Fiuk,fiuk.rtf

(524 KB) Pobierz
FIUK, FIUK

FIUK, FIUK

Arien Halfelven

Występują:
Severus Snape, właściciel baru „Trzy Avady”
Jego małżonka Sybilla 
Kelnerki w barze „Trzy Avady”:
Lili’ 
Andromeda 
Babcia Poppy 
Dochodzący dziadek Albus Dumbledore, człowiek o wielu twarzach... Nie dajcie się zwieść okularom!

Ruch Oporu
Minerwa
Zakamuflowany Żandarm Hagrid 
Azkabańscy Zbiegowie: Syriusz Czarny i Czarna Łapa

Zakazanoleśny Ruch Oporu
Remus Lupin 
Alastor Moody 

Śmierciożercy:
Herr Malfoy 
Von Pettigrew 
Pułkownik Knot 
Porucznik Bagman 
Narcyza 

Oraz
Wyniosły Slytherin Z Wielkim Wężem

W rolach trzecioplanowych:
Stali Bywalcy Pijalni „Trzy Avady”


ODCINEK I: AZKABAŃSCY ZBIEGOWIE

W maleńkiej wiosce Hogsmeade, za barem baru „Trzy Avady”, krząta się posępny młodzieniec w czerni, przepasany nieskazitelnie białym fartuchem. Oto Severus Snape w swoim królestwie – najlepszej (i jedynej) pijalni eliksirów w Hogsmeade pod rządami Lorda Voldemorta.
Zapewne dziwicie się, dlaczego Hogsmeade znalazło się pod rządami Voldemorta i co Severus robi za barem. Otóż, jak widać, Czarny Pan chwilowo opanował czarodziejską społeczność, wprowadzając swe śmierciożercze rządy. Zieloni, jego ochotnicze wojsko (zielona szata, srebrny wężyk, kąt nachylenia tiary 85 stopni) bezlitośnie terroryzują niewinną, cywilną ludność. A cóż dopiero mówić o Czarnych, doborowej tajnej śmierciożerczej policji (czarna szata, czarne śmierciożercze rękawiczki, czarny śmierciożerczy kaptur, mile widziana śmierciożercza laska). Nie obawiajcie się jednak! Ruch Oporu nie daje za wygraną!
I to niejeden...

Severus Snape, najdzielniejszy z warzycieli (wedle opinii cywilów, Ruchu Oporu, Zakazanoleśnego Ruchu Oporu, Zielonych Voldemorta, kelnerek pijalni i większości reszty świata z jednym niechlubnym wyjątkiem małżonki Snape’a Sybilli) poleruje oto (z obrzydzeniem) różowe puchary dla stolika pod oknem. Pułkownik Knot oraz porucznik Bagman zamówili przed chwilą dwie porcje Eliksiru Oczojedwabnego i umilają sobie czas oczekiwania, flirtując z ponętną kelnerką Lili’ (pułkownik) oraz mrugając ponętnie do Severusa (porucznik).
- Sever, usiądź z nami! – zachęcał radośnie Bagman, poprawiając zieloną szatę na wydatnej pałkarskiej piersi. – Przyjechałem specjalnie do ciebie moim małym rogogonem, a ty ciągle tylko tam coś przelewasz!
Severus rozważał właśnie wchlupnięcie do pucharu porucznika dodatkowej porcji jadowicie żółtych i podejrzanie syczących kropli, posłał mu jednak męczeński grymas i przelewitował tacę prosto na stół bez dodatków smakowych.
- Severus! – syknęła przenikliwie Madame Sybilla, wbijając małżonkowi łokieć pod żebro. – Idź, kiedy cię wołają! Bo nabiorą podejrzeń! Moje wewnętrzne oko mi to mówi!
Zewnętrzne oko Severusa posłało jej ciężkie spojrzenie.
- Czy ono nie powinno ci raczej patrzeć?
Zignorował oburzone sapnięcie żony i wysunął się wężowym ruchem zza baru, aby ruszyć w kierunku stolika Zielonych. Idąc wolnym krokiem przez pijalnię, powiewał z lekka fartuchem, raczej jednak z poczucia obowiązku niż z rzeczywistej potrzeby serca. Biały fartuch, choćby nie wiadomo jak perswazyjnie zawiązany z tyłu, to nie było to. Severus w wieku lat ledwo osiemnastu nie był jeszcze całkiem pewien, czego chce od życia, ale musiało to mieć więcej guziczków. Zastanawiał się teraz po raz kolejny, jakim cudem on, wybitny absolwent Hogwartu, uzdolniony student Eliksirów, skończył jako barman, żonaty z zołzowatą, podstarzałą pseudo – Pytią, przyobiecany Voldemortowi na akolitę (ewentualnie kość w gardle i truciznę w herbacie, wersja zmieniała się w zależności od tego, komu akurat była szeptana na ucho). Nagabywali go Zieloni, podpatrywali Czarni, orali w niego Oporni i molestowali Leśni. Severus zacisnął wąskie wargi. Asertywnym trzeba było być, asertywnym... Wszystko przez, pożal się Merlinie, monsieur Dumbledore’a i jego pomysły. Ot, choćby kiedy ożenił Severusa z Sybillą, żeby ten miał chwilową chociażby wymówkę od przyjęcia Mrocznego Znaku. Chwilami świeżo upieczony barman Trzech Avad zdecydowanie wolałby Znakowanie. A może nawet kastrowanie... Asertywnym trzeba było być...
- Och, Severrrrrr...
Dyskretne klepnięcie w okolicy kokardy od fartucha przesunęło trening asertywności na niesprecyzowane Kiedy Indziej. Czarnooka kelnerka Andromeda otarła się o niego przechodząc i nawet nie oblała fartucha resztką wina, gryząc Severusa w ucho.
Łypnął na nią jednym czarnym okiem.
- Trzy razy Ognista dla trójki. Eliksir Toffibananowy dla niewyrośniętej kwiczącej ze sztuczną nogą w ogródku, locha chciała żołędzie. Zaplecze o dziewiątej – zadysponował i ruszył dalej, powiewając fartuchem. Porucznik rozpromienił się na jego widok jak świeżo wypolerowany tłuczek.
- Przysiądź się do nas, Sever, przysiądź... Lili’ właśnie sobie idzie...
Pułkownik posłał podwładnemu kwaśne spojrzenie, ale kelnerka ochoczo skorzystała z okazji i odeszła, mimochodem sięgając ku kokardzie od szefowskiego fartucha.
- Dzień dobry, pułkowniku... Poruczniku... – przywitał się warzyciel z miną o odcień łaskawszą. – Lili’, posprzątaj porządnie jedynkę, półkrwi wampir tam jadł, a można by pomyśleć, że jakiś robal... I nie zapomnij, że masz zajęcie na zapleczu o jedenastej.
- Obowiązek wobec ciebie to przyjemność – zapewniła odchodząc rudowłosa kelnerka.
- Siadaj, Sever, siadaj – zaprosił jowialnie pułkownik.
- Siadaj bliżej! – Porucznik przesunął się nieco. – Mamy ci coś bardzo... prywatnego do powiedzenia.
Snape zacisnął wargi.
- O.
- No, ja na pewno. – Bagman zatrzepotał wdzięcznie rzęsami. Knot odchrząknął nerwowo.
- My w sam-wiesz-jakiej sprawie, Sever.
- Czarny Pan? – odgadł Snape, zastanawiając się, dlaczego w miłości i na wojnie wszystkim ludziom wolno mówić do niego „Sever”. Cóż, to na pewno wina Dumbledore’a.
- Nie Czarny Pan! – ofuknął go pułkownik z lekkim zniecierpliwieniem.
- Jeśli nie Czarny Pan, to ja sam-nie-wiem w jakiej.
- Oj wiesz, wiesz... – Bagman mrugnął konspiracyjnie.
- Oświeć mnie – mruknął Snape możliwie najmniej zachęcającym tonem.
- Pozwól mi tylko wyciągnąć różdżkę! – rozpromienił się porucznik ociekając wręcz zachętą.
- EKHEM – pułkownik odchrząknął niczym generałowa Dolores u szczytu formy. – Portret, Sever. Portret.
Uffff.
- A – wyrzekł Severus z niejaką ulgą.
Bądź co bądź, wykradanie niechętnego do współpracy portretu Wyniosłego Salazara Z Wielkim Wężem z prywatnych kwater najwyższego miejscowego funkcjonariusza tajnej policji, herr Malfoya, nie było jeszcze takie złe... Nie w porównaniu z innymi usługami, jakich mogli od niego zażądać Zieloni. Zwłaszcza Bagman i jego różdżka. A przy tym kradzieży obrazu domagał się od Severusa również Ruch Oporu. Oraz chwilami Zakazanoleśny Ruch Oporu, ale ten miał Severus głęboko w Zakazanym Lesie. Jak się nad tym zastanowić, przywódca Leśnych Lupin w ogóle sporo się od Severusa domagał, a mrugał przy tym zupełnie jak porucznik Bagman, ale nad tym Severus wolał się nie zastanawiać.
- Więc, Herr Malfoy trzyma portret w swoich prywatnych kwaterach – szeptał konspiracyjnie Knot. – Zabezpieczony mnóstwem zaklęć. Zamierza go ofiarować Czarnemu Panu na następną Noc Duchów.
- To ma sens – przyznał Snape.
- Ma?! Czarny Pan zrobi sobie z portretu ołtarzyk, będzie go adorował i syczał do węża. I co z tego za korzyść?!
Snape obdarzył go przeciągłym spojrzeniem.
- Moralna?
Pułkownik z porucznikiem otworzyli usta, po czym zamknęli je gwałtownie, przypomniawszy sobie, że z ich trójki jedynie Severus jest – jeszcze, jeśli przyjąć wersję obowiązującą – po stronie zakładającej amoralność Czarnego Pana.
- Ach, Sever, czasem jesteś taki ślizgoński... – zachichotał Bagman. – Zostawmy tą moralność dla Czarnych... W każdym razie, dla potrzeb adorowania i syczenia w zupełności wystarczy kopia. Namaluję kopię, a ty ją podmienisz. Tak, jak było ustalone.
Snape uniósł jedną brew.
- Było ustalone, że kopia będzie profesjonalna.
- A co ja mówię?! – oburzył się porucznik.
- Mówi pan, że może się okazać, że wąż mówi w suahili.
Bagman uśmiechnął się pocieszająco i poklepał Severusa po policzku.
- Założę się, że Czarny Pan nie mówi w suahili. Nawet się nie domyśli.
- Namalujemy zachrypniętego węża! – wtrącił się pułkownik, pod stołem acciując na wszelki wypadek rękę podwładnego. Bagman pisnął z zaskoczenia, kiedy jego dłoń znienacka klepnęła kolano Knota. Severus tylko uniósł brwi.
- Eee... Właśnie, właśnie. – Zielony złożył ręce na podołku, popatrując podejrzliwie na dowódcę. - A kopię suahillańską możemy sprzedać jako unikat. Z pewnością znajdzie się jakiś zbieracz – koneser... – rozejrzał się po klientach Trzech Avad, z których co poniektórzy wyglądali właśnie na takich.
- Poruczniku – wycedził Snape. – Pan nie nadąża.
- Eee? – nie nadążał porucznik.
- Wąż. Wężomowa. Portret. Potrzebujemy namalować węża. Potem potrzebujemy sprawdzić, czy się nie jąka. A potem potrzebujemy go grzecznie przekonać, żeby nie wypaplał Czarnemu Panu, że nie namalował go HerrVanLump w XVII wieku.
Bagman zamrugał – tym razem bez uruchamiania dołeczków w policzkach. Wizja Wielkiego Węża, donoszącego Lordowi wszystkie ich sekrety, odebrała mu ochotę na flirty.
Przynajmniej na chwilę.
- On na mnie doniesie! Czarny Pan mnie zabije! Och, Sever, przytul mnie!
Severus poprawił fartuch.
- Zatem, będzie potrzebny Wężousty. No. To ja już pójdę, mam klientów. Miłego... Eee... Panowania.
- A co ze ślizgonoustym, żeby się z Wyniosłym Slytherinem dogadał?! – zawołał za nim pułkownik.
- Salazar nie doniesie. To porządny gość. Jak na dwustuletni wyniosły portret z wielkim wężem, oczywiście...

Tak oto najdzielniejszy z warzycieli w skupieniu wkrapla ślinę gumochłona, spetryfikowanego w momencie przeżywania ekstazy, do falującej niespokojnie mieszanki soku wyciśniętego z zielonych pomidorów, podlewanych wodą z hogwarckiego jeziora zmieszaną z potem kałamarnicy, ekstraktu z rajskich jabłek zapiekanych w liściach mandragory oraz czystej whisky. Niektórzy, dumał Severus, spoglądając spode łba na osobnika przycupniętego przy barze, nie umieją docenić piękna prostej jak błysk Avady Krwawej Marmoty. Albo Wściekłego Cerbera. Albo choćby i Eliksiru Odlotowego. O nie – oni zawsze musieli wyszukiwać w napojospisie ślinę gumochłona.
Przynajmniej odkąd Severus na złość podniebiennym bezguściom bezpowrotnie wykreślił z menu śluz ryb łąkowych.
Tak czy siak, skłonność okolicznych parweniuszy do składania zamówień według ilości składników w przepisie zmuszała właściciela Trzech Avad do publicznego komponowania kunsztownych eliksirów na publicznym barze, pod obstrzałem prywatnych mrugnięć porucznika Bagmana. Na szczęście pułkownik, poważnie zafrasowany kłopotami w ich portretowym planie, wnet wyciągnął Bagmana z pijalni, żądając odwiezienia go do kwatery jego małym rogogonem. Severusowi pozostała starannie ukrywana ulga, gumochłonia ślina i rozważanie dziwnego sposobu, w jaki on sam i jego niebanalne kwalifikacje zostały upublicznione w byle przybytku uciech rozpasanego śmierciożerstwa.
To, oczywiście, była wina Dumbledore’a.
Severus, choć nie przyznałby się do tego nawet pod setnym Cruciatusem, zanim po raz pierwszy pozwolił zachłannym dłoniom obcych czarodziejów opleść swoje szczupłe ciało sznurami od barowego fartucha, był kiedyś ślizgoniątkiem młodym i niewinnym niczym świeżo wykluty wąż. Nieświadom gier wojennych, ocknął się po prostu pewnego dnia z ręką w kociołku, zamotany pomiędzy Voldemortem a dwiema watahami Opornych. Albus Dumbledore zaś zaplanował jak najefektywniejsze wykorzystanie kochanego Severusa, skoro jest tak miły i się zgadza, jak to jakie było pytanie?! O, Wyniosły Slytherinie... Buteleczka z wyciągiem z bezróżowych malin zadrgała w dłoniach młodzieńca. Być może powinien się cieszyć, że skończyło się na publicznej pijalni eliksirów, publicznych kelnerkach, prywatnych gościach z Ruchu Oporu i kilku zakazanych artefaktach ukrywanych pod materacem ukrywanej w przebraniu teściowej Poppy Pomfrey. Być może powinien się cieszyć, że Czarni jeszcze nie zażądali jego głowy, sam Voldemort lewej ręki, a Zieloni, konkretnie jeden porucznik, niebagatelnej reszty.
Być może zawsze powinien patrzeć na jaśniejszą stronę życia.
Kobieca rączka wśliznęła się pod szczelnie zaciśnięte wstążki od fartucha.
- Och, Severrrrrrr... – zamruczał namiętny głosik, którego właścicielka właśnie przesłoniła severusowy świat obłokiem rudych loków i biustem, upozowanym dumnie w skąpej kelnerskiej bluzeczce. – Czy widzisz, jak na mnie działasz?! – Spojrzała wymownie na swoje biodro, drapieżnie wypięte w stronę analogicznej części męskiego ciała naprzeciwko. Męskie ciało posłało jej mroczne spojrzenie spode łba.
- Czy widzisz, że na nas patrzą?!
Lili’ przysunęła się bliżej i mrugnęła wymownie.
- Bez obaw, ukochany, twoja żona mi kazała.
- Molestować mnie na środku kawiarni?!
Oczywiście, chwilowa i przejściowa pani Snape, choć owo małżeństwo „równie patriotyczne co platoniczne” zawarła jakoby dobrowolnie, nie zamierzała mężowi nie tylko ułatwiać życia, ale nawet go nie komplikować. Toteż po Sybilli de domo Trelavney można się było spodziewać rozmaitych szykan. Także tego, że każe go molestować porucznikowi Bagmanowi. Ale – bądź co bądź – ponętnej kelnerce? Tego jeszcze wewnętrzne oko nie widziało.
- Molestować to nie – przyznała Lili’, ocierając się o ramię Severusa. – Ale kazała zwrócić na siebie dyskretnie twoją uwagę, bo na pewno będziesz zajęty obserwowaniem Zielonych, i powiedzieć, że jesteś pilnie wzywany na zaplecze.
- Moja... żona... – powtórzył Snape z emfazą należną szczególnie bolesnym klątwom – powiedziała, że będę zajęty obserwowaniem Zielonych?
- To powiedziała Minerwa – przyznała kelnerka, zniżając konspiracyjnie głos i przysuwając się bliżej, przy okazji zaś całując Severusa w lewą brew. Snape uniósł wymownie prawą.
- Więc, Minerwa jest na zapleczu i chce, żebym przyszedł.
- Ahaaa... Ale możesz powiedzieć, że długo nie mogłam cię znaleźć... – mruknęła zachęcająco Lili’. Szef wzniósł oczy do sufitu.
- Powiem, ze zabłądziłem w swojej pijalni eliksirów.
- Ty byś nie zabłądził nawet w lochach Hogwartu! – Dziewczyna zatrzepotała rzęsami. Spojrzenie Severusa przesunęło się po białych ścianach lokalu i bliźniaczych, okrągłych stoliczkach.
- Lochy? – mruknął. Nagle odepchnął Lili’ i szybkim krokiem ruszył na zaplecze, aż zafurkotały sznury od fartucha. – Dajcie mi lochy! Królestwo za lochy!
Minerwa, przywódczyni Ruchu Oporu, przyobleczona dla niepoznaki w szarą cywilną szatę, chodziła już niecierpliwie po pokoiku na zapleczu pijalni.
- No, jesteś! – powitała Severusa i skinęła na naburmuszoną Sybillę i Andromedę. – Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać!
- Słuchamy, słuchamy – zapewnił Snape, skądinąd wdzięczny losowi za całkiem przyzwoite zaliczenie raz na zawsze OWTM-ów z Transmutacji. Może z tą jaśniejszą stroną życia to nie był taki bezsensowny koncept?
- Udało nam się wyciągnąć z Azkabanu dwóch więźniów! - oznajmiła z dumą Minerwa
- Jak?! – zdumiała się Andromeda.
- Dziewczyny dostały się na wyspę w przebraniu praczek. Dementorzy oddali im swoje płaszcze do poddania zaklęciom czyszczącym, a sami schowali się w komórkach.
- W Azkabanie są komórki? – zdziwiła się Sybilla.
- Niedługo wszyscy tam trafimy, to się przekonamy... – burknął Severus.
- Nie desperuj! Oczywiście, że są komórki. Myślałaś, że Dementorzy to jacyś ekshibicjoniści?! Gdzieś się przebierają! – ofuknęła ich Minerwa.
- Tak, tak. I tylko dwóch więźniów im podwędziłyście?!
- Próbowałeś kiedyś kraść więźniów bandzie gołych dementorów?!
Severus taktownie zmilczał.
- I co z tymi więźniami? – zainteresowała się kelnerka.
- Chcemy ich przerzucić do Francji, kiedy tylko będzie okazja, ale na razie wy ich musicie przechować.
Chwila ciszy.
- Że...
- Niby...
- My...
- Tutaj...
- Hagrid ich przyprowadzi, razem z Dumbledorem. Będą przebrani za praczki. To znaczy więźniowie i Dumbledore. Hagrid jak zwykle jest przebrany za żandarma Zielonych. Idź na salę, przyprowadź ich tu, jak tylko się pojawią. Ja zaczekam. No już! Nie będę powtarzać!
Snape spojrzał spode łba. Wyniosły Slytherinie... Czy ktoś tu coś mówił o jaśniejszej stronie życia?
- Idę... A, tak przy okazji, kogo będziemy mieli zaszczyt gościć?
Minerwa miała na tyle przyzwoitości, by się zaczerwienić.
- Ich cela była najbliżej...
- Hmmm?
- Poza tym, to przecież kuzyni Andromedy, czyż nie? Pomyślałam, że będzie miło...
- ... Kuzyni... Andromedy...
- Syriusz Czarny, dwanaście miesięcy w Azkabanie... i Czarna Łapa, jego, eee...
- Animagiczny przyjaciel – dopowiedziała szybko Andromeda.
- Taaak... Można powiedzieć, że jego drugie ja... – mruknął Snape. Czarnowłosa kelnerka z niepokojem obserwowała minę szefa, wahającą się pomiędzy żądzą mordu a błaganiem o Mroczny Znak.
- Czy jesteś pewna... – szepnęła półgębkiem do Minerwy.
- Och, będzie dobrze! – zapewniła z iście gryfońskim optymizmem przywódczyni Opornych. – Severusowi dobrze zrobi trochę krytyki, dla odmiany – mrugnęła do dziewczyny. Ta zaczerwieniła się, zaraz jednak zerknęła spod oka na panią Snape.
- Chciałaś powiedzieć, jeszcze trochę?
Minerwa uniosła brwi.
- Sybillo! Wiesz, jak nie lubię się powtarzać. Chyba nie będzie trzeba ponawiać naszej rozmowy na temat powinności żony wobec męża? Patriotki wobec kraju? Czarownicy wobec czarodziejskiej społeczności? HMM?!
- Czyżby ktoś ośmielił się rzucać na mnie jakieś pomówienia?! – oburzyła się czarownica. – Moje wewnętrzne oko mówi mi, że to ta niewydarzona służąca! Chyba jej nie wierzysz?!
Minerwa szybkim jak błyskawica ruchem wydobyła spod szaty różdżkę.
- Masz się zachowywać przyzwoicie, albo wywnętrzę twoje wewnętrzne oko na czubek głowy. Słyszałaś?
- I to uważnie, bo nie będziesz powtarzać. No przecież zawsze się zachowuję przyzwoicie! – zaprotestowała urażona dama.
- Niby z kim by się miała zachowywać nieprzyzwoicie... – wymamrotała pod nosem Andromeda. Groźna przywódczyni Opornych dla odmiany zmarszczyła brwi.
- No nie podejrzewam, że z mężem...

Mąż tymczasem zabarykadował się za barem i szczerze usiłował zignorować wkraczające właśnie do Trzech Avad stadko. Prowadził je, oczywiście, Hagrid, wciśnięty w mundur śmierciożerczego żandarma, a za nim jak owieczki za pasterzem dreptały przysłonięte górami białej pościeli praczki. Półolbrzym na widok Severusa rozjaśnił się promiennym uśmiechem.
- Dziń dybry! – zagrzmiał radośnie. – Przyniśliśmy prześciradła!
Snape tylko zacisnął wargi. Jedna z praczek wychyliła zza bielizny czubek okularów – połówek.
- Może zanieście, moje drogie, od razu na zaplecze... – zaproponowała piskliwym głosikiem. Białe prześcieradło tylko zawiało w powietrzu za smyrgającą posłusznie za bar postacią, omijając szerokim łukiem czarno – białą postać Severusa. Hagrid zaś pochylił się do niego konspiracyjnie.
- Sam-wisz-co w koszyku!
- Okrwawiona głowa Czarnego Pana? – rzucił Snape.
Półolbrzym spojrzał na niego z wyrzutem, mrugnął do towarzysza i pomachawszy wesoło, wymaszerował z lokalu. Stos pościeli, zwieńczony od góry srebrnobiałą brodą, zbliżył się do baru i wysunął głowę zza poszewek. Siwy czarodziej w długim białym kitlu i zawoju praczki rozejrzał się czujnie po pijalni i przysunął do Severusa.
- Pssssst! – uniósł okulary – połówki i mrugnął błękitnym okiem. – To ja, Dumbledore!
- A sądziłem, że Gandalf Biały.
Dumbledore zachichotał łagodnie.
- Nic się przed tobą nie ukryje, co, kochany chłopcze? W każdym razie, jak już Hagrid napomknął, w koszu masz niespodziankę. Konkretnie cegły. – Postawił kosz z bielizną na barze. – To do kominka. Będziemy mogli nawiązać łączność z Beauxbaton!
Snape, o ile to możliwe, sposępniał jeszcze bardziej. Już od dawna wszelkie połączenia międzykominkowe były zakazane, sieć Fiuu nie istniała, a kominki podejrzane o nielegalne fiuknięcia stawały się obiektem szczególnego zainteresowania tak Zielonych, jak i Czarnych. Żeby więc „ten śliski herr Malfoy i jego laska trzymali się z daleka od ciebie, Sever!”, porucznik Bagman własnymi rękami dopilnował rozebrania kominka w sypialni państwa Snape, usilnie nalegając na towarzystwo gospodarza. „I nic go nie będzie kusiło... A jak będziesz potrzebował zafiukać, zawsze możesz skorzystać z mojego rusztu...”
- To, hmmm – odchrząknął Dumbledore – zabierz cegły na zaplecze, a ja... Zmienię Poppy pościel?
Porwał z wierzchu kosza stos prania i uciekł na górę zadziwiająco szybko jak na rzekomego stutrzydziestolatka w damskim kitlu. Snape podniósł koszyk i możliwie najwolniej poszedł na zaplecze, przywołując po drodze do baru Lili’.

Na zapleczu cała gromadka dyskutowała już z ożywieniem nad metodami ukrywania azkabańskich zbiegów w uczęszczanej przez Zielonych pijalni eliksirów. Syriusz Czarny, pozbywszy się białego giezła, siedział na stole i promieniał radosnym, choć nieco obłąkanym uśmiechem. Co jakiś czas zaglądał pod obrus, najwyraźniej w trosce o wygodę Czarnej Łapy. Na widok wchodzącego gospodarza przybrał lodowato obojętną minę i usiadł sztywno wyprostowany, utkwiwszy wzrok w ścianie naprzeciwko. Snape zaś ostentacyjnie odstawił kosz z cegłami i oparł się o futrynę, z miną równie zimną i obojętną studiując cienie na suficie.
- Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać! – rzuciła groźnie Minerwa. – Syriusz zostaje u was, ukryjecie go w pokoju Poppy, a w razie czego gdzieś w pobliżu. Z tych cegieł dokończycie dziś budować nielegalny kominek i połączycie się z Beauxbaton, żeby donieść o zbiegach i dowiedzieć się, kiedy mogą ich odebrać. Jasne?
- Moje wewnętrzne oko mówi...
- HMM?!
- Że jasne!
- Jaaasne! – przytaknęła Andromeda.
- Jak herb Hufflepuffu – mruknął Snape.
- On jest chyba w połowie czarny? – zdziwiła się dziewczyna.
- Co ty nie powiesz...
Chwila ciszy.
- Więc?! – wycedziła wreszcie Minerwa, zwracając się do Syriusza. Ten wyprostował się jeszcze dumniej.
- Nie rozmawiam z kolaborantami! Z nędznymi sługusami zielonych! Z... Z nimi! – Wskazał wymownie palcem pijalnianą gromadkę. Przywódczyni Ruchu Oporu groźnie zmarszczyła brwi.
- Syriusz! Masz się ukrywać u nich w pijalni...
- Razem z Łapą? – przerwał Czarny. Czarownica przewróciła oczami.
- Tak, tak. Macie się ukrywać...
Syriusz dał nura pod stół.
- Ja zapytam...
Po chwili spod stołu wyskoczył rozczochrany, czarny pies.
- Wof.
- Łapa... – wycedziła groźnie Minerwa. Pies jednak szybko schował się z powrotem pod obrus, skąd wypełzł na czworakach zadowolony Syriusz.
- Czarna Łapa się zgadza. Zostajemy. Ale nie zamierzamy się przyznawać do tych... Tych tam! Możesz im to powiedzieć!
Czarownica z groźnym błyskiem w oku odwróciła się do Severusa.
- Syriusz mówi, że chętnie zostaną u ciebie, będą się zachowywać grzecznie i nie sikać na wycieraczkę.
Zbieg zatrząsł się ze złości, ale zmilczał.
- Powiedz mu – odparł z kamiennym spokojem Snape – że nie rozmawiamy ze schizofrenicznymi nieudacznikami, którzy zamiast przydać się jakoś społeczeństwu, dają się pakować do Azkabanu, uwalniać i przechowywać z narażeniem życia. Wspólny język z tym gryfońskim kundlem, też coś!
Minerwa zgrzytnęła zębami tak mocno, że aż iskry poszły z różdżki.
- Będzie im bardzo miło cię gościć – powiadomiła Syriusza.
- I Łapę.
- Jego zwłaszcza... Sever!
Snape zesztywniał. Takie „Sever” mogło wiele znaczyć w zależności od osoby mówiącej, ale z ust Minerwy McGonagall nigdy nie znaczyło nic dobrego. I to już na pewno była wina Dumbledore’a.
- Tak?
- Musicie nawiązać kontakt z Beauxbaton dziś o dwudziestej drugiej. Bezwzględnie. Mnie tu nie będzie, od dwudziestej pierwszej przebrana za bezsenną żebraczkę będę obserwować herr Malfoya.
- Wypij wielosokowy? – zasugerował Snape.
- A kto go uwarzy?! – zdenerwowała się czarownica.
Spojrzał z politowaniem.
- Mam w napojospisie, wielosokowy, włos czystokrwistego, tylko siedem galeonów...
- Siedem galeonów?!
- To ceny dla Zielonych i cywilów...
- No.
- Dla ciebie pięć.
- Sever...
- Mam na utrzymaniu dodatkowego kundla – przypomniał.
Minerwa z Ruchu Oporu wsadziła ręce głęboko do kieszeni szaty.
- Idę – oznajmiła – zanim zmienię strony w tej wojnie.
- Ty też?
- Do widzenia! Nadajcie wiadomość. Twój kryptonim to „Nocny kruk”. I, na Merlina, zachowujcie się przyzwoicie!
- Och, oczywiście – rzucił z przekąsem Snape. – My mamy na uwadze dobro naszej sprawy.
- I żadnego sikania na wycieraczkę!
Cisza.
Zgrzyt zębami.
- Jak mówiłam do Severusa, macie być grzeczni i załatwiać się poza domem. Znaczy, Łapa, nie ty. Jasne?
- Powiedz tej ślizgońskiej zgniliźnie, że mój rasowy animagiczny towarzysz niedoli nie brudzi wycieraczek! Nawet takim nędznym parszywcom! Prawda, Łapa? – Obrażony czarodziej dał susa pod stół, skąd wyskoczył czarny pies, warczący groźnie na wszystkich obecnych.
- I co mówi nasz gość? – zainteresował się uprzejmie Severus.
- Słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzać! Idę sobie!
Cichy trzask aportacji, cisza.
- I poszła. I zostawiła nas z tym bałaganem. I jak to tak?! – pożaliła się Andromeda.
- Cóż, jedno jest pewne. Ktokolwiek nasika na wycieraczkę w mojej pijalni, przerobię go na eliksir wieloplazmowy, zanim zdąży powiedzieć „To nie ja, to Łapa” – rzucił w przestrzeń Snape.
Pies smyrgnął pod stół. Po chwili Syriusz wystawił głowę spod obrusa.
- Mówisz, że co mówili, Łapo?
Cisza.
- Ja też nie rozumiem ani słowa...

KONIEC ODCINKA PIERWSZEGO

 

ODCINEK DRUGI: FIUK FIUK, BEAUXBATON?

W maleńkiej wiosce Hogsmeade, w pokoiku nad pijalnią „Trzy Avady”, para zgrabnych nóg wierzga jak oszalała spod puchowej kołdry, obleczonej w haftowaną, białą poszwę. Sądząc z nieskazitelnej czerni spodni oraz sterylnej bieli wiązania od fartucha, mamy oto do czynienia z Severusem Snape, właścicielem „Trzech Avad”.
Zapewne dziwicie się, co znany wszystkim (i kochany) Severus robi pod kołdrą Poppy Pomfrey, ukrywającej się w owym lokalu pod nazwiskiem Poppy Trelavney, matki Sybilli. Oraz dlaczego robi to w tak nieprzystojnej pozycji.
Otóż, jak widać, załoga „Trzech Avad” zabrała się właśnie do dokończenia budowy nielegalnego kominka z cegieł, dostarczonych przez Ruch Oporu. Praca posuwała się wartko naprzód, pomimo rozbieżności opinii wszystkich obecnych pań co do kolejności działań i pozycji względem Severusa. W końcu jednak dzieło przybrało wygląd nieco tylko asymetrycznego kominka i można było przystąpić do zasadniczej fazy zadania, która jednak wymagała udziału proszku Fiuu.
- Głębiej szukaj! Jestem pewna, że tam było.
- Czyżby... – napłynął z podkołdrowych otchłani grobowy głos Severusa. – Na razie namacałem tylko skarpetki. Być może byłoby łatwiej, gdybyście zdjęli mi kołdrę z głowy?
- Ale wtedy będzie cię widać z ulicy przez okno – przypomniała zmartwiona Lili’.
- Przez okno na pierwszym piętrze będzie mnie widać, oczywiście. – Snape wierzgnął jeszcze raz, po czym wyprysnął spod kołdry, wymięty, rozczochrany i zły. Z ust zebranych pań wydobył się zadziwiająco zgodny pomruk.
- Ekhemm, więc, hmmm – poprawił nerwowo fartuch – Aa... Akurat mnie będzie widać.
- Czarni patrolują często tamtą ulicę, odkąd widziano tam Alastora – zauważyła karcąco Poppy, przycupnięta w rozchwianym fotelu na skrzydłach.
– Herr Malfoy mógłby podlewitować do okna... – przytaknęła Sybilla.
- Herr Malfoy o niczym innym nie marzy, tylko o podglądaniu twojej matki – mruknął Snape, niechętnie wpełzając z powrotem pod pościel.
- Ona nie jest moją matką!
- Wszystko jedno.
- A może by... – zaczęła Andromeda i wyciągnęła różdżkę w kierunku łóżka. – Accio...
- Nie wolno acciować proszku fiuu, bo wybuchnie! – napomniał ją surowo Dumbledore.
- Jeszcze takim proszkiem nie fiukałam, który by od byle acciowania wybuchał – zdziwiła się dziewczyna.
- Ten dostaliśmy od Ruchu Oporu... – przypomniał Severus, wystawiając głowę spod kołdry. – Nie zdziwiłbym się, gdyby od sypiania na nim ta obłożna położna dostała skrętu kiszek.
- Jestem wykwalifikowanym magomedykiem! I moim kiszkom nic nie dolega! – oburzyła się Poppy.
Snape wyciągnął w końcu spod poduszki sfatygowane pudełko i spojrzał wilkiem na przymusową teściową.
- Jeśli ona wybuchnie, ty będziesz sprzątać – zapowiedział żonie.
- Czemu ja?!
- Bo to twoja matka – wyjaśnił rzeczowo i potrząsnąwszy pudełkiem, ruszył w stronę kominka.
- Ale zasłońmy to okno, bo naprawdę ktoś wleci! – zaniepokoiła się Andromeda.
- Ktoś musi patrzeć przez okno, czy Szalonooki nie idzie, żeby nie wlazł do pijalni, kiedy my jesteśmy tutaj.
- Po co on tu w ogóle przyłazi?!
Snape spojrzał z wyrzutem.
- Widocznie chce czegoś ode mnie.
- Ale on jest z Zakazanoleśnymi?! Przecież oni się do nas nie odzywają?
- Powiedz to Lupinowi! – najdzielniejszy z warzycieli zadygotał, aż z pudełka posypał się proszek. – Na Slytherina, uwaga, bo wybuchniemy wszyscy. A Szalonooki przychodzi po wywar do moczenia swoich sztucznych członków.
- To nogi też trzeba?!
- Sztuczne trzeba. A prawdziwe nawet częściej. Swoją drogą, twoja matka mogłaby używać jakichś zaklęć dezodorujących...
- Ja sobie wypraszam takie uwagi! – wyprosiła sobie Poppy.
- Ja sobie wypraszam! – oburzyła się Sybilla.
- Tak, tak. Idę fiukać. Niechże ktoś stanie przy tym oknie, bo Malfoy wleci albo ktoś jeszcze gorszy.
- Jest ktoś gorszy od Malfoya?!
Severus w zamyśleniu przesunął w palcach szczyptę proszku fiuu.
- Syriusz – tfu – Czarny? – zasugerował z obrzydzeniem. Azkabański zbieg posłał mu z fotela chmurne spojrzenie.
- Widzisz, Łapo. – Schylił się pod stół. – To-to próbuje nas obrazić. Ale nie ma powodu się przejmować. I tak nie wiemy, co mówiło. Siedź pod stołem. Zachowaj pełną godności obojętność.
Snape uniósł w rozbawieniu jedną brew.
- Tak jak mówiłem – rzucił w przestrzeń – Herr Malfoy przynajmniej się myje. I to często. A jego pochodzeniu z całą pewnością niczego nie można zarzucić.
Podrzucił kilka razy pudełko z proszkiem Fiuu, na wypadek, gdyby można je było komuś wepchnąć do gardła. Wszystko wskazywało na to, że być może będzie okazja – wbrew deklarowanej pełnej godności obojętności Syriusz, przedstawiciel bądź co bądź starożytnego rodu, zszedł z fotela na poziom podłogi i odzywał się stamtąd nader warcząco i groźnie.
- Eeej, ej! – uciszała ich Andromeda. – Jak Czarni zauważą, że się przekomarzamy z niezarejestrowanym psem, albo z jeszcze bardziej niezarejestrowanym animagiem, to dopiero nam powlatują! I to wszystkimi otworami! Masz chody u pułkownika, i Bagmana, przekonałbyś ich, żeby Malfoy...
Snape spojrzał na nią zimno.
- To ty masz siostrę na usługach Knota. I Malfoya. I Voldemorta. I Slytherin wie kogo jeszcze. Dowiedz się, co oni wiedzą!
Dziewczyna aż się zaperzyła.
- Nie mam siostry! Ta zdzira nie jest moją siostrą! Ani powinowatą! Ani powsinogą!
Westchnienie.
- Tak, tak. Kuzyna w Azkabanie też nie masz?
- Nie, wcale! Ani, ani!
- A, prawda. Bo on jest pod stołem...
- Wof!
- Łapa jest pod stołem – przypomniał Dumbledore.
- Ale też Czarna.
- Ale i tak mógłbyś mi tych ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin