Ostatni Skarb.doc

(42 KB) Pobierz

OSTATNI SKARB
Wiesz kto



Tobie,
bo zasługujesz na najlepsze

    Telenowele są śmieszne. Bawiły nas „Niewolnica Isaura”, „Zbuntowany anioł” czy „Brzydula”. To pokarm dla sfrustrowanych gospodyń domowych i dziewczyn rozpaczliwie szukających przystojnego i jednocześnie wiernego faceta – mówimy. Prosta – żeby nie powiedzieć prostacka fabuła wywołuje u nas nerwowe bóle brzucha i klekot szczęk. Prawdziwa miłość istnieje, zdają się do nas mówić z ekranu... Miłość? Co to jest miłość? To „płacz i zgrzytanie pochwy”, jak mawiała jedna z bohaterek „Lejdis”. Wierność? To chwyt marketingowy speców od reklamy. Można być wiernym, ale chyba tylko Nokii czy swojemu ulubionemu producentowi telewizorów.
    Więc jak to jest?
    Niespełna rok temu poznałem… anioła. Nie był zbuntowany, był mój. Jest mój. Razem przeszliśmy wiele i wiem, że czeka nas jeszcze więcej. Chciałbym niniejsze opowiadanie podarować przede wszystkim Jemu oraz każdej osobie, którą śmieszą telenowele, ale która nie ma nic przeciwko temu, aby prawdziwa miłość i ją wreszcie spotkała.

    Mój chłopak ma najpiękniejsze oczy pod słońcem. Gdy słońce zachodzi, jego oczy nadal zachowują swój blask.
    Mój chłopak ma najradośniejszy uśmiech na świecie. Kiedy przyjdzie koniec świata, jego uśmiech będzie mnie pocieszał przez wieczność...
   Gdy zaczyna się pisać o własnym partnerze, zwłaszcza tym, którego się kocha i ta miłość wydaje się być prawdziwą, a chłopak – tym Jedynym, łatwo popadamy w idealizującą retorykę prosto ze starych Harlequinów. Ale prawda jest taka, że wszyscy takiego Harlequina chcieliby kiedyś doświadczyć. W drodze do życiowej miłości przechodzimy przez szereg romansów; czasami z miłości życia rezygnując, wracamy do przelotnych znajomości, krótkotrwałych uczuć, kręcimy się w kółko i wreszcie powracamy do tego Jedynego. Bo jest po prostu najlepszy. Nawet, jeśli nie jest.

    To opowiadanie miało być erotycznie. Nie będzie. Nie będzie, ponieważ w takich historiach, jak ta, nie da się seksualności oddzielić grubą kreską od serca, od umysłu, od duszy. Wszystkie opowiadania, jakie  dotychczas poznałeś, zapewne były oparte bardziej na marzeniach, na niespełnionych fantazjach autorów, niż na faktach i teraz trudno będzie Ci uwierzyć, że chcę Ci opowiedzieć, jak to naprawdę było z nami.
    Przed Tobą spałem z... raz... dwa... trzy... (liczę)… z... osiemnastoma facetami. Daje to osiemnaście razy być porzuconym. Nie pamiętam imion ich wszystkich. Może to nie jest szokujący wynik, ale wiem, że są tacy, dla których to bardzo dużo. Wiem, że dla ciebie to też sporo. Robiłem z nimi różne rzeczy. Jeśli nie chcesz wiedzieć, jakie, omiń tę część tekstu. Więc całowałem się z nimi, smakowałem ich języków, pieściłem ich sutki i jądra, ssałem penisy i połykałem ich spermę, na kolanach lizałem ich stopy, wąchałem buty oraz skarpetki, połykałem ślinę... robiłem, co tylko zechcieli; niektórym nawet dałem się posuwać w odbyt, a bardzo tego nie lubię – z dwoma było na tyle przyjemnie, że zapomniałem o tym, że to boli. Przypominałem sobie o bólu dopiero następnego ranka, gdy siedziałem na sedesie.
    Uważam, że miałem sporo seksu. Co najmniej dwa razy w miesiącu, i to z innym. To było „magiczne” koło, które chroniło mnie przed deprechą. Zapominałem o samotności. Przypominałem sobie o niej zawsze dzień po, kiedy docierało do mnie, że nigdy więcej tego kogoś już nie spotkam. Tak: czułem się totalnie wykorzystany, lecz w końcu sam na to pozwalałem. Mało tego – marzyłem o tym, by wynająć pokój u parki jakichś masterów, którym, oprócz pieniędzy za wynajem, świadczyłbym wszelkie usługi, spełniałbym ich wszystkie zachcianki, a oni by mieli ze mnie sługę tylko do własnego użytku. Zamierzałem wyjechać do Francji, gdzie bawiłbym się w sneakers, jakiego jeszcze w życiu nie miałem. Miałbym takich panów, o jakich w Polsce mógłbym tylko śnić.
    Nie miałem, bo wtedy pojawiłeś się Ty.
    Byłem niewolnikiem seksu. Nadal jestem niewolnikiem seksu, ale jestem też „niewolnikiem” Twojego serca.
    Niewiele przed poznaniem Ciebie zerwałem z kimś. Z tyranem. Cóż, miałem pana i było nam dobrze, ale tylko w łóżku, a nawet i tam coraz częściej gorzej. Im bardziej mu się oddawałem, im bardziej poświęcałem, tym mniej uczuć dostawałem w zamian. Adam był fatalną w skutkach pomyłką. Dowiedziałem się, że kręcił z kimś na boku. Twierdził, że się bał, że mnie straci – chciał mieć, jak on to nazywał, zabezpieczenie. Nie wiem, jak można myśleć i postępować w ten sposób. Widać można. W każdym razie dałem mu wypowiedzenie ze służby. Dostał to, czego chciał. A potem pojawiłeś się Ty. Nie wiadomo, skąd. Szybciej, niż mógłbym sobie to wyobrazić, dlatego tak trudno było mi w to uwierzyć.
    Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania, gdy spytałeś mnie, nieco niepewnie, lękliwie, czy... czy chciałbym z Tobą chodzić. Czy chciałbym? Jak mógłbym nie chcieć? Takich skarbów, jak Ty, nie znajduje się codziennie.
    W zasadzie po tylu latach samotności sądziłem, że w ogóle takich nie ma. Cóż, może odnalazłem ostatni.
    Nigdy nie zapomnę naszej pierwszej sprzeczki, czy raczej burzliwej dyskusji. Nie zapomnę nigdy, gdy po raz pierwszy Cię pocałowałem, gdy wtuliłem się w Twoje silne ramiona, a jednocześnie miękkie i gładkie, gdy poczułem Twój zapach, a potem ucałowałem Twoje stopy. Chciałem upaść przed Tobą na kolana i upadłem. Chciałem poznać woń Twych stóp i poznałem. Chciałem, byś był także moim władcą i dlatego wtedy zapytałem: kto jest panem? Ale Ty nie chciałeś mnie wykorzystywać. Obce Ci było znęcanie się, traktowanie innych źle. Wiem, że miałeś dylemat. Bycie sługą mnie podniecało, a Ty chciałeś, bym spełniał się również seksualnie, dlatego wymyśliłeś „misiopana”. To jeden ze słodszych pomysłów, jakie kiedykolwiek usłyszałem. Poza tym spodobały Ci się moje pieszczoty. Nikt wcześniej nie lizał Twoich stóp, a ja traktowałem je z największą czcią i wyczuciem. Krążyłem przeciągle języczkiem po mapie Twoich nóżek. Nie pozostawiałem żadnego zakątka niedopieszczonego. Oddawałem Ci się w pełni. To był jeden ze sposobów wyrażania mojej miłości do ciebie. Boże, jak ja Cię kocham!!!  
    Nasza pierwsza randka upłynęła pod znakiem niespodziewanej radości. Niby coś przeczuwaliśmy rozmawiając przez Internet, lecz uprzedzałem Cię, jak zwodnicze to medium. Tyle razy się przez nie pomyliłem.
    Zwykle ludzie, którzy widzą się po raz pierwszy, podają sobie dłoń, rzucają standardowe „cześć”. A Ty objąłeś mnie bardzo mocno i z nieudawanym uśmiechem na twarzy powiedziałeś „nareszcie!”. Weszliśmy do apartamentu, który wynajęliśmy specjalnie na ten dzień. Od razu rzuciłem Ci się na szyję. Pragnąłem być jak najbliżej. Wiedziałem, że teraz już zawsze będę chciał być w tych ramionach, że już zawsze będę pragnął czuć Twój ciepły, słodki zapach. Warto było przeżyć te wszystkie sześć lat bez nikogo, by poczekać na Ciebie.
    W sypialni czekały na nas dwa jednoosobowe łóżka, z niebiesko-białą pościelą z IKEI, które natychmiast złączyliśmy. Zmęczeni legliśmy na nich prędko. Obściskiwaliśmy się jak para kochanków, którzy nie widzieli się przez lata i teraz nadrabiają zaległości. Wszystko działo się po prostu, normalnie. Położyłeś się na mnie niczym ciepła kołderka. Czułem narastające w Twoim ciele pożądanie i olbrzymią, trudną do opanowania, podnietę. Twój naprężony penis dotykał mojego pępka. Wkrótce zacząłeś mnie w ten sposób posuwać – ocierając penisa o mój brzuch. Całowałeś mnie przy tym bez opamiętania; nasze płyny ustrojowe zlały się w jedno, podobnie jak nasze ciała, nasze myśli i nasze pragnienia. Niczego się nie baliśmy. Kochaliśmy się tak, jak się kochać powinno w tę jedną wyjątkową warszawską zimową noc. Wreszcie Twój mały zawędrował do moich ust (na samo wspomnienie o tym znów się podniecam). Pierwsze pchnięcie. Kolejne. Pocałunek. Liźnięcie jąder. Głębokie wejście Twojego fallusa. Sapanie z rozkoszy. Jęki. Ślina. Moc prawdziwego seksu. Sperma. Połyk. Przytulenie. Miłość.
    Chwilę potem doszedłem i ja.
    Wybraliśmy się po tym na krótki spacer. Szliśmy pod rękę jedną z warszawskich uliczek, na której o tej porze nie było zupełnie nikogo, ani jednej osoby. Szliśmy już jako para. Taka prawdziwa, przeznaczona, spełniona i z wielkimi nadziejami na przyszłość.
    Od tego momentu minęły już cztery lata. Jak widać, nadzieja nie zawsze jest matką głupich i naiwnych. Nadal jesteśmy razem. I nadal równie mocno się kochamy.

    Dziękuję Ci za to, że po prostu jesteś.

                                                                                                                                     Wiesz kto

Zgłoś jeśli naruszono regulamin