List do Ciebietomekkkk2
Grześ, piszę to w ogromnym bólu serca, który mi towarzyszy. Piszę, wiedząc, że wszystko, co miało sens, odeszło razem z Tobą. Piszę, bo czuję ochotę wygadania się. Chcę pokazać wszystkim, jak bardzo Cię kocham. Chcę, żebyś wiedział, ile dla mnie znaczysz i znaczyć będziesz. Może Ty nigdy tego nie przeczytasz. A jeśli przeczytasz, na pewno będziesz wiedział, że to ja piszę do Ciebie. Siedziałem często na czaterii, przeglądałem stronki Fellow w poszukiwaniu tego jedynego, tego króla z bajki. Kiedyś napisałem parę słów do pewnego chłopaka. Miał na imię Grzesiek. To byłeś Ty. Ale wtedy nie odpisałeś. Pewnie już masz kogoś lub po prostu szukasz kogoś innego – pomyślałem. Jednak w następnym tygodniu znów wysłałem do Ciebie wiadomość. W końcu odezwałeś się na gg. Miło mi się zrobiło. Widząc Twoje zdjęcie, zrobione „od tyłu”, nawet te same podkoszulki! – w pierwszym odruchu pomyślałem, że jesteś... dobrze mi znanym moim najlepszym kolegą! Bo coś w tym musi być! Jednak po opisach i notce na Fellow zorientowałem się, że to nie Ty... A po pewnym czasie – że masz kogoś... Kiedyś, przeglądając Twój profil, wszedłem na komentarze i zobaczyłem... Zorientowałem się, że jesteś z chłopakiem, który jest dobrze znany w naszym środowisku jako oszust i wykorzystywacz. Znam go dobrze, bo kiedyś był z moim kolegą, którego zdradził. Nie wiedziałem, co robić. Powiedzieć Ci, kim jest ten chłopak, czy ukrywać przed Tobą tę prawdę. Ta myśl nie dawała mi spokoju. Wahałem się to w jedną, to w drugą stronę. Zastanawiałem się, dlaczego Ty, chłopak, który w ogóle mnie nie zna, i którego ja nie znam, z którym rozmawiam tylko na gg, wówczas jeszcze bardzo rzadko, miałbyś mi uwierzyć? Pewnego niedzielnego wieczoru odważyłem się i pierwszy zagadałem do Ciebie. Zwykła wymiana zdań: co robisz, skąd jesteś?, gdzie chodzisz do szkoły? itp. Okazało się, że jesteś z mojego miasta! Po krótkiej rozmowie pomyślałem: fajny chłopak... ale widać, że bardzo zakochany w swoim obiekcie westchnień. Jednak nie odważyłem się powiedzieć Ci wtedy tej prawdy. Kolejne dni przynosiły coraz dłuższe rozmowy, jakbyśmy stawali się sobie coraz bliżsi. Każdy z nas na własny sposób otwierał się przed drugim. Poznawaliśmy swoje sekrety, a największym było to, że wiedzieliśmy o sobie, że wyznaliśmy sobie skrywaną przed całym światem tajemnicę: jesteśmy gejami... Każdego dnia rozmowy wydłużały się, trwały już po parę godzin. Później zaczęliśmy też pisać do siebie smsy. To musi coś znaczyć – myślałem. Wiedziałem, że na razie nie mam co liczyć na bliższą znajomość z Tobą, bo już masz kogoś, kogo kochasz. A ja byłem samotny, ale coraz bardziej w Tobie zakochany. Myślałem o Tobie, zacząłem planować pewne rzeczy, zacząłem nawet wierzyć, ze kiedyś będę z Tobą w naszym wymarzonym domku w górach, z widokiem na łąkę, po której biegałyby sarny. Tak mijały tygodnie. Twój związek z tym „wymarzonym” chłopakiem zaczął się rozpadać. Nie z mojej winy czy z Twojej, mojego ukochanego, ale z winy tamtego chłopaka. Stopniowo zaczął pokazywać swoje drugie oblicze. Grześ, kiedyś mi napisałeś: „Już trzy tygodnie nie widzieliśmy się, on ciągle nie ma czasu, więc co to za związek?” – pocieszałem Cię. Próbowałem Ci uświadomić, że powody mogą być różne, żebyś... żebyś był przygotowany na różne sytuacje. Ale tylko ja znałem prawdę. A tej wciąż nie mogłem Ci powiedzieć. Wymyślałem różne podteksty, próbowałem „okrężnymi drogami” dać Ci coś do zrozumienia, ale bałem się powiedzieć Ci tego wprost. W pewien poniedziałek wreszcie spotkaliście się. Chciałeś powiedzieć mu wszystko, jak on bardzo Cię ranił tym, że się tak długo nie widzieliście. Jednak skończyło się na tym, że padliście sobie w objęcia, zaczęliście się całować i... Jaki byłeś szczęśliwy, gdy wróciłeś, gdy mi to pisałeś, jak wierzyłeś w niego, jak ufałeś jego każdemu słowu. Było mi przykro. Ten oszust zadaje Ci cierpienie. Oszukuje Cię i będzie to robił, aż Cię po prostu wykorzysta i wtedy wszystko się skończy. Dla Ciebie to byłby cios. Postanowiłem Cię przed tym uchronić. Oszczędzić Ci tego. Zacząłem mówić półotwarcie, że myślę, że tamten Cię oszukuje. Nie zdradzałem jeszcze żadnych szczegółów, mówiąc, że to wszystko to tylko moje przypuszczenia. Jednak Ty byłeś zaślepiony tą miłością. Pomyślałem: jeśli do tygodnia się wszystko nie wyjaśni, powiem Ci całą prawdę, powiem Ci wszystko, co wiem o tym chłopaku. Choćbym miał stracić przyjaciela, ale zaoszczędzę Ci potem innych przykrości. Podczas następnej rozmowy Ty myślałeś już inaczej. Może zastanowiłeś się nad moimi słowami? Minęła Ci radość i podniecenie tamtym spotkaniem, a wróciła szara rzeczywistość. Poczułem pewnego rodzaju ulgę i pomyślałem: Grześ zaczyna coś rozumieć. Reszta tygodnia minęła nam bardzo spokojnie, jak zwykle, na pisaniu na gg i wymianie sms’ów. W sobotę byłem w uczelnianej czytelni nadrobić trochę zaległości. Po powrocie zasiadłem do komputerka, żeby z Tobą porozmawiać... Ten wieczór był chyba najgorszy w Twoim życiu. Wyznałeś mi, że od pewnego czasu zaczął się do Ciebie odzywać na gg... były chłopak Twojej aktualnej miłości. Przypadkiem wszedł na Twój profil, przeczytał komentarze, odkrył prawdę. Jednak on też nie chciał Ci wcześniej powiedzieć nic, oprócz paru ironii. Jednak tego wieczoru odważył się i napisał Ci, jak tamten strasznie go zranił. Dwa lata już byli razem w tym związku, gdy pewnego wieczora, gdy przyszedł do niego, zastał go w łóżku z innym chłopakiem. Te słowa skopiowałeś mi i dodałeś rozpaczliwie pytanie: komu masz wierzyć? Czy to może być prawdą? Wtedy odważyłem się powiedzieć i ja. Napisałem Ci, że wiem, kim jest ten chłopak i że to jest prawda. I że jeśli chcesz cierpieć, to go dalej kochaj. A jeśli masz chociaż trochę zdrowego rozsądku, jak najprędzej zerwij ten związek, po co masz cierpieć. Pocierpisz teraz, a potem czas wszystko zaleczy i jakoś Ci się ułoży. Niech to wszystko już będzie za Tobą. Załamałeś się. To był pierwszy Twój związek i pierwsze rozstanie, takie brutalne rozstanie. Chciałem Ci pomóc, ale nie wiedziałem, jak. Nie mogłem Cię ani przytulić, ani dać buziaka na pocieszenie. Nic nie mogłem zrobić, oprócz pocieszającej rozmowy na gg i paru wspierających sms’ów. A tak naprawdę to cały czas moje serce pękało z bólu, że moja ukochana osoba tak się męczy. Przeszedł kolejny tydzień, trochę gg, trochę sms’ów. Wydawało mi się nawet, że szybko dochodzisz do siebie, że próbujesz go zapomnieć, chociaż pewnie w głębi serca myślałeś o wszystkim, co was łączyło. Od wtorku już pisało mi się z Tobą bardzo wesoło i przyjemnie i... Postanowiliśmy się spotkać. W ten piątkowy wieczór... To były Andrzejki. Spotkać się, pójść razem gdzieś na długi spacer i po prostu pogadać. Stres miałem niesamowity, jak zwykle, jak pewnie każdy przed takim spotkaniem. Chciałem wypaść przy Tobie jak najlepiej. Ty pewnie też... Umówiliśmy się na 18:30. Jesteś... Pierwsze minuty wcale nie były takie głuche. Ja lubię dużo mówić i nawijałem cały czas. Ale czułem się szczęśliwy, było mi dobrze w Twoim towarzystwie. Zabrałem Cię na spacer w moje ulubione miejsca. Spacerowaliśmy ponad godzinę, później pojechaliśmy do Katowic. Pokazałem Ci budynek mojej uczelni, połaziliśmy po wieczornym, rozświetlonym mieście. Mieliśmy dużo czasu. Potem wróciliśmy, zaparkowałem autko na boku i dalej gadaliśmy, bardzo długo. Wiedziałem, że to za krótki czas od ostatniego Twojego związku, żebym sobie robił jakieś nadzieje, ale cieszyłem się, że mam takiego kumpla, którego – ja! – bardzo kocham, chociaż Ty o tym nie wiesz. Miałem nadzieję, że może i w Tobie obudzi się podobne uczucie. Uczucie do mnie. Pożegnaliśmy się przed 23:00. Ale jeszcze pisaliśmy smski. Czułem się wspaniale, byłem uradowany, że dalej chcesz ze mną pisać. Sobota minęła bardzo smętnie. W domu mieliśmy gości. Pozjeżdżali się wszyscy wujkowie i ciotki. Kiedyś to lubiłem, ale nie teraz. Wolałbym posiedzieć na gg i pogadać z Tobą, niż słuchać ich jakiś głupich historii. Miałem ochotę po prostu zasnąć, aby przeczekać to wszystko. Najmilszym momentem tego wieczoru był smsek od mojego ukochanego. Od Ciebie. Pomyślałem: myśli o mnie i martwi się, co porabiam, chociaż go uprzedziłem, że dziś nie będę mógł siedzieć przy kompie. Aż mi serduszko mocniej zabiło, gdy czytałem tych kilka zwykłych słów. Wtedy też zrozumiałem, jak bardzo Cię KOCHAM. Jednak w poniedziałek nie było już tak kolorowo. Gadaliśmy trochę, ale potem ja zrobiłem coś głupiego. Poczułem coś, taką potrzebę, taki mus... Zszedłem z gg i pojechałem w to miejsce, gdzie byłem z Tobą. Napisałem Ci esa. Ty odebrałeś go tak, jakbym chciał sobie coś zrobić. Martwiłeś się o mnie... Gdy wróciłem do domu, gdy ponownie wszedłem na gg, przeżyłem pierwszy ból, pierwsze cierpienie swojej miłości. Napisałeś mi, że nie chcesz teraz żadnego związku, że nie jesteś gotowy nikogo pokochać. Żebym nie robił sobie żadnych nadziei. Przeżyłem szok. Ktoś, kogo kocham, pisze mi, że nie chce, że nie może, że nie jest gotowy ze mną być. Czarna rozpacz. Chciałem się zapaść pod ziemię, chciałem skończyć z sobą... Z trudem wziąłem się w garść. Pomyślałem, że może jeszcze nie wszystko stracone, że może jeszcze się uda. Spotkaliśmy się następnego dnia. Pojechaliśmy na spacer nad pobliski zalew. Pogadaliśmy trochę, ale nikt z nas nie poruszył wczorajszego zdarzenia. Później pojechaliśmy na zakupy i odwiozłem Cię do domu. Było mi z Tobą dobrze. Bardzo lubiłem przebywać w Twoim towarzystwie. Lubiłem patrzeć, jak się uśmiechasz, lubiłem słuchać Twojego głosu. Było mi z Tobą miło i wesoło. To mi wystarczyło, żeby czuć się szczęśliwym. Kolejne dni sprawiały, że znów stawaliśmy się sobie bliżsi. Więcej pisaliśmy do siebie, nawet po pięćdziesiąt smsów dziennie. Było fajnie, bardzo miło. W sobotę przeżyliśmy wspólny, bardzo pozytywny szok. Oglądaliśmy zdjęcia i okazało się, że byliśmy kiedyś przyjaciółmi z przedszkola! Podobno zawsze pożyczałem od Ciebie pastę do zębów, co bardzo Cię denerwowało. Mimo to byliśmy kumplami, leżakowaliśmy obok siebie, bawiliśmy się wspólnie tymi samymi zabawkami. Gdy mi to przypomniałeś... Pomyślałem: może to jakiś znak? Okazało się, że Ty pomyślałeś tak samo... Potem na gg mi napisałeś, że może kochany Bóg chce nam coś przez to powiedzieć? Nadszedł niedzielny wieczór. Mieliśmy się spotkać. To było nasze trzecie spotkanie. Umówiliśmy się niedaleko Twojego domu, zabrałem Cię do auta i pojechaliśmy w ustronne miejsce. Usiedliśmy na tylnym fotelu. Obiecałem Ci, że Cię przytulę, więc zrobiłem to. I zaczęliśmy się całować. Było cudownie, nie mogłem przestać... Jakie miałeś cudowne usta... Chciałbym, żeby tak było zawsze. Jednak to spotkanie trwało bardzo krótko. Nie miałeś czasu, musiałeś wracać. Odwiozłem Cię. Jeszcze potem trochę pojeździłem po mieście. Czułem się szczęśliwy, ale coś nie dawało mi spokoju, coś sprawiało, że we mnie ten uśmiech gasł. Zrozumiałem: Ty w ogóle nie okazywałeś swojej czułości, wszystko traktowałeś bardzo obojętnie, nawet te pocałunki. Gdy wróciłem do domu, dowiedziałem się, czemu miałem takie wrażenie. Wiadomość: „Było miło, ale nadal nic do Ciebie nie czuję. Nie zaiskrzyło.” Nic nie zaiskrzyło? Jak to nie? Moje serducho cały czas iskrzy! Wręcz płonie z miłości do Ciebie... Pierwsza myśl: naprawdę skończyć ze sobą. Moje życie nie ma sensu. Kurcze, jak to jest, że tak to boli! Czemu Ty zamykasz drzwi przed swoją miłością, czemu nie dostrzegasz tego, jak bardzo Cię kocham! Na szczęście ta głupia myśl mi minęła. Chociaż trwa ona we mnie do teraz, wiem, że to nie jest żadne wyjście. To tylko ucieczka. Głupia ucieczka. Poddanie się całemu światu... Potem pogadaliśmy jeszcze trochę na gg. Powiedziałeś, że to dzisiejsze spotkanie miało być taką próbą, czy Ty coś do mnie czujesz. Jak to? Jeśli jeszcze nie czuje się coś do kogoś, to jedno spotkanie nie sprawi, żeby było inaczej. To jest w sercu! Myślę, że za szybko wszystko się potoczyło. Najgorsze jest to, że Ty nie dajesz NAM żadnej nadziei. Jednak ja mam nadzieję. Nikt nie ma takiej nadziei, jak ja. Myślałem – i nadal tak myślę – że to właśnie Ty jesteś tą osobą, która poda mi rękę, kiedy stanę na balustradzie Życia. Że powiesz mi: Nie przejmuj się, razem wszystko zwyciężymy, każdy problem, każdy ból... Przecież tyle rozmów... to też coś znaczy. Jedno spotkanie nie może tego wszystkiego przekreślić, skończyć to wszystko tak na amen... Może jednak... może... może... Może jednak nie!... Coś za dużo tu tych „może, może..” A jednak. Może gdybyś był przy mnie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale Ciebie nie ma. Obiecaliśmy sobie miesiąc próby, przez który będziemy „tylko” dobrymi przyjaciółmi, tymi z przedszkola... Ale czuję, że Ty chyba masz mnie dość i nawet tej próby już nie chcesz. Trapiła mnie jeszcze jedna tajemnica, którą odkryłeś. Czy ona zraziła Cię do mnie? Okłamałem Cię na początku. Przedstawiłem Ci się jako Przemek, a ty odkryłeś, że w przedszkolu byłem Tomkiem. Może dlatego to wszystko? Może właśnie to moje kłamstwo sprawiło, że nie jesteśmy razem? Tamten też Cię okłamywał. Dlatego – nie chcesz więcej kłamstw? Może ja nie zasłużyłem sobie na kogoś takiego, jak Ty. Ale wiedz, że zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym... Grześ, wiem, że to, co tu napisałem, przerodziło się w moje wyznanie miłości, ale cóż jest złego w wyznaniach? Cały czas mam w pamięci ten cytat: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Co mam robić, kiedy kocham, a nie jestem kochany... Nie zdążysz mnie pokochać. A mieliśmy tyle planów, tyle wspólnych celów. Chcesz to wszystko przekreślić? Tak po prostu? Miłości nie można poddawać żadnej próbie. Bo nie kocha się tylko „na próbę”. Chciałbym wierzyć w tę miłość. „Chce znów wierzyć w miłość, mieć siłę, żeby wstrzymać łzy”. Sam się męczę i innym też zadaję ból. Choćby Tobie. Widzę Twoje cierpienie. Dalej, rodzicom, którzy pytają, dlaczego mam czerwone oczy i żebym się nie tłumaczył, że „coś mi wpadło do oka”, bo widzą, że to od płaczu. Jaki jest powód? Co się stało? Co się dzieje?... Nie powiem. Oni o mnie nie wiedzą. Nie chcę, żeby się martwili. Ale jak ukryć to, skoro po nocach nie śpię, z płaczem wciskając głowę pod poduszkę, a w dzień myślę tylko o Tobie. Mam jeszcze wiarę i ona mnie trzyma przy życiu, ale co będzie, gdy ją strącę. Co wtedy zrobię? Nie wiem... Grześ, jeśli to czytasz, przepraszam. Przepraszam za to, że się pojawiłem w Twoim życiu. Przepraszam, że sprawiam ci teraz ból. Przepraszam, że się w ogóle urodziłem. Czy warto iść pod prąd? Sam nie umiem odpowiedzieć sobie na to pytanie. Odpowie tylko serca głos. ...Trochę nieszczęśliwy ten koniec. Lubię pisać i zawsze chciałem napisać opowiadanie. O sobie i o Tobie. O nas. Przez cały czas, kiedy pisaliśmy do siebie na gg, gdy smsowaliśmy, układałem sobie plan, jak je napiszę, jakie ono będzie. Plan – marzenia, które chcę, żeby się spełniły. Jednak koniec miał być inny. Pamiętasz? Powiedziałem Ci kiedyś: Zbuduj dla mnie dom, cały ze szkła, abyśmy mogli razem patrzeć w gwiazdy... Właśnie NAS wyobrażałem sobie w takim domku. Piękny dom u stoku góry, nad rzeczką, wchodzę, widzę piękne wnętrze, salon, sypialnia, w niej ogromne łóżko, i my przytuleni do siebie, wpatrujący się w gwiazdy, przez szklany dach naszego domu, który sami zbudowaliśmy. Dziś, na drugi dzień po tym wszystkim, oczywiście dalej myślę i dalej marzę. Nie mogę przestać i nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę. Po południu pojechałem w to miejsce, w którym spotkaliśmy się wczoraj. Siedziałem w samochodzie, wpatrując się w ten skrawek ziemi, który wtedy był mi wszystkim. Bo Ty byłeś tu ze mną. Szkoda, że tak to się skończyło. A może jednak nie? Może powinienem mieć jeszcze nadzieję. Znajomi mówią mi: walcz! Próbuję, ale walczyć o Ciebie – to jak walka z wiatrakami. Przegram. Bo o co mam walczyć ? O utracone nadzieje, których się tak kurczowo trzymam, o coś co nigdy się nie spełni? Pobyłem tam chwilę – i odjechałem. Przejeżdżałem obok miejsca, gdzie mieszkasz. Chciałem, żeby to wszystko okazało się snem. Proszę obudźcie mnie, niech ktoś sprawi, żeby Grześ mnie pokochał, żebyśmy byli razem. No, ale to wołanie, to i tak jak głową o ścianę. Nikt i nic tego nie zmieni, niestety. Grześ, proszę Cię o jedno: jeśli by się zdarzyło, że Ty ten list przeczytasz, zapytaj SIEBIE jeszcze raz: Czy na pewno nie mamy już żadnych szans? tomekkkk2
ostryas