Khady - Okaleczona.doc

(767 KB) Pobierz
Okaleczona

Khady

 

 

 

 

 

 

Okaleczona

 

 

 

współpraca Marie-Therese Cuny

Z francuskiego przełożyła Ewa Cieplińska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Świat Książki


Tytuł oryginału MUTILEE

Projeky graficzny serii Anna Kłos

Zdjęcie na okładce Flash Press Media

Redaktor prowadzący Elżbieta Kobusińska

Redakcja merytoryczna Barbara Waglewska

Redakcja techniczna Julita Czachorowska

Korekta

Maria Włodarczyk Irena Kulczycka

Copyright © Oh! Editions, France, 2005

Ali rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Bertelsmann Media sp. z o.o. Warszawa 2007

Świat Książki

Warszawa 2007

Bertelsmann Media sp. z o.o.

ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa

Skład i łamanie Piotr Trzebiecki

Druk i oprawa Finidr s.r.o., Czechy

ISBN 978-83-247-0237-4 Nr 5524

Dla tych wszystkich, które nadal cierpią na ciele i na duszy.

Salinde'

 


Nowy Jork, marzec 2005 roku.

 

Jestem Afrykanką i zimno tu jest dla mnie wprost lodowato. Chodzę, zawsze bardzo dużo chodziłam, tak że aż matka nieraz mnie strofowała:

-  Dlaczego tyle chodzisz? Przestań! Zna cię już cała dzielnica! Czasem nawet kreśliła niewidoczną linię na stopniu schodów przy drzwiach.

-  Widzisz tę linię? Od tej chwili nie wolno ci jej przekroczyć!

A ja skwapliwie ignorowałam zakaz, by pobawić się z koleżankami, pójść po wodę, pospacerować po targu lub przyjrzeć się żołnierzom w pięknych mundurach maszerującym za murami osiedla. „Chodzenie" w soninke**, języku mojej matki, oznacza-

* Salinde - w jęz. soninke: oczyszczenie. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

** Soninke - język z rodziny nigeryjsko-kongijskiej; mówi się w nim w Mali, Mauretanii, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Senegalu, Gambii i Gwinei.

— 7 —

ło, że wszędzie mnie było pełno, niezmordowanie biegałam po okolicy, ciekawa świata.

Rzeczywiście, „przechodziłam" całe moje życie i zaszłam niewiarygodnie daleko - dzisiaj do UNICEF-u w Zurychu, wczoraj do ONZ, na 49. Sesję Zgromadzenia Narodowego, poświęconą zaangażowaniu się państw w obronę praw kobiet. Khady jest w ONZ! Wojowniczka o imieniu Khady, jeszcze nie tak dawno mała dziewczynka w samym „środku pustyni", jak wszystkie afrykańskie dzieci. Khady, która chodziła po wodę do fontanny, dreptała za babcinymi spódnicami i ciotkami otulonymi w tuniki boubou, nosząca dumnie na głowie naczynie z orzeszkami arachidowymi, pilnująca smażących się w oleju placków, by nabrały pięknego, bursztynowego koloru, i przerażona, kiedy nagle zawartość garnka znalazła się na ziemi! Jeszcze teraz słyszę krzyk babci:

-  Wywróciłaś go? No to zaraz zobaczysz!

Widzę, jak schodzi po stopniach ganku, uzbrojona w wiklinową miotłę, która ma pełnić funkcję bata, a moje siostry i kuzynki się śmieją! Bije mnie po plecach, po pośladkach, aż przepaska zsuwa mi się z bioder i plącze między stopami! Dziewczynki biegną mi na pomoc, a wtedy babcia się do nich zwraca:

-  Chcecie jej bronić? To wam też się dostanie!

Korzystam z chwili, by uciec do dziadka, chowam się za składanym łóżkiem, tam, gdzie babcia nie będzie mogła wejść. Dziadek jest moją ostoją i stróżem bezpieczeństwa. Nigdy sam nie wymierza kar, pozostawia to kobietom. Nie krzyczy, tylko tłumaczy.

-  Khady, kiedy ci coś każą robić, musisz się skoncentrować na tym zajęciu! Na pewno poszłaś bawić się z koleżankami i nie zauważyłaś, że garnek zsuwa się na ziemię.

Po zasłużonym biciu mam teraz prawo - w ramach pocieszenia - do pieszczot babci i dziewczynek, do zsiadłego mleka i nieograniczonej ilości kuskusu. Z piekącymi jeszcze pośladkami bawię się lalką, siedząc z siostrami i kuzynkami pod wielkim mangowcem. Mała Khady oczekuje na swoje pierwsze pójście do

szkoły we wrześniu, tak jak jej bracia i siostry. Matce bardzo na tym zależy, w naszym domu nigdy nie brakuje zeszytów ani ołówków, bo mama ciągle uzupełnia zapasy. Życie jest błogie i piękne w dużym domu w Thies* - mieście

0 szerokich alejach, wysadzanych ogromnymi drzewami, mieście spokojnym, w cieniu meczetu, do którego dziadek i inni mężczyźni chodzą modlić się o pierwszej godzinie świtu... Mój ojciec pracuje na kolei i niezbyt często go widuję. Zgodnie z tradycją powierzono mnie opiece babci Fouley, która nie ma własnych dzieci

1 może się zająć moim wychowaniem. Bo u nas bezdzietna kobieta nie ma powodów do narzekań na samotność. Dom mojej matki znajduje się sto metrów stąd, biegam więc nieustannie między dwoma domami i pałaszuję smakołyki w obu kuchniach. Dziadek ma trzy żony: pierwszą z nich jest Marie, matka mojej matki, drugą Fouley - to właśnie jej „oddano" mnie pod opiekę, i trzecią Asta, którą dziadek poślubił, jak nakazuje obyczaj, po śmierci najstarszego brata. Wszystkie one są naszymi babciami; te kobiety bez wieku bardzo nas kochają, wymierzają kary, a potem pocieszają.

W mojej rodzinie jest nas ośmioro: trzech chłopców i pięć dziewczynek; do naszego klanu należy także mnóstwo kuzynek, ciotek i siostrzenic. U nas każdy jest czyimś kuzynem lub kuzynką, ciotką lub siostrzenicą kogoś tam i... nas wszystkich! Nie sposób ich policzyć; niektórych moich kuzynów nigdy nie widziałam. Moja rodzina należy do szlacheckiej kasty, etnicznej społeczności Soninke, kasty rolników i kupców.

Dawniej handlowali tkaninami, złotem i kamieniami szlachetnymi. Dziadek pracował na kolei w Thies i wprowadził tam mojego ojca. W mojej rodzinie są duchowni i rolnicy. Są imamami w swoich wioskach i miasteczkach. Szlachecka rodzina, horęw języku soninke oznacza między innymi bardzo poważne podejście do spraw wychowania; pojęcie „szlachectwo" nie ma nic wspól-

* Thies - drugie co do wielkości miasto w Senegalu.

__ 9 __

nego z europejskim znaczeniem tego terminu. Wpajano nam prawość, uczciwość, dumę i respektowanie danego słowa - podstawowe wartości, które towarzyszą nam przez całe życie.

Urodziłam się tuż przed odzyskaniem niepodległości pewnego październikowego dnia 1959 roku. A więc w październiku 1966 kończę siedem lat i czeka mnie pójście do szkoły. Aż do tej chwili żyłam szczęśliwie, otoczona miłością. Nauczono mnie, jak uprawiać ziemię, gotować i rozróżniać przyprawy, które moje babki sprzedawały na targu. Dostałam pierwszą ławeczkę, kiedy miałam cztery lub pięć lat; babcia Fouley kazała ją zrobić specjalnie dla mnie, bo każde dziecko musi mieć swoją ławkę. Siada na niej, żeby zjeść kuskus, idzie z nią do pokoju matki czy do tej babci, która się nim zajmuje, wychowuje, myje, ubiera, karmi, pieści lub karze. Ta mała ławka jest przyczyną kłótni między dziećmi: „Zabrałeś moją ławkę!". „To nie twoja ławka!". „Oddaj jej ławkę, ona jest starsza!". Ławkę się zachowuje, dopóki drewno nie zaczyna się kruszyć, albo po prostu się z niej wyrasta. Wtedy dostaje się większą i swoją można oddać młodszemu dziecku.

Babcia kazała zrobić ławkę specjalnie dla mnie i sama za nią zapłaciła. Przyniosłam ją dumnie na głowie do domu: ławka jest symbolem przejścia z wczesnego dzieciństwa, kiedy siedzi się na podłodze, do statusu starszego dziecka, które siedzi i chodzi jak dorośli. Wędruję po polach, po targowych uliczkach, pomiędzy błyskotkami, baobabami i mangowcami rosnącymi na podwórku, z domu babci do matki, z domu do fontanny; chroniona przez rodzinę, mam poczucie błogiego bezpieczeństwa, które wkrótce w brutalny sposób zostanie przerwane.

Wciąż się przemieszczam, od kiedy skończyłam siódmy rok życia: z Thies do Nowego Jorku, przez Rzym, Paryż, Zurych czy Londyn; nigdy nie przestałam wędrować, a zwłaszcza od czasu, gdy babcie przyszły mi powiedzieć: „Dzisiaj, córko, zostaniesz oczyszczona".

Poprzedniego dnia przyjechały kuzynki z Dakaru, aby spędzić tutaj wakacje. Jest moja sześcioletnia siostra Daba; są też Lele,

— 10 —

Annie i Ndaie - moje siostry cioteczne, a także jakieś dalsze kuzynki, których imion nie pamiętam. Około tuzina dziewczynek między szóstym a dziewiątym rokiem życia, siedzące z wyciągniętymi nogami na ganku przed domem którejś z babć. Bawimy się razem w dom, w sprzedawanie przypraw na targu, w gotowanie w małych żelaznych naczyniach, które zrobili dla nas rodzice, a także drewnianymi lalkami i kolorowymi skrawkami materiału.

Tego wieczoru zasypiamy jak zwykle w pokoju babci, ciotki czy matki.

Nazajutrz budzą mnie bardzo wcześnie, myją pod prysznicem. Matka ubiera mnie w kwiecistą sukienkę bez rękawów, z afrykańskiej tkaniny, ale o europejskim fasonie. Pamiętam jeszcze kolory: brązowy, żółty i brzoskwiniowy. Wkładam kauczukowe sandały. Jest bardzo wczesna godzina. Na ulicach nie ma jeszcze żadnego ruchu.

Przechodzimy obok meczetu, w którym modlą się mężczyźni. Drzwi są szeroko otwarte i wyraźnie słyszę ich głosy. Słońce jeszcze nie wstało, ale jest już bardzo ciepło. To pora deszczowa, ale teraz nie pada. Za kilka godzin temperatura osiągnie trzydzieści pięć stopni.

Matka prowadzi mnie i siostrę do dużego domu, do trzeciej żony dziadka, kobiety około pięćdziesiątki, drobnej, sympatycznej i bardzo łagodnej. Moje kuzynki mieszkają u niej podczas wakacji i teraz, tak jak my, są już umyte, ubrane i czekają; takie małe stadko, bardzo czyste, grzeczne, niewinne i mocno zaniepokojone. Matka zostawia nas i odchodzi. Patrzę za nią długo, jest szczupła i zgrabna - mieszanka krwi mauretańskiej i peul*. Moja matka jest wielką damą; w tamtych czasach niezbyt dobrze ją znałam, wiem jednak, że wychowywała swoje dzieci, synów i córki, traktując je jednakowo, bez dyskryminacji: szkoła dla wszystkich, praca dla wszystkich, kary i pieszczoty także dla wszystkich. Ale teraz odchodzi, nie mówiąc ani słowa.

: Peul - ludy Afryki Zachodniej zamieszkujące tereny Senegalu i Nigru.

11 —

Dzieje się coś szczególnego, bo babcie nieustannie wchodzą i wychodzą, coś do siebie tajemniczo szepcą, a nas trzymają na uboczu. Zupełnie nie wiem, co mnie czeka, ale tą dziwną krzątaniną zaczynam się niepokoić. W pewnym momencie babcia przywołuje całe stadko dziewczynek, bo „pani" właśnie przyszła. Kobieta, ubrana w ogromną tunikę boubou w kolorach indygo i niebieskim, w uszach ma wielkie kolczyki; jest niskiego wzrostu, a jej twarz wydaje mi się znajoma. To przyjaciółka jednej z moich babć i pochodzi z kasty kowali; mężczyźni należący do tej kasty zajmują się obróbką żelaza i obrzezaniem chłopców, a kobiety „obcinają" małe dziewczynki. Pojawiły się także dwie inne kobiety, których nie znam: silne matrony o solidnych ramionach. Być może moje starsze kuzynki wiedzą, co nas czeka, ale nam nic nie powiedziały.

W języku soninke babcia oznajmia nam, że zostaniemy poddane salinde, aby „dostąpić zaszczytu modlitwy", co oznacza, iż będziemy „oczyszczone", by móc się modlić. Inaczej mówiąc: obrzezane. Albo: „obcięte".

Doznaję szoku. Teraz już wiem, co mnie czeka. To „ta rzecz", o której matki mówią nam od czasu do czasu, jakby chodziło

0  dostąpienie jakiegoś tajemniczego, wyjątkowego zaszczytu. Wydaje mi się, że zaczynam dostrzegać obrazy, które przedtem beztrosko odrzucałam. Wszystkie starsze siostry już to przeszły. Poinstruowały je babcie, mające przywilej zarządzania domem

1 wychowywania dzieci. Kiedy w rodzinie rodzi się dziewczynka, to one siódmego dnia po chrzcinach przekłuwają jej uszy igłą, pozostawiając w dziurce, żeby nie zarosła, czarną i czerwoną nitkę. To one zajmują się ślubami, porodami, niemowlętami i to one zadecydowały o naszym oczyszczeniu.

Matki odeszły. Dziwne, że opuściły nas w takiej chwili; teraz jednak wiem, iż żadna matka, nawet o najtwardszym sercu, nie jest w stanie znieść widoku tego, co robią jej córce, zwłaszcza nie może wytrzymać jej krzyków. Matka dobrze wie, co ma się stać, sama przecież tego doświadczyła; kiedy więc dotyczy to także ro-

— 12 —

dzonego dziecka, serce znowu zaczyna jej krwawić. A mimo t( się zgadza, bo taki jest zwyczaj, nie zastanawia się nad sensem te go barbarzyńskiego rytuału, który rzekomo ma nas „oczyścić d( modlitwy", ma nas doprowadzić w dziewictwie do małżeństw; i pozostania w wiernpści.

To wyjątkowo perfidne oszustwo, które każe trzymać kobiet; afrykańskie w przeświadczeniu o słuszności obrzędu niemające go nic wspólnego z religią. W krajach Czarnej Afryki obrzezani* praktykowane jest zarówno wśród animistów*, chrześcijan, mu zułmanów, jak i żydów Felaszów. Początki rytuału sięgają odleg łych czasów, zanim jeszcze pojawił się islam. Mężczyźni chętni* go zaakceptowali z naprawdę niecnych powodów: zagwaranto wania sobie władzy, pewności, że ich żony nie pójdą do inneg( mężczyzny, a samce z wrogiego plemienia nie będą mogli icl zgwałcić! Istnieją jeszcze inne, równie bzdurne powody: uważ; się, że narządy płciowe kobiet są brudne, skalane i diaboliczne Najbardziej zaś diaboliczna jest łechtaczka, która, dotykają* główki dziecka podczas porodu, skazuje niemowlę na wszelki* możliwe nieszczęścia, ze śmiercią łącznie. Niektórzy są przeko nani, że ta fałszywa namiastka męskiego penisa rzuca cień na icl męskość.

Jedyną prawdziwą przyczyną jest dominacja mężczyzn. I oni t* „egzekucję" powierzyli kobietom, bo było nie do pomyślenia, ab; jakiś mężczyzna „zobaczył" tę jakże intymną część kobiecego cia ła, nawet w stanie embrionalnym.

Skończyłam siedem lat i jak inne dziewczynki nie wiem o tym że mam łechtaczkę i do czego ona służy. Nigdy jej dotąd nie za uważyłam i już nigdy nie zobaczę. Jedyna rzecz, która się liczy te go poranka, to zapowiedź strasznego bólu, o czym już niegdy słyszałam, ale sądziłam, że do mnie to się nie odnosi. I wspo mnienia o matce czy babci, która groziła nożem lub nożyczkam

* Animizm - wierzenia zakładające, że istnieje pierwiastek witalny, podob ny do duszy ludzkiej, odciskający swoje piętno na niektórych przedmiotach miejscach i zjawiskach naturalnych.

— 13 —

małemu, niesfornemu chłopcu, wykonując znany, niedwuznaczny gest, jakby ciągnęła go za siusiaka, i wypowiadając straszliwe dla niego zdanie: „Jeśli nie będziesz posłuszny, to ci obetnę!". W odpowiedzi na taką groźbę „kastracji" malec brał nogi za pas; palące wspomnienie obrzezania utkwiło mu dobrze w pamięci. Jedyna różnica polega na tym, że chłopcy później nie cierpią z tego powodu, a ich obrzezanie jest obyczajem tylko i wyłącznie higienicznym. Pamiętam jednak, że przez kilka dni potem chodzili w dziwny sposób, jak kaczki, siadali z trudem i użalali się nad sobą przez jakieś trzy dni, czasem przez tydzień. Wtedy myślałam, że mnie to nie dotyczy, byłam przecież dziewczynką.

Zupełnie nie wiem, co wtedy, w 1967 roku, oznaczało dla mnie to krwawe, intymne obcięcie. Ale wiem na pewno, że doprowadziło mnie ono, przez lata trudne i niekiedy bolesne, w 2005 roku aż do ONZ.

Serce zaczyna mi walić coraz szybciej. Kobiety usiłują nas przekonać, że nie należy płakać, kiedy zostanie się oczyszczoną. Trzeba być odważną. Babcie doskonale zdają sobie sprawę, że jesteśmy bardzo młodziutkie i będziemy wyć, krzyczeć, ale nie mówią nam o bólu. Powtarzają tylko: „To nie trwa długo, zaboli przez chwilę i jest po wszystkim, więc bądź odważna".

W tym momencie uświadamiam sobie, że nie ma z nami ani jednego mężczyzny. Są w meczecie albo pracują w polu, dopóki nie zrobi się gorąco. Nie ma nikogo, do kogo mogłabym uciec, a najważniejsze - nie ma tu mojego dziadka. W tamtych czasach zachowanie tradycji było sprawą pierwszorzędnej wagi; dla naszych matek i babć należało to zrobić, i już. Nie myślały o tym, że teraz mieszkamy w mieście, ani o tym, co się dzieje w innych domach, na przykład w rodzinach plemienia Wolof. Na mojej ulicy tylko dwie rodziny praktykowały salinde: jedna, która przybyła z Casamance, o nazwisku Mandingues, i my, z plemienia Soninke. Trochę dalej mieszkały rodziny Toucouleur i Bambara, które zachowały te same obyczaje. Ale ta praktyka jest czymś sekretnym, stosowana w ukryciu, nigdy się o niej nie rozmawia,

— 14 —

zwłaszcza z Wolof. To są sprawy, o których nie można mówić. Ni si rodzice mieli zamiar wydać nas później za mąż za kuzynów ni leżących do tej samej rodziny. A oni musieli mieć prawdziwe k( biety soninke, zachowujące tradycję. Wtedy nikt nie przewidywa że pewnego dnia dojdzie do małżeństw mieszanych, a małżonk( wie będą należeć do odmiennych grup etnicznych.

Etniczne grupy: Soninke, Sereres, Peuls, Bambara czy Toucc uleur - to imigranci, którzy przybyli do miasta. I jak w każdej u dzinie imigrantów rodzice bardzo się starają, by dzieci nie zapc mniały o swej wiosce ani o kultywowaniu tradycji. Niektói obyczaje są dobre; inne, jak ten - straszne.

Dziewczynki uspokajają się, sparaliżowane strachem; tak ba] dzo się boją, że pewnie niejedna zrobiła siusiu w majtki. Ale żac na nie próbuje się bronić, to jest nie do pomyślenia. Nawet jeś szukają wzrokiem kogoś wrażliwszego, kto pomógłby im stamtą wyjść. Może dziadek... Gdyby zdawał sobie sprawę z okrucief stwa tego czynu, może pośpieszyłby z interwencją. Nie wydaje n się jednak, żeby do końca wiedział, o co chodzi. Kobiety oskarża ją mężczyzn, że są inicjatorami tej „operacji", ale w wielu wios kach o tym się ojców nie informuje, chyba że obrzezanie jest dc konywane wspólnie, traktowane jako rytuał inicjacyjny - wted wie o tym cała wioska. Natomiast w miastach przeprowadza si je w zaciszu domowym, w ukryciu, tak by sąsiedzi o niczym się ni dowiedzieli. Mojego ojca nie było, nikt nie pytał go o zdank a tym bardziej dziadka ze strony matki. To była typowo kobiec sprawa, a my miałyśmy się stać takimi kobietami jak one.

Kobiety rozwinęły dwie duże maty - jedną przed drzwiami pc koju, a drugą przed wejściem do łazienki. Pokój przypomina pomieszczenia w rodzinnym domu: duże łóżko, mały kredens i że lazne kufry, w których chowano kobiece dobra. Jedne drzwi pro wadzą do kabiny prysznicowej, wyposażonej w dziurę w cemento wej podłodze i kran; drugie - do spiżarni. Dla nas przygotowani inne ubrania i ułożono je na łóżku. Już nie pamiętam, którą z na wezwano pierwszą, tak bardzo się bałam. Byłyśmy tam i chcia

— 15 —

łyśmy patrzeć szeroko otwartymi oczami, chciałyśmy wiedzieć, jak się to odbywa, ale babcie stanowczo nam nie pozwalały.

-  Odsuń się! Odejdź stąd! Siadaj! Usiądź na podeście!

Nie mamy prawa widzieć, co chcą nam zrobić. W pomieszczeniu są trzy lub cztery kobiety i mała dziewczynka. Kiedy usłyszałam przerażające krzyki, zaczęłam płakać. Nie było wyjścia, ratunku, trzeba było przez to przejść. Byłam czwarta czy piąta z kolei, siedziałam na ganku z wyciągniętymi przed siebie nogami, trzęsąc się za każdym razem, kiedy rozlegało się wycie; moje ciało kurczyło się przy każdym krzyku.

Dwie kobiety schwyciły mnie i zaciągnęły do pokoju. Stojąca za mną obejmuje moją głowę, a jej kolana miażdżą mi ramiona strasznym ciężarem, abym nie mogła się ruszyć; druga rozkłada mi nogi i mocno trzyma za kolana. Sposób unieruchomienia zależy od wieku dziewczynki, a przede wszystkim od jej dojrzałości. Jeśli bardzo się wierci, bo jest duża i mocno zbudowana, więcej kobiet musi ją przytrzymywać. Jeżeli dziewuszka jest mała i szczuplutka, wystarczą dwie. Kobieta mająca nas „obcinać" jest wyposażona w żyletkę; każda z matek kupiła taką żyletkę dla swojej córki.

Ciągnie palcami, wyciąga, jak może najdalej, tę maleńką część mojego ciała i kroi, jakby obcinała kawałek mięsa zebu. Na moje nieszczęście nie udaje jej się wykonać tego jednym ruchem. Zmuszona jest piłować.

Wycie, jakie z siebie wtedy wydawałam, do tej pory dźwięczy mi w uszach. Krzyczałam i płakałam.

-  Powiem o wszystkim ojcu, powiem dziadkowi Kisima! Kisi-ma, Kisima, Kisima, przyjdź, och przyjdź, one chcą mnie zabić, przyjdź po mnie, one chcą mnie zabić, przyjdź... Mamo! Przyjdź! Baba, Baba, gdzie jesteś, Baba? Kiedy wróci mój ojciec, zabije was wszystkie, zabije was, zabije, zabije...

A kobieta tnie, piłuje, wykrawa; patrzy na mnie z drwiącym uśmiechem, jakby chciała powiedzieć: „Ależ tak, oczywiście, kiedy twój ojciec wróci, to mnie zabije, no pewnie...".

— 16

Wzywam na pomoc całą moją rodzinę, dziadka, ojca i matkę miuszę wykrzyczeć słowa protestu wobec tej strasznej niespra w iedliwości. Zamykam oczy, nie chcę widzieć, nie mogę patrzeć n& to, jak ta kobieta mnie okalecza.

Krew trysnęła jej i\a twarz. Nie można opisać tego okropnego bćplu, który nie jest podobny do żadnego innego. Jakby wyciągano ze mnie wszystkie wnętrzności, a w głowie walił młot. Po kilku minutach nie czuję bólu w tym jednym, konkretnym miejscu, leicz w całym ciele, mam wrażenie, że grasuje w nim oszalały z jgłodu szczur albo wielka armia mrówek. Moje ciało jest mocno obolałe, od czubka głowy po stopy, ból przechodzi przez brzuch.

O mało nie zemdlałam, ale jedna z kobiet polała mnie zimną wodą, by zmyć krew, która chlusnęła mi na twarz, i na skutek tęga nie utraciłam przytomności. Dokładnie w tym momencie wydawało mi się, że umieram, że już jestem martwa. Nie czułam wyraźnie własnego ciała, jedynie ten straszliwy, wewnętrzny skurcz nerwów; byłam pewna, że głowa za chwilę mi pęknie.

- Uspokój się, już kończę, jesteś przecież odważną dziewczynką... Uspokój się! Przestań się ruszać! Im więcej się ruszasz, tym bardziej boli...

Wreszcie przestała ciąć. Teraz stara się zatamować krew, która płynie wartkim strumieniem; wyciera mnie kawałkiem materiału zmoczonym w letniej wodzie. Powiedziano mi później, że używała również jakiegoś środka własnej produkcji; sądzę, że był to środek dezynfekujący. Potem smaruje mnie masłem karita* wymieszanym z czarną sadzą w celu zapobieżenia infekcji, ale niczego mi nie wyjaśnia.

Na koniec poleca:

-- A teraz wstań!

pomagają mi, bo od bioder do stóp niczego w ogóle nie czuję, jest tam jakaś pustka, nie mogę ustać na nogach. W głowie nadal

: Karita - drzewo masłowe.

— 17 —

wściekle wali mi młot, ale kończyn nie mam wcale. Moje ciało jest przecięte na pół.

Jakże wtedy nienawidziłam tej kobiety! A ona już poszła po następną dziewczynkę, wzięła inną żyletkę, by zadać taki sam ból.

Moje babcie doprowadziły mnie do porządku, wytarły czystym ręcznikiem, ubrały w nową tunikę; teraz trzeba wyjść z pokoju. Ale ja nie mogę chodzić, zanoszą mnie więc na ganek i sadzają na macie obok innych dziewczynek, także „obciętych" i nadal rzewnie plączących; ja również płaczę. Tymczasem kolejna ofiara, sterroryzowana strachem, zmuszona siłą, zajmuje moje miejsce w pokoju tortur.

Tego cierpienia do tej pory nie potrafię określić. W całym życiu nie doświadczyłam niczego równie okropnego. Urodziłam dziecko, mocno dokuczała mi kolka nerkowa, ale każdy ten ból był inny. Tamtego dnia sądziłam, że umieram i już się nie obudzę. Bolało tak strasznie, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Gwałt zadany mojemu dziecięcemu ciału był niezrozumiały; nikt mnie o nim nie uprzedził - ani starsze siostry, ani dojrzalsze koleżanki - po prostu nikt. Był więc całkowicie niesprawiedliwy, takie bezinteresowne okrucieństwo, straszne, bo niewytłumaczalne. Za co byłyśmy karane? I do czego służyła ta rzecz, którą właśnie nam wycięto za pomocą żyletki? Dlaczego mi to zabrano, skoro się z tym urodziłam? Czyżbym nosiła w sobie jakieś zło, coś diabolicznego, co należało usunąć, żebym mogła modlitwą łączyć się z Bogiem? Niepojęte.

Leżałyśmy na macie, dopóki nie dołączyła do nas ostatnia dziewczynka, cała we łzach. Kiedy ta pani „od kowala" skończyła wreszcie swoją pracę obrzezania wszystkich, kobiety sprzątnęły w pokoju krew „oczyszczonych" i wyszły. Wtedy pojawiły się mamy i babcie, żeby nas pocieszyć.

- Przestań płakać, byłaś bardzo odważna, nie można tak płakać. Nawet jeśli boli, trzeba być mężną, przecież to już koniec, wszystko dobrze poszło... Przestań płakać.

Ale nie można przestać. Płacz jest czymś koniecznym, to nasza jedyna obrona.

— 18 —

Chłopcy w domu spoglądają na nas w milczeniu, osłupiali na widok śladów krwi i płaczu ich niedawnych towarzyszek zabaw.

Znałam kobietę, która mnie „obcięła". Wiem, że nadal żyje. Babcia Nionthou z kasty kowali była w tym samym wieku co inne moje babcie, chodziła razem z nimi na targ i regularnie je odwiedzała, cieszyła się opinią „kobiety z kasty" i była bardzo przywiązana do naszej rodziny. Żona kowala powinna zajmować się „obcinaniem" dziewczynek, a jej mąż obrzezaniem chłopców. W tamtych czasach ta tradycja salinde przenosiła się od wioski do miasta aż do drugiej ekonomicznej stolicy kraju, do Thies.

Babcia Nionthou wraca tego samego wieczoru, żeby obejrzeć ranę, przychodzi również przez parę następnych ranków. Pierwszego dnia nadal odczuwam potworny ból. Leżę. Nie jestem w stanie położyć się ani na prawym, ani na lewym boku, mogę opierać się jedynie na pośladkach; czasami podkładam pod nie ręce, żeby się nieco unieść i na moment złagodzić cierpienie. Ale ulga trwa tylko chwilę. Dodatkową, okrutną męką jest siusianie, w tej sytuacji praktycznie niewykonalne. Nie pomoże tu żadne pocieszenie: ani tradycyjne śniadanie, lakh, potrawka z prosa, ani zsiadłe mleko specjalnie dla nas zrobione. Żadna dziewczynka nie może nic przełknąć. Nawet taniec jednej z babć, która klaszcze w ręce w rytm „jujujujuju", by uświęcić naszą odwagę. Jaką znowu odwagę? Wcale jej nie miałam i cieszę się z tego, że mi jej zabrakło. W tych czasach nasze matki, ciotki i babcie dawały żonie kowala drobne upominki: przepaskę, ryż, czy tunikę boubou lub jakąś niewiele znaczącą sumę pieniędzy.

Jest pora południowego posiłku i nagle zdaję sobie sprawę, że aby uczcić to wydarzenie, zabito jednego, może nawet dwa barany. A więc mężczyźni muszą wiedzieć o wszystkim, bo bez ich wiedzy i pozwolenia nigdy nie zabija się barana. Widzę, jak rodzina się cieszy i ucztuje, dostajemy najlepsze kęski, ale nie jesteśmy w stanie jeść. Leżałam tak przez dwa dni. Tylko wieczorem zjadłam trochę zupy, która miała uśmierzyć mój ból. No i ze względu na upał trzeba było pić wodę. Zimna woda przynosiła ulgę na

— 19 —

jakieś dwie sekundy. Leczenie jest nadal bardzo bolesne. Krew krzepnie i „ta pani" zeskrobuje ją ostrzem brzytwy. Najbardziej pomogłaby mi miska z letnią wodą, ale zamiast tego ona znowu ciągnie i skrobie tym przeklętym ostrzem. Nie mogę spać; leżę z szeroko rozpostartymi nogami, instynktownie boję się je złączyć, żeby nie cierpieć. Wszyscy szukają czegoś, co mogłoby przynieść ulgę, ale niczego nie znajdują. Woda! Najlepiej byłoby zanurzyć się w wodzie i w ogóle z niej nie wychodzić, ale o tym nie ma mowy, dopóki rana się nie zabliźni.

- Wstań choć na chwilę i spróbuj chodzić.

Niemożliwe. Odmawiam. Przestaję płakać dopiero wtedy, gdy zapadam w ciężki sen, wywołany zmęczeniem, poczuciem klęski i żalu, że nikt nie przyszedł mi z pomocą. Wieczorem zmuszają mnie do wstania, mam przejść do innego pokoju i spać razem z tuzinem kulejących dziewczynek, leżących na macie z rozłożonymi nogami. Nikt nic nie mówi, zupełnie jakby nasze radosne dzieciństwo ktoś zatkał ciężkim ołowianym korkiem. Każda z nas ma swój ból, na pewno taki sam jak leżąca obok sąsiadka, ale nie wiemy, czy przeżywamy go jednakowo. Czy jestem mniej odważna niż inne? W moim umyśle panuje zamęt. Nie wiem, do kogo mam mieć pretensję. Czy do tej kobiety, którą od razu znienawidziłam? Do rodziców? Ciotek? Babć? Mam pretensję do wszystkich. Także do życia. Kiedy zrozumiałam, co mnie czeka, byłam przerażona, ale łudziłam się nadzieją, że to będzie drobiazg. Nie przypuszczałam, że cięcie będzie takie głębokie, że ból będzie tak porażający i trwający bardzo długo. Babcie przyniosły napar z roślin, którymi przetarły nam czoła, oraz ciepły bulion do wypicia na rozluźnienie mięśni brzucha.

Mijają kolejne dni i ból powoli słabnie, ale nie ustępuje z naszej psychiki. I chociaż po czterech dobach fizycznie czujemy się lepiej, to nadal cierpienie tkwi w głowach. Rozsadza mi czaszkę, jakby zaraz miała wybuchnąć. Może dlatego, że nie mogłam przewrócić się z boku na bok i musiałam leżeć na wznak; może dlatego, że dopiero po dwóch dniach mogłam się wysiusiać.

— 20 —

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin