Opowieści 41 - W mroku nocy - Margit Sandemo.pdf

(699 KB) Pobierz
25216312 UNPDF
MARGIT SANDEMO
W MROKU NOCY
 
Ta historia zdarzyła si ę krótko po wprowadzeniu automatycznych poł ą cze ń
telekomunikacyjnych, a na długo przed epok ą telefonów zaufania, telekonferencji i infolinii.
Zdarzyła si ę w niedu Ŝ ym mie ś cie w Norwegii, nazwijmy je Høyden, mie ś cie
dostojnych dzielnic willowych rozło Ŝ onych na zboczach lesistych wzgórz, które zbiegały si ę
w hała ś liwym centrum. Opowie ść wzi ę ła swój pocz ą tek przy w ą skiej uliczce, w
najelegantszej cz ęś ci miasta, nieomal na szczycie wzniesienia.
Zacz ę ła si ę całkiem zwyczajnie, by wkrótce przerodzi ć w spektakl ludzkiej
bezinteresowno ś ci i troskliwo ś ci, spektakl, w którym sceny wzruszaj ą ce mieszały si ę z
przera Ŝ aj ą cymi.
Ś miertelnie przera Ŝ aj ą cymi.
25216312.002.png
ROZDZIAŁ I
POCZ Ą TEK
Kolejna bezsenna noc. Tabletki nie przynosiły ukojenia. Kieliszek d Ŝ inu z tonikiem
kusił, ale nie si ę gn ę ła po niego z obawy, Ŝ e wpadnie w zły nawyk. Jak dot ą d skutecznie
oddalała od siebie my ś l, by kłopoty ze snem utopi ć w alkoholu.
Godziny wlokły si ę jak lata.
Stała na chłodnej posadzce, wygl ą daj ą c na ulic ę .
Sierpniowy mrok. Z szerokiego okna okolonego biał ą ram ą ledwie wida ć było parkan,
skrywany przez krzaki bzu i gał ę zie kasztanowca, kołysz ą ce si ę w jesiennym wietrze.
Latarnia po przeciwnej stronie poruszała si ę miarowo, roz ś wietlaj ą c niewielki fragment ulicy
i okalaj ą cy j ą Ŝ ywopłot. Poza tym kr ę giem ś wiatła panowała ciemno ść , któr ą gdzie ś mi ę dzy
drzewami łamał blask kolejnej latarni.
Min ę ło tyle samotnych nocy w tym ogromnym, pustym domu...
Arnt ju Ŝ w nim nie mieszkał.
Gdyby cho ć umarł, pomy ś lała Irina z gorzk ą ironi ą , mogłabym nosi ć Ŝ ałob ę po nim,
zamiast tkwi ć w okowach smutku. Nie zwykła jednak Ŝ yczy ć nikomu ś mierci.
Słowa, które wypowiedział, miały brzmie ć pocieszaj ą co:
„Wiesz, jak bardzo ci ę lubi ę , Irino. Nie chcemy... to znaczy nie chc ę ci ę skrzywdzi ć .
Tyle Ŝ e ju Ŝ nad tym nie panujemy... chc ę powiedzie ć , Ŝ e to ja straciłem kontrol ę . Nie mo Ŝ emy
tego powstrzyma ć , cho ć , uwierz, próbowali ś my. Uczucie okazało si ę silniejsze. Wreszcie
wiem, co znaczy miło ść .
Banalne słowa! Pospolite a Ŝ do ś mieszno ś ci!
Irina nie mogła jednak zdoby ć si ę na u ś miech.
Zostawił jej wszystko. Dom wraz z całym wyposa Ŝ eniem.
Ale co teraz z nim pocz ąć ?
Miała trzydzie ś ci pi ęć lat, rzucił j ą dla... Nie, nie dla młodszej, dla swojej
rówie ś niczki, która powinna wykaza ć si ę wi ę kszym rozs ą dkiem.
Bezwstydnica!
Nie mogła nawet zło Ŝ y ć jego post ę powania na karb wieku, który ka Ŝ e
czterdziestoletniemu m ęŜ czy ź nie desperacko szuka ć znacznie młodszej od siebie dziewczyny,
by dowie ść swej warto ś ci przed samym sob ą . Ten zwi ą zek opierał si ę , niestety, na
powa Ŝ niejszych podstawach.
25216312.003.png
Noc i cisza. Ciepły sierpniowy wiatr wpadał łagodnym strumieniem przez otwarte
okno. Kiedy ś uwielbiała te ciemne noce babiego lata, mistyczne nieomal kołysanie gał ę zi w
chybotliwym ś wietle latarni. Teraz cisza doskwierała jej bole ś nie.
Z zewn ą trz nie dobiegał ani jeden d ź wi ę k. Wszyscy spali, wszyscy oprócz Iriny.
Nie ma do kogo zadzwoni ć , zreszt ą nie dzwoni si ę do znajomych w ś rodku nocy.
W którym momencie popełniła bł ą d? Dlaczego nie potrafiła zatrzyma ć Arnta przy
sobie? Uwa Ŝ ała si ę za dobr ą Ŝ on ę . Zawsze, no, prawie zawsze, w dobrym humorze, miła,
łagodna, dla dobra mał Ŝ e ń stwa ust ę pliwa. Stała u jego boku, kiedy potrzebował pomocy.
Wierzyła, Ŝ e wiele ich ł ą czy, Ŝ e jest szcz ęś liwy. Nigdy nie dała pozna ć po sobie zm ę czenia,
nawet je ś li wieczorami padała z nóg. Najcz ęś ciej przyznawała Arntowi racj ę , kiedy sprzeczali
si ę o drobiazgi Ŝ ycia codziennego.
Mo Ŝ e w tym wła ś nie tkwił bł ą d? Mo Ŝ e powinna była wykaza ć si ę wi ę ksz ą
stanowczo ś ci ą ? Tyle Ŝ e upór cz ę sto przyjmuje si ę za oznak ę złego nastroju.
Irina rzadko bywała w złym nastroju.
Spytała Arnta, ale zbył j ą zdawkowym komentarzem.
- Nie zrobiła ś niczego nagannego. Takie rzeczy si ę zdarzaj ą .
- Jakie? ś e miło ść umiera?
- Niekoniecznie. - Wił si ę jak piskorz. - Nie chcieli ś my, by tak si ę stało. Ani ja, ani
Inger. Po prostu si ę stało, i bardzo nad tym bolejemy.
ś eby cho ć powiedział: Bolej ę ! Nie, u Ŝ ył liczby mnogiej.
Stanowili jedno ść . Irina znalazła si ę poza nawiasem.
Arnt wykluczył j ą ze swego Ŝ ycia.
Wróciła do łó Ŝ ka, cho ć wiedziała, Ŝ e sen nie przyjdzie. Jej organizm zacz ą ł pracowa ć
złym rytmem. Irina zdawała sobie spraw ę , Ŝ e ś pi za mało, ale nie mogła nic na to poradzi ć .
Łapała par ę godzin snu nad ranem. Usypiała gdzie ś o wpół do szóstej po to, by obudzi ć si ę o
dziewi ą tej z wyrzutami sumienia z powodu straconego poranka. W najgorszym razie
otwierała oczy o siódmej. Pó ź niej przychodziły dni, kiedy w ogóle nie wychodziła z łó Ŝ ka.
Rzecz jasna, musiała zrezygnowa ć z posady w biurze. Lekarz wypisał jej zwolnienie
na trzy miesi ą ce. Epizod nerwicowy, tak ą postawił diagnoz ę . Lub co ś w tym rodzaju, Irina nie
była w stanie dokładnie powtórzy ć fachowego terminu.
Wiatr poruszył latarni ą , gał ę zie rzucały chybotliwe cienie na dach domu.
Zadzwonił telefon.
Irina spojrzała na zegarek. Za kwadrans trzecia. Kto to mo Ŝ e by ć ...?
Poło Ŝ yła niepewnie dło ń na słuchawce. Dzwonek telefonu w nocy wzbudza przestrach
25216312.004.png
i ka Ŝ e my ś le ć o krewnych i znajomych. Mo Ŝ e kto ś miał wypadek? Mo Ŝ e kto ś zachorował?
Mo Ŝ e zdarzyło si ę co ś znacznie gorszego?
W natłoku my ś li jedna nieustannie wybijała si ę na pierwszy plan: Arnt.
Pokłócili si ę . Chce wróci ć do niej?
Podniosła gwałtownie słuchawk ę .
- Anna? - odezwał si ę zal ę kniony kobiecy głos. Niemłody, trze ź wy .
- Pomyłka - odrzekła Irina.
W odpowiedzi usłyszała głuchy j ę k zawodu.
- Prosz ę spróbowa ć jeszcze raz - powiedziała przyja ź nie.
- Anna i tak nie odbierze. - Głos wci ąŜ pobrzmiewał rozczarowaniem. - Prosz ę
zaczeka ć ! Niech pani nie odkłada słuchawki! Przykro mi, Ŝ e pani ą obudziłam, ale prosz ę mi
po ś wi ę ci ć kilka chwil. Jestem taka samotna. Boj ę si ę !
- Nie obudziła mnie pani, i tak nie mogłam zasn ąć . Prosz ę mówi ć , to mi szybciej
zejdzie czas.
- Jaka pani dobra! Jestem taka samotna. Mój m ąŜ zmarł. Całymi nocami nasłuchuj ę
szmerów. Zało Ŝ yłam dwa zamki na drzwi, ale i tak nie pozbyłam si ę strachu przed
nieproszonymi go ść mi. Mieszkam w kamienicy... - Obca kobieta zawiesiła głos. - Nie
wszystkim mog ę ufa ć . U nas zdarzały si ę włamania...
- Prosz ę wybaczy ć - zacz ę ła ostro Ŝ nie Irina - ale i tak uwa Ŝ am, Ŝ e ma pani wi ę cej
szcz ęś cia ode mnie. Pani m ąŜ umarł. To zabrzmi by ć mo Ŝ e brutalnie, ale... ch ę tnie za-
mieniłabym si ę z pani ą miejscami.
- Co te Ŝ pani mówi?
- Mój m ąŜ odszedł do innej kobiety. Ten ból jest nie do zniesienia.
Zapadła długa cisza. Irina pomy ś lała przez chwil ę , Ŝ e tamta kobieta odło Ŝ yła
słuchawk ę , ale w ko ń cu usłyszała jej głos.
- Musiałam si ę nad tym zastanowi ć . Rozumiem pani ą . Gdyby Ulf miał inn ą ... gdyby
odszedł ode mnie, to chyba czułabym si ę jeszcze gorzej. Pojmuje jednak pani, jak bole ś nie
odczuwam jego strat ę ?
- Oczywi ś cie! Ma pani kłopoty ze snem?
- Szkoda mówi ć !
Odbyły dług ą , serdeczn ą rozmow ę o bezsenno ś ci. O przyczynach braku snu i o
sposobach walki z t ą dolegliwo ś ci ą , a mo Ŝ e raczej o ludzkiej bezradno ś ci wobec niej, je ś li nie
chce si ę ucieka ć do tak drastycznych ś rodków, jak alkohol lub silne lekarstwa.
- Ma pani taki Ŝ yczliwy głos - stwierdziła wreszcie kobieta, która przedstawiła si ę jako
25216312.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin