Niech pan zdejmie rękawiczki.pdf

(235 KB) Pobierz
659074887 UNPDF
Jerzy Edigey:
NIECH PAN ZDEJMIE RĘKAWICZKI:
WIELKI SEN 2010
Redaktor serii Grzegorz CIELECKI
Projekt okładki i logo serii Rafał BARTLET
Redakcja techniczna Anna LEWANDOWSKA
Korekta Aleksandra BIŁY
© Jerzy Strzałkowski
ISBN 978-83-62391-12-7
Wydawnictwo WIELKI SEN Al. Jana Pawła II 65/90, 01-038 Warszawa tel. 0-502-322-705
www.klubmord.com, prezesikl3@wp.pl
Rozdział I
LIST POLECONY
Ostry dźwięk dzwonka. Eufemia Kwiatkowska, zajmująca najmniejszy w całym mieszkaniu
pokój, nawet nie wyjrzała na korytarz. Przecież tylko raz dzwoniono, a na drzwiach
wejściowych wisiała karteczka z pięknie wykaligrafowanym czarnym tuszem napisem:
Stanisław Kowalski - jeden dzwonek, Eufemia Kwiatkowska - dwa razy dzwonić, Zygmunt
Namysłowicz - trzy razy dzwonić. Więc to na pewno do Kowalskich.
Na korytarzu rozległy się człapiące kroki Janiny Kowalskiej, później słychać było zgrzyt
otwieranych, dawno nie-oliwionych zamków i za chwilę gderliwe słowa:
- Pani Kwiatkowska! Listonosz do pani. Mogłaby się hrabina sama ruszyć do drzwi.
A za chwileczkę dużo cichsze, ale tak jednak obliczone słowa, żeby je było słychać za
zamkniętymi drzwiami:
- Stare próchno!
Pani Eufemia od dawna nie reagowała na tego rodzaju odezwania się swoich
współlokatorów. Osiemnaście lat życia w „kołchozie" - dużym mieszkaniu podzielonym
pomiędzy trzy rodziny - nauczyło ją niejednego. Przyzwyczaiła się do pijackich awantur
urządzanych sporadycznie przez krewkiego Zygmunta Namysłowicza i do niekończącej się
serii szykan Janiny Kowalskiej. Z czasem zrezygnowała z gotowania we wspólnej kuchni.
Przeniosła się z dużego, widnego pokoju do tej małej izdebki z oknem, przez które nigdy
nie zaglądało słońce. Do łazienki przemykała się wczesnym rankiem. Starała się być jak
najcichsza i jak najmniej widoczna. Niewiele to pomagało. Co najmniej przez piętnaście
ostatnich lat Kowalska „wygryzała" ją z mieszkania i nie szczędziła w tym względzie
żadnych sta-
rań. Kilka razy sprawy trafiły do sądów i do kwaterunku. Kilka razy wobec tej kobiety,
nauczycielki muzyki w Podstawowej Szkole Muzycznej, dopuszczano się ciężkich zniewag,
a nawet, jak to określa się w języku prawniczym, „naruszano nietykalność cielesną". Cóż z
tego, że wszyscy przyznawali rację pani Eufemii i że wojowniczą panią Kowalską
skazywano na drobne grzywny lub parę tygodni aresztu „z zawieszeniem". Wkrótce po
kolejnej rozprawie na nowo podejmowała wojnę, stosując w niej coraz bardziej perfidne
chwyty.
Nic więc dziwnego, że Eufemia Kwiatkowska nie siliła się teraz wyjaśniać, że listonosz
zawsze zapomina o „regulaminie dzwonkowym" i ilekroć się zjawia, to bez względu na to,
dla kogo ma przesyłkę, swoje przybycie sygnalizuje jednym dzwonkiem. Wielokrotnie
nauczycielka prosiła go, żeby przynosząc do niej listy naciskał dwa razy czarny guzik, ale
pracownik poczty nie chciał lub też zapominał stosować się do tej zasady, chociaż starsza
pani, i to jedynie ona w tym lokalu, przy każdej okazji sięgała do swojej brązowej
portmonetki...
- Pani Kwiatkowska, polecony do pani. Ze spółdzielni mieszkaniowej. Proszę tu podpisać -
listonosz wskazał odpowiednią rubrykę na arkuszu.
Nauczycielka podpisała, a dwuzłotówka zmieniła właściciela. Doręczyciel podziękował i
wyszedł.
Kwiatkowska pomknęła do swojego pokoju, gdzie z niepokojem długo oglądała kopertę, nie
mając odwagi jej otworzyć.
Dawno temu, kiedy stosunki we wspólnym mieszkaniu stały się wprost nie do zniesienia,
Kwiatkowska zapisała się do spółdzielni mieszkaniowej „Nasza Kotwica". Mijały lata.
Najpierw była „kandydatem", później odpowiednią uchwałą zarządu przyjęto ją na
„członka", ale mieszkania nie dostawała. Nierzadko odwiedzała siedzibę „Naszej Kotwicy".
Próbowała czegoś się dowiedzieć o choćby jakimś przybliżonym terminie przydziału lokalu.
Odpowiadano jej niezbyt grzecznie, że takich jak ona, Kwiatkowska, są w Warszawie
tysiące, ba! dziesiątki tysięcy, i że „trzeba cierpliwie czekać". Kiedyś usłyszała „taktowny"
dowcip jakiejś smarkuli sie-
dzącej przy maszynie do pisania, że „niejeden, zamiast tu ludziom przeszkadzać w pracy,
poszedłby sobie na Powązki i tam wybrał odpowiednie mieszkanie".
Starsza pani odważyła się w końcu na audiencję u wszechmocnego prezesa. Ten był
wprawdzie uprzedzająco grzeczny, ale również niczego nie przyrzekał. Rozkładał ręce i
tłumaczył, że pierwszeństwo mają „umowy patronalne", w następnej kolejności są rodziny z
domów przeznaczonych do wyburzenia, wreszcie młode małżeństwa, które trzeba uwolnić
od raju wspólnego mieszkania z teściowymi. Później... I tak dalej, i tak dalej. Pan prezes w
ogóle nie mógł określić, kiedy spółdzielnia będzie przydzielała lokale emerytom i
rencistom.
Ale, pomimo to, spółdzielnia nie zapominała o swojej członkini. Od czasu do czasu pani
Eufemia Kwiatkowska otrzymywała listy polecone - długie, białe, opatrzone barwnym
napisem „Nasza Kotwica". W tych pismach zarząd spółdzielni „uprzejmie zawiadamiał", że
wobec wzrostu kosztów należy wnieść dodatkowe opłaty, albo wyjaśniał, że „wobec
niewykonania planów budowy domów, przydział mieszkania dla Ob. przesunięty zostaje na
dalszy termin".
A więc i tym razem pani Eufemia mogła spodziewać się wszystkiego najgorszego. Oglądała
ze wszystkich stron kopertę, nie kwapiąc się z jej rozpieczętowaniem. Wreszcie
nauczycielka zdecydowała. Odszukała torebkę, znalazła w niej okulary i delikatnie oddarła
rożek koperty, a potem rozerwała jeden z jej boków. Wewnątrz znajdował się mały, wąski
kawałek papieru, złożony na dwoje i skąpo zapisany. Rencistka rzuciła okiem i aż
przysiadła na stojącym opodal fotelu. List wypadł jej z rąk.
NASZA KOTWICA Spółdzielnia mieszkaniowa
Ob. Eufemia Kwiatkowska
w miejscu
Zarząd spółdzielni zawiadamia Ob., że przydzielił jej lokal M-l na osiedlu „Za wiatrakami",
ul. Napoleona Gamaszki 6 m. 74.
6
Wszelkie formalności celem otrzymania kluczy do przydzielonego lokalu należy załatwić
jak najszybciej, zgodnie z załączoną instrukcją. Lokal nieobjęty w posiadanie przez
przydziałobiorcę w ciągu miesiąca od otrzymania niniejszego zawiadomienia, będzie
przydzielony osobie trzeciej wg kolejności.
zarząd
(stempel i podpisy)
Czy można się dziwić, że „przydziałobiorca" dostał z emocji bicia serca? Starsza pani
podniosła list, przetarła chusteczką szkła okularów i kilkakrotnie przeczytała króciutki tekst.
Zajrzała do koperty. Obiecywanej „załączonej" instrukcji w niej nie znalazła, ale to
przeoczenie uznała za nieważny drobiazg. Dochodziła dopiero jedenasta. Był czas, aby
pojechać do „Naszej Kotwicy" i na miejscu dowiedzieć się szczegółów.
A później podskoczyć na osiedle „Za wiatrakami", obejrzeć ulicę Napoleona Gamaszki i
dom stojący tam pod numerem szóstym. Kto wie, jeżeli dozorca będzie człowiekiem
uczynnym, to może pozwoli pani Eufemii rzucić okiem na lokal oznaczony cyfrą „74".
- Gdzie jest to osiedle „Za wiatrakami"? - przemknęło przez głowę nauczycielki.
Odnalazła plan miasta, ale na nim nie było ani śladu zarówno osiedla, jak i ulicy
tajemniczego Napoleona Gamaszki. Widocznie była to nowa, niedawno przebita uliczka
gdzieś na peryferiach miasta i nie zdołano jeszcze uwiecznić jej na planie Warszawy.
A ta uwaga zarządu spółdzielni, że lokale niezasiedlone będą przydzielane osobom trzecim!
Pani Eufemia gorzko się uśmiechnęła. Może takie wypadki rzeczywiście się zdarzają. Jeśli
jednak chodzi o nią, nie ma obawy. Gdyby mogła, dzisiaj opuściłaby ten pokoik i to
„rozkoszne" towarzystwo, na które skazana była od osiemnastu lat.
Dobre nowiny mają tę przedziwną właściwość, że odmładzają ludzi i zasilają ich nową,
wielką energią. Gdyby lekarze zamiast recept dawali przydziały na mieszkania
lub wypisywali czeki Narodowego Banku Polskiego, na pewno chorzy wracaliby do
zdrowia znacznie szybciej, niż po specyfikach sprzedawanych za dolary w PKO. Pani
Kwiatkowska od kilku dni skarżyła się, że strzyka ją w lewym kolanie i że ledwie może
siedzieć, tak jej dokucza lumbago. Teraz jednak, pomimo swoich sześćdziesięciu trzech lat,
zerwała się z fotela i sprężyście, niczym młoda dziewczyna, poczęła szykować się do
wyjścia.
A kiedy wyobraziła sobie minę Janiny Kowalskiej, kiedy ta dowie się o przydziale
mieszkania dla nauczycielki, dobry humor pani Eufemii dosięgną! szczytu. Nawet coś tam
sobie nuciła, a w toaletce odszukała nieużywane od lat puder i szminkę do warg. Za
kwadrans, ubrana tak elegancko, jak na to stać emerytkę, szła w kierunku najbliższego
postoju taksówek. Skoro dostało się przydział własnego, spółdzielczego mieszkania, to w
takim dniu nie jeździ się tramwajem.
W spółdzielni „Nasza Kotwica" tym razem wszyscy byli niezmiernie życzliwi i
uprzedzająco grzeczni. Nawet ta smarkula z dowcipami o cmentarzu na Powązkach
uśmiechnęła się tak promiennie, jak gdyby zamiast rencistki znajdował się w pokoju
najprzystojniejszy z aktorów filmowych albo Mikulski.
- Szanowna pani ma wyjątkowe szczęście - twierdził księgowy - mieszkanko jest
prześliczne. Duży pokój, przeszło dwadzieścia cztery metry kwadratowe. Osobna kuchenka,
wprawdzie bez okna, ale to nic nie szkodzi. Przed-pokoik z szafą w ścianie i bardzo
wygodna łazienka. Właściwie to nie kawalerka a mieszkanie M-2. Kawalerek ciągle nam
brakuje, a pani tak długo czekała, że zarząd postanowił przyznać jej ten lokal. Winszuję,
serdecznie winszuję!
- A gdzie to jest? - pani Eufemia zalana potokiem słów dzielnego reprezentanta „Naszej
Kotwicy" usiłowała dowiedzieć się, w którym punkcie stolicy znajduje się powód jej
szczęścia.
Na twarzy księgowego odbiło się zdumienie.
- Pani nie wie gdzie jest osiedle „Za wiatrakami"? Najpiękniejsza, nowo powstająca
dzielnica Warszawy? To
8
9
przecież tuż przy Stalingradzkiej. Za wiaduktem, ale jeszcze przed elektrownią. Blisko do
Wisły. Z okien będzie pani miała wspaniałą panoramę całej stolicy.
- A ulica Napoleona Gamaszki?
- Wysiądzie pani na drugim przystanku za rondem. Później, idąc w kierunku Żerania, trzeba
skręcić w drugą ulicę na lewo. Następnie w trzecią na prawo i już jest pani na Gamaszki.
Nie sposób zabłądzić, bo z daleka widać kolonię wysokich jedenastopiętrowych domów.
- Ciągle nie wiem - wtrąciła „smarkula" - kto to był ten Napoleon Gamaszko, chociaż
codziennie z pięćdziesiąt razy wystukuję to nazwisko na swojej maszynie.
- Gamaszko był, zdaje się - wyjaśnił księgowy - jakimś znakomitym prawnikiem.
- Pewnie stary krętacz sądowy, przyjmujący co najbrudniejsze sprawy - mruknęła młoda
maszynistka. - Inny by się nie cieszył takim uznaniem w naszej spółdzielni, żeby aż jego
imieniem nazywać ulicę.
W tej chwili Eufemia Kwiatkowska przypomniała sobie duży, czerwony tytuł w jednej w
popołudniówek:
„Zbrodniarz z Gamaszki znowu dał znać o sobie" „TRUP W WANNIE W WIEŻOWCU"
Zgłoś jeśli naruszono regulamin