Psia Pogoda, Czyli O Spotkaniu Lorda Z Damą.doc

(67 KB) Pobierz

PSIA POGODA czyli o spotkaniu Lorda
z Damą
 

 

    Na linii 107 zawsze panował tłok. W godzinach szczytu łokcie decydowały o tym, kto pojedzie. A że te zawsze miałem dobre, nigdy nie czekałem na następny kurs. Leżałem na czyichś plecach, ktoś na moich, a wszyscy byliśmy popychani przez falujący we wnętrzu tłum. Niby zwyczajna rzecz. Aż któregoś dnia...
 
  Stałem twardo zaparty obiema nogami, z jedną ręką wysoko na drążku, z drugą sam nie wiem gdzie – i naraz poczułem, że to, co wgniata się w moje spodnie na de... (na dupie!, no co!), to na pewno nie klucze od mieszkania tego, co za mną. O ty! – myślę sobie. Takiś cwany? Już chciałem się wypiąć w tył i grzmotnąć dupą w jaja tego pedała i odepchnąć go, gdy nagle hamowanie, zakręt, ja zakołysałem się z całym tłumem, a ten za mną, niby jak dla równowagi, łapę mi do przodu i... za rozporek! O, ty! Żebym wtedy mógł się ruszyć! (ale nie mogłem!). Gdybym się mógł odwrócić! (ale gdzie tam!). No i nie wiem, w którym kierunku ta jego gęba! Nawet gdybym się tego drążka puścił, żeby jego łapę od siebie odwalić, to i tak nie wiem, czy do własnego rozporka bym się dostał. Palant jeden! Obmacuje mnie i sam się na mojej dupie podnieca! Dobrze czuję jego pałę!
  I olśnienie: a gdyby... pozwolić? Co dalej mi zrobi? Bo jak na razie to tylko mi jaja głaska i przemierza palcami mojego małego (skromny jestem, wcale nie taki mały, wiem, co to, nie podświrowało się tego czy tamtego?). Na sam czubek mi dojechał, aż mi zadrgało! I jeździ sobie po nim naokoło w te i z powrotem! Ty, bo jak mi stanie, to koniec! Wtedy już mus! Sperma sama poleci! Ty – do kieszeni? Pieniędzy tam nie mam, dziura w podszewce! Ty spryciarzu! Wiedziałeś, po co mi ta dziura? Od razu mi place pod gacie i gołego mi złapał! Impotentowi by stanął, a co dopiero mnie, normalnemu, zdrowemu, potrzebującemu chłopakowi! Spryciarz? Nie, fachowiec! Jaką mi wirtuozowską palcówkę odstawił! Potem dwa ruchy – i koniec, od razu się spuściłem... A on mi jeszcze w jajach mieszał.
  Wychyliłem głowę w tył. Tu gdzieś powinna być jego gęba, czułem żywszy oddech.
  – Puść kieszeń, wysiadam...
  Puścił. W samych drzwiach wyszarpnąłem koszulę ze spodni. Nikt się nie będzie gapił, plamę zakryje. Sam czułem, jak mokro.
  Wysiadłem. Za mną jeszcze kilka osób. Popatrzyłem na zamykające się drzwi. To musiał być któryś z tych trzech, ale który? Ten uśmiechnięty stary karzeł na krótkich nogach? Wzdrygnąłem się. Nie, ręce ma za krótkie. A ci dwaj młodzi gęby mają normalne, obaj gapią się na mnie zupełnie obojętnie. No to kto? O nie, jutro będę bardziej uważny! Ale spryciarz jeden palcówkę mi zrobił naprawdę doskonałą. Pomyślałem, że bez zastanowienia pozwoliłbym mu tak jeszcze raz.
  – Do domu lecisz? – usłyszałem za sobą znajomy głos. To Igor.
  – A gdzie? Myślisz, że na balangę? – odpyskowałem.
  – Co się rzucasz? – prychnął. – Ty zawsze jak nie ciota, to owsiki.
  – Odjebaj się – walnąłem krótko i spojrzałem na jego gębę, całkiem czerwoną, pewnie jak i moja.
  – Sam się odjebaj. Gorąco w tym autobusie, że nie ma czym dychnąć, a ten... – wzruszył ramionami, odwrócił się na pięcie i przyspieszył kroku.
  – Czekaj, co cię nosi, pożartować nie można?
  Nie odezwał się. Nie – to nie!
  Wieczorny spacer z psem. Mój obowiązek. Dobrze, gdy jest pogoda. A tu mży, a ja muszę. Wziąłem kurtkę, niech się stara już nie wywnętrza, że psa to chcieli, a teraz nie ma kto. Bo jak się jeszcze ojciec dołączy...
  Park pusty. Oprócz mojego kundla biega tu jeszcze jeden, trochę większy, rasy poplątanie z pomieszaniem, ale jego właściciela nie widać. Nagle...
  – Masz ogień? – aż podskoczyłem na dźwięk zwykłego ludzkiego głosu. Park niby bezpieczny, blisko osiedla, tu jeszcze nikt nikogo nie napadł, nie obrabował, nie zgwałcił, ale nie chciałbym być tym pierwszym.
  – Nie mam. Nie palę – odpowiedziałem grzecznie.
  – Nie szkodzi. Ja mam.
  Już miałem odpowiedzieć: to po się pytasz, palancie jeden? – ale zamknąłem się. Chłopak, widzę, starszy ode mnie, silniejszy, nie postawiłbym mu się.
  – Chcesz? – wyciągnął do mnie paczkę, a sam już zapalał.
  – Od... – chciałem mu po swojemu, jak przedtem Igorowi, ale znów się zamknąłem.
  – Żebym się odczepił? Coś taki nietykalny? Pogoda pod psem, ani do kogo pyska otworzyć, dobrze, że się chociaż jeden człekopodobny twór trafił, a ten mruczy.
  – To właśnie przez pogodę – nagle chciałem być bardzo grzeczny.
  – W zeszłym tygodniu też tak kapało, pamiętasz?
  Nie pamiętałem.
  – Była tu wtedy fajna dziewczyna. Myślałem, że może dzisiaj też będzie. Szkoda.
  Szkoda; nie dla mnie.
  – Pogadaliśmy trochę.
  O czym można pogadać z dziewczyną? Ani o pogodzie, ani o dupie. Zawsze to takie zarozumiałe, najurodziwsze, nos do góry, a każda ważna co najmniej jak sam pan prezydent (poprzedni).
  – Jak ją sobie przypomnę, to... – westchnął.
  A niech sobie przypomina, co mnie to obchodzi.
  – Wiesz: park pusty, nikogo, tylko ona i ja, podchodzę, trochę nawijam, ona też, a potem bez pardonu pytam: zrobimy numerek? I rączkę jej na swój dres, bo już mi stało. Jak teraz... – i z normalnym uśmiechem złapał się koło rozporka, pokazując mi przez wypchaną nogawkę dresu – wiadomo co. (No twardego kutasa!, a co!)
  Zatkało mnie. Mnie, zawsze wyszczekanego i pyskatego! Ani nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ani gdzie patrzyć: w ten rozporek z grubą nogawką czy w ziemię.
  – I co? – pewnie stałem z otwartą gębą i sam nie wiem, jakim sposobem to pytanie przeszło przez moje gardło. – Dała?
  – No, wiesz... Wszystkiego w parku się nie da, zwłaszcza gdy kapie, rozumiesz. Każda rzecz od początku do końca potrzebuje swojego czasu – odpowiedział miętosząc rozporek i nogawkę. – Za to petting to cudowny wynalazek. Ile się zdąży, tyle jest.
  Słyszałem, nie byłem taki ciemny. Czyta się to czy tamto, nie?
  – Ty ją, czy ona ciebie – szepnąłem, jakbym się bał własnego głosu.
  – Ja ją paluszkiem, ona mnie języczkiem.
  – Wzięła ci...? – zaniemówiłem.
  – I to jak! Po same jajeczka! – uśmiechnął się.
  Gdy to mój mały usłyszał, jak mi stanął! (A jasne, że usłyszał!, on takie rzeczy słyszy wcześniej ode mnie! No i, jak mówiłem, wcale nie jest mały, wiem. Co to, na basen się nie chodzi albo lekcje wf-u olewa?)
  – I co? – złapałem głęboki oddech.
  – A co, jak w tej reklamie: pyszna zabawa! Sam nie wiedziałem, że za jednym razem można ze mnie spuścić tyle spermy. Jak mi potem było dobrze... – i patrzył na mnie, wesoło się uśmiechał i masował się przez spodnie, jakby się w ten sposób onanizował.
  – Spuszczał ci już ktoś? – spytał nagle.
  – Coś ty! – oburzyłem się.
  – Ale sam sobie spuszczasz, nie? – i mrugnął do mnie.
  Co on? Dzieciaka ze mnie robi? No pewnie! Więc skinąłem głową; co będę zgrywał świętego. Regularnie spuszczam, czasami dwa razy, rano i wieczór.
  – Bo wiesz, co mi przyszło do głowy? – powiedział, rozglądając się, ale nikogo nie było.
  Domyśliłem się, co mogło mu przyjść do głowy.
  – Nie... – ja mu od razu odpowiedziałem, że się nie zgadzam, a on:
  – Gdybyś chciał przeżyć coś fajnego, to mógłbym ci wziąć do buzi, po same jajeczka, potem ty mojego i razem byśmy trochę trawniczek zachlapali, co?
  O nie! Za nic! Żeby mi ktoś robił coś takiego? Nigdy!
  – Lord! Do nogi! Wystarczy! – krzyknąłem pełen strachu.
  – Nie bój się, nic na siłę nie robię – odpowiedział spokojnie i na wszelki wypadek znów się rozglądnął; nadal nikogo. – Popatrz, twój Lord z moją Lady ogonki sobie wąchają. Skumali się. Dają nam przykład... Nie chcesz swojego pokazać, nie musisz. A może wolisz pobawić się moim? Dałbym ci, widzisz, że mi stoi. I tak będę musiał spuścić. Głowę dam, że tobie też stoi i że też byś sobie z przyjemnością...
  Pewnie, że mi stoi, i pewnie że bym z przyjemnością, ale gdybym był sam!
  – Szkoda, że nie chcesz – westchnął, ściskając swojego przez spodnie.
  – Bo jeszcze z nikim... – bąknąłem i naraz przypomniałem sobie autobus i tamtą wirtuozowską palcówkę. I jaki potem czułem luz!
  – Ze mną byś nie żałował, słowo. To dużo lepsze niż zabawa samemu w rękach. Zobaczysz, że warto – zachęcał mnie tak przekonywująco! A ja wiedziałem, że miał rację: autobus!
  Musiał wyczuć moje wahanie bo dotknął mnie przez rozporek. Od razu mi twardego wymacał a ja... wyraziłem milczącą zgodę. Chciałem! (a co, nie wolno chcieć?)
  Rozpiął mi rozporek. Wyjął mi (bo chciałem!). Slipy zsunął mi wewnątrz spodni (chciałem; zabawa przez slipy nie byłaby taka wygodna). Jaja też mi do wierzchu wyjął (bo chciałem!, jak wszystko, to wszystko!).
  – Maszszsz tego... Takiego się nie spodziewałem – przyznał (a mój, bo zawsze wszystko słyszy prędzej ode mnie, jak się dumnie wyprężył!). A on mi go od razu wziął na język – i do ust! O nic nie pytał (bo i po co?).
  Ale mi ciągnął! Jak pompka, i jakby mi go połykał: coraz głębiej i głębiej, aż poczułem jego wargi na jajach... Niemożliwe! Całego mi wciągnął! Teraz to się dopiero czuje!
  Warto. I to jak warto! Bo on mi swoimi ustami konia walił! Albo, jak kto woli (bo przecież nie stałem nieżywy jak dupa), dawał się rypać w gębę! A że mi przy tym cały worek miętosił – nie było mocnych, żebym wytrzymał! Przeciągałem, ile mogłem, ale w końcu...
  – Puść... Już...
  Puścił. Sam nie mogłem uwierzyć! Moja sperma waliła daleko na trawnik! (Gdybym to robił w domu, do kibla bym nie trafił, przerzuciłbym muszlę ze trzy razy!). A on mi jeszcze rękami dokończył. Nie miałem siły stać na nogach. Przeżyłem to jak... No jak, jak prawdziwy seks!
  I wtedy mnie jakiś wstyd obleciał (dobrze, że było ciemno, to nie widział mojej czerwonej gęby). Odwróciłem się, wsadziłem małego do spodni (slipy miałem gdzieś tam w portkach opuszczone) i szybko się pozapinałem.
  – Teraz weźmiesz mojego? – usłyszałem; popatrzyłem; sam go wyjął. Biały na tle granatowych spodni, dobrze było go widać.
  Nie chciałem. (Jak ja się teraz wstydziłem! Pierwszy raz widziałem, jak komuś stoi! I pierwszy raz ktoś widział mojego!)
  – Widzisz, ja naprawdę nic na siłę – powiedział spokojnie. – W takim razie sam sobie...
  – W rękach? – spytałem jak półgłupek.
  – Sam sobie do ust nie wezmę – powiedział i zaczął równo tam i z powrotem, a cały czas na mnie się patrzył!
  – Chcesz mi pomóc? – spytał, gdy wbijałem gały w jego pałę jak sroka w kość. – To weź mi jaja do ręki i zrób na nich mały kogel-mogel.
  – Jak...? – naprawdę stałem jak półgłówek!
  – Palcami naokoło, jak potrafisz, jak będziesz umiał.
  Nie musiałem mu wyjmować jajek, był w dresie, wystarczyło gumkę na dół i już wszystko było na wierzchu. Umiałem. Jak tu nie umieć, gdy one są takie gorące i miękkie, i tyle włosów naokoło! Jak je złapałem w garść, nie chciałem puścić! I pałkę mu dotknąłem, aż nie wiem kiedy ona cała została tylko w moich palcach. Nie brałem mu do gęby, nie lizałem (bo nie chciałem), za to konika waliłem mu tak dobrze, że ledwie oddychał! I jak mu poleciało...! Dobrze, że nie na mnie, że zdążyłem się odsunąć!
  – Walisz super – powiedział, a ja mu go jeszcze trzymałem i wcale z ręki nie chciałem puścić (bo nie chciałem, a co?, wcale nieduży, a taki fajny!).
  – Przyjdziesz jutro? – spytał, patrząc w niebo; coraz mocniej zaczynało kapać.
  – Nie wiem – zaprzeczyłem sam sobie, a on już swojego układał w dresie. Gdyby powiedział: „Przyjdź jutro” – to na pewno bym odpowiedział : „Przyjdę.”
  W autobusie – nic. A pilnie zważałem na wszystkich facetów i chłopaków naokoło. Igor też przyjechał, ale wysiadał środkowymi drzwiami, nie widział mnie, poszedł.
  Już się nie mogłem doczekać wieczora! Bez gadania wziąłem Lorda na smycz i wyszedłem, aż się mama zdziwiła. Jeszcze było jasno. Niebo było zachmurzone, ale nie kropiło i było dosyć ciepło. Więc i ludzi tyle, że można by się łokciami obijać jak w autobusie. Wypatrywałem każdego chłopaka z psem; nie byłem pewny, czy dziś bym go poznał. Niestety, nie ma... Byłem zły. Gdybym mu wczoraj dał jasną odpowiedź, to na pewno by przyszedł! No i jak tu się nie wkurzać, gdy mój mały (wcale nie taki mały!) od samego początku mi stanął i stoi!
  Kilka razy przejechał obok mnie jakiś mały gnojek na łyżworolkach, w kasku i w ochraniaczach na łokciach i kolanach. Nawet odstawił piruet naokoło mnie, jakby się chciał popisać. Dupę bym mu skopał! (ale mi się nie chciało). Znów jedzie. Znów koło mnie zakręca. Znów się popisuje? Podłożę mu nogę, niech się wypieprzy! Zahamował. Stanął...
  – Ty, ty masz Lorda?
  – Tak, a co? – zdębiałem.
  – Ten od Damy kazał ci powiedzieć, że nie może, że będziesz wiedział. Skręcił nogę. Gips mu dali... – i odjechał! Teraz to bym temu gnojkowi naprawdę dupę skopał! (ale już gnojka nie było)...
  No i co? Serce waliło mi jak młotem. Gdybym wiedział, gdzie mieszka... A tak co? (A co: a gówno!)
  – Cześć. Jeszcze łazisz? – Igor, nie wiedzieć skąd. Bo Igor psa nie ma. Co? Ma? Bo pląta się tu takie coś rasy nijakiej.
  – Ty, od kiedy macie psa?
  – To nie pies. To suczka. I nie moja. Sąsiada z drugiej klatki. Grzeczność wyświadczam. Paweł nie mógł, bo...
  – Jaki Paweł? – przerwałem, bo coś mi ten pies, to znaczy ta suczka, za bardzo przypominała wczorajszą Lady. No i mój Lord jakby to potwierdzał!
  – Taki Paweł, kolega, nie znasz. Przewalił się na boisku, skręcił nogę i w gips mu dali. Nie mógł wyjść, a pies się wściekał. Nie pasowało odmówić, mam u niego czasem... pomoc.
  Domyśliłem się, że pewnie w nauce. Nie pytałem. Ale – dwóch chłopaków i dwie nogi w gipsie? – to mi za krokodyla nie pasowało!
  – Ty, patrz, co te psy wyrabiają – pokazał Lorda, który bezwstydnie wskakiwał na suczkę.
  – A co mają wyrabiać – warknąłem jak mój Lord, bo ten, teraz, w życiu by mnie nie posłuchał! Jeszcze by na mnie zaczął warczeć! Dopiero bym się wstydu najadł, że pies pana nie słucha. – A jak się ta suczka wabi? – dodałem zaraz.
  – Czekaj no, zapomniałem... jak pani...
  – Dama? – aż mi serce podskoczyło.
  – Coś koło...
  – Lady? (oczywiście wymówiłem bardzo starannie: lejdi?)
  – No! Dokładnie! – potwierdził.
  Byłem w domu! To znaczy, że Igor zna tego chłopaka! I wiem, że to jest Paweł!
  – Igor, a ten Paweł to kto? – spytałem ostrożnie.
  – Co: kto? – powtórzył, ale nie uszło mojej uwadze, że się Igor zmieszał. On musi coś o Pawle wiedzieć! Albo... Nie no, żadne albo! Głowę dam, że Igor musiał z Pawłem to samo! Mieszkają w sąsiednich klatkach, to tym bardziej, okazji nie brakuje!
  – Starszy?
  – Starszy.
  – Przychodził z tą suczką tu do parku?
  – Przychodził. A co się tak wypytujesz? – Igor aż nagle w miejscu stanął. – Zaraz: byłeś tu wczoraj? – spytał po chwili, jakby się zawahał, podczas gdy ja biłem się z własnymi myślami.  
  – Byłem – przyznałem; nie miałem co ukrywać (a co, może miałem?).
  – No to ja... – Igor jakoś dziwnie pokiwał głową.
  – Co: ja? – patrzyłem na niego bardzo uważnie, coś mi się jego mina nie podobała! I mało mu krew nie trysnęła z policzków! (Cholera, bo i mnie zaraz buchnie! Co on się tak na mnie gapi? Już czuję, że mam czerwone uszy!)
  – Nic... Chodźmy dalej, tam mniej ludzi.
  Tu też już prawie nikogo nie było, tylko jakaś facetka, też z jakimś kundlem.
  Lord szalał z damą jak wariat. Oba szalały jak wariaty!
  – A... jak tam twoja kieszeń? – usłyszałem i myślałem, że zaraz padnę.
  – Co? Jaka kieszeń...? – udałem wariata lepszego niż oba te psy.
  – Twoja... – teraz Igor był cały jak burak!
  Nagle wszystko wiedziałem, wszystko! Nie mogłem uwierzyć!
  – To w autobusie wczoraj... to ty?
  – Ja. Wysiadałem za tobą.
  – Ty...? – wciąż jeszcze nie mogłem uwierzyć.
  – Ja... Dziś się za tobą nie zmieściłem. Wepchnął się ten grubas. Musiałem się pchać do środkowych... Przecież od dawna za tobą łażę, nie widzisz?
  – I tyś mi coś takiego zrobił! Ty! – udałem święte oburzenie, ale nawet bym mu, od picu, nie wrzucił na garba tych parę ślizgaczy.
  A on jak mi się odgryzł!
  – A ty z Pawłem co wczoraj robiłeś?
  Koniec... Paweł sypnął.
  – Igor – zacząłem i zamilkłem bezsilny. – Powiedz, co wiesz...
  Usiadłem na ławce. Myślałem, że oto nadciąga ostatnia chwila mojego życia. (Wiedziałem, że nie, ale tak się czułem, nie wolno?)
  – Żeście się tu spotkali, że ci obciągnął, a ty mu zwaliłeś. No i że masz super lorda... A wiem, że masz. Sam się przekonałem. W autobusie już nie mogłem wytrzymać. Poszedłem na całego. Pomyślałem, że jak mnie wykryjesz, to najwyżej zarobię w pychol i nazwiesz mnie pedałem. Dlatego cię wymacałem i zwaliłem ci przez kieszeń.
  – Zwaliłeś mi super – przyznałem, używając słów Pawła.
  – Paweł mnie nauczył. Razem walimy... – Igorowi po tym wyznaniu jakby się zrobiło lżej na duszy. (A mnie – jak kamień z serca!)
  – Paweł to... gej? – spytałem ostrożnie, bo jeśli tak, to by znaczyło, że Igor też!
  – Nie taki jakiś tam gej... – Igor jakby ważył każde słowo. – Delikatny. Nie narzuca się. Nic na siłę. Namawia mnie na swoją dupę, ale ja wiem? Jakoś mi tak... głupio by było to zrobić... – i spojrzał mi w oczy. – To chciał moją, ale też powiedziałem, że nie chcę, a on nie nalegał. I robimy to, co do tej pory, ja jemu, on mnie. Ostatnio... bez niczego.
  – Na golasa?
  – No... Kładziemy się na sobie i spuszczamy się na brzuchach albo na dupach... Wtedy jest fajnie. I robimy wszystko.
  Aż mnie podniosło! Na golasa! Na brzuchach! Na dupach! To dopiero musi być...! I zaraz: jakie wszystko? Co jeszcze można robić? (Naprawdę nie wiedziałem, co jeszcze można, pojęcia o tym nie miałem, wszystko, ale dupy nie? To co? Mój mały też nie wiedział, ale jak mi stanął!)
  – I zawsze mówimy sobie prawdę – ciągnął Igor półgłosem. – Powiedziałem mu, jak w autobusie... Tylko nie mówiłem, komu. A on mi powiedział o wczorajszym spotkaniu. Powiedział, że chętnie by doprowadził do spotkania twojego lorda ze swoją damą. To znaczy, że dałby ci dupy... Ale nie zrób z nim tego za szybko, co? – i tak popatrzył mi w oczy, że się spociłem jak mysz przy porodzie.
  – Dlaczego...? – szepnąłem ledwie żywy. Wsadzić komuś, to by było coś!
  – Bo ja od dawna mam ochotę na twojego lorda... Ja. Ja z tobą.
  O raju niebieski! Igor...! Znów mnie zatkało, zawsze pyskatego i wyszczekanego! Igor chciałby to ze mną?
  – Ale ci stoi... Widać – szepnął. – Dasz...? Palcami, językiem, jak chcesz...
  Chciałem! (a co, nie wolno?)
  Igor już mnie macał przez spodnie. Krzaki gęste, ławeczka, dobre miejsce. Tylko my, cisza, ciemno i te nasze dwa głupie psy. Dałem...
  Igor to prawdziwy wirtuoz. Jaki mi wystrzał zrobił! Prawie taki, jak Paweł! (ale mu tego nie powiedziałem). A jaki był uśmiechnięty, widząc, że mój dalej mi stoi! (a stał, że hej!) Dałem mu się rozebrać od brzucha do kolan ( bo chciałem!). On też swoje spodnie opuścił na kolana i sam mi swojego pokazał (bo chciałem zobaczyć! i to jak!). Ma podobnego jak Paweł, ale Igora chyba jest trochę grubszy (powiedziałem mu o tym, nie zdziwił się). I jaja ma ładne, podobały mi się, te na pewno ma większe niż Paweł, ale włosków ma mniej niż on (tego mu nie powiedziałem, po co?) Musiałem je liznąć. A jak już liznąłem, to się sam wziąłem za tego jego twardo stojącego. Obciągnąłem mu! (to dopiero jest coś!). I spuściłem. Lepiej niż wczoraj Pawłowi! (tego też mu nie powiedziałem, po co?).
  A potem... Ach, ta psia pogoda! (Myślicie, że nam przeszkadzała?, naiwniaki...)
  Igor mnie przekonał. Nie miał z tym żadnych trudności. Zresztą, gdy się widzi Igora na pół gołego, można rozum stracić. A gdy całkiem gołego – w ogóle się rozumu nie ma! (Igor o mnie mówi tak samo). Bawiłem się na jego tyłeczku, ale, no cóż, mój lord jest naprawdę dużego formatu (dwadzieścia i jedna kreska, Igor mi mierzył, a ja jemu: szesnaście i sześć kresek od brzuszka na sam czubek), a do tego jeszcze ma swoją grubość, więc nic dziwnego, że się do damy Igora nie zmieścił, chociaż próbowałem. Gdy go nim dotykałem w ten sam jego środek, myślałem, że zbzikuję! A Igor wtedy jak dupą kręcił!... Zresztą, może by i się zmieścił, ale ja nie chciałem tego na siłę (bo nie chciałem). Musieliśmy to inaczej zaplanować. Obgadaliśmy dokładnie wszystkie szczegóły. Igor wie, co trzeba, coś już tam ma, ale mówił, że to mało, że trzeba coś jeszcze. (Jak wie co, niech załatwia!) I wtedy mam mu wsadzić. I wsadzę! (na całe dwadzieścia i jedną kreskę!, a co?, tak bardzo już tego chcę, że nie wiem...!). W autobusie też macamy się na całego. Stajemy twarzą do siebie i nikt nie ma pojęcia, gdzie wtedy są nasze ręce i co one robią. A niechby ktoś krzywo spojrzał! (To w jaja i parę ślizgaczy na garba, a co!) A spotykamy się u mnie (nie za często, bo starzy), on rozbiera mnie a ja jego, do golasa, i wariujemy lepiej niż Lord z Damą. Spuszczamy się nie tylko na swoich brzuchach i dupach (gdzie jeszcze? – nasza sprawa). To jest dopiero coś! A co będzie, gdy mu wsadzę! Aż mam gęsią skórkę z rozkoszy!
  Umówiliśmy się, że na razie przed Pawłem to tajemnica (jeszcze by mu się druga noga nadwerężyła i poszła do gipsu). A gdy mój lord w pełni zaszczyci damę Igora i przekonamy się, jak to naprawdę jest – obydwaj zrobimy mu niespodziankę (co dwóch to nie jeden, a co trzech... no nie?)
  No to – hej, chłopaki! W górę ptaki! Chata wolna, zaraz przyjdzie Igor!          
                                                                                        ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin