Rozdział 6.doc

(92 KB) Pobierz

Rozdział szósty

 

 

              Od dnia, w którym Luke wyruszył na wyprawę razem z Hafisem minęło sześć dni. Sześć ziemskie dni. Sto czterdzieści cztery niekończące się godziny. Najgorsze sto czterdzieści cztery godziny w moim życiu. Już myślałam, że nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi bardziej niż perspektywa ciągnącej się w nieskończoność wędrówki, podczas której człowiek nadziewa się na wszystkie potwory, jakie tylko może sobie wyobrazić. Luke zapewniał mnie, żebym się o nic nie bała, ale nie potrafiłam tego zrobić. Im bardziej godziny rozciągały się z czasie, tym bardziej zaczynało mi odbijać. Denerwowało mnie to, że nie mogę się z nim skontaktować. Wstawałam, jadłam śniadanie, myłam zęby, ubierałam się i nie przestawałam myśleć o Luke’u. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to wszystko nie przybrało czasami postaci jakiejś groźnej obsesji, ale szczerze mówiąc, mało mnie to obchodziło. Liczyło się tylko to, że nie było przy mnie Luke’a a ja nie wiedziałam, co się z nim dzieje.

              Dzisiaj było tak samo. Wracałam obładowana torbami z jedzeniem, bo w lodówce zostało mi już tylko światło, gdy zdarzyło się kilka rzeczy na raz. Komórka w mojej torbie rozdzwoniła się jak szalona, przytrzasnęłam sobie nogę drzwiami samochodu próbując jednocześnie z niego wyjść i ją odebrać, a potem dwa razy klucze wypadły mi z ręki zanim zdołałam je wsadzić w zamek. Przeklinając straszliwie pod nosem, weszłam do hallu i rzuciłam wszystkie torby na podłogę. Wściekła na wszystko, wbiegłam do kuchni, żeby napić się zimnej wody.

- Aaaaa!!! Jasna cholera!!! – wrzasnęłam tak głośno, że aż zabolało mnie gardło.

              Na kuchennym blacie siedziała Anouk, machając nogami w powietrzu. Uśmiechnęła się na mój widok.

- Co za miłe powitanie – powiedziała, zeskakując zgrabnie na podłogę.

              Przez chwilę gapiłam się na nią tak, jakby mój mózg dostał zapaści i stracił kontakt z rzeczywistością. Na język cisnęły mi się tysiące pytań, które chciałam jej zadać, ale to, że Anouk stała tu i mówiła do mnie było tak samo nierzeczywiste jak to, że poznałam Luke’a.

              Zamrugałam oczami, które zaczęły łzawić od wpatrywania się w jeden punkt.

- Zbieraj się. Nie mamy czasu.

              Coś w mojej głowie zaskoczyło wreszcie i wydusiłam z trudem:

- Jak to zbieraj się? Dokąd? I co ty tu w ogóle robisz?

              Anouk westchnęła, poprawiając sukienkę. Dopiero teraz zauważyłam, że miała na sobie zwykłe ubranie, które niczym jej nie wyróżniało spośród innych ludzi na ulicach. Niebieska zwiewna sukienka pasowała do jej złotych włosów i oczu.

- Luke prosił mnie, żebym się tobą zajęła kiedy jego nie będzie, pamiętasz? Właśnie spełniam jego prośbę.

              Na sam dźwięk jego imienia poczułam dziwne kłucie w sercu.

- Spełniasz jego prośbę? – wiedziałam, że zadaję same idiotyczne pytania, ale nie potrafiłam się zmusić, żeby zacząć myśleć. Szok wywołany jej widokiem jeszcze mi nie przeszedł.

              Anouk cierpliwie pokiwała głową. Cały czas zerkała na zegar na ścianie.

- Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy, zadzwoń do kogo trzeba i wychodzimy stąd. Pośpiesz się – nakazała, podchodząc do okna i wyglądając na zewnątrz. Nie mogłam stwierdzić, czy była bardziej zirytowana moim otępieniem czy denerwowała się z jakiegoś innego powodu.

              Zamknęłam na chwilę oczy, starając się uspokoić szalejące myśli.

- Gdzie wychodzimy?

- Zabieram cię do Luke’a – powiedziała Anouk, nie odwracając się od okna.

              Kusiło mnie, żeby powtórzyć za nią pytanie jak echo, i dać sobie trochę czasu na przetrawienie jej słów, ale to chyba nie był dobry pomysł. Zwłaszcza teraz.

- Na co jeszcze czekasz? Pakuj się i dzwoń.

              Przejechałam dłońmi po twarzy i wzięłam głęboki oddech.

- Wytłumacz mi o co tu właściwie chodzi – poprosiłam w miarę spokojnym głosem.

              Anouk odwróciła się od okna i w końcu na mnie spojrzała.

- Rada wpadła na twój ślad.

 

 

              Przedzieranie się przez nagi płaskowyż, porośnięty tu i ówdzie karłowatymi niskimi drzewami, które nie dawały żadnej ochrony przed wiatrem, nie należało do moich ulubionych zajęć. A zwłaszcza przedzieranie się przez to cholerne bezludzie z narzekającym na włażący wszędzie piach Hafisem. Gdyby Cassie nie rzuciła się wtedy na sarnę, to z chęcią poświęciłbym swojego przyjaciela, żeby tylko teraz nie jęczał mi nad uchem.

- Co ja sobie w ogóle myślałem... – kontynuował swój monolog, gdy rozbijaliśmy namiot walcząc bez przerwy z gradem zasypujących nas kamieni, gałęzi i innego śmiecia niesionego przez wiatr. – Mogłem siedzieć teraz w domu i wygrzewać kości przy kominku...

              Zacisnąłem zęby. Dlaczego, na wszystkie świetości, nie przyszło mi do głowy zabrać ze sobą Nixa?

- A tak... – stęknął, wbijając kołek butem w twardą jak kamień ziemię – utknąłem na totalnym zadupiu, gdzie jedyne co widać w promieniu kilkunastu mil... – dopchnął kołek do samego końca - ...to ten cholerny piasek.

- Hafis, zamknij się, do kurwy nędzy – warknąłem, wypluwając garść tego cholernego piasku z ust. Miałem tylko nadzieję, że gruby brezent ochroni nas przed zamiecią.

              Dwa dni zajęło nam przejście niemal połowy płaskowyżu. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że parłem do przodu przez cztery piaskowe burze, omijałem latające w powietrzu kamienie wielkości mojej pięści i znosiłem narzekanie Hafisa, była Lilly. Wyobrażałem ją sobie, jak siedzi bezpieczna w swoim domu zakopana w stertę kołder i śpi albo je śniadanie w pobliskiej kawiarni. Sam widok tego przytulnego miejsca w zestawieniu z tym, w którym byliśmy teraz sprawił, że niemal się uśmiechnąłem.

- Właź do środka – wrzasnąłem, przekrzykując wycie wiatru.

              Hafis zanurkował do wnętrza namiotu. Poprawiłem wszystkie wiązania, żeby w nocy wiatr nie porwał nam jedynej ochrony jaką przed nim mieliśmy, i wszedłem za nim. Hafis leżał na wznak na ziemi z zamkniętymi oczami. Położyłem się obok niego i starałem się nie zwracać uwagi na uwierający mnie w butach i ubraniu piasek.

- Na samą myśl, że musimy się dostać w te cholerne góry skóra mi cierpnie – mruknął.

              Roześmiałbym się, gdybym miał na to siłę.

- Nie tylko tobie, stary. Nie tylko tobie.

 

 

- Co takiego?!?!

              Byłyśmy w mojej sypialni. Siedziałam jak otępiała na łóżku a Anouk grzebała w moich szufladach. Na podłodze leżała moja walizka do bagażu podręcznego. Anouk wrzuciła tam bieliznę, kilka sztuk ubrań, trochę kosmetyków i dwie pary butów.

- Słyszałaś. Ściga cię...

- Wiem – przerwałam jej. – To czego nie wiem, to jakim cudem wpadli na mój trop.

              Anouk powsuwała na miejsce wszystkie szuflady i usiadła obok mnie.

- Nie mam pojęcia – w jej złotych oczach błysnęło zmartwienie. – Ale bardzo źle się stało, że ktoś dowiedział się o twoim istnieniu – popatrzyła na mnie wymownym wzrokiem.

              Poczułam, jak moje żyły wypełnia lód.

- Luke – szepnęłam.

              Poszli do niego po moim śladzie jak po sznurku. Wiedzieli, że z przejścia w jego ogrodzie wydostał się człowiek.

- Czy...

- Tak. Odkryli jego nieobecność i przeszukali cały dom. Na szczęście udało mi się dotrzeć na miejsce przed nimi i zatrzeć chyba wszystkie ślady, które mogłby świadczyć o tym, że kiedykolwiek gościł u siebie kogoś z innego wymiaru.

              Uścisnęłam jej rękę.

- Dzięki, Anouk. Masz szczęście, że nie to nie Hafisa szukają – powiedziałam cicho, wbijając wzrok we własne paznokcie.

              Anouk zaczerwieniła się odrobinę, ale nie skomentowała tego.

- Jak mnie stąd wydostaniesz?

- Tak, jak zawsze. Znajdziemy punkt i przejdziemy.

              Spojrzałam na nią.

- Nie wydaje ci się, że to głupi pomysł, żeby ukryć mnie u Luke’a? Przecież dom to pierwsze miejsce, w którym zaczną go szukać, gdy tylko dowiedzą się, że jest w mieście.

              Anouk westchnęła i spojrzała na ruchliwą ulicę widoczną przez okno.

- Mało prawdopodobne – powiedziała. – Nie po tym jak go przeszukali i niczego nie znaleźli. Nie będą dwa razy wracać w to samo miejsce. Poza tym, nikt z Rady nie ma pojęcia, że ciebie i Luke’a coś łączy... – urwała, żeby na mnie spojrzeć. – Do głowy by im nie przyszło, że Luke mógłby nawiązać jakikolwiek kontakt z istotą, która przeszła przez portal. Nie ma powodu do niepokoju, naprawdę – dodała z całkowitą pewnością w głosie.

              Chciałabym być równie pewna, co ona, ale nie do końca mi się to udało.

- Masz jakieś...

- Wieści od Luke’a? – pokręciła głową. – Nie. Od Hafisa tym bardziej nie – uśmiechnęła się krzywo. – Ci cholerni faceci myślą chyba, że nie dają nam żadnych powodów do obaw.

              Poszła do przylegającej do mojej sypialni łazienki i wróciła ze szczoteczką do zębów i kosmetyczką.

- Gdybym nie weszła wtedy do swojego dawnego pokoju i nie natknęła się na przejście, nic z tego wszystkiego nie miałoby teraz miejsca... – powiedziałam, zaskakując tym samą siebie. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będzie mnie stać na powiedzenie czegoś takiego.

              Anouk włożyła resztę rzeczy do walizki i zasunęła zamek, a potem usiadła obok mnie na łóżku.

- Gdybyś nie weszła wtedy do swojego pokoju i nie znalazła przejścia, to Luke do końca życia pozostałby samotym, zgorzkniałym człowiekiem, obsesyjnie myślącym o swoich zmarłych rodzicach. To mój najlepszy przyjaciel. Znamy się od dzieciństwa. Dobrze wiem, kiedy jest szczęśliwy, a kiedy nie. Ostatnio nie miał zbyt wielu powodów do radości i gdyby nie ty, to nie wiem co by się z nim stało. Więc przestań się zadręczać i popatrz na to z innej strony. Gdyby nie tamta noc, nigdy byście się nie spotkali. Gdyby nie tamta noc, nie odkryłabyś swoich zdolności. Swoją drogą, to dość zastanawiające, skąd ty je właściwie masz – stwierdziła Anouk, marszcząc lekko jasną brew. – Tak czy inaczej, zabraniam ci myśleć o tym w ten ponury sposób. Ubieraj się, idziemy na miasto poszukać przejścia.

              Niespodziewane wyznanie Anouk zrobiło na mnie większe wrażenie niż samo pojawienie się jej w moim domu. Podniesiona na duchu i z dziwnie przyjemnym uczuciem w okolicy serca, włożyłam kurtkę i zniosłam na dół walizkę.

- Wyjdziemy stąd normalnie, drzwiami, czy masz zamiar używać portalu? – spytałam, kładąc bagaż na podłodze.

              Anouk rozejrzała się po hallu, tak jakby podziwiała jego wystrój. Gdy jej wzrok napotkał moją torbę i porozrzucane na dywanie zakupy, uniosła pytająco brwi. Westchnęłam i zabrałam się do sprzątania bałaganu.

- No tak, nie chcemy, żeby ktoś sobie pomyślał, że napadnięto mnie na progu mojego własnego domu – wytłumaczyłam sama sobie, zbierając owoce, bułeczki i inne rzeczy, jakie wysypały się z papierowych toreb.

- Dokładnie – Anouk uniosła kącik ust w uśmiechu. Machnęła ręką i wszystkie moje zakupy poleciały w powietrze a ja odskoczyłam na ścianę o mało nie dostając zawału.

              Usłyszałam trzask otwieranych i zamykanych kuchennych szafek i lodówki po czym zapadła cisza, a Anouk poklepała mnie uspokajająco po ramieniu i postawiła na równe nogi.

- Przepraszam, ale musimy się śpieszyć – powiedziała, drugą ręką jednocześnie kreśląc w powietrzu portal.

              Pokiwałam bez sensu głową i chwyciłam rączkę walizki akurat w momencie, w którym zmaterializowało się przejście.

- Chodź, nie ma czasu do stracenia – dodała, przechodząc na drugą stronę.

              Rzuciłam ostatnie spojrzenie na dom i poszłam za nią.

 

 

              Wyrzuciło nas do wąskiej uliczki między dwoma sklepami. Nie znałam tego miejsca, ale Anouk pewnie ruszyła ku jednemu końcowi zaułka, oglądając się co chwila przez ramię, żeby zobaczyć czy za nią nadążam. Gdy wyszłyśmy spomiędzy ceglanych ścian, zobaczyłam przed sobą dworzec stacji kolejowej i poczułam się dosłownie tak, jak Harry Potter czekający na pociąg do Hogwartu. Tyle że to wszystko działo się naprawdę a ja rzeczywiście byłam tu w towarzystwie czarownicy.

- Czujesz coś? – spytała Anouk, przygladając się pasażerom wysiadającym z wagonów.

              Spojrzałam na nią zaskoczona.

- Niby co mam czuć?

              Anouk pokręciła głową, lekko zirytowana.

- Wibracje mocy.

              Ledwo powstrzymałam się od tego, żeby nie zacząć wciągać powietrza nosem, tak jakby moc miała jakiś zapach, który tylko ja mogłam wychwycić.

- Posłuchaj – zaczęłam. – Nie wiem jak ty, ale ja nie mam pojęcia jak używać swojego daru. Nikt mnie tego nie nauczył. Więc jeśli nie chcesz, żebyśmy pół dnia spędziły skacząc z miejsca na miejsce, to lepiej wytłumacz mi, co mam robić – starałam się mówić opanowanym głosem i nawet mi się to udało.

              Anouk zmarszczyła idealne brwi i westchnęła. Pewnie nie mogła uwierzyć w to, że nie wiem jak obchodzić się ze swoimi zdolnościami.

- Skup się. Wczuj w rzeczywistość, która cię otacza. Wyobraź sobie przejście w swoim umyśle i pozwól, żeby przepłynęła przez niego energia.

              Instrukcja wydawała się całkiem prosta, chociaż nie wiedziałam czy na coś się zda.

- Mam zamknąć oczy? – spytałam, starając się zdusić w gardle narastający śmiech.

              Na filmach bohaterowie zawsze zamykają oczy.

- Jeśli to ci ma w czymś pomóc, to proszę bardzo – irytacja w głosie Anouk sięgnęła zenitu.

              Posłusznie zamknęłam powieki i starałam się skupić, w czym cholernie mi przeszkadzał gwar panujący na dworcu. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem, składy kolejowe nadjeżdżały z gwizdem i zgrzytem szyn, a bagażowi bez przerwy biegali z walizkami. Spróbowałam zablokować zewnętrzne bodźce myśląc tylko i wyłacznie o przejściu i po kilku minutach hałas wokół mnie zaczął cichnąć, zupełnie jakbym miała głowę pod wodą. Nawet jeśli Anouk coś do mnie teraz mówiła, to jej nie słyszałam. Skoncentrowałam się na migotliwym obrazie przejścia i po nieskończenie długiej chwili poczułam coś jakby słabiutkie kopnięcie prądu. Zamrugałam zaskoczona i otworzyłam usta ze zdziwienia. Anouk poklepała mnie po ramieniu.

- Wszystko w porządku? Czujesz coś?

              Skinęłam głową.

- Chyba tak. Ale jest bardzo słabe, ledwie udało mi się to wychwycić.

              Anouk uśmiechnęła się kącikiem ust.

- Czyli jesteśmy już blisko.

              W tym samym momencie na peron wjechał pociąg osobowy i zatrzymał na stacji. Drzwi przed nami otworzyły się a we mnie uderzyła fala energii, niemal wgniatając mi płuca w kręgosłup. Zatoczyłam się do tyłu a Anouk natychmiast znalazła się przy mnie.

- Lilly, co ci się stało? – spytała a ja usłyszałam w jej opanowanym głosie nutki zdenerwowania.

- Czy... czy przejście... jest nieruchome? To znaczy... czy zawsze musi być w jednym miejscu i nie może się poruszać? – zapytałam, z trudem łapiąc powietrze. Od fali przepływającej przeze mnie mocy kręciło mi się w głowie.

- Co takiego? Czemu pytasz?

              Nie mogłam wyjść ze zdumienia, że Anouk jeszcze nic nie poczuła i stoi sobie jak gdyby nigdy nic, podczas gdy ja miałam wrażenie, że za sekundę zemdleję.

- Jeśli może się poruszać, to chyba właśnie je znalazłyśmy – powiedziałam, ocierając oczy, które nagle zaczęły łzawić.

              Anouk spojrzała w stronę pociągu a jej złote oczy rozszerzyły się z szoku.

- Chcesz powiedzieć, że przejście jest w pociągu?!

              Pokiwałam głową, niezdolna wymówić choćby jedno słowo. Całą swoją uwagę skupiłam na tym, żeby normalnie oddychać i z trudem mi się to udawało.

              Maszynista zagwizdał, oznajmiając odjazd pociągu, i maszyna powoli zaczęła toczyć się po torach. Anouk warknęła coś wściekle na konduktora, każąc mu natychmiast otworzyć drzwi. Ledwie ogarniałam to, co działo się dookoła mnie, ale jakimś cudem zarejestrowałam fakt, że czarodziejka wepchnęła mnie w ostatniej chwili do wagonu i zatrzasnęła za nami drzwi.

- Gdzie? – szepnęła mi na ucho, podtrzymując za ramię i nie pozwalając mi tym samym upaść. W drugiej ręce ciągnęła za sobą moją podróżną walizkę.

- Drugi przedział po prawo – mruknęłam, czując, jak mój mózg bombardują tryliony cząsteczek obcej energii.

              Anouk wsunęła się do środka, holując mnie za sobą. Na całe szczęście przedział był cąłkiem pusty. Na jego środku materializowała się właśnie cieniutka warstewka białozłotego światła. Anouk szybko zaciągnęła wewnętrzne zasłony, żeby nikt nas tu nie zobaczył, i opadła na wyściełane siedzenie.

- Jasna cholera. No tego jeszcze nie było – sapnęła z wrażenia, wbijając wzrok w migoczącą ścianę światła.

- Masz na myśli to, że prawie straciłam przytomność na tym peronie, czy przejście w ruchomym obiekcie? – zapytałam całkiem bez sensu, oddychając głęboko przez nos i starając się nie zwymiotować.

              Gdy uderzyła we mnie fala mocy, wrażenie było porównywalne do tego jakie się ma spadając z bardzo wysoka. Momentalnie wycisnęło mi powietrze z płuc a cała skóra zapiekła jakbym za długo stała na słońcu. Dostałam potwornych zawrotów głowy i zwaliłabym się z hukiem na ziemię, gdyby Anouk mnie w porę nie podtrzymała.

              Czarodziejka spojrzała na mnie i wyciągnęła przed siebie prawą rękę. Wymruczała pod nosem coś, co dla mnie zabrzmiało jak jakieś zaklęcie, i faktycznie po chwili poczułam się o niebo lepiej. Nawet nie chciało mi się pytać, co takiego zrobiła. Ważne, że podziałało.

- Lepiej ci?

              Pokiwałam głową. Nadal nie mogłam wykrztusić z siebie słowa.

- W takim razie idziemy – powiedziała Anouk i pomogła mi wstać.

              Przejście zmaterializowało się w końcu, połyskując i falując jak białozłota płachta folii aluminiowej. Gdy tylko jej dotknęłam, poczułam, jak ogarnia mnie kojący spokój a świat dookoła przestaje wirować. Zebrałam myśli w jedną całość, koncentrując się na obrazie domu Luke’a utrwalonym pod powiekami jak na kliszy i przeszłam na drugą stronę akurat w momencie, w którym konduktor otwierał drzwi do przedziału.

 

 

              Gerrit nie mógł wyjść ze zdumienia. Ten stan trwał już dobrze od ponad trzech dni i jak na razie nie miał zamiaru odpuścić. Po prawie dwóch miesiącach bezowocnych starań wreszcie udało mu się wpaść na trop tego, co pojawiło się w ogrodzie rezydencji Pennów. Jak przez mgłę pamiętał szok, jaki odbił się na twarzach reszty członków Rady, gdy przedstawił im wyniki swoich badań. Za to doskonale pamiętał rozpychające się pod żebrami jak wielki wąż poczucie triumfu, kiedy widział zdumienie i niedowierzanie malujące się w ich oczach. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął tłumaczyć, jakim cudem udało mu się uzyskać tak zaskakujące wyniki. Oczywiście nie zdradził najważniejszego. Tego, że posłużył się czarną magią, żeby wyłapać choćby najmniejszy, najwątlejszy cień śladu jaki pozostał po tym stworzeniu.

              Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że utrzymwanie nielegalnych i surowo zabronionych znajomości z czarnoksiężnikami tak naprawdę się opłacało. Wolał nie myśleć, co by było, gdyby nie wymyślił w końcu jak zrekonstruować mentalny ślad po zamkniętym przejściu i wpaść na trop, który zdawał się być całkiem zatarty. Na całe szczęście czarownik, którego skazano niedawno za praktykowanie czarnej magii zgodził się współpracować i w zamian za obietnicę ułaskawienia, stworzył coś, co sam pieszczotliwie nazywał pluskwą. Gerrit ledwo powstrzymał bezwiedny odruch wzdrygnięcia się na widok paskudnego stwora, którego mag stworzył w swojej celi. Wyglądał jak nieudana krzyżówka karalucha i pająka i emitował zapierającą dech w piersiach mroczną energię, która jak kosmiczna czarna dziura zasysała wokół siebie mentalne ślady wszystkich żywych stworzeń.

              Więc gdy udał się nocą do opuszczonej rezydencji, uaktywnił pluskwę i odkrył, że ślad zostawił człowiek, o mało co nie zemdlał z wrażenia.

              Na wszystkie świętości! Jakim cudem dostał się tu c-z-ł-o-w-i-e-k?! Przecież to niemożliwe! Od stuleci żadna ludzka istota nie przedostała się przez bariery Królestwa!

              Ale pluskwa mówiła co innego, śmigając po pustych pokojach i korytarzach, i zasysając ślady jak minaturowy odkurzacz. Gerrit chodził za nią krok w krok, z każdą sekundą czując jak opuszcza go dobry humor. Gdyby okazało się, że przez przejście przeszedł niegroźny demon z innego wymiaru, to wtedy procedura nakazywała schwytanie go i unicestwienie. Ale w przypadku człowieka nic nie było takie proste. Jednak zasady uchwalone przez Radę musiały być przestrzegane. Gdyby tak nie było, w kraju już dawno panowałaby anarchia. Ale jak miał pozwolić zabić tego człowieka, nie dowiedziawszy się przedtem, jak się tu dostał? Skoro ten ktoś mógł to zrobić, to mogli i inni. Przed wykonaniem wyroku należało za wszelką cenę dowiedzieć się, jak zwykłemu śmiertelnikowi udało się przekroczyć bariery odgradzające ten świat od ziemskiego.

              Za wszelką cenę.

 

 

- Jakim cudem dowiedziałaś się, że Rada mnie szuka? – spytałam, gdy wylądowałyśmy na środku kuchni Luke’a.

              Anouk odsunęła włosy z twarzy, nie patrząc na mnie.

- Od Kane’a. Mój mąż potrafi być bardzo gadatliwy.

              To musiało mi starczyć za całe wyjaśnienie. Nie upadłam jeszcze na głowę, żeby wypytywać ją czemu postępuje ze swoim mężem tak, jak to robiła, bo słusznie doszłam do wniosku, że to nie mój interes. Anouk nie była w typie kobiet, które zwierzały się ze wszystkiego swoim przyjaciółkom, poczynając od tego ile kalorii miało ciastko, które zjadły wczoraj do kawy, a kończąc na rozmiarze penisa swojego faceta. No, i pod warunkiem że w ogóle miała jakąś przyjaciółkę, w co wątpiłam.

              Usiadłam na krześle przy pustym stole i objęłam wzrokiem całe pomieszczenie. Nic się w nim nie zmieniło poza tym, że gdyby nie cała ta popaprana sytuacja, to Luke gotowałby teraz obiad dla dwóch osób, a Kitty łasiłaby mu się do nóg.

              Obróciłam się na krześle tak szybko, że o mało co nie zwichnęłam sobie karku.

- Właśnie! Gdzie jest Kitty?!

              Anouk uniosła brew w wyrazie zdumienia.

- Uciekasz przed najgorszymi sukinsynami w Królestwie a martwisz się teraz o kota?

              Przygryzłam wargę, ledwo hamując śmiech. Pytanie było absurdalne, ale potrzebowałam chociaż odrobiny normalności, żeby mieć poczucie, że jeszcze nie zwariowałam i naprawdę potrafię przemieszczać się w przestrzeni a czarodzieje w niektórych równoległych do naszego światach są na porządku dziennym. Więc tak, martwiłam się o kota. To było najlepsze co mogłam teraz zrobić, żeby nie oszaleć.

- Nie martw się. Szwęda się tu gdzieś. Opiekowałam się nią pod nieobecność Luke’a.

              Odetchnęłam z ulgą.

- No dobra, więc co teraz? Mam tu czekać, aż wróci Luke?

              Anouk usiadła na krześle naprzeciwko mnie. Dopiero teraz dostrzegłam ciemne cienie pod jej złotymi oczami i pionowe zmarszczki wokół ust. Cała ta sprawa odbijała się na niej tak samo, jak na mnie. A może nawet bardziej, bo w końcu szpiegowała własnego męża tuż pod jego nosem i kochała nieosiągalnego mężczyznę.

- Dokładnie tak. Poczekasz tutaj, aż obaj wrócą do domu. I niech ci nawet nie przyjdzie do głowy wychylać stąd nosa – ostrzegła. – Gdyby ktoś zauważył twoją obecność i doniósł komuś z Rady że tu jesteś, to nawet Cilian by cię nie wyciągnął z ich więzienia.

              Wzdrygnęłam się na sam dźwięk słowa „więzienie”. Nie wiedziałam czego się spodziewać tutaj w Królestwie ani jak działał ich wymiar sprawiedliwości, ale pociemniałe nagle oczy czarodziejki powiedziały mi więcej, niż bym chciała.

- A gdyby się tak stało, to pomyśl kto pierwszy pośpieszyłby ci z pomocą – dodała, rzucając mi wymowne spojrzenie.

              Na samą myśl, że Luke bez wahania rzuciłby wszystko i próbował mnie wydostać narażając własne życie, zrobiło mi się zimno. Zamknęłam na chwilę oczy, starając się oddychać głęboko przez nos.

- Za żadne skarby świata się stąd nie ruszę, masz moje słowo.

              Anouk skinęła głową.

- Dobrze. Już i tak mamy wystarczająco dużo kłopotów – westchnęła.

              Popatrzyłam na nią w milczeniu, a potem odezwałam się szybciej niż zdążyłam pomyśleć.

- To wszystko przeze mnie. Nie zaprzeczaj – podniosłam rękę, żeby ją uciszyć, bo już otwierała usta, by coś powiedzieć. – Gdyby nie ja, to siedziałabyś teraz wygodnie we własnym domu, zamiast biegać po obcych wymiarach i pilnować śmiertelniczki. Wiem, że zaraz mi powiesz, że nie miałam na to wpływu, bla bla bla i takie tam, ale mnie jest przykro również dlatego, że przeze mnie Hafis naraża się na niebezpieczeństwo pomagając Luke’owi, a to z pewnością ostania rzecz, jakiej byś sobie teraz życzyła.

              Anouk wpatrywała się we mnie bez słowa. Jej milczenie podziałało jak katalizator i słowa po prostu same się ze mnie wylały.

- Nie mogę znieść myśli, że ktoś, kogo kochasz, może na tym wszystkim ucierpieć. Nie miałam prawa prosić go, żeby poszedł razem z Lukiem i nie zrobiłam tego, ale wiedziałam, że Hafis nigdy nie zostawiłby swojego przyjaciela samego. I dlatego do końca życia nie wybaczę sobie, jeśli coś mu się stanie. Wiem, że pewnie mi nie uwierzysz, ale mam to gdzieś. Musiałam ci to powiedzieć. Wiem, jak ciężko jest ci szpiegować własnego męża i utrzymywać pozory małżeństwa, podczas gdy tak naprawdę pragniesz tylko jednego.

              Zapadła śmiertelna cisza. Przedłużała się w nieskończoność, dzwoniąc w uszach. Anouk zamknęła na chwilę oczy. W kąciku jej ust zamajaczył uśmiech.

- Nie chciałabyś czasem zostać moją przyjaciółką?

 

 

              Po trzech dniach marszu, kiedy już obmyśliłem chyba ze sto sposobów na to, jak zamordować przez przerwy narzekającego Hafisa i ukryć jego ciało tak, że...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin