Dobrze. Naprawdę przykro mi z powodu Michaela.

- Dziękuję, Jasonie - powiedziała cicho. - Mnie też.

Jadąc ze swego biura w Alei Gwiazd do parterowego domku o dwóch sypialniach w Brentwood, Raven zatrzymała się przy księgarni na Wilshire Boulevard i kupiła egzemplarz Darów miłości. Dziesięć minut później była już w domu.

W domu. Mały, lecz drogi domek w prestiżowej dzielnicy był oficjalnym miejscem zamieszkania Raven przez ostatnie pięć lat. Ale przez większość czasu mieszkała gdzie indziej: w Topanga Canyon z aktorem, w Santa Monica z doradcą podatkowym, w chacie nad morzem w Golony, w Malibu, z jednym z najbardziej wpływowych agentów, a ostatnio w Beverly Hills, w posiadłości należącej do reżysera i producenta Michaela Andrewsa.

Przez pięć lat domek w Brentwood był raczej przechowalnią niż mieszkaniem, miejscem, gdzie gromadziła nie noszone w danej porze roku ubrania. Miejscem

służącym za przechowalnię dla samej Raven w przerwach pomiędzy okresami namiętności po tym, gdy mężczyzna, który kiedyś szaleńczo jej pragnął, znużył się jej chłodem, a ona nie znalazła sobie jeszcze kogoś nowego.

"Wygląda jak wnętrze lodówki" - pomyślała ponuro Raven, wchodząc do śnieżnobiałego salonu. W jej domu nie było kolorów, ciepła, żadnej indywidualności. Było to po prostu lodowato sterylne miejsce, gdzie przebywał lodowy posąg, kiedy nie pokazywał się wśród ludzi.

Raven poczuła dreszcz bólu. Oderwała błękitne jak niebo oczy od białej surowości pokoju i spojrzała na barwy za oknem. Starannie pielęgnowany przez ogrodników trawnik wyglądał jak soczysty, szmaragdowozielony dywan, ale rabaty kwiatowe stanowiły obraz nędzy i rozpaczy. Były żałośnie zaniedbane i porośnięte wybujałymi chwastami. Miała kiedyś ogrodnika, ale dawno odszedł na emeryturę, a nie wynajęła drugiego, bo głupio wierzyła, iż lada dzień przeniesie się, tym razem na stałe, do posiadłości w Beverly Hills.

"Muszę znaleźć ogrodnika - pomyślała. - Zanim sąsiedzi zaczną narzekać".

To była ponura myśl, jak wszystkie myśli o planach, które ruszyły przed trzema dniami, chwilę po tym, jak Michael wrócił do domu po siedmiu tygodniach spędzonych na planie filmowym w Madrycie. Jeszcze raz Raven Winter musiała zaczynać od nowa. Oczywiście nie miała cudownego uczucia, że rodzi się na nowo, ani dawnej ufności, że czeka ją następny olśniewający sukces. Prawdę mówiąc, za każdym razem było jej trudniej, ciężej niż poprzednio, ponieważ obawiała się fiaska, kolejnego dowodu, że niezdolna jest do prawdziwej miłości.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin