Prua Boleslaw - Katarynka.pdf

(138 KB) Pobierz
1013445319.003.png
Bolesław Prus
Katarynka
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na
stronie wolnelektury.pl .
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez
1013445319.004.png 1013445319.005.png
Katarynka
Na ulicy Miodowej co dzień około południa można było spotkać
jegomości a [1] w pewnym wieku, który chodził z placu Krasińskich ku
ulicy Senatorskiej. Latem nosił on wykwintne, ciemnogranatowe palto,
popielate spodnie od pierwszorzędnego krawca, buty połyskujące jak
zwierciadła — i — nieco wyszarzany cylinde r [2] .
Jegomość miał twarz rumianą, szpakowate faworyt y [3] i siwe, łagodne
oczy. Chodził pochylony, trzymając ręce w kieszeniach. W dzień
pogodny nosił pod pachą laskę; w pochmurny — dźwigał jedwabny
parasol angielski.
Był zawsze głęboko zamyślony i posuwał się z wolna. Około Kapucynów
dotykał pobożnie ręką kapelusza i przechodził na drugą stronę ulicy,
ażeby zobaczyć u Pik a [4] , jak stoi barometr i termometr, potem znowu
zawracał na prawy chodnik, zatrzymywał się przed wystawą
Mieczkowskieg o [5] , oglądał fotografie Modrzejewskie j [6] —- i szedł
dalej.
W drodze ustępował każdemu, a potrącony uśmiechał się życzliwie.
Jeżeli kiedy spostrzegał ładną kobietę, zakładał binokl e [7] , aby
przypatrzeć się jej. Ale że robił to flegmatycznie, więc zwykle spotykał
go zawód.
Ten jegomość był to — pan Tomasz.
Pan Tomasz trzydzieści lat chodził ulicą Miodową i nieraz myślał, że
się na niej wiele rzeczy zmieniło. Toż samo ulica Miodowa pomyśleć by
mogła o nim.
Gdy był jeszcze obrońc ą [8] , biegał tak prędko, że nie uciekłaby przed
nim żadna szwaczka wracająca z magazynu do domu. Był wesoły,
1013445319.006.png
rozmowny, trzymał się prosto, miał czuprynę i nosił wąsy zakręcone
ostro do góry. Już wówczas sztuki piękne robiły na nim wrażenie, ale
czasu im nie poświęcał, bo szalał — za kobietami. Co prawda miał do
nich szczęście i nieustannie był swatany. Ale cóż z tego, kiedy pan
Tomasz nie mógł nigdy znaleźć ani jednej chwili na oświadczyny,
będąc zajęty jeżeli nie praktyką, to — schadzkam i [9] . Od Frani szedł do
sądu, z sądu biegł do Zosi, którą nad wieczorem opuszczał, ażeby z
Józią i Filką zjeść kolację.
Gdy został mecenasem, czoło, skutkiem natężonej pracy umysłowej,
urosło mu aż do ciemienia, a na wąsach pokazało się kilka srebrnych
włosów. Pan Tomasz pozbył się już wówczas młodzieńczej gorączki,
miał majątek i ustaloną opinię znawcy sztuk pięknych. A że kobiety
wciąż kochał, więc począł myśleć o małżeństwie. Najął nawet
mieszkanie z sześciu pokojów złożone, urządził w nim na własny koszt
posadzki, sprawił obicia, piękne meble — i szukał żony.
Ale człowiekowi dojrzałemu trudno zrobić wybór. Ta była za młoda, a
tamtą uwielbiał już zbyt długo. Trzecia miała wdzięki i wiek właściwy,
ale nieodpowiedni temperament, a czwarta posiadała wdzięki, wiek i
temperament należyty, ale... nie czekając na oświadczyny mecenasa
wyszła za doktora...
Pan Tomasz jednak nie martwił się, ponieważ panien nie brakło.
Ekwipował si ę [10] powoli, coraz usilniej dbając o to, ażeby każdy
szczegół jego mieszkania posiadał wartość artystyczną. Zmieniał
meble, przestawiał zwierciadła, kupował obrazy.
Nareszcie porządki jego stały się sławne. Sam nie wiedząc kiedy,
stworzył u siebie galerię sztuk pięknych, którą coraz liczniej
odwiedzali ciekawi. Że zaś był gościnny, przyjęcia robił świetne i
utrzymywał stosunki z muzykami, więc nieznacznie zorganizowały się
u niego wieczory koncertowe, które nawet damy zaszczycały swoją
obecnością.
1013445319.001.png
Pan Tomasz był wszystkim rad, a widząc w zwierciadłach, że czoło
przerosło mu już ciemię i sięga w tył do białego jak śnieg kołnierzyka,
coraz częściej przypominał sobie, że bądź co bądź trzeba się ożenić.
Tym bardziej że dla kobiet wciąż czuł życzliwość.
Raz, kiedy przyjmował liczniejsze niż zwykle towarzystwo, jedna z
młodych pań rozejrzawszy się po salonach zawołała:
— Co za obrazy... A jakie gładkie posadzki!... Żona pana mecenasa
będzie bardzo szczęśliwa.
— Jeżeli do szczęścia wystarczą jej gładkie posadzki— odezwał się na to
półgłosem serdeczny przyjaciel mecenasa.
W salonie zrobiło się bardzo wesoło. Pan Tomasz także uśmiechnął się,
ale od tej pory, gdy mu kto wspomniał o małżeństwie, machał niedbale
ręką, mówiąc:
— Iii!...
W tych czasach ogolił wąsy i zapuścił faworyty. O kobietach wyrażał się
zawsze z szacunkiem, a dla ich wad okazywał dużą wyrozumiałość.
Nie spodziewając się niczego od świata, bo już i praktykę porzucił,
mecenas całe spokojne uczucie swoje skierował do sztuki. Piękny
obraz, dobry koncert, nowe przedstawienie teatralne były jakby
wiorstowymi słupami na drodze jego życia. Nie zapalał się on, nie
unosił, ale — smakował.
Na koncertach wybierał miejsca odległe od estrady, ażeby słuchać
muzyki nie słysząc hałasów i nie widząc artystów. Gdy szedł do teatru,
obeznawał się wprzód y [11] z utworem dramatycznym, ażeby bez
gorączkowej ciekawości śledzić grę aktorów. Obrazy oglądał wówczas,
gdy było najmniej widzów, i spędzał w galerii cale godziny.
1013445319.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin