Królowa Lata roz.1-4.pdf

(195 KB) Pobierz
James Patterson
ebook by katia113 1
 
260313812.002.png
PROLOG
Król Lata ukląkł przed nią.
- Czy dokonujesz wyboru świadoma ryzyka chłodu zimy?
Patrzyła na chłopaka, którego pokochała. Nigdy nawet przez myśl jej nie
przeszło, że może nie być człowiekiem. Teraz zaś jego skóra promieniała,
jakby migotały pod nią płomienie. Wydawała się taka niezwykła i piękna, że
nie mogła oderwać oczu.
- Tak.
- Czy rozumiesz, że jeśli nie jesteś tą jedyną, będziesz musiała nosić
brzemię chłodu Królowej Zimy, nim kolejna śmiertelniczka nie odejmie próby?
I ostrzeżesz tą śmiertelniczkę, by mi nie ufała? – Zamilkł, spoglądając na nią
ze smutkiem.
Skinęła głową.
- Jeśli mi odmówi, będziesz przekazywać ostrzeżenie kolejnym
dziewczętom. I nie ustaniesz, dopóki któraś się nie zgodzi. Ty zaś zostaniesz
uwolniona od chłodu.
- Rozumiem. – Uśmiechnęła się uspokajająco, po czym podeszła do krzewu
głodu. Liście musnęły jej ramiona, gdy pochylała się, by sięgnąć pod gałęzie.
Oplotła palce wokół kostura Królowej Zimy. Kij był zwyczajny, wytarty, jakby
niezliczone dłonie dotykały niegdyś drewna. Ale o tych rękach, innych
dziewczynach, które znalazły się tu przed nią, nie chciała myśleć.
Czekała przepełniona nadzieją i strachem.
Przesunął się za jej plecami. Szelest drzew stał się niemal ogłuszający.
Blask bijący od jego skóry i włosów przybrał na intensywności. Na ziemi
ścielił się jej własny cień.
Szepnął:
- Błagam, niech to będzie ona…
Trzymała kostur Królowej Zimy pełna nadziei. Przez chwilę wierzyła, że się
udało, ale potem przeszył ją chłód, jakby okruchy lodu zaczęły krążyć nagle w
jej żyłach.
- Keenan! – krzyknęła.
Ruszyła chwiejnie w stronę Króla Lata, ale on odszedł. Jego skóra już nie
promieniała.
Została sama, za towarzysza mając jedynie wilka. Mogła tylko czekać, żeby
powiedzieć kolejnej dziewczynie, jakim szaleństwem jest zakochać się w
Keenanie i mu zaufać.
ebook by katia113 2
 
260313812.003.png
ROZDZIAŁ 1
Widzący, innymi słowy ludzie z darem Wzroku… przeżywają bardzo zatrważające
spotkania z [WRÓŻKAMI, które nazywają Sleagh Maith albo dobrym ludem].
- Sekretne królestwo (The Secret Commonwealth),
Robert Kirk i Andrew Lang (1893)
- Czwórka do bocznej łuzy. – Aislinn wykonała zdecydowane, szybkie
pchnięcie kijem; bila wpadła do otworu z miłym dla uszu stukotem.
Jej przeciwnik, Denny, wyznaczył trudniejszy cel w narożniku. Aislinn
przewróciła oczami.
- Co? Śpieszy ci się?
Wskazał kijem w wybranym wcześniej kierunku.
- Jasne – rzuciła i dodała w myślach: „Skupienie i kontrola, tylko o to w tym
chodzi”.
Wbiła dwójkę.
Denny skinął głową, z jego strony to prawie była pochwała.
Aislinn okrążyła stół, zatrzymała się, potarła kij kredą. Dobiegające zewsząd
trzaski zderzających się bil, przytłumione śmiechy, a nawet potok country i
bluesa, nieprzerwanie płynący z szafy grającej, pomagały jej się skupić na
rzeczywistym świecie – tym należącym do ludzi, bezpiecznym. Niestety, nie
był to jedyny świat. Czasem jednak, w chwilach takich jak ta, Aislinn udawało
się zapomnieć o istnieniu drugiego świata – tego potwornego.
- Trójka w róg. – Spojrzała na kij. To będzie dobry strzał.
„ Skupienie. Kontrola.”
I wtedy po jej ciele rozeszło się ciepło. Wróż, którego zbyt gorący oddech
poczuła na karku, wąchał jej włosy. Wbijał jej w skórę ostro zakończony
podbródek. Zainteresowanie Szpiczastej Twarzy zdecydowanie nie sprzyjało
skupieniu.
Uderzyła, ale trafiła tylko białą bilę.
Denny wziął kulę do ręki.
- Co to było?
- Strzał do chrzanu?
Zmusiła się do uśmiechu, patrząc na towarzysza, na stół, wszędzie, tylko
nie w kierunku hordy istot wchodzących przez drzwi. Ale co z tego, że Aislinn
odwróciła wzrok, skoro i tak je słyszała: śmiechy i piski, zgrzytanie zębów i
trzepot skrzydeł, kakofonię, przed którą nie mogła uciec. O tej porze wróżki
tłumnie wylegały na ulice – z jakiegoś powodu czuły się swobodniej po
zmierzchu. Naruszały jej przestrzeń, odbierając szansę na spokój, którego
tak pragnęła.
ebook by katia113 3
 
260313812.001.png
Denny nie przyglądał się jej badawczo, nie zadawał niewygodnych pytań.
Po prostu zasygnalizował gestem, żeby odsunęła się od stołu, i zawołał:
- Grace, skarbie, puść coś dla Ash.
Przy szafie grającej Grace wybrała jeden z niewielu utworów
nieutrzymanych w stylistyce country i bluesa, Break Staff Limp Bizkit.
Kiedy popłynęły dziwnie kojące słowa, wyśpiewywane grobowym głosem
wyrażającym wściekłość, która aż ściskała żołądek, Aislinn uśmiechnęła się.
„ Gdybym tylko mogła sobie ulżyć, wyładować na wróżkach lata złości…”
Przesunęła ręką po gładkim, drewnianym kiju, obserwując, jak Szpiczasta
Twarz wiruje przy Grace. „Zaczęłabym od niego. Tutaj. Teraz.” Przygryzła
wargi. Oczywiście wszyscy by pomyśleli, że ześwirowana, gdyby zaczęła
znienacka wymachiwać kijem. Wszyscy poza wróżkami.
Nim piosenka dobiegła końca, Denny wbił pozostałe bile.
- Nieźle. – Aislinn podeszła do stojaka i odłożyła kij na wolne miejsce. Z tyłu
Szpiczasta Twarz zachichotał, wysoko i przenikliwie, i wyrwał jej kilka włosów.
- Jeszcze jedna partyjka? – Ton głosu Denny’ego zdradzał, że zna
odpowiedź. Miał dobrą intuicję.
Szpiczasta Twarz otarł się o jej włosy. Aislinn chrząknęła.
- Może innym razem?
- Jasne. – Denny zaczął rozkręcać swój kij. Stali bywalcy nigdy nie
komentowali jej huśtawek nastroju ani dziwacznych nawyków.
Odeszła od stołu, mrucząc pod nosem słowa pożegnania, umyślnie nie
patrząc na wróżki. Przestawiały bile, wpadały na ludzi – robiły wszystko, żeby
sprawić kłopoty – ale nie wchodziły jej w drogę tego wieczoru, jeszcze nie.
Zatrzymała się przy stole najbliżej drzwi.
- Spadam.
Jeden z chłopaków wyprostował się po wykonaniu niezłego
kombinowanego strzału. Pogładził swoją kozią bródkę.
- Czas na kopciuszka?
- Wiesz, jak to jest. Trzeba dotrzeć do domu, zanim zgubi się pantofelek. –
Uniosła stopę w podniszczonej tenisówce. – Nie ma sensu kusić księcia.
Prychnął i odwrócił się w stronę stołu.
Wróżka o sarnim spojrzeniu przemknęła przez klub – chuda jak szczapa,
była jednocześnie wulgarna i zachwycająca. Duże oczy nadawały jej twarzy
zdumiony wyraz. Sprawiały, że wydawała się słaba, niewinna. Ale wcale taka
nie była.
„Żadna z nich nie jest”.
Kobieta przy stole obok strzepnęła popiół do przepełnionej popielniczki.
- Do zobaczenia za tydzień.
Aislinn skinęła głową, zbyt spięta, żeby odpowiedzieć.
Wykonując tak szybki ruch, że śmiertelnik ujrzałby tylko rozmazaną plamę,
Sarnie Oczy wysunęła gwałtownie cienki, niebieski język w kierunku wróża z
kopytami. Cofnął się, ale strużka krwi i tak spłynęła po jego zapadniętych
policzkach. Winowajczyni zachichotała.
ebook by katia113 4
 
Aislinn mocno przygryzła wargi i uniosła rękę, żeby pomachać Denny’emu
po raz ostatni. „Skup się”. Usilnie starała się iść spokojnie i zachować zimną
krew, chociaż przepełniające ją emocje bardzo to utrudniały.
Wyszła na zewnątrz, mocno zaciskając zęby, by nie palnąć czegoś
głupiego. Chciała się odezwać, powiedzieć wróżkom, żeby się wynosiły.
Wtedy sama nie musiałaby odchodzić. Ale nie mogła. „Nigdy”. Gdyby to
zrobiła, poznałyby jej sekret, odkryłyby, że je widzi.
Nie miała innego wyjścia, musiała dochować tajemnicy. Babcia wpoiła jej tę
zasadę, nim Aislinn nauczyła się pisać własne imię. „ Nie podnoś głowy i
trzymaj buzię na kłódkę”. Strategia polegająca na ukrywaniu się wcale jej się
nie odpowiadała, ale gdyby zdradziła się choć słowem, że miewa tak
buntownicze myśli, babcia zamknęła by ją na cztery spusty i zmusiła do nauki
w domu. A to oznacza zero bilardu, zero imprez, zero wolności i zero spotkań
z Sethem. W gimnazjum wystarczająco długo musiała znosić takie
ograniczenia.
„Nigdy więcej”.
Dlatego, Hamując wściekłość, Aislinn ruszyła do centrum, szukając
względnego bezpieczeństwa, jakie zapewniały żelazne pręty i stalowe drzwi.
Czy to w czystej postaci, czy jako stop, żelazo szkodziło wróżkom, a zatem
cudownie poprawiało jej nastrój. Pomimo niechęci do niewidzialnych istot
przemierzając ulice uważała Huntsdale za swój dom. Wybrała się kiedyś do
Pittsburgha, włóczyła po Waszyngtonie, zwiedziła Atlantę. Wszystkie te
miejsca były dość sympatyczne, ale także zbyt dobrze prosperujące, zbyt
żywe, wypełnione nazbyt dużą ilością parków i drzew. Huntsdale nie
prosperowało dobrze. I to od wielu lat. Dzięki temu wróżkom nie wiodło się
tutaj najlepiej.
Odgłosy ich hulanek dochodziły z większości uliczek, które mijała. Nie było
to najmilsze, ale i tak bardziej znośne od tłumu wróżek szalejących w
centrum handlowym w Waszyngtonie czy ogrodach botanicznych w
Pittsburghu. Próbowała pocieszyć się tą myślą. W Huntsdale było mniej
wróżek i mniej ludzi.
„A mniej znaczy lepiej”.
Ulice nie świeciły pustkami, ludzie załatwiali swoje sprawy, robili zakupy,
śmiali się. Im było łatwiej, nie dostrzegali niebieskiej wróżki, która przyparła
do muru kilka skrzydlatych stworzeń; nigdy nie widzieli istot o lwich grzywach
uganiających się po liniach wysokiego napięcia, potykających się o siebie,
spadających na dziwaczne wysokie kobiety z zakrzywionymi zębami.
„Chciałabym być ślepa jak inni ludzie…” To życzenie Aislinn trzymała w
tajemnicy przez całe życie. Lecz rzeczywistość pozostawała niezmienna.
Nawet gdyby jakimś cudem przestała widzieć wróżki, nie zdołałaby o nich
zapomnieć.
Wsunęła ręce do kieszeni i ruszyła dalej, mijając matkę z osowiałymi
dziećmi; wystawy sklepowe, które pokrywał szron; zmrożone w szarą skorupę
błoto ciągnące się wzdłuż ulic. Zadrżała. Zima, która zdawała się nie mieć
końca, już się zaczęła.
ebook by katia113 5
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin