Powód.rtf

(27 KB) Pobierz
„Powód”

“Powód”

(napisała katala)

 

Zanim pójdę dalej muszę usiąść na chwilę. Odpocząć. Zebrać myśli.
Myślałem, że ten dzień będzie radośniejszy. Wyobrażałem sobie, że perspektywa wolności przyniesie mi więcej otuchy. Więcej oddechu. Nic z tego.
Powietrze pachnie mrozem.
Zaczyna się robić zimno. Tak chciałbym zmienić się, skryć w ciepłym futrze, wejść do nory, ciemnej piwnicy i poczekać. Przestać myśleć jak człowiek. Zaszyć się w jakiejś dziurze i przespać, ten wieczór i tę noc, jutrzejszy ranek, popołudnie, wieczór.
Jestem zmęczony. Snuję się kolejną godzinę po ulicach szukając powodu.
Muszę iść i to zrobić. To przecież nie jest takie trudne. Nie może być tak trudne. Przygotowywałem się na ten dzień od dawna. Planowałem, układałem w głowie. Nawet śniłem o nim. Czemu więc siedzę zamiast iść tam? To przecież nie jest daleko.
Kiedy stanę przed domem wystarczy, że wypowiem zaklęcie przybywania. Nic więcej. Nie muszę stać i na oczach wszystkich wskazywać palcem. Nie muszę krzyczeć – to tutaj. Wystarczy cichy szept, a Pan będzie wiedział gdzie szukać. Znajdzie zwierzynę.
A ja odzyskam spokój.
Idę.

Powinienem pomyśleć o czymś przyjemnym. Muszę być spokojny, zadowolony. Dawno ich nie widziałem, powinienem cieszyć się z tego spotkania. Uśmiechać się.
Wiem, pójdę tamtą drogą. Jest trochę dłuższa, ale ją wolę. Mniej ludzi chodzi w tamtym kierunku. Tak, muszę pójść tamtędy. Muszę iść dalej.
I spokój. Powinienem zachować spokój. Zrobić wszystko, aby nie wyczuli nic złego. Nie nabrali podejrzeń. Jestem odpowiedzialny za to, aby byli w domu kiedy zapuka do nich prawdziwy Gość tego wieczoru.
To wcale nie jest tak trudne. Niczym przyjacielska wizyta. Kilka kroków. Drzwi. Uśmiech. Uderzenie. Raz. Dwa. Trzy.
- Peter, dobrze, że już jesteś.
- Witaj Lily. Cześć mały czarodzieju.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Spokojnie. Wystarczy szept.
- Loco advenire.
- Harry, przestań się wiercić? Przepraszam Peter, nie usłyszałam. Co mówiłeś?
- Cieszę się, że was widzę.
- Witaj w naszym domu.

Dźwięk odkładanych sztućców na pełne talerze. Chyba dzisiaj nikt nie ma ochoty na jedzenie. Nawet dzieciak wierci się i kręci.
Pierwszy kawałek mięsa utkwił mi w gardle. Nie mogę go przełknąć. Zaczynam kasłać i to zwraca na mnie uwagę Jamesa. Stara się klepać mnie po plecach.
- Jim przestań – reaguje Lily. - Zwariowałeś. Kiedyś komuś płuca odbijesz takim waleniem. Jim, jesteś wariat. Zostaw Petera.
Jej zaraźliwy śmiech. Dawniej nie śmiała się tak otwarcie. A teraz nawet Jim uśmiechnął się pod nosem. Czemu są tacy zadowoleni? Nie oszukają mnie. Nie wierzę, że czekali na mnie. Że ucieszyli się na mój widok. To pewnie tylko zwykła uprzejmość. Marne ochłapy za moje strażnikowanie. Już nigdy nie będę ich niewolnikiem. Myślą, że kupili sobie mnie i moją lojalność tamtą decyzją? Nie, nie kupili. Za późno. Nawet tamtego dnia było za późno.
Mistrzu, dlaczego kazałeś mi tutaj przyjść? Wiesz, że chciałbym być gdzieś indziej. Daleko stąd. Jak najdalej od tego miejsca. Ale Ty rozkazałeś mi przyjść tutaj. Chciałeś abym siedział z nimi przy jednym stole, patrzył i obserwował.
Czemu nadal się uśmiechają? On i ten jego syn. Wymieniają spojrzenia. Nawet ja widzę tę miłość w spojrzeniu Jima. Tak wiele potrafi pokazać, a mimo tego jest taki ślepy. Nic nie wyczuwa? Nie czuje unoszącego się dookoła zapachu śmierci?
- Jim naprawdę nie jesteś głodny? A ty Peter? Też nie? – znowu Lilka przerywa ciszę.
Muszę pokręcić głową.
Jim proszę. Spójrz na mnie. Daj mi powód, abym kazał ci uciekać. Jeden mały powód. Nie wpatruj się tylko w talerz i tego dzieciaka. Powiedz coś. Odezwij się do mnie.
Lilka patrzy na mnie czekając na odpowiedź. Kręcę przecząco głową.
Znowu dźwięk odkładanych sztućców przerywa ciszę.
Jim proszę zapytaj mnie o coś, o jakiś drobiazg. Choćby jak minął mi dzień. Co robiłem przez cały tydzień. Jestem tutaj, czemu tego nie widzisz? Nawet nie zauważyłeś, że to ja otworzyłem ci drzwi wejściowe.
- Harry, ciiiii. Spokojnie. Nie płacz malutki. Już idziemy spać. – i znowu ona - Peter potrzymaj Harry’ego przez chwilkę, dobrze. Zaraz wracam.
Nerwowo przełykam ślinę. Nie mogę go wziąć na ręce. Nie chcę go dotykać. Wyciągam ręce.
Pustka. Czuję jakby ktoś włożył mi w ręce kawałek ściętej przed chwilą gałęzi. Pełno w niej życiodajnych soków, ale już zaczęła usychać.
Czemu się tak wyrywasz? Ty też mnie nie lubisz, prawda? Ciekawe co stało się z moim podarunkiem urodzinowym. Pewnie twój ojciec rzucił go na jakąś górną półkę, aby nikt nie musiał na niego patrzeć. A ty jesteś taki sam jak on. Te same rysy, to samo mrużenie oczu. Pewnie traktowałbyś mnie tak samo.
Mógłbyś się tak nie wiercić? Może jak zacznę mówić to się trochę uspokoisz.
- No i co słychać, mały? – spokojniej, nie tak nerwowo, to tylko głupi szczeniak. Łatwo go oszukać. – Pewnie idziesz już spać? Musisz spać dużo. Sen daje dzieciakom siłę, a ty musisz być silny.
Czemu tak na mnie patrzysz? Nie rób tego! Nie patrz tak na mnie. Duszę się. Nie dotykaj mnie! Siedź spokojnie. Wytrzymaj jeszcze przez chwilę. Nie lubię jak głaszczesz mnie po twarzy. Zabierz ręce. Duszno mi.
Jesteś taki sam jak Jim. Obiecujesz, a potem nie dotrzymujesz słowa. Chciałbyś usidlić mnie swoim zachowaniem, dotknięciem twarzy, uśmiechem? Nie uda ci się. Nigdy więcej nie dam się wam nabrać. Nigdy ...
– Peter, może daj mi Harry’ego. Ma brudne łapki, wymaże cię całego.
- Jim, daj spokój. To tylko dzieciak. Ma prawo mnie brudzić.
Jesteś żałosny James, jeśli tylko ten dzieciak jest w stanie zmusić cię abyś się do mnie odezwał?
- Skoro tak mówisz. – powoli wypowiadasz słowa.
James, dlaczego zamiast jeść kolację siedzisz i patrzysz w stół. Jesteś zmęczony? Kiedyś oddał bym wszystko, aby usunąć ten smutek i zmęczenie z twojej twarzy. Teraz też mógłbym spróbować. Mógłbym zabrać twoje kłopoty. Gdybyś tylko dał mi szansę, gdybyś pozwolił mi się zbliżyć. Wiesz, ja też jestem zmęczony. Gdybyś tylko wiedział...
- Jim...
Cichy odgłos kroków.
- Chodź Harry do mnie. Spokojnie Harry, puść wujka. Wiesz jesteś niepoprawny, mały czarodzieju.
- Jim... – słyszałeś o co cię proszę?
- Tak?
- Pomóż mi, proszę - daj mi szansę.
- Już go zabieram, Peter. Poczekaj. Harry chodź do ojca – krótki uśmiech. – I już po kłopocie. Lubisz wujka, prawda?
- Ale Jim, to nie o to ... – zawsze jest ktoś między nami.
- Peter ...– znowu przekrzywia głowę i uśmiecha się lekko.
Nie znoszę tego uśmiechu. Choć niemy, ale strasznie dudni w mojej głowie. Niczym Twój Panie.
- ... mamy dla ciebie niespodziankę. Tylko musisz pójść z nami na górę.
- Przepraszam Lily, ale nie mogę. Muszę już iść.
Głęboki oddech. I uśmiech. Niech będzie niewinny, taki przepraszający. Jakby było mi przykro, że muszę wyjść. Nie mam wyboru, muszę rzucić jakąś nadzieję na przyszłość.
- Obiecuję, że przyjdę jutro. – znowu się uśmiecha, potakuje głową i odbiera dzieciaka od Jima.
James, mógłbyś chociaż na mnie spojrzeć. Na chłopaka patrzysz co chwila. To ja miałem być dzisiaj gościem. Nie on.
- Lily, nie smuć się. – rzucam niezależnie od siebie.
Nie powinienem tego robić. Nie mogę grać przepraszającego. Cholera! Głęboki oddech.
A teraz po cichu i przyjaznym tonem. Z odrobiną uśmiechu. Spokojnie, uśmiech powinien być szerszy. I bardziej naturalny.
- Lily nie patrz tak na mnie. – Uśmiech. - Zobacz jak mały się zasmucił. Jutro pokażecie mi wszystko. Dobrze?
A teraz muszę spokojnie pocałować dzieciaka w czoło. Nie, nie wystarczy dotknięcie jego głowy. Niech wiedzą, że mi na nim zależy. I znowu uśmiech. Teraz Lily. Mogę objąć ją na chwilkę. Ją i małego. Jim niech to zauważy. Raz, dwa, trzy, cztery. Wystarczy. A teraz powolne muśnięcie palcem chłopca w nos. To łaskocze, powinien się uśmiechnąć. Zaśmiał się. To jak magia, cudne...
- Peter, pamiętasz jak Harry zaśmiał się po raz pierwszy głośno? – nagłe ożywienie Jima.
A więc jednak można zwrócić twoją uwagę, Potter.
- Nie może tego pamiętać ...
- Nie, Jim – zbyt oschle, za twardo, za szybko. Cholera!
Lily, znowu mówimy jednocześnie. Znowu się zaśmiałaś. Moja głowa.
- Nie mogę pamiętać. Nie było mnie przy tym.
Błysk pamięci. Kiwnięcie głową i krzywy uśmiech.
- Masz rację. Byłem wtedy z Łapą.
Czemu już się nie uśmiechasz? Przypomniałeś sobie, że to nie byłem ja.
Milczenie. Dzieciak głaszcze Lily po twarzy, dotyka jej policzka. Odwraca się w moją stronę i uśmiecha się. Remus ma rację mają identyczne oczy. Zielone i pełne smutku. Tak łatwo mógłbym się w nich zatopić. Zapomnieć.
Nie czas teraz na to. Już za późno.
Muszę znowu się uśmiechnąć, bo Lily coś wyczuje.
- Dawno nie byłeś tak wesoły, Peter. Chciałabym poznać osobę, która ma taki wpływ na ciebie – naprawdę ma delikatny głos.
Muszę odpowiedzieć. Zaprzeczyć. Zareagować. Tylko naturalnie, bez cienia sztuczności.
- Oj Lily. Jesteś niepoprawna – mierzwię dzieciakowi włosy. – Trzymajcie się. Dobranoc Harry.
Kilka szybkich ruchów dłonią i mały znowu się śmieje.
- Peter, może jednak...
Stop. Nie zatrzymasz mnie. Nie tym razem.
- Przepraszam Lily, muszę iść. Wpadnę niedługo, zobaczę waszą niespodziankę.Stop. Muszę stąd uciekać. Chcę się stąd wydostać! Jim wychodzę!
- Jim?
- Peter, idziesz już?
I znowu ten wzrok, zmrużone, zmęczone oczy. Idę bo mnie nie chcesz. Nie potrzebujesz mnie już. Może tak naprawdę nigdy mnie nie potrzebowałeś. Remusa i Syriusza zatrzymałbyś na pewno. A ja mogę odejść. Jak zawsze!
Oczekujesz, że coś powiem? Dobrze.
- Tak. Chyba tak. Tak. Powinienem pójść. Muszę. Jutro jest ważny dzień. Muszę iść.
- Skoro tak mówisz – znowu się powtarzasz. Słyszałem to już dzisiaj trzy razy. Od kiedy zgadzasz się tak szybko na to, co mówię? Nie wściekasz się, że chcę coś powiedzieć bez twojej zgody. Czyżbyś zauważył, że mam prawo do własnego zdania.
Chciałbym widzieć jak odważny byłbyś w konfrontacji z moim Mistrzem. Ciekawe czy i jemu potrafiłbyś powiedzieć “skoro tak mówisz”. Ale nie! Ty potrafisz jedynie tropić takich jak ja, oddanych w służbie Tego, Do Którego Należy Przyszłość. Ciekawe jakbyś zachował się stojąc twarzą w twarz z Moim Panem. Ciekawe jak się zachowasz? Wielki Potter. Gryfon. Mąż. Wróg. Ojciec. NIKT. Oszust i złodziej. Nie każdy może mieć wszystko. A twój czas dobiega końca.
- Peter, poczekaj chwilkę. Chciałbym z tobą porozmawiać...
Wyczuwam twój strach. Otacza cię łuna śmierci. O czym ktoś tak Wielki jak ty może chcieć rozmawiać z kimś tak Małym jak ja? Miałbym ochotę sam rzucić ci się do gardła. Gdyby tylko nie to zadanie. Moje pierwsze zadanie. Moja misja. Mój wybór i mój spokój. Gdyby nie obietnica...
- Cześć Peter. Harry pomachaj wujkowi. Czekamy na kolejną wizytę. Nie zapominaj o nas, Wujku.
Myślałem, że już poszli. Trudno, jeszcze raz niepewny uśmiech. Bardziej niepewny.
– Cześć, Zielonoocy.
Chrząknięcie Jamesa.
- Peter?
Niech myśli, że wytrącił mnie z zamyślenia.
- Tak?
Muszę być zdziwiony.
- Co się stało? – trochę zadrżał mi głos.
Proszę, zainteresuj się mną. Proszę.
- Nie, nic. Przepraszam. To nieważne. Powiem ci następnym razem.
Czemu wiedziałem, że tak będzie. Zaprosisz mnie, czy rzuciłeś to ot tak sobie?
- Kiedy przyjdziesz?
- Wkrótce, Jim. Wkrótce.
Kilka kroków w stronę drzwi. Odwrót w stronę Jamesa. Wyciągnięta dłoń. Zdziwienie w jego oczach.
- Peter, czy coś się stało? Nigdy tak...
Strach. Źle to rozgrywam. Nie chciałem tu przychodzić. To zbyt trudne. Muszę, wiem Panie, że muszę. To moje zobowiązanie. Moja przyszłość.
- Nie Jim, przepraszam. Nic mi nie jest. Jestem trochę zmęczony. Muszę odpocząć.
- Może jest coś...
Otwórz te pieprzone drzwi! Wypuść mnie stąd!
- Nie! – zbyt nerwowo, zbyt głośno.
Wiem, ból głowy. Dotknięcie skroni i zmrużenie oczu. Jakby bolała mnie głowa.
Jim, znowu stoisz i patrzysz na mnie. Tylko nic nie mów. Nie odzywaj się! Nie chcę twojej litości. Już nie. Za późno.
- Cieszę się, że jesteś z nami, Peter. Dzięki.
Duszę się. Powietrza. Głęboki oddech. Jeszcze głębszy. Spokój. Muszę pomasować skronie. Muszę coś powiedzieć. Muszę. Cholera! Tylko co? Cholera! A jeśli źle...
- Ja...
- Nie, Peter. Nie mów nic. Widzę co się dzieje, nie będę cię zatrzymywał. Chciałem tylko podziękować. Wracaj do nas tak często, jak tylko będziesz mógł, przyjacielu.
Jim.
Jim.
Proszę, powiedz żebym został. Proszę.
- Nie zatrzymuję cię dłużej. Do jutra, Peter.

Powietrza. Brakuje mi powietrza. Niedobrze mi. Muszę opróżnić żołądek. Duszę się. Coś trzyma mnie za gardło, nie mogę wciągnąć powietrza do płuc. Spokojnie. Muszę się wyciszyć, uspokoić.
Wszystko idzie zgodnie z planem. Nikt się nie zorientował. James nic nie podejrzewa. Lily też. Wszystko. Jest. W. Porządku.
Spokojnie. Spokojnie. Muszę poczekać. Zobaczyć zakończenie. Mój Pan tego ode mnie oczekuje. To jest mój obowiązek. Moje zadanie.

Noc. Cisza. Delikatny zapach drażni moje nozdrza. Ktoś gotuje coś słodkiego. Znajomo pachnie, ale nie potrafię tego nazwać. Ta forma ma jednak sporo ograniczeń – odbieram więcej zapachów, ale nie wszystkie potrafię rozpoznać, a bardzo mało z ich umiem nazwać. Jedynie mojego nauczyciela wyczuwam zawsze. Tak jak kiedyś Jima. Jak Łapę i Wilka.
Ktoś przeszedł blisko moich krzaków. Pachniał stęchlizną, piwnicą, zbutwiałym drzewem.

Mój Mistrz. Zaczynam wyczuwać jego obecność. Spokojnie. Wiem, że nie może teraz podejść do mnie. Nie może pogłaskać mnie i wynagrodzić. Nie może pochwalić mojej pracy, przyznać, że spełniłem jego oczekiwania. Muszę czekać na odpowiedni czas. Na czas nagrody. Na czas spokoju. Koniec z bezsennymi nocami i wyrzutami sumienia. W końcu uwolnię się od Jima i stanę się uczniem Mistrza. Będę mógł stać blisko niego. Tuż obok niego.
Muszę warować i pilnować. Czekać na nagrodę.

Cieszę się. Mój Pan tutaj jest. Słabo widzę, ale odczuwam jego obecność. Wreszcie mogę zacząć oddychać. Już nie jest mi tak zimno. Uspokajam się. Teraz nie mam już wątpliwości. Wiem, że dobrze zrobiłem.

Czekam. Czekam. Czekam.

Czekam.

Krzyk. Lily! Panie? Krzyk. Cisza. Pustka. Panie? Mistrzu?

Muszę tam pójść. Zobaczyć. Co się stało? Coś poszło nie tak. Nie zmienię się, tak będzie bezpieczniej. Znowu zacząłem się bać.
Czuję pustkę w głowie. Nie wyczuwam cię, Mistrzu. Gdzie jesteś?

Biegnę cicho w stronę domu. Wszędzie jest pełno pyłu. Drażni mi nozdrza i oczy.
Mdlący zapach strachu i przerażenia. I zapach śmierci. Stało się coś niedobrego. Nie mogę się bać, muszę zaufać mojemu Panu. Czuwa nade mną i nic mi się nie stanie. Jest moim Przewodnikiem i wskaże mi drogę.
Mistrzu? Gdzie jesteś, Panie?
Trawnik. Rozpoznaję na nim znajomy zapach. Chodnik. Dużo wymieszanych, mylących zapachów. Kolejny trawnik. Tutaj czuję cię wyraźniej, Panie. Już idę. Biegnę.
Pył i zawalone ściany. Dom wygląda jak zmieciona lekkim podmuchem wiatru konstrukcja z kart. Schody wejściowe i kołyszące się na wietrze drzwi wejściowe.
Co się stało? Jak to się stało? Dlaczego?
Gruzowisko. Fragmenty stojących ścian. Popękane cegły i ciemny pył. Kawałki połamanych mebli. Drewniana rama lustra, pęknięta poręcz schodów. Szkło z pobitych szyb.
Skrzypiące na wietrze uchylone drzwi wejściowe. Czemu nadal stoją? Czemu skrzypią?
Zapachy. Szczególnie ten jeden. Taki ciepły i lepki. Zapach strachu i śmierci.
Mistrzu? Gdzie jesteś, Panie?
Nie mogę inaczej, muszę iść i zobaczyć co się stało. Muszę cię poszukać, Mistrzu. Tego ode mnie oczekujesz. Taki mój obowiązek.
Przemykam szybko między powalonymi ścianami. Szukam. Kolejna sterta cegieł. Roztrzaskane kawałki naczyń. Kuchnia. Tutaj powinno być gdzieś wejście na piętro. Schody!
Znowu ten zapach. Ciepły i słodki. Czerwony.
Ręka. James?
Jim! Ty głupcze!

Jemu też stanąłeś na drodze, prawda? Starałeś się odciągnąć go od Lilki i dzieciaka. Pewnie myślałeś, że uda ci się zagrodzić drogę mojemu Mistrzowi. Głupi animag! Głupi!
Chce mi się śmiać. Powinienem stać i śmiać się z ciebie. Głupek. Nigdy nie potrafiłeś się poddać. Zawsze do końca bohater. Ale od dawna byłeś przegrany. Sam się o tę śmierć prosiłeś. Sam sobie na nią zasłużyłeś.
Dobrze ci tak! Dobrze! Głupek! Dałeś się oszukać jak dziecko. Jak dziecko, słyszysz? Nawet twój głupi syn pewnie szybciej by zrozumiał, co chciałem powiedzieć. Ale nie ty. Ty nigdy mnie nie słuchałeś. Tylko Syriusz i Remus. Tylko Lily i Harry. Dobrze ci tak. Dobrze!
Masz otwarte oczy. Nie patrz tak na mnie. Znowu ten wzrok. Zaczynam odczuwać głód, a ty pachniesz padliną.
Na dłoni masz mój zapach. Delikatny, ledwo wyczuwalny. Ostatni uścisk dłoni. Nazwałeś mnie przyjacielem.
James?
Przegrałeś, Jim!

Gdzie jesteś, Mistrzu?
Tu chyba były schody. Muszę wejść w te gruzy. Gdzieś tutaj powinna być zapadnięta sypialnia. Roztrzaskane łóżeczko dzieciaka. I blat stolika nocnego.
Ponownie ten zapach. Ale bardziej słodki, z delikatnym zapachem kwiatowym. To ona. Lily gdzie jesteś?
Nie chciałem cię skrzywdzić. Uwierz mi, nie chciałem. Gdzie jesteś? Czemu go nie zostawiłaś? Czemu nie uciekłaś? Znowu głupia miłość. Głupie poświęcenie.

Rozpadła się kolejna ściana. Znowu biały pył drażni mi nozdrza. Nic nie widzę. Oczy mam pełne proszku, ale muszę szukać dalej, muszę udowodnić, że zasługuję abyś był, Panie, moim Przewodnikiem.
Te dźwięki! Znajome, ciche, delikatne. Moja kołysanka. To niemożliwe, to przecież moja kołysanka. To moje dzieciństwo. Wspomnienie matki i domu. Gdzie, to jest? Co jest pod tym blatem? Kto tam jest? Panie?
Harry! Ty żyjesz? Masz na sobie znak mojego Pana. Mój mistrz cię naznaczył. Gdzie jest mój Pan?
Co mu zrobiłeś? Gdzie On jest? Nie słyszę go. Nie czuję.
Znowu ta melodia. Co tak gra? Muszę uważać, wokół jest pełno szkła. Porozbijane szklane figurki. Moje figurki. Prezent. Kołysanka. Niespodzianka, Lily.
Duszę się.
To twoja wina. Wszystko przez ciebie i twojego ojca. Mógłbym cię zabić, wiesz? Kilka mocnych ugryzień i koniec. Ale nie mogę. Ty nie pachniesz śmiercią. Śmierdzisz życiem. Do czasu. Ciebie też to spotka.

Ostry zapach potu i alkoholu. Pełen rozpaczy i złości krzyk. To on, ten olbrzym. Pewnie przyszedł, aby cię zabrać. To nie koniec, głupi dzieciaku. Spotkamy się jeszcze. Wyrównamy rachunki. Muszę się stąd wydostać. Muszę uciekać.

Odgłos nadjeżdżającego motoru, pisk opon. Kolejny krzyk. Bardzo znajomy krzyk.
O nie! Tylko nie to. Nie on! On przecież wie. Teraz jedynie on może o tym powiedzieć. Będzie na mnie polował. Wie, że to ja. Że to ja zrobiłem.
Muszę uciekać. Jak najdalej. Jak najszybciej. Zna mój zapach, wytropi mnie.
Panie, czemu mnie zostawiłeś? Czemu pozwoliłeś temu głupiemu dzieciakowi to zrobić? Co będzie ze mną?
Muszę się ukryć i pomyśleć. Co mam robić? Gdzie uciec? Wszystko miało być inaczej. Powinienem dzisiaj stać u boku mojego Nauczyciela. Cieszyć się z wolności i przyszłości. To nie może się tak skończyć. Jeszcze stanę przy tobie Mistrzu. Przyjdzie taki czas.
Na razie te krzaki będą dobre. Tutaj jest cicho i spokojnie.
Mam na sobie ich zapach. Zapach śmierci. Przyciągnę kundla do siebie.
Nie mogę odpoczywać. Muszę biec. Uciekać.
Dla siebie.
Dla mojego Mistrza.
Dla siebie.
Dla siebie.


Autorka dziękuje uczynnym wiedźmom i czarodziejowi za: zaklęcie przybywania, dwie garście przecinków, formę zapisu, wykopaliska na gruzach domu Potterów oraz odpowiedź na podstawowe pytanie o przyszłość Powodu.
W szczególności:
Minerwie,
Resce, oraz
Leszkowi
 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin