09kwkj_waclaw1.pdf

(955 KB) Pobierz
9. Wacław Szymanowski.
Matorj ały: Akty rojontalno. — Papiery rodzinne. — „Wspomnienia", skreślone przez
Kazimierza Zalewskiego na zamówienio redakcji. — łioczniki Kurjera.
I.
W rozwoju naszego dziennikarstwa lata 1858—1861 prawdopodobnie
uznane będą kiedyś przez przyszłego historyka prasy za najważniejsze.
Zaakcentowały się w tej dacie po raz pierwszy w gazetach naszych pewne
stronnictwa, nowe tendencje społeczne, i otworzyło się pole dotąd nieznane
dla prawdziwych temperamentów dziennikarskich: Gazeta Warszawska miała
już sztab redakcyjny gotowy; Codzienna, przerodzona w Polską, dostała no-
li
Kshjżka jubileuszowa.
129
757874306.053.png 757874306.064.png 757874306.075.png 757874306.086.png 757874306.001.png 757874306.004.png 757874306.005.png 757874306.006.png 757874306.007.png 757874306.008.png 757874306.009.png 757874306.010.png 757874306.011.png 757874306.012.png 757874306.013.png 757874306.014.png 757874306.015.png 757874306.016.png 757874306.017.png 757874306.018.png 757874306.019.png 757874306.020.png 757874306.021.png 757874306.022.png 757874306.023.png 757874306.024.png 757874306.025.png
i\urjer
Warszawski.
c
c
wego kierownika w osobie J. I. Kraszewskiego, którego samo nazwisko wy­
starczyło do zjednania jej szerokiej popularności.
Wobec rozwoju i postępu tych dwóch gazet Kurjer Warszawski nie
mógłby się utrzymać w dotychczasowym swoim zakresie. Czytali go mie­
szkańcy miasta, bo nic innego do czytania nie mieli; ale jasną było rzeczą,
że takie pismo byt swój zawdzięczało tylko zupełnemu brakowi konkurencji,
temu, że posiadało monopol warszawskiego bruku. Dużo też tu znaczyła
osobistość redaktora, jego stosunki z arystokracją, finansistami, zamożniej­
szymi kupcami, wśród lekarzy i adwokatów, a wreszcie i w kółku artysty-
czno-literackiem.
Kucz doskonale się do takiej reprezentacji Kurjera nadawał. AYyśmie-
wano wprawdzie, szczególniej w późniejszych czasach, wierszyki Kucza,
któremi trząsł jak z rękawa na cześć każdego ze współbiesiadników, wyma­
wiano mu i ów tak osławiony toast:
A zatem boz czasy slratu
Pijmy zdrowie magistratu! —
ałe żarty zaczęły się wtedy, kiedy Kucz już swój czas odbył, kiedy schodził
z pola, kiedy spostrzeżono, że improwizator, dobry kolega, sympatyczny
człowiek i wesoły towarzysz zabawy —to jeszcze nie dziennikarz. Wystar­
czało to do czasu, ale potem, gdy się już mniej bawiono, gdy zaczęto trochę
więcej myśleć, trochę się uczyć i trochę naprawdę pracować, słońce takich
ludzi, jakim był Kucz, zamgliło się i gasło powoli. Nie trzeba ztąd brać
podniety, aby obwiniać o coś lub sądzić surowo tego prawdziwie dobrego
i uczciwego człowieka. Utrzymywał on w Kurjerze tradycje Dmuszewskiego,
robił to, co mu zostawił jego poprzednik. I dobrze się z tem działo wy­
dawcom, czytelnicy się nie skarżyli, Kurjer szedł ubitym szlakiem po utar­
tym gościńcu, po którym szło też drzemiące społeczeństwo Sen się skoń­
czył, przyszła troska, nastąpiło przebudzenie; ale nie trzeba Kucza winić, jak
to robią dziś niektórzy, że do drzemki dopomagał, że do snu kołysał Kurje-
rem i toastami. To nie on wpływ wywierał na miasto, ale społeczność na
niego. Pisał tak, jak tego żądali jego czytelnicy-przyjacielc, bo każdy czy­
telnik Kurjera był przyjacielem Kucza. Ale gdy ubył ten przyjaciel, pismo
przez niego redagowane straciło przyczynę bytu. Daremnie sukcesorowic
Dmuszewskiego, wydawcy Kurjera, szukali dla Kucza zastępcy; wątpię na­
wet, ażeby i sam Kucz, kiedy w roku 186.">-ym z dłuższej podróży po­
wrócił, mógł był długo utrzymać pismo przy dawnem jego matcrjalncm
powodzeniu. Że Kurjer Codzienny zyskał odrazu 6.000 prenumeratorów,
a Warszawski utracił do paruset, to jeszcze rezultat dawnej popularno­
ści Kucza. Czy jednak ta popularność byłaby utrzymała Kurjer War-
757874306.026.png 757874306.027.png 757874306.028.png 757874306.029.png 757874306.030.png 757874306.031.png 757874306.032.png 757874306.033.png 757874306.034.png 757874306.035.png 757874306.036.png 757874306.037.png 757874306.038.png 757874306.039.png 757874306.040.png 757874306.041.png
KSIĄŻKA JUBILEUSZOWA.
szawski, czy nie byłby on upadał tak samo, tylko powolniej, gdyby szedł
dalej za tradycją Dmuszewskiego, przy której tak uparcie trzymać się chcieli
jego spadkobiercy, a do której Kucz tak doskonale się nadawał?...
Ezecz prosta, że nowym zadaniom dziennikarstwa nie mogli też spro­
stać ani Odyniec, ani Stanisław Bogusławski, którzy po ustąpieniu Zygmun­
ta Zaborowskiego przez krótki czas obowiązki redaktorów spełniali. Kurjer,
jakim był do roku 186(3, takim pozostał i w r. 1867, choć tak poważne firmy
dwóch rozgłośnych pisarzów u steru swej nawy postawił. Przewaga
w walce dziennikarskiej chyliła się ku stronie przeciwników, bo nawet akto­
rzy ze sztandarem i trąbami teatru w całym komplecie z placu Teatralnego
na Czystą do Kucza zbiegli.
Mało to obchodziło Odyńca, a i Stanisława
Bogusławskiego niebardzo!
Najgorzej zżymał się na upadek Kurjera Fr. Sal. Dmochowski, (nr. 14/111
1801—zm. 3/VIII1871) ostatni klasyk, syn tłómacza „Ujady", autor „Odpo­
wiedzi na pismo Pana Mickiewicza", nadzwyczaj zajmująca postać staruszka.
Wysoki, tłusty dobrze siwy, z twarzą zupełnie wygoloną, zawsze we.fraku czar­
nym, czasem granatowym, pod szyję opięty, Dmochowski szczególnie zajmu­
jąco się przedstawiał w zestawieniu z Odyńceni i starym Bogusławskim. Były
to trzy odmienne typy literackie z naszej przeszłości. Nie można ich z sobą
porównywać, ale obserwacje nastręczały się same, gdy ci trzej ludzie razem
zebrali się w oficynie domu Zabłockiej w dwóch pokoikach z lewej strony
na parterze, które cały lokal redakcyjny dawnego Kurjera Warszawskiego
stanowiły.
Odyniec, maleńki, chudy, wygolony tak samo, jak Dmochowski, w koł­
nierzykach wysokich, modnych przed trzydziestu laty tatermorderach, z szyją
zaciśniętą w szeroką czarną chustkę albo halstuch, przychodził późno do re­
dakcji, a że był ruchliwy jak żywe srebro, więc chwilki spokojnie na miej­
scu usiedzieć nie mógł. Bogusławski, jeżeli przychodził do redakcji, co mu
się zdarzało bardzo rzadko, — bo już wtedy chodził z ciężkością z powodu
reumatyzmu w nogach, na kiju wsparty, — zasiadał spokojnie przy biurku,
w kącie, z prawej strony pokoju, i pisał najczęściej humorystykę do Kurjera-
Dmochowski, przy końcu wielkiego stołu, z lewej strony pod oknem, tempe­
rował pióro i zabierał się do pisania jakiejś wiadomości o wypadku miej-
kim, a Odyniec przez ten czas biegał 15 razy do drukarni w drzwi na­
przeciwko, to znów zasiadał przy środku stołu, niby do poprawiania manu­
skryptów.
Ni ztąd, ni zowąd, wyskakiwała pierwsza iskra. Któryś z nich trzech
powiedział jakieś zdanie, wyraz jeden, który przypomniał jakiś wiersz. To
było dostateczne do wywołania wybuchu. Dmochowski był wtedy w stanic
recytować parę tysięcy rymów swojego ojca, Osińskiego, Kniaźnina lub
9"
iai
757874306.042.png 757874306.043.png 757874306.044.png 757874306.045.png 757874306.046.png 757874306.047.png 757874306.048.png 757874306.049.png 757874306.050.png 757874306.051.png 757874306.052.png 757874306.054.png 757874306.055.png 757874306.056.png 757874306.057.png 757874306.058.png 757874306.059.png
%nrjcr °W arszawski.
Trembeckiego, na co Odyniec replikował Mickiewiczem, Schillerem albo swo-
jemi poezjami. Bogusławski pokrząkiwał zawzięcie z początku ze swego
kąta, ale gdy mu się cierpliwości przebrało, mruczał, a w końcu rzucał ja­
kieś energiczne słowo protestu z zapasów wyrażeń, które mu z czasów żoł­
nierki w słowniku pozostały.
Do plastyczności takiej sceny, która przez parę miesięcy redakcji
Odyńca dość często się powtarzała, dodać trzeba, że Odyniec mówił cieniu­
tkim głosem, prawie dyszkantem, Dmochowski miał wspaniały organ dekla-
matorski, wysoki baryton, a Bogusławski —tubalny glos basowy, przy szyb­
kiej i energicznej dykcji.
Dawni ludzie, dawne czasy, dawni poeci; czasem i dawne dzieciaki-
starcy! W literaturze mogli błyszczeć, we trzech w tem ugrupowaniu mogli
stanowić cenny obraz do poematu, powieści, a nawet komedji, ale do redakcji
dziennika, pisma miejskiego, ruchliwego, byli chyba negacją wszystkiego, co
w redakcji robić należało.
Nic tu nie pomagały ani wiadomości teatralne Chęcińskiego, ani za­
graniczne nowinki Vidala, eleganckiego salonowca, który obracał się głó­
wnie w sferach urzędowych i miał tam sposobność dużo z dzienników obcych
korzystać. Przeciwnicy tymczasem tryumfowali na całej linji.
Grywano wtedy często w teatrze komedję Antoniego Wieniarskiego,
p. t. „Ulicznik warszawski". Lubiony to był wodewil przez publiczność, bo
Panczykowski grał w nim świetnie role szewca, a Damse bawił figlami, ja­
kie wyprawiał w tytułowej roli chłopca pana majstra. Ulicznik znajduje
pugilares ze znaczną kwotą pieniędzy i zwraca go prawemu właścicielowi,
który w nagrodę uczciwości daje mu sporą sumę na założenie warsztatu,
czem ułatwia małżeństwo z panną majstrówną. Dobroczyńca ulicznika obie­
cuje mu jeszcze, że sławę jego czynu w Kurjerze szeroko światu rozgłosi.
Otóż Damse robił sobie dodatek na scenie, umówiwszy się z aktorem, grają­
cym rolę „nieznajomego".
— A w którym Kurjerze mnie pan ogłosi ? — pytał.
— Naturalnie, że w Codziennym — odpowiada tamten.
— W Codziennym? No, tak to dobrze, bo Warszawskiego dzisiaj pies
czytać nie chce — mówił wtedy Damse, wyskakując wesoło przed publi­
czność, która ten niewybredny koncept przyjmowała hucznemi oklaskami,
szczególniej paradyzu.
To podobno dopełniło miary zniechęcenia Zabłockiej i Wysiekierskich;
i Stanisław Bogusławski również uczuł się dotkniętym tak niesmacznym kon­
ceptem dawnego kolegi. Łatwo to zrozumieć, gdy się przypomni, że Kurjer
Warszawski wtedy był blizko związany z teatrem, boć Zabłocka była córką
Dmuszewskiego, artysty i dyrektora dramatu, a Bogusławski niedawno
132
757874306.060.png 757874306.061.png 757874306.062.png 757874306.063.png 757874306.065.png 757874306.066.png 757874306.067.png 757874306.068.png 757874306.069.png 757874306.070.png 757874306.071.png 757874306.072.png 757874306.073.png 757874306.074.png
KSIĄŻKA JUBILEUSZOWA.
przedtem wziął emeryturę z aktorstwa, nie zrywając jako komedjopisarz
przyjaznych z kolegami stosunków. Deficyt w kasie i straty matcrjalne
były już dość dotkliwe, a gdy się jeszcze i przykrości moralne dołączyły,
postanowiono Kurjer oddać w inne ręce, w formie dzierżawy lub zupełnego
pozbycia się własności.
Wtedy-to rozpoczęto poszukiwania nabywcy. Nie będziemy tych za­
biegów opisywali szczegółowo, zaznaczymy tylko, że w r. 1867 Zabłocka
zawezwała listownie jednego z głównych wtedy współredaktorów Kurjera,
Juljana Heppena, i zaproponowała mu nabycie pisma lub dzierżawę.
Heppen, nie mając odpowiednich środków materjalnych, oświadczył, iż
propozycji przyjąć nie może, ale postara się o osobę, któraby zadosyć uczy­
niła życzeniu właścicielki pisma. Jakoż niebawem udał się do Wacława
Szymanowskiego, z którym łączyły go długoletnie stosunki przyjacielskie,
i po naradzie obaj postanowili wyszukać wydawcę, na warunkach bliżej
określić się mających. Poszukiwania te wszakże chybiły.
Zwrócono się wówczas do dobrego znajomego rodziny, Aleksandra
Michaux, młodego poety, już znanego pod pseudonimem Mirona, zamożnego
z siebie i z żony, która była wdową po Hóhrze, kupcu, utrzymującym handel
win i restaurację w teatrze. Miron jednak nic posiadał jeszcze ani firmy
literackiej tak ustalonej, ani dostatecznego doświadczenia dziennikarskiego,
aby rzucać się w ryzykowne przedsiębierstwo, jakiem było ratowanie toną­
cego pisma. Czuł dobrze, że sam nie podoła, i postanowił też, na drugi plan
się usuwając, złożyć losy Kurjera w silniejsze i pewniejsze ręce. I on też
zwrócił się wkrótce do Wacława Szymanowskiego, a zjednawszy go sobie,
rozpoczął rokowania z Zabłocką, z początku o całkowite nabycie Kurjera
Warszawskiego i drukarni na własność. Gdy Szymanowski zdecydował się
objąć redakcję, cala sprawa przybrała charakter poważniejszy w oczach
właścicielki pisma, ale zagmatwała się we wzajemnym stosunku dwóch
przyszłych wydawców, którzy, jak zwykle literaci, a w dodatku poeci, pra-
ktyczności w interesach nie mieli żadnej. A nuż będą straty na Kurjerze,
które pochłoną skromne zasoby Szymanowskiego, równie jak względną za­
możność Mirona?... Szymanowski piórem tylko na utrzymanie rodziny za­
rabiał. Poświęcając cały swój czas redakcji Kurjera, musiałby się wyrzec,
przy zdwojonej pracy, wszelkiego udziału w innych wydawnictwach. Była
to rzecz poważna, nad którą wypadało się zastanowić. Po walnej naradzie
starszego z młodszym poetą zapadło postanowienie przedyskutowania stro­
ny finansowej przedsiębierstwa z firmą księgarską Gebethnera i Wolffa,
która już wówczas zajmowała wybitniejsze stanowisko na rynku handlowo-
wydawniczym. Gustaw Gebethner i Robert Wolff, dwaj spólnicy firmy,
dobrze pojmując, że pismo codzienne dla księgarni nakładowej jest zawsze
133
757874306.076.png 757874306.077.png 757874306.078.png 757874306.079.png 757874306.080.png 757874306.081.png 757874306.082.png 757874306.083.png 757874306.084.png 757874306.085.png 757874306.087.png 757874306.088.png 757874306.089.png 757874306.090.png 757874306.091.png 757874306.092.png 757874306.093.png 757874306.094.png 757874306.095.png 757874306.096.png 757874306.002.png 757874306.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin