Konopnicka Maria - Nasza szkapa.pdf

(190 KB) Pobierz
1013437891.003.png
1013437891.004.png 1013437891.005.png
NASZA SZKAPA
Maria Konopnicka
Zaczęło się od starego łóżka, cośmy na nim we trzech sypiali. Tego dnia ojciec zły czegoś z rzeki
wrócił i siadłszy na ławie, ręką głowę podparł. Pyta się matka raz i drugi, co mu, ale dopiero za
trzecim razem odpowiedział, że się ta robota koło żwiru skończyła i że szkapa tylko piasek teraz
wozić będzie. Zaraz mnie Felek szturchnął w bok, a matka jęknęła z cicha. Miał ojciec nad
wieczorem po doktora iść, ale mu jakoś niesporo było. Chodził, medytował, po kątach pozierał, aż
stanął przed matką i rzekł:
- Co chłopakom po łóżku, Anulka? Sypiam ja na ziemi, toż i oni mogą.
Spojrzeliśmy po sobie. Dwie złote iskry zabłysły w siwych oczach Felka. Prawda! Co nam po
łóżku? Piotrusia tylko pilnować trzeba, żeby z niego nie spadł.
- Dalej! jazda! - krzyknął Felek i zanim matka odpowiedzieć zdążyła, jużeśmy we trzech siennik
na ziemię ściągnęli, a Felek kozły wywracać na nim zaczął. Po ściągnięciu wszakże siennika okazało
się, że desek w łóżku brakuje dwóch, a bok jeden ze wszystkim odłazi. Nie chciał tedy "handel",
którego mi ojciec zawołać kazał, o łóżku ani gadać, pieniądze naliczone miedziakami zgarnął w
mieszek, związał i za chałat na piersi zasunął. Opuścił mu ojciec dziesiątkę, potem dwie, potem
złotówkę całą, ale się Żydzisko uparło. Z sieni dopiero brodę do izby wsadził, postępując pół rubla
bez siedmiu groszy, jeśli mu ojciec i poduszkę sprzeda.
Zawahał się ojciec, spojrzał na nas, spojrzał na matkę; wszystkiego razem miało być jedenaście
złotych.
- Cóż, chłopaki? - zapytał wreszcie - obejdziecie się bez poduszki tymczasem, póki matka chora?
- Ojej! - wrzasnął Felek przyduszonym głosem, gdyż właśnie na głowie stał, a nie zmieniając
pozycji poduszkę na izbę cisnął. Chwycił ją Piotruś i na Felka rzucił. Felek znów na mnie, aż nam ją
"handel" z rąk wyrwał, żebyśmy nie poszarpali.
- Ale bez poszewki? - odezwała się słabym głosem matka.
Natychmiast wyrwaliśmy ,"handlowi" poduszkę, którą już pod pachą trzymał, i zaczęliśmy z niej
poszewkę ściągać.
Po ściągnięciu wszakże poszewki okazało się, że poduszka w jednym rogu rozpruta i że się z niej
pierze sypie. Znów tedy "handel" jedenastu złotych dać nie chciał, tylko dziesięć bez piętnastu
groszy.
Targ w targ, zgodził się z ojcem na całe dwa ruble, ale żeby mu jeszcze naszą kołdrę dodać.
Ojciec spojrzał na matkę. Była tak osłabioną i bladą, że wyglądała jak martwa leżąc na wznak, z
głęboko zapadłymi oczami.
- Anulka!... - szepnął ojciec pytająco.
Ale matkę chwycił kaszel, więc odpowiedzieć nie mogła.
- My tam kołdry, proszę ojca, nie chcemy! - krzyknął Felek. - My się tylko o tę kołdrę co noc bić
musimy. Niech Wicek powie!...
- Prawda, proszę ojca! - potwierdziłem gorliwie. - Co noc się bić musimy, bo spada...
"Handel" już kołdrę zwinął i pod pachę wsadził. Wybiegliśmy za nim z tryumfem w podwórko.
- Wiecie? - krzyknął Felek chłopakom, co tam w klipę grali - "handel" kupił nasze łóżko, kołdrę i
poduszkę! Będziemy teraz na ziemi na sienniku spali!...
1013437891.006.png
- Wielka parada! - odkrzyknął blady Józek od krawca z lewej oficyny. - Ja już dwa lata u majstra
na ziemi sypiam, i bez siennika nawet.
Zaimponował nam. Sypianie takie nie było więc już, widać, wynalazkiem naszym. Tego dnia był
u nas doktor, a ja biegałem aż dwa razy do apteki, bo matce znów było gorzej, ale kiedy przyszedł
wieczór, tośmy ledwie ziemniaki dojeść mogli, tak nam pilno było na siennik, któryśmy sobie ułożyli
w kąciku za piecem. Felek to nawet z chlebem w ręku do pacierza klęknął i oglądając się raz w raz
na siennik w trzy migi "Ojcze nasz" i "Zdrowaś" przetrzepał, tak żem ja ofiarowania nie zaczął, a on
już się w piersi bił, aż dudniało w izbie, i tylko katankę zrzuciwszy zaraz się od pieca położył. Co
prawda, to i ja miałem myśl, żeby się od pieca położyć, ale mi się już z Felkiem zaczynać nie
chciało, więc go tylko palnąłem w ucho i położyłem się od ściany, a Piotrusia tośmy między siebie
wzięli. Zrazu zdawało mi się, że mi głowa gdzieś z karku ucieka, bom do poduszki nawykł, ale potem
podłożyłem sobie łokieć - i dobrze.
- Czymże ja was, robaki, odzieję? - rzekł ojciec patrząc, jakeśmy się jeden do drugiego tulili.
Obejrzał się po izbie, zdjął z kołka swój płaszcz granatowy i rzucił go na nas. Wrzasnęliśmy z
uciechy i natychmiast powsadzaliśmy ręce w rękawy. Piotruś tylko piszczał nie mogąc do nich trafić,
aleśmy go z głową peleryną nakryli, więc ucichł. Ojciec, nim się położył, raz jeszcze podszedł do
nas.
- No i cóż? Ciepło wam, bąki? - zapytał.
- Mnie tam ciepło - odpowiedziałem z głębi płaszcza.
- A mnie jak! - krzyknął Felek. - O, proszę ojca, jak mi to gorąco.
I wystawił swoje długie, chude nogi, żeby okazać, jako o przykrycie nie dba. Istotnie, przyjemne
ciepło szło na nas z pieca, bo ojciec koksu przede wieczorem przyniósł, ogień rozpalił i matce
herbatę gotował. Usnęliśmy też zaraz. Ale nad ranem zrobiło się nagle bardzo chłodno. Pociągnąłem
tedy płaszcz w swoją stronę. Felek zrazu skurczył się przez sen, ale potem i on płaszcza ciągnąć
zaczął; a gdym nie puszczał, bo juścić od pieca cieplej jemu niżeli mnie było, sam się głębiej pod
niego wsunąć usiłował.
Przy tym wsuwaniu się musiał jakoś nacisnąć Piotrusia, bo malec nagle piszczeć zaczął, a potem
się na dobre rozbeczał. Matka stęknęła z cicha raz i drugi.
- Filipie! Filipie! - rzekła słabym głosem - a zajrzyj no do chłopców, bo Piotruś czegoś płacze...
Ale ojciec spał.
- Chłopcy! - odezwała się znowu matka - a czego tam Piotruś płacze?
- To Felek, proszę mamy! - odrzekłem.
- Nieprawda, proszę mamy, to Wicek! - zaprzeczył natychmiast rozespanym głosem. Matka ciężej
jeszcze stęknęła, a gdy malec nie przestawał płakać, zwlokła się z łóżka, wzięła Piotrusia na ręce i
zaniosła go na swoją pościel. Zaraz też nam się placu więcej zrobiło, więc mi Felek dał sójkę w bok,
ja mu też i odwróciwszy się od siebie spaliśmy wybornie do samego rana.
W parę dni potem znowu przyszedł "handel". Nikt go nie wołał, ale przyszedł tak z grzeczności,
jak mówił, dowiedzieć się, czy matka zdrowsza. Zaraz też zaczął chodzić po izbie, oglądać szafę,
stołki. Ale ojciec pochmurny był czegoś i gadać wiele z nim nie chciał.
Nazajutrz "handel" znowu przyszedł. Tego dnia mieliśmy na obiad ziemniaki z solą tylko, bo
okrasy brakło; chleb też się jakoś skończył, a Piotruś do ochrony bez śniadania poszedł. Mnie ojciec
kazał worek na węgle szykować. Szturchnął mnie Felek w bok, że to niby ciepło będziemy mieli, bo
wiatr strasznie po izbie świstał, i zaraz my się roześmieli. Stałem już z workiem chwilę, ale ojciec
zapomniał widać o węglach, bo siedząc na matczynym łóżku zadumał się i wąsy skubał. Chrząknąłem
raz, nie spojrzał nawet w moją stronę, chrząknąłem drugi raz, spojrzał, jakby mnie nie widział; a na
1013437891.001.png
to właśnie "handel" wszedł i szafę targować zaczął.
Przestępując z nogi na nogę czekałem jeszcze chwilę, ale mi okrutnie pilno było, bo woda koło
pompy zamarzła i Felek poleciał jeździć; zaryzykowałem tedy i chrząknąłem raz trzeci. Jak się też
ojciec nie odwróci, jak nie palnie pięścią w stół! Skoczyłem duchem do sieni, małom przez próg nie
padł, a "handel" też wyszedł nie bawiąc i na Żydka z przeciwka palcem, kiwać zaczął. Ojciec mnie
tymczasem zawołał, choć mu się jeszcze ręce trzęsły czegoś, szesnaście groszy odliczył i po węgle
biec mi kazał.
Kiedym wrócił, "handel" i Żydek z przeciwka wynosili szafę. Ojciec ode drzwi zastąpił, żeby
dużo mrozu nie naszło, matka odwróciła głowę do ściany i stękała z cicha.
Usunięcie szafy z kąta, gdzie stała, jak tylko zapamiętać mogę, odkryło nam nowe widoki;
przykucnęliśmy tedy wśród nagromadzonych tam śmieci i rozpoczęły się poszukiwania. Felek znalazł
guzik blaszany, który sobie zaraz na rękawie przyszył, a ja wygrzebałem patykiem za szpary dużą,
zardzewiałą igłę oraz bożą krówkę z podkurczonymi pod siebie nóżkami i wyszczerbionym
skrzydełkiem. Natychmiast zaczęliśmy na nią chuchać, ale była zdechła.
Za każdym z tych odkryć wykrzykiwaliśmy radośnie, a ojciec nie mógł nas napędzić do kaszy,
którą nam zgotował na obiad i której tylko matka jeść nie chciała. Przetrząsnęliśmy nareszcie
wszystko, a przekonawszy się, że już żadnych więcej skarbów w kącie nie ma, wymietliśmy resztę
śmieci do sionki.
Teraz dopiero spostrzegłem, że w miejscu, gdzie stała szafa, kawał ściany bielszy się wydawał
niżeli reszta izby; udzieliłem tej wiadomości Felkowi, a że i matka w kąt ten patrzyła smutnym
wzrokiem, wstał tedy ojciec od kaszy, wyszukał w skrzynce dwa gwoździe i w ów jaśniejszy kawał
ściany wbiwszy powiesił na nich matczyną suknię brązową od święta i tę drugą modrą, codzienną,
chustką je pięknie okrył i z boków obcisnął. Wyglądało to bardzo dobrze, a Felek z Piotrusiem zaraz
się "w chowanego" bawić tam zaczęli.
Matce w tych czasach pogorszyło się jakoś; doktor jej kazał dobry rosół i świeże mięso jeść, a
choć płakała na taką utratę i, jak mogła, ojcu broniła, to jednak coś przez tydzień do rzeźnika co dzień
latałem kupując czasem i całe pół funta. A "handel" to już tak do nas przywykł, że czy go kto wołał,
czy nie wołał, co dzień choć przez drzwi zajrzał. Już nawet Hultaj, pies stróża, nie szczekał na niego.
Po szafie kupił od nas "handel" cztery na orzech bejcowane krzesła, cośmy na nich do obiadu siadali.
Przy tych krzesłach tośmy mieli uciechę, bo "handel" nie mógł więcej wziąć sam jak dwa, a drugie
dwa samiśmy nieśli aż na Ordynackie. Na głowach my z nimi paradowali samym środkiem ulicy, a
Felek tak wrzeszczał: "na bok! na bok!", że aż dorożki stawały. "Handla" zostawiliśmy za sobą het
precz, choć Żydzisko pędziło za nami krzycząc, żeśmy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie
żydowskie wymysły. Dopiero na Ordynackiem dalej bębnić w stołki. Pozlatywali się ludzie, myśleli,
że "sztuki", aż przecie nas "handel" dopadł i chwyciwszy się za brodę na ono zbiegowisko przy
stołkach, trzygroszniak nam dał, żebyśmy sobie poszli.
Tak nam ta wyprawa zasmakowała, żeśmy się tylko pytali, co trzeba wynosić. Szczególniej Felek
coraz miał nowe pomysły. Jak tylko wrócił z ochrony, zaraz ręce za plecy zakładał, po izbie chodził i
po kątach jak taksator patrzył.
- A może by, proszę ojca, garnek żelazny? A może by balię albo zegar?
- Poszedł precz! - fuknął na niego ojciec, który teraz prawie ciągle był czegoś zły i smutny.
- Felek! Co ty gadasz? - odezwała się słabym głosem matka. - A toć byś ty niedługo duszę w ciele
przedał?
Ja i Piotruś zaczęliśmy także pilnie protestować.
- Ale!... Garnek!... Jeszcze czego!... A w czym to będziemy gotowali kaszę albo ziemniaki?
1013437891.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin