prolog + części 1-15.pdf

(1039 KB) Pobierz
258843888 UNPDF
HISTORIALISTÓW
MIŁOSNYCH
Sela
KOREKTA EMEF
W trudnych chwilach
0
PROLOGLISTYMIŁOSNE
Ona.
Ukochany!
Czypamiętasznaszepierwszespotkanie?PadałdeszczCzypamiętasznaszpierwszy
spacer?ŚwieciłosłońceCzypamiętasznaszpierwszypocałunek?Byłpełenuczući
emocji!Czypamiętaszkiedypierwszyrazpowiedziałeś,żemniekochasz?Mam
wrażenie,jakbyśzrobiłtowczorajPamiętamteżostatnidzień,któryspędziliśmyrazem
Liściepowoli opadałyzdrzew,asłońcecochwilachowałosięzaszarymichmurami
Siedzieliśmynanaszejławce,tużnadbrzegiemrzekiOgrzewałeśmojezmarznięte
dłonieswoimiTenczaswydawałsiębyćtakispokojnyizwyczajny,azarazem
szczęśliwyCzęstochodziliśmydowłaśnietegoparkuMożezprzyzwyczajeniai
sentymentu,możezrutynyJednakzawszetamwszystkowydawałosiębyćprosteibez
problematyczneSądziłam,żekochałeśmniewystarczającomocno,byprzestaćsię
zabijaćBezciebienicniebyłotakiesamoNiechciałamznówtracićmojejmiłości,
mojegożycia
Agdynadeszłanoc,mającaniczymnieodróżniaćsięodpozostałych,ponowniemnie
zawiodłeśPowiedziałeś,żeidzieszpopapierosyNawetucieszyłamsię,iżtotylko
papierosyAleniewracałeśtakdługoizaczynałamwariowaćTwójtelefonnie
odpowiadał,nasiznajomiCiebieniewidzieliByłamprzerażonaDzwoniłamdo
pobliskichszpitaliinicMiałamjużtelefonowaćnapolicję,leczonamnieubiegłaW
słuchawceusłyszałamTwójgłosJedentelefon, tak?
Powiedziałeś,żesprawysięskomplikowały,żenieprędkosięzobaczymyBłagałeśmnie,
żebymcięnieodwiedzałaAletam,gdzieterazjesteśniemamprawawstępuDla
TwojegodobraCieszęsię,żetamjesteś,choćmogędoCiebiejedynienapisaćNawet
jeśliniewiem,czybędzieszwstanietoprzeczytaćMamtylewątpliwościCzyjeszcze
kiedykolwiekCięzobaczę?Czyponowniepowiesz,żemniekochasz?Dopieroteraz
uświadomiłamsobie,iżnaszzwiązekzawszebyłopartynawielupytaniachZero
pewnościi stabilnościWciążniewiem,czychoćjednegodniawolałeśmnieoddziałki
kokainy.
Alejestemnatylenaiwna,pewnieślepa,żebynapisać,żeczekamnaCiebieiwTwoim
imieniusięmodlę
Ukochana.
1
On.
Ukochana!
Zapytałaśmnie,czypamiętamnaszepierwszespotkanieTobyłwyjątkowozimnydzień
majaMieliśmyposiedemnaścielatiobojeczekaliśmynaautobusTywracałaśod
koleżanki,jajechałemnazajęciazliteraturyStaliśmysaminaprzystanku,anaszpojazd
oczywiściesięspóźniałSpieszyłaś siędodomuizdenerwowanazadzwoniłaśdo
swojegotaty,aleniemógłpoCiebieprzyjechaćPozostawałoCijedyniecierpliwie
czekaćAleniedość,żebyłochłodno,aTymiałaśnasobietylkozwykłąbluzkę,to
zaczęłojeszczepadaćZauważyłem,żejestCizimnoizaproponowałem,abyśokryłasię
mojąbluząWcześniejniezwracałaśnamnieuwagi,więcgrzeczniepodziękowałaś
ZignorowałemTwojesłowainarzuciłemCiokrycienaramionaZarumieniłaśsię,
dyskretniejąpowąchałaśRozpoznałaśperfumy,zapytałaś,czytoteKiwnąłemjedynie
głowąZakochałemsięwTobie,gdytylkoobdarzyłaśmnieciepłymspojrzeniemswoich
piwnych oczu.
Naszpierwszyspacerodbyłsiędokładnietydzieńpóźniej,wtymsamymmiejscu
Komunikacjamiejskaszłaminarękę– autobus znowusięspóźniałNiedzwoniłaśjużpo
tatęMożedlatego,żedzieńbyłwyjątkowopięknyisłonecznyOdważyłemsię
zasugerować,żekierowcaitakprzyjedzie,kiedynajdziegonatoochota,więcniemożna
tracićtakiejpogodyZaprosiłemCięnaspacerZawahałaśsię,alechwilępóźniejszliśmy
jużścieżkąwzdłużrzekiWnaszymparkuPamiętamwszystkiednispędzonezTobąTe
wspaniałeiteokropne
Wracającdolistu,jakidostałem,nadalniemogęwyjśćzezdziwieniaWciążwemnie
wierzysz. To godnie podziwu,zważającnato,jakbardzonadużyłemTwegozaufania
ZawiodłemCięnakażdejmożliwejliniiObiecywałem,przyrzekałemMówiłem,że
skończębraćAlebyłemzasłaby,wciążjestemSzkoda,żeCiebietutajniemaOch,coza
gafa! To nie wakacje, tylko odwyk,pamiętasz?JestemspołecznymśmieciemNie
zasługujęnabyciezTobą,zkimkolwiekMuszędoprowadzićswojeżyciedoporządku
Nawetjeślistanęnanogi,toprzeszłośćbędziezamnąpodążaćjakniechcianycień
Zostanieszzemną- równieżzaTobąDziękujęCizawszystko
Ukochany.
2
1 SPOTKANIE PIERWSZE
Pamiętamdoskonale,kiedytychdwojesiępoznałoTobyłnaprawdę niczym
niepowabny dzieńMożnabyrzecz,żewtakąpogodęniemożesięwydarzyćnic
pięknegoAjednaktegomajowegopopołudniarozpoczęłasięhistoriatrudnej,pełnej
cierpienia,alezatoprawdziwejmiłości
ObrzeżaWielkiegoMiastabyływyjątkowoszareiponureNiskieblokizczasów
PRL,kwadratowedomki,nierównechodnikizbetonowychsześciokątów i wydeptane
trawniki. Lekkamgła,którazebrałasięnadosiedlemjedyniepodkreśliłabeznadziejność
tegomiejscaIblaszanyprzystanekautobusowyzodpadającączerwonąfarbą, stojący
tużprzydziurawejdrodze
Stałtam wysoki chłopak opartybokiemościankęprzystankuMiałurokliwie,
przydymione,zieloneoczy,któreprzysłaniałyniecozadługiewłosySkrzyżowane,
chuderęceodzianebyływczarnąciepłąbluzę,aprzezramięmiałprzewieszonątorbę
NamyślowyrwaniusiędoWielkiegoMiastanachociażdwiegodziny,kącikijegoust
lekko drgałyDlalepszegoefektuskrzyżowałrównieżnogi,poczymstrąciłzciemnych,
obcisłychjeansównieistniejącypaprochWyjąłswojąnajnowsząkomórkę,żeby
sprawdzićczasTencholernyautobusznowusięspóźniałIkiedywłaśniezakląłztego
powodu,poddachprzystankuwbiegłanajśliczniejszadziewczynajakąkiedykolwiek
widział
Stanęłapodrugiejstronieprzystanku,zupełnienie zauważywszychłopakaobok
Objęłasięrękoma,pokrytymigęsiąskórkąTrzęsłasięzzimnaNicdziwnego,miałana
sobiejedynielegginsyipodkoszulek,więcprzynajbliższympodmuchuwiatru,
zazgrzytałazębamiTępopatrzyłaprzedsiebie swoimi wyrazistymi, niebieskimi oczami.
Wracałaodznajomej,którąpoznałapewnegorazupodczasodwiedzinnaonkologiiu
swojej mamy. Otyleilejejmatkaczułasięjużlepiej,Juliamiałajużniewrócićdo
szpitalaDziewczynabyłategodniawyjątkowozłanacałyświat,na jego
niesprawiedliwośćKolejnypodmuchwiatruwyrwałjązzamyśleniaKichnęłatrzyrazy,
poczymzałożyłapasmoczarnych,prostychwłosów,sięgającychdoramionzaucho
CzymprędzejsięgnęłapotelefonMiałanadzieję,żeojciecponiąprzyjedzie,aleniemiał
sięjakurwaćzpracy,aniechciałanadwyrężaćzdrowiamamyZacisnęławięc
pomalowanenaczerwonousta,żebytylkosięnierozpłakać
-Przepraszam – odezwałsięchłopak,któregodopieroterazzobaczyłaCzassię
dlaniejzatrzymałWgłowiejakechoodbijałsięjegogłosOtworzyłaszerzejswojeoczy,
nacozareagowałuśmiechemNiemogłaprzestać się w niegowpatrywać– Usłyszałem
twojąrozmowęiwidzęjaksiętrzęsiesz,więcmożeweźmieszmojąbluzę?
-Nie – odpowiedziałaautomatycznieochrypłymgłosem,zapominająco
koniecznościzachowaniauprzejmości,toteższybkododała– Nie,dziękuję
Nachwilęodpuścił,obawiającsię,żemożebyłzbytbezpośredni,alegdy
zobaczył,żeznówzadrżała,zdjąłswojąbluzęPodszedłdobrunetkiinarzuciłnanią
ubraniePoczątkoworzuciłamukarcącespojrzenie,leczkiedypoczułaciepłymateriał
naswojejskórze,wsunęławrękawyswojeręceMruknęłapodnosemzwykłedzięki
Czułarozchodzącąsięwokółniejpewnąwoń,więcchwyciłazabluzęidyskretnieją
powąchałaZaciągnęłasięznanymjejzapachemiwkońcuszczerzesięuśmiechnęła
-To Kenzo Homme, prawda? – zapytała,zaglądającwprostdozielonychoczu
chłopaka
Byłniątakoczarowany jejuśmiechem,dołeczkamiwpoliczkachitymbłyskiem
woku,żeprzezchwilęnieodpowiadał,ażwkońcupokiwałjedyniegłową
3
-Tomójulubionyzapach– oznajmiłaodprężona– Dziękujęcizabluzę
IzaczęłokropićMalutkiekrople niesione przez wiatr spadałynaichnosy,apo
chwiliciężkie,dudniąceodachkroplezmusiłymłodychdocofnięciasięwsamróg
trójkątnegoprzystanku. Najpierw lekko zmieszani swojąbliskościąuciekaligdzieś
wzrokiem,alepochwilijużżadneznichniczymsięniekrępowało
Autobusprzyjechał,usiedlinaprzeciwkosiebieipokilkuminutachzżalemsię
rozstali.
2 PRZEPLATANKA
LeżałanaświeżoskoszonejtrawiewśródorientalnychkwiatówiowocówChwyciła
jednązcytrynek,któranistądnizowądukazałasięwjejdłoniobranaigotowado
spożyciaPoczułanaswojejskórzeciepłepromieniesłońca,przymknęłaoczy,zaciągnęła
sięzapachemowocu,poczymmusnęłagodelikatnieustamiZlizałajegosmak z ust i
znówdotknęłago,zasmakowała,ażwkońcuprzejechałaponimjęzykiemiugryzła
kawałekPomimożewcześniejcytrynkabyłaniesamowiciesłodkaikusiła,byzjeśćjąw
całości,pougryzieniuukazałaswójprawdziwy,kwaśnysmakTosprawiło,iż
dziewczynaobudziłasięwswoimłóżkuNadalczułazapachowocówikwiatów
WrzeczywistościleżaławbluziechłopakazObrzeżyWielkiegoMiastaNie
myślałaośnie,aniojegoukrytymznaczeniu,aleotym,byznowuGospotkaćZ
uśmiechemnatwarzywróciładosnu,aranozżalemwrzuciłabluzędoprania
Zkoleionzamiastudaćsiędosnu,zszedłposkrzypiącychschodachdo
przedpokojuChwyciłkurtkę,zawołałbabci„dobranoc”itąsamądrogąwróciłdo
swojegopokojuTopomieszczeniebyłozupełnieinne odresztydomuOileuniegostał
stojak, robiącyzaszafę,zawszerozłożonełóżkozIkeiizamontowanenaścianachpółki,
uginającesiępodciężaremksiążek,tojegocałydomprzypominałpocząteklat
osiemdziesiątychTegoniedałosięukryćjegobabciazanimitęskniłaJakożemieszkał
nastrychu,miałbardzodobredojściedodachuWszedłpodrabince,otworzyłklapęi
odetchnąłświeżympowietrzemOdrazupodszedłdokomina,przyktórymmiałswój
schowekWłożyłrękędomałejszparyiwyjąłmetalowepudełkopocukierkachUsiadł
nazimnympodłożu,aprzykrywkępołożyłgdzieśoboksiebie
Dopókiniespojrzałnaniebo,interesowałagotylkozawartośćpudełka
Migocząceświatłemgwiazdy,przypominałymuoczydziewczynyCzułsiętak,jakby
widziałichblaskdokładniewtymmomencie,siedzączdwomauncjamimarihuanyna
kolanach,gotowymidowypaleniaIpierwszyrazodkilkumiesięcyniemiałnato
najmniejszejochotyCałkowicieotymzapomniałSiedziałtylkozuniesionądogwiazd
głowąiznadzieją,żejeszczekiedyśspotkatędziewczynę
Jakożebyłwłaśnietydzieńmatur,aOnamiałajeszcze(lubtylko)rokdotych
traumatycznychprzeżyć,postanowiławżadnymwypadkunieprzejmowaćsięnauką
Zjadłazmamąśniadanienatarasie,którybyłjedynymplusem mieszkania na
siedemnastympiętrzePrzeprowadzilisiętamzarazpotym,jakjejmatkausłyszała
diagnozęodlekarzaAżenaglezapragnęłamieszkaniazwidokiemnapanoramę
WielkiegoMiasta,ojciecdziewczynynatychmiastspełniłżyczenieswojejżony
Dwupoziomowe,wedługNiejbezpłciowourządzone,aleniedbałaotoMiałabliskodo
4
258843888.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin