57
o. Amedeo Cencini FdCC
Słowo Boże i formacja
1. SŁOWO BOŻE I FORMACJA CIĄGŁA
Temat naszego spotkania moglibyśmy sprecyzować dokładniej: „Słowo Boże i formacja ciągła” - formacja ciągła człowieka wierzącego jako takiego, jako osoby konsekrowanej, jako kapłana. Słowo Boże jest punktem odniesienia w formacji każdego człowieka wierzącego.
W tej pierwszej konferencji spróbujmy ukazać naturalny kontekst naszej refleksji, jakim jest właśnie logika formacji ciągłej. W naszym podążaniu drogą formacyjną odwołujemy się wciąż do Słowa. Bóg nam towarzyszy każdego dnia, właśnie przez swoje codzienne Słowo.
Pragnę podać kilka uwag wstępnych na temat pojęcia formacji ciągłej. Formacja ciągła jest działaniem Bożej Opatrzności w naszym życiu. To Bóg nas formuje poprzez życie. Formacja ciągła jest pojęciem teologicznym, a nie – pedagogicznym czy psychologicznym. Bóg troszczy się o nasze życie, gdyż bardzo pragnie ukształtować w nas uczucia Syna. Bóg nas formuje przez każde słowo, które wychodzi z Jego ust. Formuje nas przede wszystkim przez swoje działanie, poprzez konkretne formy wyrazu swej woli, swoich pragnień. Słowo Boże jest właśnie wyrazem tego projektu Boga, który jest Ojcem Magistrem naszego życia. Dlatego mówimy o formacji ciągłej jako o Bożym działaniu w naszym życiu.
Z drugiej strony trzeba też postawić sobie pewne pytania. Jaka jest główna cecha charakterystyczna formacji ciągłej? Kiedy formacja staje się naprawdę ciągła? To jest ważne pytanie, które wciąż zadajemy sobie we wszystkich zgromadzeniach: jak prowadzić formację ciągłą? Co jest tym głównym warunkiem, żeby formacja była ciągła?
Formacja jest ciągła, kiedy jest codzienna, kiedy nie jest zdana na nadzwyczajne kursy, organizowane od czasu do czasu. Jest ciągła, kiedy dokonuje się poprzez codzienne procesy i wydarzenia, przez codzienne narzędzia, instytucje; kiedy realizuje się we własnej wspólnocie, gdy moi bracia, moje siostry, ci, którzy żyją obok mnie stają się dla mnie narzędziem pośrednictwa Ojca. Oto rola Słowa Bożego, a w szczególny sposób - Słowa Bożego z danego dnia. Bowiem Słowo Boże z danego dnia, z liturgii tego dnia, stanowi tę treść, narzędzie, pośrednictwo, jakim Ojciec posługuje się tego dnia, aby mnie formować. Zatem właśnie Słowo Boże z danego dnia jest tym uprzywilejowanym miejscem formacji, jest narzędziem, jakim posługuje się Ojciec w mojej formacji.
To jest bardzo ważny punkt naszej refleksji. Poruszamy się w ramach tej właśnie logiki. Nie chcemy tutaj przedstawiać jakiegoś pouczenia, nawet bardzo mądrego, na temat Słowa Bożego i sposobów czytania go, ale chcemy przede wszystkim uchwycić funkcję, rolę, doniosłość Słowa Bożego z danego dnia w naszej drodze formacji ciągłej.
Człowiek wierzący w każdym dniu życia otrzymuje jakiś dar od Ojca. Człowiek wierzący wie, że ten dar Ojciec przygotował dla niego; wie, że w Słowie z danego dnia jest zawarte to objawienie, jakie Ojciec przygotował na ten dzień mojego życia. Nie możemy za jednym razem przyjąć całego objawienia Bożego. Oto dlaczego Ojciec w swojej mądrej pedagogii proponuje mi każdego dnia coś nowego.
W Słowie z dnia odkrywam teofanię (objawienie Boga), odkrywam coś nowego o Bogu, a równocześnie wiem, że w tym Słowie Bożym jest coś, co dotyczy mojego życia: jest tam też antropofania (objawienie człowieka). Bóg objawia mi coś nowego o mnie, o moim powołaniu, o tym, kim mam być. I tak każdego dnia staję przed tym ciągle nowym objawieniem Boga i objawieniem człowieka. Ale to nie wszystko: Słowo jest też pokarmem, pożywieniem, jakie Ojciec przygotował.
Pamiętacie, jak Żydzi przebywali na pustyni, a Opatrzność Boża karmiła ich tajemniczym pożywieniem – manną, która, jak mówi święty autor, była dawana każdemu według jego dziennych potrzeb. Co to znaczy: „według dziennych potrzeb”? Spontanicznie nasuwa się wniosek, że każdy miał pokarm niezbędny i wystarczający dla swoich potrzeb tego dnia. Rozumiecie ważność tego na płaszczyźnie duchowej? Co to oznacza? To oznacza, że w Słowie z dnia, każdego dnia, ja, człowiek wierzący, znajduję pokarm, który jest mi potrzebny dla mojego życia. Nie muszę szukać go gdzie indziej, nawet nie muszę wybierać innych słów samego Boga. Oczywiście, nie przesadzajmy, każdy może czytać całe Słowo Boże! Ale jest ważne, żebym wiedział, że dzisiaj Pan dał mi to Słowo, przygotował dla mnie to Słowo. I wiem z pewnością, że tutaj znajdę to wszystko, czego potrzebuję. Z tą wiarą przygotowuję się rano do czytania Słowa i wiem, że nie mogę robić nic innego.
Co robi człowiek wierzący, kiedy budzi się rano? Kiedy tylko się zbudzi, kiedy wstanie, czyta Słowo Pana. Nie może nie czytać Słowa Pana, bo bez tego Słowa nie mógłby wiedzieć, jaki sens ma ten dzień. Bez tego Słowa ja nie wiem, kim jestem dzisiaj, kim mam być, do czego jestem powołany. Co jest dzisiaj najważniejsze dla mnie? Co dzisiaj Pan mi daje? O co dzisiaj Pan mnie prosi? To naprawdę musi stać się zwyczajem. Nie może być tak, żeby człowiek wierzący postawił coś innego na początku swojego dnia.
Jest takie piękne zdanie w dokumencie o powołaniach: „Każde powołanie jest poranne”. Każdy dzień jest wezwaniem Pana, każdego dnia dociera do mnie wezwanie Pana.
Co to znaczy, że powołanie jest poranne? Jakie jest znaczenie poranka? Poranek to coś, co ma pierwszeństwo nad wszystkim innym, co przychodzi przed całą resztą, jest ważniejsze od tego wszystkiego, co już w moim notesie zaplanowałem do zrobienia. To powołanie jest zawarte w Słowie z dnia. Czytam Słowo z dnia z tą wiarą, z tą pewnością. W moim dniu jest precyzyjny punkt odniesienia, który czyni każdy dzień podobnym do innych, bo przemawia do mnie zawsze ten sam Bóg, ale zarazem każdy dzień jest inny, bo każdego dnia Pan ofiaruje mi inne Słowo.
Jeśli więc jesteśmy ożywieni tą pewnością, tym przekonaniem, wtedy problem nie polega tylko na tym, żeby nauczyć się czytać Słowo Boże, ale też by znaleźć taką metodę, by Słowo Boże było elementem należącym do stylu naszego życia.
Trzeba dobrze zrozumieć, jaką funkcję pełni Słowo Boże w naszym życiu. Bowiem ktoś może umieć interpretować Słowo, ktoś może ukończył studia egzegezy, teologii biblijnej, a więc ma narzędzia do zrozumienia treści Słowa Bożego. I oczywiście, to jest bardzo ważne. Daj Boże, żeby możliwość tych studiów nad Słowem Bożym była dostępna dla wszystkich, dla każdego człowieka wierzącego, bo są one naprawdę fascynujące.
Ale chodzi nie tylko o to. Ważnym problemem jest zrozumienie roli, funkcji Słowa Bożego w mojej drodze formacji, bowiem tylko wtedy rodzi się pewien typ relacji pomiędzy mną a samym Słowem Bożym. Tylko wtedy wchodzimy w pewną zażyłość, odkrywamy, że Słowo Boże jest elementem, bez którego nie możemy się obejść. Słowo Boże staje się w życiu człowieka czymś, co należy do jego rozkładu godzin, czymś, bez czego on nie może żyć. I przede wszystkim, kiedy człowiek stopniowo odkrywa to wszystko, wtedy też coraz wyraźniej odkrywa piękno czytania i medytacji Słowa.
My, osoby konsekrowane i księża, mamy godzinę medytacji przewidzianą w rozkładzie naszego dnia, nieprawdaż? Ale po pierwsze: nie jest powiedziane, że wszystkie osoby konsekrowane odprawiają medytację. Załóżmy jednak, że to robią. Jednak wcale nie jest powiedziane, że traktują to codzienne spotkanie z Bogiem i z Jego Słowem jako coś pięknego, jako coś, czego serce potrzebuje, bez czego nie można rozpocząć dnia. Jest bardzo wiele osób konsekrowanych, które odprawiają medytację jedynie jako pobożną praktykę, ale nie dostrzegają jej piękna.
My natomiast chcielibyśmy zastanowić się nad pięknem tej relacji, aby medytacja nie stała się pobożną praktyką. Pobożna praktyka! Straszne wyrażenie nieznanego autora! Natomiast chodzi o to, żeby to było coś, co serce czyni dobrowolnie, bo nie może się bez tego obejść, bo czuje, że wewnątrz tego Słowa jest ukryte jego życie, bo bez lektury Słowa dzień staje się chaosem, zamętem, ciemnością. Zatem będę wierny lekturze Słowa, ale dlatego, że tam znalazłem swoje życie.
Przyjmijmy za punkt wyjścia pewną fundamentalną przesłankę. Zazwyczaj, kiedy myślimy o rozważaniu Słowa, sądzimy, że my jesteśmy podmiotem, który czyta Słowo, a Słowo jest przedmiotem: ono jest czytane. A tymczasem jest dokładnie na odwrót. To Słowo Boże czyta mnie. Ja jestem czytany. To nie ja interpretuję Słowo, ale to Słowo interpretuje moje życie.
Powiedzieliśmy przedtem, że potrzebujemy narzędzi interpretacyjnych do czytania Słowa. A tymczasem to właśnie Słowo jest egzegezą naszego życia.
Ale nie zawsze dokonuje się to tak spokojnie, gdyż często poddajemy Słowo naszemu dociekaniu intelektualnemu. A tymczasem postawa musi być inna. Kiedy podchodzę do Słowa, ja jestem księgą, która pozwala się czytać. Moje życie ofiaruje się, staje przed oczyma Boga, aby Bóg czytał moje życie, by wydobył sens mojego życia, by Bóg wskazywał mi kierunek. Zatem to On mnie czyta, a ja jestem czytany. I tym bardziej moje czytanie Słowa będzie autentyczne, im bardziej będę wolny, bym pozwolił się czytać. Pomyślcie, co to może oznaczać, jeżeli staniemy przed Bogiem jak otwarta księga, która pozwoli Bogu penetrować się aż do głębi. Ale pomyślcie też, ile razy nasze czytanie Słowa Bożego jest lekturą pełną obaw, oporów, mechanizmów obronnych.
Skupmy uwagę na drugiej przesłance. My zawsze mówimy: „Słowo Boga”, a więc słowo, które zostało wypowiedziane przez Boga, które mówi o Bogu. Oczywiście, jest to prawda. Ale podkreślmy inny aspekt, wspomniany już przedtem: Słowo Boże, właśnie dlatego, że mówi o Bogu, mówi także o mnie. Właśnie dlatego, że Słowo Boże jest objawieniem Boga o Bogu, zawiera ono również tajemnicę mojego życia, mojej osoby. W ramach Słowa Bożego odczytuję także tajemnicę mojego istnienia.
I to jest naturalne, bo ja jestem dzieckiem Bożym, a to, czym ja jestem, jest już zawarte, że tak powiem, w rzeczywistości Bożej. Ale to jest też piękne, bowiem to wszystko, co można powiedzieć o Bogu, w jakimś sensie jest też znaczące dla nas. Paradoksalnie możemy powiedzieć, że to wszystko, co można powiedzieć o Bogu, można powiedzieć też o nas. Oczywiście, nie w tym sensie, żeby można było to zastosować w stu procentach, ale pragnę przez to powiedzieć, że nie ma żadnego przymiotu Boga, który nie byłby znaczący także dla mnie i dla mojej tożsamości.
Przyjmijmy dla przykładu taki przymiot, który najczęściej wydaje się nam bez związku z naszym życiem: Bóg jest wieczny. Dobrze Mu! Bo ja nie jestem wieczny. Bóg nie miał początku, natomiast ja miałem początek. A tymczasem to jest dla mnie ważne, że Bóg jest wieczny, bo ta prawda wiąże się z najbardziej charakterystyczną potrzebą psychologiczną osoby ludzkiej: potrzebą miłości. Skoro Bóg jest wieczny, to znaczy, że ja zostałem umiłowany od zawsze. Oto malutki przykład ukazujący, że wszystko, co można powiedzieć o Bogu, nawet o najbardziej niepojętych tajemnicach, ma jakiś wpływ, oddźwięk w moim życiu, ma znaczenie dla mnie.
Oto dlaczego czytając Słowo Boże, które jest słowem mówiącym o Bogu, odnajduję także moją tożsamość, moją tajemnicę, to, czym ja jestem i do czego jestem powołany. Jak mówi św. Paweł: nasza tożsamość, nasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu.
Innym, ważnym elementem, który trzeba podkreślić, zanim dojdziemy do samej istoty naszej refleksji, jest to, byśmy nigdy nie zapomnieli podczas czytania Słowa, że Słowo jest podmiotem wołającym, wzywającym. Zatem bądźmy uważni na Tego, kto mówi. Słowo nie jest tylko tekstem napisanym przez kogoś, kto teraz już nie istnieje. W Słowie jest osoba żyjąca, która do nas mówi: Pan Jezus, Słowo Ojca, Ten, który mówi zawsze - możemy tak powiedzieć - bo zawsze jest gotów otrzymywać i objawiać miłość Ojca. My nie wierzymy w Boga niewypowiedzianego, ale w Boga, który powiedział o Sobie i ciągle mówi o Sobie. Wierzymy, że ten Bóg jest tajemnicą, ale jest dobrą tajemnicą. Zła tajemnica to taka, która się nie odsłania, która niczego nie objawia. Możemy to też nazwać zagadką, enigmą - coś zimnego, metalicznego, co nie odsłania się. Natomiast Bóg chrześcijan jest dobrą tajemnicą, bo daje się poznać, bo – że tak powiem - ciągle przysyła nam swoje przesłanie. On się odsłania, pozwala się dotknąć - przede wszystkim temu, kto nauczył się odczytywać Jego sygnały.
Słowo, które my czytamy, jest znakiem życia Boga. Ojcowie Kościoła mówili, że Słowo Boże jest natchnione (o czym wszyscy dobrze wiemy). Ale co to znaczy „natchnienie”? Jest taka piękna interpretacja Ojców: Słowo jest natchnione, ponieważ Bóg oddycha przez swoje Słowo. Czyż nie jest to piękne? Bóg oddycha przez swoje Słowo. Czytając to Słowo, ja chwytam oddech Boga. To oznacza, że w Słowie Bóg jest aktywnie obecny, że tam mówi. Bóg jest całkowicie zwrócony swoim obliczem ku temu, kto czyta Słowo. I wtedy Słowo staje się jakby skrzyżowaniem spojrzeń, tak jakby w tym momencie Bóg wypowiadał to Słowo tylko dla tej osoby, która je czyta. To też jest bardzo piękne. Oto dlaczego Sobór nas zachęca, byśmy otaczali Słowo Boże tym samym szacunkiem, jakim otaczamy postaci sakramentalne Chleba i Wina.
DROGA OBJAWIAJĄCO - POKUTNA
Naszą konferencję moglibyśmy zatytułować również w taki sposób: „Możliwości wychowawczo-formacyjne Słowa Bożego”. Wydaje mi się, że nie należy zakładać z góry, że w naszej duchowości istnieje taka relacja ze Słowem, że przeżywamy relację ze Słowem jak uczeń z Mistrzem, czyli jako coś, co zawiera Bożą moc formacyjną. Nasza relacja ze Słowem jest najczęściej albo typu pobożnościowego (bo Słowo mówi nam o Jezusie, opowiada nam Jego historię – Ewangelię), albo też przeciwnie, jest to relacja typu zawodowego (Słowo jako coś, co musimy zrozumieć, a później wyjaśniać to innym). Ale nie wiem, w jakiej mierze przeżywamy taką relację, w której jesteśmy uczniami Słowa.
Powinniśmy rozwijać właśnie tę postawę, która jest strategiczna w formacji ciągłej. Powinna to być postawa docibilitas (umiejętność uczenia się), która nie jest tylko docilitas (uległością). Mamy inteligentnie pozwolić się nauczać przez Słowo.
Postarajmy się zrozumieć, na czym polega ta postawa. Prośmy Pana, aby dał nam zrozumieć, co to oznacza dla każdego z nas, żebyśmy nauczyli się pozwalać Słowu z danego dnia, by wychowywało nas każdego dnia. Jedna rzecz jest pewna: to, że istnieje skandaliczna dysproporcja pomiędzy ilością Słowa Bożego skierowanego do nas, a Jego skutecznością formacyjną. Temat naszego spotkania musi dotknąć bardzo słabego aspektu naszego życia chrześcijańskiego: relacji pomiędzy Słowem Bożym a formacją. Jeżeli się dobrze zastanowimy, dzisiaj czytamy dużo Słowa Bożego, dziś nie jest tak, jak kiedyś, gdy Słowo Boże było księgą zamkniętą; jak mówił Luter: „Słowo jest w okowach”. Dzisiaj jest wolne. Czytamy je, głosimy je, studiujemy, piszemy o nim... Ale jaka relacja zachodzi pomiędzy tym Słowem, które jest skierowane do nas, a jego rzeczywistą skutecznością formacyjną? Oczywiście, myślimy tu o tym, co zależy od nas, od naszej docibilitas. W jakim stopniu pozwalamy, by Słowo Boże każdego dnia nas formowało? Możliwości wychowawczo - formacyjne Słowa przerastają nasze wyobrażenie, ale rzadko potrafimy odpowiednio zinterpretować je i wykorzystać. Często bronimy się przed Słowem, przed tym, co ono nam objawia o nas samych, albo wolimy kontemplować bardziej spokojnie to, co nam mówi o Bogu, nie dostrzegając, że w ramach teofanii mieści się też nasza historia, to, co Słowo mówi o nas, z naszymi blaskami i cieniami.
Możemy zadać sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Oczywiście, jest tak dlatego, że kiedy każdy z nas czyta Słowo, pozostaje zawsze tą samą osobą ludzką, jaką jest: ze swoją niedojrzałością, niespójnością, ze swoimi lękami, mechanizmami obronnymi, oporami, oczekiwaniami, pretensjami. Jest jasne, że to wszystko staje się przeszkodą w czytaniu Słowa, w tym czytaniu docibilis. W konsekwencji czytam Słowo, nie pozwalając, żeby Słowo czytało mnie.
Oto prosta zasada: istnieje dojrzały i niedojrzały sposób czytania Słowa. Moje niedojrzałości - to musi powiedzieć każdy z nas! - przeszkadzają mi czytać Słowo w sposób inteligentny, przeszkadzają mi w tym, by Słowo mnie czytało, przeszkadzają mi w byciu wolnym, nie pozwalają Słowu zrealizować wszystkich swoich możliwości wychowawczych i formacyjnych względem mnie. Na przykład, jeżeli mam jakąś niedojrzałość uczuciową, nie znaczy to, że zostawię ją poza kościołem, czy poza chwilą medytacji. Kiedy biorę do rąk Słowo Boże, czytam je moim umysłem, sercem, psychiką, instynktem, impulsami osoby, która ma swoją niedojrzałość uczuciową. Ta niedojrzałość uczuciowa staje się filtrem, jakby okularem zniekształcającym, który nie pozwala mi odczytać właściwie tego, co Słowo chce powiedzieć.
Często łudzimy się, że, jeżeli ktoś ma, na przykład, niedojrzałość uczuciową, to przeżywa ją tylko w relacjach z innymi ludźmi, ale nie w relacji z Bogiem, bo w relacji z Bogiem wszystko jest czyste, jasne, proste. A tymczasem nie. Kiedy idę do kaplicy, kiedy staje przed Bogiem, staję przed Nim ze wszystkimi moimi przejawami niedojrzałości.
Mówiąc bardziej szczegółowo: w jaki sposób moja ewentualna niespójność może wykrzywić, wpływać na moje czytanie Słowa? Na przykład niespójność czyni mnie mniej wrażliwym, mniej zdolnym do wzruszenia się tym, co mówi Słowo, powoduje, że moja lektura jest zimna. Dlaczego? Bo ja pozostaję ciągle na poziomie niespójności, czyli niedojrzałości. Jeżeli mam niedojrzałość uczuciową i czytam to, co Jezus mówi o miłości nieprzyjaciół, co Jezus zaleca w relacjach międzyosobowych, moja niespójność uczuciowa nie pozwoli mi dostrzec piękna tego fragmentu ani wzruszyć się tym pięknem. Niedojrzałość jest pewnego rodzaju paraliżem: czyni mnie zimnym, niewrażliwym wobec piękna Słowa Bożego... albo, też, że tak powiem, wykrzywia czytanie: sprawia, że niewłaściwie interpretuję Słowo, że rozumiem je nie w tym sensie, jaki zamierzył Jezus.
My nazywamy to wykrzywieniem percepcji. Wykrzywienie percepcji jest spowodowane niedojrzałością wewnętrzną. Dlatego postrzeganie jest wykrzywione, interpretacja rzeczywistości jest wykrzywiona, interpretacja życia z innymi ludźmi, życia wspólnotowego, małżeńskiego, przyjaźni... wszystko jest wykrzywione, bo jest interpretowane przez pryzmat własnej niedojrzałości.
Co więcej, niedojrzałość psychiczna potrafi też wykrzywić obraz Boga, deformuje ten obraz, a tym bardziej wykrzywia czytanie Słowa. Czasem wykrzywia, a czasem czyni je częściowym, czyli wybiórczym. Wiecie, jak to jest, gdy czyta się Słowo Boże, a interpretuje się tylko jedną jego część.
Wybierzmy przykład niedojrzałości na płaszczyźnie tożsamości: ktoś nie ma dostatecznie pozytywnego obrazu siebie, uważa się za gorszego, niezdolnego i dlatego wszystko, co robi, jest przeżywane przez niego jako wyzwanie. On ma nadzieję, że zrobi to w sposób lepszy od innych i przeszkadza mu to, jeśli we wspólnocie jest ktoś lepszy od niego. Ten, kto ma taką niedojrzałość, jak może zrozumieć słowa Jezusa, który mówi o straceniu własnego życia (Kto straci swoje życie, ten je znajdzie)? Ta osoba trzyma się kurczowo swojego życia, swoich rzeczy, rezultatów, efektów. Właśnie dlatego, że czuje się gorsza (problem tożsamości!), potrzebuje robić wszystko dobrze, doskonale; potrzebuje aplauzu, promocji, uznania, awansów. Rozumiecie, że jeśli ktoś ma takie problemy, oznacza to, że nie rozwiązał własnego problemu tożsamości i szacunku do samego siebie. Jak taka osoba może zrozumieć słowa Jezusa: „Bądź wolny, by umieć oddać swoje życie, nie przywiązuj się do swojego życia!”?
Widzicie, jak w lekturze Słowa Bożego znajdują odzwierciedlenie wszystkie nasze problemy dojrzałości i niedojrzałości psychologicznej. Musimy więc bardzo uważać na te wszystkie nasze filtry interpretacyjne. Za każdym razem, gdy zbliżamy się do Słowa Bożego, powinniśmy naprawdę prosić Pana, aby uwolnił nas od tych wszystkich zniekształceń, od naszych wykrzywień percepcji, wykrzywień interpretacji, słuchania, patrzenia, wykrzywień serca... itd., bo inaczej grozi to zniweczeniem piękna i ładunku wychowawczo - formacyjnego Słowa.
Chcę więc ukazać wam trzy drogi, jakie Słowo Boże otwiera przed wiernym i uważnym czytelnikiem, który stara się kontrolować swoje wykrzywienia percepcyjne, aby dać się przeczytać i zinterpretować przez Słowo. Powiedzieliśmy przedtem, że to przede wszystkim nie my czytamy Słowo, ale Słowo czyta nas.
Pierwsza droga to droga objawieniowo-pokutna. Stwierdziliśmy na początku, że Słowo Boże ma wielkie możliwości formacyjne i wychowawcze. Zazwyczaj, kiedy się mówi o wychowaniu i formacji, ma się na myśli dwa specyficzne sposoby działania wychowawczego, dwa odrębne działania pedagogiczne. Wychowywać to znaczy wydobyć prawdę - prawdę o sobie, tę prawdę, której często nie znamy, którą możemy odkryć poza obszarem szczerości. Czy znacie różnicę pomiędzy prawdą a szczerością? Szczerość to uznanie własnych uczuć i wrażeń, przyznanie się do nich. Na przykład mówię: „Czuję się zdenerwowany, agresywny”. Albo: „Jesteś antypatyczny”. To jest szczerość. A prawda? Czy to jest też prawda? Dlaczego to nie jest prawda? Bo przecież może tak się zdarzyć, że mówię ci, że jesteś antypatyczny, ale mimo to pozdrawiam cię, bo ja jestem dobry!
Jaka byłaby zatem obiektywna prawda? Szczerość to umiejętność rozpoznawania własnych uczuć. Prawda to umiejętność rozpoznania, jakie jest źródło tego mojego uczucia. Dlaczego w moim sercu istnieje to uczucie? Jak widzicie, to są dwie zupełnie różne rzeczy: szczerość - mówię, że ty jesteś antypatyczny; prawda może być taka, że ty jesteś dla mnie antypatyczny, bo po prostu nie zaspokajasz mojej dziecinnej, młodzieńczej potrzeby bycia w centrum uwagi.
Jak widzicie, ważne jest to przejście ze szczerości do prawdy. Nie wystarczy zatrzymać się na szczerości, gdy tymczasem normalnie zatrzymujemy się na niej. Autentyczna relacja ze Słowem Bożym jest tym, co nam stopniowo pomaga w odbyciu tej pielgrzymki od szczerości do prawdy. Jest to pielgrzymka - celowo użyłem tego słowa - bo nie jest to rzecz łatwa. Byłoby nam dużo łatwiej zatrzymać się na szczerości, gdyż przez szczerość w jakiś sposób przyznajemy sobie rację. W szczerości zawsze „jesteśmy dobrzy”: „Ty jesteś antypatyczny, ale i tak z tobą rozmawiam”. A tymczasem prawda ogołaca moją niedojrzałość. Prawda jest dość twarda. Modlitwa i relacja ze Słowem Bożym umożliwia mi, co więcej, prowokuje mnie, żebym odbył tę podróż, tę pielgrzymkę od szczerości do prawdy. Jest to droga objawiająco - pokutna. To jest droga, która otwiera się przed tym, kto w Słowie uczy się przenikać i rozpoznawać samego siebie, wychodzić poza to, co już wie o sobie, albo raczej: poza to, co uważa, że wie o sobie - poza swoją pozytywność, pozory, ale także poza to, co uważa za negatywne.
Wierzę, że każdy tekst biblijny, jakikolwiek fragment Słowa Bożego ma tę moc, tę zdolność wydobywania na zewnątrz mojej prawdy. Dlaczego? Dlatego, że to jest Słowo Boże. Słowo Boże jest tym jedynym, które może objawić prawdę o naszym życiu. Bowiem w istocie rzeczy, co znaczy modlić się? Jestem pewien, że moglibyście dać mi bardzo dużo definicji, ale jeśli spojrzymy na to z tego punktu widzenia, jaki przyjęliśmy, stwierdzimy, że modlić się to stać wobec prawdy Boga, w prawdzie o sobie. Ktoś może powiedzieć, że trwa w postawie modlitewnej, kiedy stoi przed prawdą Boga w prawdzie o sobie; wtedy, gdy naprawdę ma przed sobą obraz Boga, a nie zniekształcenia obrazu Boga i kiedy pozwala, żeby ten obraz, ta prawda o Bogu wydobyła w jakiś sposób prawdę o nim samym.
Wychowywać, po łacinie educere, znaczy: wydobywać na zewnątrz.
Słowo Boga ma moc wydobyć na zewnątrz moją prawdę, a nie tylko pozory, nie tylko to, co ja myślę, że wiem o sobie, ale to, co jest głęboko wewnątrz mnie. Zatem rozumiecie, że to trwanie wobec Słowa Bożego jest czymś absolutnie centralnym, witalnym w naszym życiu, bo jest to ta chwila, kiedy ukazuje się nasza prawda.
To jest jedyny moment, kiedy ja mogę wydobyć na zewnątrz moją prawdę, mogę stanąć w prawdzie o sobie, gdyż wiem, że stoję przed Bogiem, który mnie przyjmuje w każdym przypadku. Dlatego nie mam żadnego lęku, żadnego wahania. Nie muszę się obawiać, że On popatrzy na mnie z pogardą i wyrzuci mnie precz. Dlatego modlitwa jest czymś witalnym. Fizjologicznie potrzebujemy modlitwy. Człowiek nie może nie modlić się. Jeżeli się nie modli, to umiera, albo żyje w fałszu, w sprzeczności z samym sobą, nigdy nie odkrywa swojej tożsamości, żyje w dwuznaczności, daleko od samego siebie.
Słowo Boże jest jakby stopniową katechezą o mojej prawdzie. Oto wielka mądrość duchowa, która od zawsze umieszczała w rozkładzie godzin osób konsekrowanych to poranne spotkanie ze Słowem Boga. Tam bowiem wychodzi na jaw nasza prawda.
Kiedy czytam Słowo, celebruję najbardziej wzniosły moment prawdy mojego życia. Słowo jest środkiem do badania świata wewnętrznego danej osoby, a szczególnie tego świata trochę mrocznego, którego jeszcze nie znamy. W każdym z nas jest jakaś część, którą znamy gorzej, albo wcale, której się wstydzimy, o której myślimy, że jest śmierdząca i zła, że tam jest diabeł, więc trzymamy to daleko od naszego postrzegania. Psychologowie nazywają to nieświadomością, ale to istnieje. Istnieje naprawdę. To nie jest coś wymyślonego. Papież Wojtyła napisał w dziele Osoba i czyn, że możliwości nieświadomości są jeszcze ważniejsze od możliwości świadomości. Dlatego jest istotne, byśmy weszli w kontakt z tą rzeczywistością nas samych, z tą częścią nas, która jeszcze żyje daleko od Ewangelii. Możemy powiedzieć, że w każdym z nas jest jakaś część, która jeszcze nie została zewangelizowana. W każdym z nas jest jeszcze ziemia misyjna, która musi zostać wydobyta na światło dzienne.
W związku z tym zagadnieniem chciałbym przedstawić wam przykład biblijny, pewne wydarzenie, w którym jasno się ukazuje ta moc Słowa. To jest fragment z Drugiej Księgi Samuela, rozdział 12, gdzie opowiada się, jak Dawid, po doprowadzeniu do śmierci męża Batszeby, słyszy wyrzuty od proroka. Czy Dawid po dokonaniu tej zbrodni miał poczucie winy? Czy było mu przykro z powodu tego, co zrobił? Wcale nie! To była ta część jego osoby, którą on ignorował. Widzicie, co powoduje niedojrzałość? Niewrażliwość! Oto konkretny przykład: osoba niewrażliwa zrobiła coś bardzo poważnego, ale nie czuje się winna. Czasem tak mówimy: „Jaka w tym jest wina? Skoro czuję się spokojny, skoro nie mam poczucia winy, to znaczy, że nie ma powodu do niepokoju”.
Nie możemy mówić: „Moja wrażliwość jest taka i nic na to nie poradzę!” Każdy ma wrażliwość, na jaką zasługuje.
Ale wróćmy do przykładu Dawida. Prorok Natan idzie do Dawida i co robi? Nie wygłasza mu takiego wykładu, jaki ja robię teraz... Natan zachowuje się nadzwyczajnie: opowiada Dawidowi historyjkę, małą przypowieść. Był pewien człowiek, który przyjechał z daleka, by odwiedzić swojego bogatego przyjaciela. Była późna godzina, więc bogaty człowiek, który miał wielkie stado owiec, poszedł do biedaka, żeby zabrać mu jedyną owcę i przygotować posiłek dla swojego gościa.
I jak reaguje Dawid? On bronił ze sprawy ubogich, był sprawiedliwym królem, nie mógł dopuścić, żeby w jego królestwie działo się coś podobnego. Mówi więc do Natana, że człowiek, który to zrobił, ma być surowo ukarany. A Natan odpowiada: „Ty jesteś tym człowiekiem”.
Oto co znaczy czytać Słowo. Jeżeli naprawdę czytasz Słowo Boże, w pewnym momencie Słowo zwraca się przeciw tobie: „Ty jesteś tym człowiekiem!” Słowo Boże pozwala ci zrozumieć twoją odpowiedzialność, odsłania cię przed tobą samym.
Dawid był bardzo daleki od dostrzeżenia swojego grzechu, nie uważał swojego czynu za grzech, był absolutnie spokojny. I tylko prorok potrafił rozbić tę niezdolność postrzegania, która jest czymś więcej, niż wykrzywieniem postrzegania. Jest to wykrzywienie postrzegania tak radykalne, że Dawid nie odczuwał winy po śmierci męża Batszeby, natomiast gorszył się i oburzał, kiedy słyszał historyjkę o bogatym człowieku i myślał, że musi surowo ukarać winowajcę.
Ten fragment wspaniale ukazuje to, co dzieje się wielokrotnie również w naszym życiu. Za każdym razem, gdy czytamy Słowo Boże - jeżeli naprawdę czytamy Słowo Boże - Słowo powinno dać nam do zrozumienia coś, czego jeszcze nie wiedzieliśmy o sobie, jakąś głębszą odpowiedzialność, jakiś aspekt naszego życia, do którego nie przywiązywaliśmy uwagi, pewne postawy, które zachowywaliśmy w naszym życiu nie czując się szczególnie winnymi.
Słowo Boże zrywa mi zasłonę z oczu i kieruje palec przeciwko mnie. Nie ma takiego fragmentu w Piśmie Świętym, który by nie miał tej możliwości, tej mocy, zatem możemy to uznać za kryterium autentycznej lektury. Tylko wtedy ktoś może powiedzieć, że naprawdę przeczytał Słowo Boże, jeśli w tym Słowie, w tym fragmencie odkrył coś nowego o sobie, o swoim świecie jeszcze nie zewangelizowanym. Jeżeli tak się nie stało, nie czytaliśmy Słowa Bożego. Robiliśmy coś innego. Marnowaliśmy czas, a myśleliśmy, że odprawiliśmy praktyki pobożne.
Pomyślcie, jak jesteśmy odlegli od tego, o czym mówimy, skoro gdy czytamy Słowo Boże, myślimy: „Popatrz, jak ten fragment wspaniale się stosuje do mojego brata czy siostry!” Obyśmy umieli rozpoznać siebie w każdym fragmencie, w każdym bohaterze, choćby to byli faryzeusze, czy też ci, którzy ukrzyżowali Jezusa, albo ci, którzy Mu się przeciwstawiali...
W tym sensie możemy powiedzieć, że Słowo Boże pomaga mi rozpoznać moje ja aktualne, to kim jestem, pozwala mi mieć dostęp do prawdy o moim ja. Pomyślcie w związku z tym, jak piękny jest Psalm 139: Przenikasz i znasz mnie, Panie. Ty wiesz, kiedy siedzę i kiedy wstaję. Wszystkie moje myśli są Ci znane. Wszystkie moje słowa, zanim pojawią się w ustach, już Ci są znane. W tym sensie Słowo Boże ma specyficzną funkcję wychowawczą, właśnie dlatego, że opowiadając o miłości Boga, ostatecznie ukazuje nam ludzkie strategie obrony przed tą miłością i wydobywa prawdę o człowieku, także tę najbardziej bolesną i ukrytą, wychodząc daleko poza szczerość i poza to, co człowiek dostrzega jako bezpośrednie wrażenie.
Na zakończenie proszę was, żebyście zaczęli przeprowadzać to doświadczenie. Weźcie do rąk Słowo Boże z dnia jutrzejszego: fragment z Księgi Syracydesa 51,12-20, i fragment z Ewangelii według św. Marka 11,27-33. Księga Syracydesa ukazuje nam przykład kogoś, kto pozwala, by Słowo go czytało, kto nie broni się przed Słowem i szuka prawdy w Słowie. Natomiast we fragmencie Ewangelii według św. Marka znajdujemy przykład dokładnie przeciwny. Faryzeusze pytają Jezusa: „Jaką władzą to czynisz?” A Jezus odpowiada: „Ja też zadam wam pytanie: czy chrzest Jana był od ludzi, czy od Boga? Odpowiedzcie!” Oni mówili do siebie: „Jeżeli powiemy, że z nieba, zapyta, dlaczego mu nie uwierzyliśmy, a jeżeli powiemy, że od ludzi, to ryzykujemy wobec tłumu”. I odpowiadają: „Nie wiemy”.
Zauważcie, jaki fałsz, jaka obawa! Lęk przed Jezusem, lęk przed tłumem, lęk przed chrztem Janowym. Te wszystkie postawy są dalekie od prawdy. Zatem albo będziemy żyć w prawdzie, w wolności od naszych lęków, pozwalając Słowu, by czytało nas każdego dnia, albo będziemy lękliwi, przerażeni wobec możliwości poznania tego, co kryje się w naszym sercu.
Przeczytajcie ten fragment w takim świetle i zacznijcie to ćwiczenie wydobywania prawdy wobec Słowa.
DROGA OBJAWIAJĄCO – OŚWIECAJĄCA
Kontynuujemy naszą refleksję nad możliwościami wychowawczo-formacyjnymi Słowa Bożego. Myślę, że jest to jasne, dlaczego ciągle podkreślamy te słowa: wychowawczo-formacyjne. Te dwa słowa określają dwie operacje pedagogiczne typowe dla Słowa Bożego, które ma moc wychowawczą i moc formacyjną. Rozważamy tę pierwszą: moc wychowawczą Słowa. Słowo Boże ma moc wydobyć na zewnątrz naszą prawdę, także tę, która kryje się w naszej głębi i istnieje ryzyko, że nigdy jej nie weźmiemy pod uwagę.
W tym sensie powiedzieliśmy, że pierwszą drogą w naszej podróży wychowawczo-formacyjnej jest ta, którą nazwaliśmy objawiająco - pokutną. Biblia, jak powiedzieliśmy, mówi w rzeczywistości o naszym życiu, o naszym sercu, o jego „murach” i „podziemiach”. Przede wszystkim opisuje jego „kręte” dynamizmy. Nic nie ma takiej funkcji wychowawczej, jak Słowo Boże. Dlatego jest ono mieczem obosiecznym, który przenika do najbardziej ukrytego miejsca naszej psychiki, jak mówi List do Hebrajczyków. Myślę, że wyrażenie miecz obosieczny może być rozumiane w dzisiejszym języku także w ten sposób, że Słowo Boże przenika nie tylko świadomość, ale też nieświadomość.
Co jest objawem psychologicznym (a przynajmniej: możliwym objawem psychologicznym) tej penetracji Słowa Bożego w naszym wnętrzu? Pamiętacie, jak Piotr wygłaszał mowę w dzień Pięćdziesiątnicy, a ludzie słuchali tego, co mówił i to słowo przenikało głęboko do serca. Autor Dziejów Apostolskich, św. Łukasz, mówi, że ich serca zostały przeszyte. Gdy ktoś czuje, że jego serce jest przeszyte, to znaczy, że poczuł się źle. To właśnie mogłoby być oznaką psychologiczną - przynajmniej na płaszczyźnie odczuwalnej – prawdziwego czytania Słowa: Słowo wywołuje pewien skutek, sprawia ból, przeszywa serce.
Jeżeli nie ma tego słuchania patiens (cierpliwego, a zarazem „cierpiącego”), które przenika głęboko do wnętrza człowieka, wtedy nasze słuchanie nie jest prawdziwe. Tymczasem istnieje tyle sposobów czytania Słowa Bożego, które nie wywołują żadnej reakcji tego typu. Mówiliśmy już o dysproporcji pomiędzy ilością Słowa, które jest nam ofiarowane, czytane, głoszone każdego dnia, a naszą reakcją. Ile razy możemy powiedzieć, że Słowo Boże przeszyło nasze serce? Kto czuje się na siłach, żeby powiedzieć, ile razy Słowo go przeszyło?
Oczywiście, ta reakcja ludzi wobec pełnego żaru głoszenia Słowa mówi też o jakości głoszenia, któremu odpowiada jakość słuchania. Słuchanie ma być patiens, cierpliwe i „cierpiące”. „Cierpiące” dlatego, że ukazuje w świetle moją prawdę, daje mi odkryć moje demony, te potwory, które mieszkają we mnie, całą tę rzeczywistość egoizmu, egocentryzmu, która mieszka w moim sercu, nawet jeżeli nie wyraża się w zewnętrznym zachowaniu. Często myślimy, że zło to tylko to, co robimy, a tymczasem złem może też być po prostu jakieś odczucie, jakie dostrzegam w sobie. To jest zło, które czai się u wrót mojego domu. Autentyczny człowiek wierzący musi to rozpoznać, zidentyfikować, nazwać po imieniu. Musi mieć odwagę powiedzieć: „Mój grzech nazywa się tak...”. Musi umieć płakać przed Bogiem z tego powodu, aby nie czuć się lepszym od nikogo innego, aby rozpoznać naprawdę oblicze Boga, jako oblicze tego Ojca, który przebacza z głębi serca. Rozumiecie, że z tym wiąże się też doświadczenie Boga, bo tylko...
anitaosb