Ann Major - Wakacje z duchem.doc

(330 KB) Pobierz
PROLOG Tamara Howard rozglądała się pośród członków zespołu filmowego

ANN MAJOR

 

 

 

Wakacje z duchem

 

 

 

 

The Barefooted Enchantress

 

 

 

 

 

Tłumaczyła: Maria Wanat


PROLOG

 

Tamara Howard rozglądała się pośród członków zespołu filmowego. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Koń wyczuł niepokój i nerwowo przebierał kopytami. Aktorki zawsze są dla mężczyzn łakomym kąskiem, a Tamara nie była tu wyjątkiem: rudowłosa, seksowna postać znana wszystkim z ekranów kin, w dodatku pochodząca ze zwariowanej rodziny, której wielu członków miało szczególne zdolności parapsychologiczne.

Mężczyzna, którego Tamara spotkała poprzedniego wieczora zachował się jeszcze gorzej niż faceci, do których wstrętnych manier zdążyła już nieco przywyknąć. Bardziej niż zwykle zdenerwowało ją to, że jeszcze jej nie znając, od razu wyrobił sobie o niej mylną opinię. Chociaż Tamarę powszechnie uznawano za filmową boginię seksu, zawsze czuła się zmieszana i zakłopotana podczas nagrywania scen miłosnych.

Poprzedniego wieczora, sądząc, że jest sama w dolinie, leżała na kocu, przygotowując się do zdjęć. Odgrywała właśnie pantomimę sceny miłosnej, gdy głęboki, męski głos oświadczył z aprobatą: „Bardzo pięknie”.

Twarz Tamary pokrył rumieniec. Poderwała się, zmięta spódnica opadła, ale nieznajomy i tak zdążył zobaczyć jej uda.

Miał czarne włosy i ciemne oczy, i był zaskakująco przystojny. Elegancki garnitur leżał idealnie na tym wysokim, silnie umięśnionym mężczyźnie. Z całej postaci emanowała specyficzna elegancja, nieco arogancka, a zarazem arystokratyczna. Bosonoga Tamara poczuła się przy nim jak uboga wieśniaczka.

Kiedy jego pewne i uważne spojrzenie przesunęło się po jej całym ciele i zatrzymało na szczupłych, nagich stopach, poczuła, że serce bije jej jak młotem.

– A więc to ty jesteś aktoreczką, która okupuje mój zamek? – podniósł brwi do góry, a jego czarne oczy znów powędrowały po całym ciele Tamary, jak gdyby była przedmiotem, który zamierza kupić. – Może razem przećwiczymy tę scenę? – zaproponował głębokim, zmysłowym głosem.

Z ust Tamary wyrwał się okrzyk. Kiedy nieznajomy wyciągnął ku niej rękę, rzuciła się w popłochu do ucieczki, pozostawiając scenariusz, koc i buty. Ale dogonił ją jego pogardliwy głos:

– I tak cię dostanę, panno Howard. Niby czemu nie? Na pewno przede mną było wielu innych.

Wielu innych. Te słowa zraniły ją do żywego.

Następnego dnia rano znalazła scenariusz, koc i buty przed drzwiami swojej sypialni. Nieznajomy wiedział, kim jest Tamara, podczas gdy ona nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia.

Zamek Killiecraig, ze swoimi szarymi ścianami, wieżyczkami i dachem z ciemnego łupka krył się za gąszczem rododendronów. Tamara miała niejasne uczucie, że poznany wczoraj mężczyzna jest teraz w zamczysku i stamtąd ją obserwuje.

Tacy mężczyźni zawsze uważali Tamarę za łatwy kąsek. Wszystko dlatego, że reżyserzy upierali się, by obsadzać ją w rolach seksownych kobiet, nie dbających zbytnio o swoją reputację. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej się denerwowała. Niecierpliwie szarpnęła sztywny pas sukni.

– Panno Howard, proszę tego nie ruszać – upomniała ją garderobiana. – Reżyser jest prawie gotowy.

– Przepraszam. – Tamara mocniej ściągnęła wodze, żeby opanować zaniepokojonego konia, który nerwowo przebierał kopytami. Nienawidziła koni, historycznych kostiumów, a szczególnie tej głęboko wyciętej sukni, której szeroki pas wypychał biust do góry, przez co brakowało jej tchu.

Rude włosy Tamary były wysoko upięte, a do tej koszmarnej fryzury przypięty był czepeczek, ozdobiony kwieciem wrzosu, do którego zleciały się wszystkie brzęczące owady z całej okolicy.

Operatorzy pochylili się nad kamerami. Asystenci rozbiegli się po planie. Garderobiana poprawiła sztywne fałdy jej sukni.

– Musisz się skoncentrować, kochanie – powiedział reżyser, Jack Brodie. Po raz dziesiąty przypomniał jej, że kręcą scenę finałową, w której pędzi konno przez wrzosowisko, by spotkać miłość swojego życia. Z trudem powstrzymała się, by nie powiedzieć mu, że zmęczyły ją już takie głupie role.

Jej ośmioletni synek, Will, podbiegł, by ją ucałować. W tej samej chwili z krzewu rododendronu wyleciała pszczoła i skierowała się prosto ku gałązkom wrzosu, którymi ozdobiony był czepeczek na głowie Tamary.

Zawsze panicznie bała się pszczół.

Puściła wodze i zaczęła się oganiać jak szalona.

– Will, uciekaj!

Koń, spłoszony krzykiem, ruszył z kopyta. Tamara z całych sił trzymała się staroświeckiego siodła i szorstkiej grzywy konia, a jej oszalały rumak pędził na oślep, w stronę miejsca, gdzie skały ostro opadały aż do morza. Później skręcił lekko w stronę lasu, zarośniętego gąszczem jeżyn.

Tamarze udało się wreszcie sięgnąć do wodzów i mocno je ściągnąć, jednak rumak ani myślał się zatrzymać i dalej galopował ku nadmorskiej skarpie.

O, Boże. Tamara czuła, że opuszczają ją siły. Jeżeli nie uda jej się zatrzymać konia, nim dotrą do skarpy, będzie po wszystkim. Poczuła, że omdlewa. Wydawało jej się, że słyszy za plecami tętent kopyt.

Wodze wysunęły się ze zdrętwiałych palców. Ogarnęła ją ciemność. W chwili, gdy poczuła, że spada, czyjeś silne ramiona przeniosły ją na drugiego konia. Bezpieczna w objęciach nieznanego jeźdźca straciła przytomność.

Kiedy otworzyła oczy, leżała pośród głębokiej trawy. Wokół panowała cisza. Widziała szare ściany, kamienne łuki okien, błękitne niebo. Rozpoznała zrujnowane opactwo. Leżała obok bardzo starego, porośniętego mchem nagrobka.

– Nie ruszaj się – wymruczał głęboki, męski głos.

Zadrżała na dźwięk tego dziwnie znajomego barytonu.

Dłoń delikatnie pieściła jej twarz, a dotyk szorstkich palców był niezmiernie przyjemny.

W jasnych potokach oślepiającego słońca Tamara zauważyła, że mężczyzna jest wysoki, szeroki w ramionach, ma kruczoczarne włosy i jest ubrany w kostium z tej samej epoki, co i ona.

Kiedy się nad nią pochylił, ujrzała, że jego oczy są czarne i błyszczące, skóra ogorzała od słońca. Miał wysokie kości policzkowe i wydatny, zakrzywiony nos, który nadawał jego twarzy wyniosły i dumny wyraz.

Wyniosły. Nagle z przerażeniem stwierdziła, że wie, kim jest ten człowiek. To ten sam arystokrata, który niepokoił ją poprzedniego wieczora. Tamara uświadomiła sobie, że jej suknia jest bardzo wydekoltowana i bezskutecznie starała się zasłonić piersi rękoma.

– I po co? – spytał cynicznym tonem, biorąc ją za rękę. – Kobiety takie jak ty zapraszają mężczyznę, by nie tylko na nie patrzył, ale...

Poczuła, że ogarnia ją wściekłość i zamierzała ostro zaprotestować. Ale kiedy otworzyła usta, stwierdziła, że fiszbiny sukni cisną ją tak mocno, że nie może złapać tchu. Mężczyzna wolno wyciągnął z ozdobnej pochwy sztylet. Ujrzała błysk ostrza w jego dłoni. Widziała, że znów się jej przygląda, odsuwając na bok jej splątane włosy, ale była zbyt słaba, by reagować.

– Pięknie – wyszeptał melodyjnym głosem, który tak bardzo ją poruszał.

Poczuła cudowne, zapamiętałe zatracenie, gdy dotknął wargami jej ust. Chociaż był wstrętny i źle wychowany, umiał wspaniale całować.

– Nic ci nie jest – powiedział. – Ale ta suknia jest tak ciasna, że nie możesz oddychać. – Uniósł ją z murawy i jednym, pozornie niedbałym ruchem przeciął koronki i pas z tyłu sukni. Jedwabny materiał rozsunął się jak skórka na dojrzałym owocu.

Powoli pieścił nagą skórę jej pleców. Odwrócił Tamarę, przyciągnął i znów pocałował, z bezczelną pewnością siebie, jaką miewają wprawni, doświadczeni kochankowie.

Za murem opactwa rozległ się tupot nóg i okrzyki.

– Za uratowanie ci życia należy mi się coś więcej niż tylko skromne pocałunki – powiedział przekornym tonem. – I zamierzam odebrać swoją nagrodę.

Oddychała głęboko i czuła, jak umęczone płuca wypełniają się chłodnym, orzeźwiającym powietrzem. Kiedy znów otworzyła oczy, stali przy niej Will i Jack wraz z innymi członkami ekipy.

Rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem tej ostro wyrzeźbionej twarzy.

– Mamusiu, nic ci nie jest? – zapytał przerażony Will. Jack pomógł jej usiąść i oprzeć się o nagrobek.

– Z konia zdjął mnie jakiś mężczyzna.

– Jaki mężczyzna? – spytał Jack. – Twój kostium jest w strzępach!

– Nie widziałeś go? Nikt go nie widział.

– Sir Ramsay MacIntyre. Ojej! To dopiero stary kamień! Ten facet umarł w 1587 roku! – zawołał Will, który przez dłuższą chwilę pracowicie odcyfrowywał napis na nagrobku.

Ktoś zaproponował, aby przenieść Tamarę do galerii zamku, żeby trochę odpoczęła i doszła do siebie. Wkrótce znalazła się w przestronnym pomieszczeniu, oświetlonym przez kilka witrażowych okien. Pojedynczy promień słońca padał wprost na portret mężczyzny w stroju z epoki elżbietańskiej.

Przyglądała mu się bez słowa, jak zahipnotyzowana. Tego niezwykle przystojnego, niezwykle cynicznego, ciemnowłosego mężczyznę rozpoznałaby wszędzie, w każdym stroju. Gdy wpatrywała się w jego wyraziście zarysowane kości policzkowe, zakrzywiony nos i pełne, zmysłowe usta, poczuła, że ogarnia ją fala ciepła.

– To on! – wyszeptała do ucha synka.

– Kto?

– Ten mężczyzna na obrazie. To on mnie dziś uratował!

Will podszedł do obrazu i przeczytał małą tabliczkę. Obrzucił matkę dziwnym spojrzeniem. Potem wyraz niedowierzania ustąpił miejsca głębokiemu podziwowi i szacunkowi.

– Mamo, to ten sam facet, którego nazwisko było na nagrobku. Widzisz, umarł w 1587 roku! Mamo!

– To musiał być sir Ramsay, sławny duch z zamku Killiecraig – powiedziała dumnym tonem służąca ubrana w biały fartuszek i czepek. Podeszła bliżej chłopca i Will zauważył, że była starą kobietą.

A więc widziałam ducha, pomyślała Tamara. Mam zdolności parapsychologiczne, jak cała reszta rodziny!

Nie! To niemożliwe! Przez całe życie tego właśnie się obawiała. Teraz czuła się podwójnie zła i nieszczęśliwa na myśl, że pierwsza zjawa, jaką spotkała, musiała być akurat tak odrażająca i wstrętna.

– Ale z pani szczęściara – powiedziała z wyraźnym podziwem starsza kobieta. – Nie widziano go od prawie pięciu lat. Od czasu, gdy śmiertelnie przestraszył lady Katherine. Zaczęła uciekać i o mały włos nie wpadła do...

– Do czego?

– Ach, to w gruncie rzeczy nieważne. Ma pani bardzo dużo szczęścia, proszę pani. On jest sławny ze swych występków, a nie z heroicznych czynów. Uwielbia wrzeszczeć na galerii albo robić krwawe plamy na dywanie w swoim pokoju, dokładnie w rocznicę dnia, w którym jego głowa stoczyła się z katowskiego pieńka. Czasami rzuca butelkami albo napełnia gąsiory na wino atramentem. Kiedyś przerwał partię krykieta, tocząc przez trawnik swoją własną głowę.

– To brzmi... okropnie.

– Okropny duch z Killiecraig! – Will zaczaj podskakiwać do góry z radości. – Mamo, czy ty go naprawdę widziałaś? Musisz opowiedzieć o tym babci! Będzie z ciebie taka dumna!

Tamara natychmiast się zreflektowała. Zawsze była czarną owcą w rodzinie, bo nie umiała nawiązać kontaktu ze światem magii i czarów, a co najgorsze, wcale sobie tego nie życzyła. Niestety, Will nie podzielał jej awersji do zdarzeń nadprzyrodzonych. Wyglądał na szalenie podnieconego.

Potarła czoło, zdecydowana przekonać Willa, że całe to zdarzenie nie miało większego znaczenia.

– Z pewnością, spadając z konia, uderzyłam się w głowę mocniej, niż mi się wydawało. – Wpatrywała się w obraz zakłopotanym i niepewnym spojrzeniem. – Powiedziała pani, że... że jest pochowany w starym opactwie?

– Tak, proszę pani. Był niezłym uwodzicielem, zanim się ożenił. Zazwyczaj prześladuje kobiety.

Tamarę przebiegł dreszcz. Dlaczego musiał wybrać akurat ją? Położył ją obok swojego grobu. Pocałował ją. Co gorsza, jego pocałunek oszołomił ją i zachwycił jak dotąd żaden, pomimo że uważała go za wyniosłą, obrzydliwą kreaturę.

– Kim była ta kobieta, której portret wisi obok?

– To jego żona, proszę pani. Pewnego dnia wybrała się na przejażdżkę konno i nigdy już nie wróciła. Mówi się, że to ona złamała mu serce. Dlatego nawet w grobie nie może zaznać spokoju. Ciągle jej szuka. Wszyscy mężczyźni z klanu MacIntyre bardzo się troszczyli o swoje kobiety – stwierdziła, i dodała: – Pani jest do niej nawet podobna.

– Nie! Ale moja suknia jest prawie taka... – Głos Tamary załamał się, gdy uświadomiła sobie, że jej kostium był wierną kopią sukni z tego okresu.

On przecież nie żyje!

Najlepiej będzie, jeśli postara się zapomnieć o nim i jego zaginionej damie. Nie powie przecież nikomu, że pocałował ją duch. I bez tego wszyscy znajomi są przekonani, że jest gotowa pójść za każdym napotkanym mężczyzną. No i pochodzi ze zwariowanej rodziny, w której wszyscy zajmują się magią. Nie! Tamara ponad wszystko pragnęła być normalna, prowadzić zwyczajne życie i być wreszcie traktowana serio.

Nagle pożałowała, że zwierzyła się Willowi. Niestety, dzieciak odziedziczył rodzinną fascynację duchami, którą Tamara starała się za wszelką cenę w nim zwalczyć.

Znów przebiegł ją dreszcz. Spojrzała na obraz i dotknęła dłonią miejsca na policzku, potem ust, które pocałował sir Ramsay.

– Myślę, że to wszystko tylko mi się zwidziało.

– Mamo! Powiedziałaś przecież, że go widziałaś!

– Nie, nie widziałam go. Przecież to niemożliwe! On nie żyje. Nie chcę o tym więcej słyszeć. Koniec, kropka.

Oczywiście, nie był to wcale koniec. Zaledwie początek. Od strony schodów dobiegł głęboki, chrapliwy śmiech mężczyzny, a potem niski, tajemniczy szept.

– Co to było, mamo?

– To tylko wiatr – odparła Tamara, ale gdy przytuliła synka mocno do siebie, żeby nie pobiegł po schodach sprawdzić, skąd pochodziły dziwne dźwięki, poczuła, że cała się trzęsie.

– To pewnie duch, proszę pani. Chyba wpadła mu pani w oko. – Stara kobieta przyglądała się jej w dziwny sposób.

Tamara nie wiedziała już, czy drży z podniecenia, czy ze strachu. Nieważne. Była zdecydowana jak najszybciej opuścić zamek i zapomnieć o odrażającym duchu, który go zamieszkuje.

Następnego dnia po południu, tuż przed wyjazdem, odkryła w sklepie z upominkami pocztówkę, przedstawiającą portret sir Ramsaya. Znów wpatrzyła się w ostry, twardy kontur cynicznie wygiętych ust. Była ogromnie zawstydzona i upokorzona, ale za żadne skarby nie mogła się oprzeć pokusie jej kupna...


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Wszyscy na przyjęciu świetnie się bawili. Wszyscy, oprócz Tamary, którą bolała głowa. Trzy piętra jej domu w Vail były pełne gości. Przez otwarte okna wpadało chłodne, wieczorne powietrze, ale w domu bardziej czuło się zapach dymu papierosowego, egzotycznych perfum i doskonałego jedzenia niż świeży zapach sosen i jodeł.

Na stołach stały tace z pysznymi przystawkami. Szampan perlił się w kielichach. Hollywoodzkie towarzystwo przyleciało do tej małej miejscowości w Górach Skalistych na prywatny pokaz ostatniego filmu Tamary, który wkrótce miał wejść na ekrany kin.

Matka Tamary i Zenda, jej siostra, obie ubrane w czerwone szale i olbrzymie cygańskie kolczyki, zjawiły się bez zaproszenia. Jak twierdziły, chciały pożegnać się z Willem przed jego wyjazdem na trzytygodniowe wakacje z Tamarą.

– Wcale go do nas nie przywozisz – poskarżyła się matka.

– Bo rozwijacie w nim niewłaściwe skłonności, kochana mamo.

– Uzdolnienia parapsychologiczne należy rozwijać w młodym wieku – odparła matka Tamary zdecydowanym tonem i zabrała Willa na przyjacielską pogawędkę.

Głowa rozbolała ją jeszcze bardziej od zastanawiania się, co też Will i jego babcia mogą knuć za jej plecami.

Czemu nie mogłaby mieć normalnej rodziny? Naprawdę do nich nie pasuje. Wcale sobie zresztą tego nie życzy. Ale Will uwielbia aurę tajemnicy, która otacza matkę i siostrę Tamary.

Na wszelki wypadek Tamara ani słowem nie wspomniała matce o tajemniczej przygodzie w Szkocji, która pomimo upływu czasu wydawała jej się coraz bardziej realna. Nosiła w torebce pocztówkę z portretem Ramsaya MacIntyre i co jakiś czas pogrążała się w kontemplacji jego cynicznego uśmiechu.

Na szczęście od tamtej pory w życiu Tamary nie zaszły żadne nadnaturalne zdarzenia. Roczny urlop od filmowej kariery i wyjazd z Los Angeles okazał się bardzo słusznym posunięciem.

Po upływie roku spędzonego w Vail Tamara czuła się tak wypoczęta, a Will tak szczęśliwy, że żadne z nich nie marzyło o powrocie do Hollywood. W odróżnieniu od wielu aktorów Tamara miała świetną głowę do interesów. Dzięki umiejętnym inwestycjom nigdy więcej nie będzie już musiała martwić się o pieniądze. Może więc nareszcie przestać kręcić filmy i robić to, na co ma naprawdę ochotę. Może w pełni poświęcić czas swojemu synkowi. Może spełnić swoje największe marzenie: pisać scenariusze.

Pierwszy scenariusz był już gotowy, ale ilekroć wspominała o tym w rozmowie z kimkolwiek z filmowego światka, wszyscy traktowali to z przymrużeniem oka. Dawno temu uznano ją za miłą, seksowną kobietkę, nikt nie mógł dojrzeć w niej poważnej pisarki.

Jutro film wróci do Kalifornu, a Tamara z synkiem wyruszą na wspaniałe wakacje. Wystarczy tylko przetrwać do końca przyjęcia i nie martwić się, co też knuje Will i jego babcia.

Tamara przyłączyła się do gości zebranych w sali projekcyjnej w chwili, gdy na ekranie pojawiła się jej własna postać, ubrana w białą, satynową sukienkę, pędząca konno przez zielone pola. Gdy zsiadła z konia i rzuciła się w ramiona swojego filmowego partnera, wszyscy w pokoju zaczęli bić brawo. Do tej właśnie sceny przygotowywała się w dolinie, gdy pojawił się sir Ramsay i zaoferował jej swą pomoc w próbach. Tamara przypomniała sobie, jak rozciął jej suknię, ratując ją przed omdleniem w ruinach starego opactwa. Na wspomnienie palącego dotyku jego ust przebiegł ją dziwny dreszcz. Z najwyższym wysiłkiem opanowała się i uśmiechnęła do zbliżającego się Jacka.

– Kochanie, mam dla ciebie świetną propozycję. Film jakby stworzony dla ciebie – powiedział, obrzucając ją od stóp do głowy szacującym spojrzeniem, którego nienawidziła z całego serca.

– Nie przeczytałeś nawet mojego scenariusza?

– Maleńka, ty jesteś aktorką, gwiazdą. Pisarzy są tysiące. Twój scenariusz jest zbyt wygładzony. Brakuje w nim seksu i przemocy. Wiesz przecież, czego oczekują nasi zagraniczni kontrahenci – odparł Jack.

– Jack, ja nie mam zamiaru wracać do Hollywood.

– Kochanie, co się do diabła z tobą stało?

– Nic – odparła krótko, przygryzając wargę. – Po prostu przeniosłam się do Vail. Moja praca w filmie prowadziła donikąd.

– Akurat – zaprotestował Jack. – Jesteś największą gwiazdą.

– W kółko powtarzałam takie same role.

– Wszyscy to robią!

– Nie mogłam już znieść tego ciągłego napięcia – wyznała półgłosem, dotykając jego ramienia. – Kiedy przyjechałam do Kalifornii, byłam dzieciakiem, który lubi się bawić. Uciekałam, byle jak najdalej od mojego zwariowanego domu. Ale wtedy ciągle się śmiałam. Poznałam Adriana, pobraliśmy się. Mieliśmy mnóstwo marzeń. Adrian chciał być najlepszym ekspertem od efektów specjalnych w całym Hollywood, a ja seksowną, wesołą aktorką. Niestety, nie umieliśmy sobie poradzić z tym, że moja kariera przyćmiła osiągnięcia Adriana. On był świetnym specjalistą, ja grałam w idiotycznych chałturach, ale to ja, a nie Adrian, zostałam gwiazdą. Kiedy mnie opuścił, otoczyli mnie pochlebcy. Taki sukces to prawdziwe przekleństwo. Zyskałam sławę i majątek, ale straciłam samą siebie. Mężczyźni, z którymi się spotykałam, wcale się mną nie interesowali. Przyciągał ich symbol seksu, który zawsze grałam w filmach, tylko ten seks widzieli we mnie.

– Taki jest Hollywood, dziecinko. I nie tylko Hollywood. – Spojrzał na nią w sposób, którego nie cierpiała. – Wierz mi, jesteś uosobieniem marzeń każdego faceta.

– To ostatnia rzecz, na której mogłoby mi zależeć. Will dorasta. Chcę mu stworzyć normalny, spokojny dom, nie chcę go znów zostawiać pod opieką obcych. A najbardziej zależy mi na tym, żeby mnie szanował. Nie jestem już dzieckiem. Mam inne marzenia. I nie wiem, co zrobić, żeby się spełniły. Nie wiem już nawet, kim naprawdę jestem. Ani kim chciałabym być. Ale myślę, że pragnę po prostu normalnego, zwyczajnego życia. Mężczyźni, z którymi spotykałam się od rozstania z Adrianem, chcieli wykorzystać mnie jako szczebelek do swojej kariery. Więc przestałam się z nimi spotykać w ogóle. W Szkocji uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, kiedy śmiałam się po raz ostami.

– Zrobisz jak zechcesz, ale jeśli kiedykolwiek zapragniesz wrócić, daj mi znać, zanim zadzwonisz do kogokolwiek innego.

– Dobrze, Jack. Będziesz pierwszy.

Przyjęcie wciąż jeszcze trwało, ale Tamara przebrała się w stare dżinsy i bawełnianą bluzę, i stała nad otwartą walizką. Trudno było spakować rzeczy na wakacje, skoro nie wiedziała jeszcze, dokąd pojadą. Następnego dnia rano mieli po prostu wsiąść do samochodu i wyruszyć przed siebie, gdzie oczy poniosą.

O ile Will nie będzie miał nic przeciwko temu, Tamara chciała pojechać na południe. Wrzuciła do walizki kilka par szortów. W tej właśnie chwili Will wpadł z impetem do pokoju. W dłoni trzymał dużą, podejrzanie wyglądającą kopertę.

Uśmiechał się promiennie w sposób, który sugerował, że ma niezbyt czyste sumienie. Podrapał się w ucho. Tamara miała najgorsze przeczucia. Coś się szykowało. Nie powinna była zostawiać go na tak długo sam na sam z babcią.

– Mamo...

– Słucham, kochanie.

– Mówiłaś... – zaczął niepewnie, drapiąc się w ucho. – Mówiłaś, że możemy pojechać... gdziekolwiek.

– Mam wrażenie, że coś mi chcesz powiedzieć – ponagliła go, czując coraz większy niepokój.

– Wygraliśmy wycieczkę! – zawołał Will.

– Wygraliśmy... Jaką wycieczkę?

– Wziąłem udział w konkursie. I wygrałem! To znaczy, my wygraliśmy! – Wcisnął jej do ręki kopertę. – Patrz, wycieczka do zamku, w którym jest najwięcej duchów w całej Wielkiej Brytanii.

– I to cię tak bardzo cieszy?

– To wspaniałe! Powiedziałaś, że wszystko jedno, dokąd pojedziemy. – Mówił bardzo szybko, żeby nie zdążyła mu przerwać. – Podałem daty, które ustaliłaś na wakacje. Tu są bilety na samolot, wszystko, co trzeba! Zaproszenia na bal maskowy. Do zamku zabierze nas limuzyna. Wracamy do zamku Killiecraig!

– Zamek Killiecraig! – dotknęła biletów, żeby upewnić się, że są prawdziwe.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin