wschód naszej wieczności.doc

(261 KB) Pobierz
Edward mnie kochał

 

 

Wschód naszej wieczności

 

 

 

 

 

 

Autor

Kithira

 

Korekta

Madam_Butterfly

 

Ukończono

08.04.2009r.

 

 

RODZIAŁ I

 

Edward mnie kochał. Ta świadomość nadawała sens mojemu wiecznemu istnieniu. Nie musiał mi tego mówić, wystarczyło, że spojrzałam w jego oczy. Wielbiły mnie ponad wszystko, każdy jego gest był przepełniony czułością. Minęło już sporo czasu od spotkania z Volturi, lecz nadal obawiałam się o tę malutką istotkę, która spała spokojnie w swoim łóżku.
Tak, zdecydowanie Reneesme była jedynym powodem mojego lęku. Nie chciałam, żeby cokolwiek zakłóciło jej spokój, jest nieocenionym skarbem, jaki posiadam. Teraz leżałam w trawie, napawając się zapachem drzew szumiących wokół mnie. Od kilku tygodni robiłam to codziennie , gdy tylko Reneesme zasypiała.
Wychodziłam do lasu, na nasza polanę i pogrążałam się we wspomnieniach z mojego ludzkiego życia. Rosalie miała rację. Kiedy pielęgnuje się wspomnienia, stają się silniejsze i nie odchodzą w zapomnienie, a ja nie chciałam, by one kiedykolwiek mnie opuściły. Ten moment, gdy po raz pierwszy ujrzałam Edwarda, gdy zaprowadził mnie na polanę i wyznał mi miłość. Nie , zdecydowanie nie chciałam tego zapomnieć…
Leżąc, wiedziałam, że nic nie zakłóci mi tych chwil błogiego spokoju. Mój ukochany szanował to i wiedział, ile dla mnie znaczą te godziny spędzone na polanie. W pewnym momencie moje myśli wróciły do pierwszej nocy spędzonej z Edwardem. Tak zachłannie pragnęłam jego towarzystwa, nieświadoma tego, jak bardzo się poświęcał, by być tak blisko mnie.
W jednej chwili poczułam, że muszę go zobaczyć, że nie wytrzymam już ani sekundy bez niego. Sama nie wiem, kiedy moje ciało znów było w pionie. Do naszego domku nie było daleko. Bieg sprawiał mi przyjemność, czułam wolność przepełniająca moje ciało. Nie trwało to jednak tak długo, jakbym chciała, bo już znajdowałam się w salonie. Edward stał w bezruchu, zapewne zastanawiał się nad przyszłością Reneesme. Ostatnio ciągle to robił, jakby obawiał się, że nasza córka nie odnajdzie się wśród ludzi, gdy nadejdzie na to odpowiedni czas.
Jednak teraz nie miałam ochoty na rozmowę, pragnęłam go tak bardzo, że to uczucie było wręcz nie do wytrzymania. Podeszłam i delikatnie przejechałam ręką po jego idealnie wyrzeźbionych plecach. Poczułam, że drgnął, obeszłam go spokojnym krokiem, przesuwając ręce na ramiona i kładąc delikatnie twarz na jego torsie. Objął mnie czule w talii, przyciskając mocniej do siebie. Czas mógłby stanąć w miejscu, teraz nic się oprócz nas nie liczyło…
Podniosłam wzrok na wysokość jego twarzy. Wpatrywał się we mnie z taką miłością, której żaden człowiek nie mógł nigdy poczuć. Zagłębiłam się w jego topazowych oczach, dostrzegając w nich własne odbicie. Pochylił się, składając delikatny pocałunek na moich ustach. Przeszedł mnie lekki dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Oczywiście, odwzajemniłam pocałunek, wpijając się w jego wargi. Były tak ciepłe i miękkie. Zatraciłam się w nim, bez opamiętania wplatając dłonie w jego włosy .
Edward wiedział czego chcę, a ja miałam świadomość, że spełni moje pragnienia.
Ten pocałunek już nie był taki niewinny, był pełen pasji i namiętności. Gdybym wciąż była człowiekiem, zapewne bym teraz zemdlała. Byłam wdzięczna, że moja nowa natura na to nie pozwalała. Przejechałam delikatnie językiem po jego wargach, wiedziałam, że to lubi . Nie pozostał mi dłużny. Jednym zwinnym ruchem wziął mnie na ręce, wciąż nie odrywając ode mnie ust. Podążył do sypialni, w stronę naszego pięknego, białego łóżka. Położył mnie delikatnie na pościeli, kreśląc palcami nieodgadnione wzory na mym ciele. Uwielbiałam, gdy to robił. Nie chciałam się śpieszyć, do rana było jeszcze daleko.
Zaczęłam rozpinać guziki jego koszulki, jeden po drugim. Powoli ją ściągnęłam, a potem jednym ruchem rzuciłam na podłogę. Tak, idealny tors był moim ulubionym skrawkiem jego ciała. Stanowczym ruchem odwróciłam go na plecy, żebym teraz ja miała nad nim kontrolę. Edward nic nie powiedział, posłał mi tylko swój zadowolony uśmiech. Zaczęłam krążyć po nim rękami, całując go centymetr po centymetrze . Jego uroda była wręcz nie do zniesienia. Nagle przyciągnął mnie do siebie, szepcząc do ucha jak bardzo mnie kocha. Wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu, z przeznaczonym mi mężczyzną. Każdy jego dotyk sprawiał, że moje ciało płonęło z pożądania, a ja nie chciałam by ta noc się kończyła. Było mi dobrze w jego ramionach. Rozumieliśmy się bez słów…

 

ROZDZIAŁ II

 

Długo leżeliśmy w milczeniu, napawając się wzajemną obecnością. Wreszcie poczułam na skórze niewielkie promienie słońca, przebijające się przez szare niebo. Zapowiadał się dzisiaj bardzo słoneczny dzień. Nie był to powód do radości, ale też wyjątkowo mnie nie zasmucił. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na Edwarda.
Jego twarz mieniła się jak tysiące brylantów, widok był niesamowity. Dopiero po chwili zauważyłam, że oczy mojego ukochanego wyglądają jak dwa czarne węgle. Nie było to pożądanie, wiedziałam, że jest to pragnienie. Przeciągnęłam się delikatnie na łóżku, podnosząc się jednocześnie. Westchnęłam, widząc jak bardzo się męczy. Zresztą, ja też już dawno nie polowałam.
-Edward, musimy się udać na polowanie, gdy wstanie Reneesme. Dlaczego nigdy mi nie mówisz, że jesteś głodny? To, że umiem powstrzymywać pragnienie, nie znaczy, że nie muszę polować.- rozmawialiśmy już o tym nie raz. On jednak nie chciał chodzić samotnie na polowania, a wiedział, że nie przepadam za polowaniem na roślinożerców. Pokiwał głową na znak, że się zgadza.
Nigdy nie potrafił mi odmawiać, a ja zawsze umiałam to wykorzystać. Po chwili znalazłam się w garderobie. Nadal nie mogłam przeboleć tego, że Alice stworzyła dla mnie tyle szaf pełnych ubrań. Zazwyczaj natrafiałam na wieczorowe suknie, lub eleganckie garsonki. Eh, wciąż nie byłam w stanie się przyzwyczaić do zapachu jeansu czy bawełny. Nie zauważyłam nawet, kiedy Edward pojawił się za moimi plecami. Oplótł swoje dłonie wokół mojej talii, zagłębiając twarz w moich gęstych lokach. Zaczął mnie całować po szyi, poczułam że się uśmiecha.
-Skarbie, dzisiaj to co zawsze? Jeansy i bawełna? Czy może coś innego dla odmiany? -wyszeptał mi cicho do ucha, nie odrywając ust od mojej skóry. Miał pojęcie, jak doprowadzić mnie na skraj szaleństwa, jednak szybko się opanowałam. Wiedziałam, że jego głód był teraz najważniejszy.
-Dobrze wiesz, że to co zawsze. Muszę się za niedługo wybrać na zakupy, na gust Alice nie mogę liczyć.- Zaśmiał się cicho, lecz po chwili stał przede mną z parą jeansów i błękitną bluzą. Sam był już ubrany w sztruksy i kremową koszulę. Spojrzałam na niego pytająco, gdy tylko wyczułam, że oddech Reneesme się zmienił. Najwyraźniej już się obudziła. Wolnym krokiem opuścił naszą garderobę, kierując się do jej pokoju. Usłyszałam jedynie jej śmiech, gdy go zobaczyła. Wiedziałam, że nie muszę się o nią martwić. Szybko się ubrałam, popędziłam do łazienki, by poprawić splątane włosy i wyszłam do ogrodu.
Już tam na mnie czekali, widziałam zniecierpliwienie w oczach mojej córki. Tak, Reneesme zdecydowanie uwielbiała polowania, choć rzadko zabieraliśmy ją ze sobą. Ujęłam dłoń Edwarda i, trzymając się za ręce, ruszyliśmy w stronę lasu. W pewnym momencie zwolnił. Teraz poczułam to, co on. Jakieś 2 mile od nas znajdowało się stado łosi, piły wodę ze strumienia. Reneesme też to wyczuła, bo uśmiechnęła się zadowolona, schodząc z pleców ojca. Wszyscy troje wystartowaliśmy w tym samym momencie. Edward zaatakował największego, najwidoczniej był to przywódca stada, bo zwierzęta zamarły w bezruchu. Wykorzystałyśmy to, atakując je z ukrycia. Gdy skończyłam, wyczułam, że Reneesme jest od nas oddalona o jakiś kilometr. Pożywiała się napotkanym na swej drodze młodym lwem. Byłam zadowolona, widząc, że czarne jak węgiel oczy Edwarda zmieniły kolor na złoty. Sama uświadomiłam sobie dopiero teraz, że polowanie było niezbędne. Czułam się przepełniona spożytą krwią. Nagle zauważyłam przerażenie w oczach ukochanego.
-Reneesme jest w niebezpieczeństwie.- Tylko tyle zdążył wyszeptać, nim zniknął z moich oczu. Teraz i ja wiedziałam o co mu chodziło. Wyczułam, że zbliżają się do nas dwa nieznane wampiry. Zanim zdążyłam o tym pomyśleć, już byłam przy rodzinie, gotowa do ataku. Moja córka była w niebezpieczeństwie, w końcu w jej żyłach płynęła krew, a serce biło. Mogłaby być uważana za człowieka, gdyby nie to, że posiadała wiele wampirzych cech. Poczułam, że jad wypełnia moje usta, byłam gotowa do walki. Widząc wyraz twarzy Edwarda, wampiry nie były przyjaźnie nastawione. Chciały nas zaatakować, ponieważ mój ukochany zacisnął mocno pięści, a z jego gardła wydobył się najgłośniejszy ryk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Dopiero teraz zauważyłam, że również wydaje z siebie takie dźwięki, choć daleko było im do gniewu mojego męża.
Nagle jego ryk gniewu przepełnił się bólem i cierpieniem, nie wiedziałam co się dzieje, po chwili Edward leżał na ziemi zwijając się w agonii, jaka nim szarpała. Nagle poczułam to samo, ktoś napierał na mój umysł, nigdy wcześniej nie czułam takiego ataku, był mocniejszy nawet od ataku Jane. W sekundzie mój gniew się zwiększył tym samym uaktywniając moją tarczę, wiedziałam, że jestem w stanie ochronić najbliższych.
Widząc ból na twarzy ukochanego, rozciągnęłam tarczę wokół naszej trójki. Byłam atakowana tak mocno, że z trudem utrzymywałam granice poza rozbłyskającymi iskrami, poza moją rodziną. Wtedy usłyszałam za sobą wycie, tak to był Jacob. Kolejna iskierka rozpaliła się w moim umyśle jednak był on za daleko, żebym mogła objąć go moją tarczą. I w tym momencie przeniosłam wzrok na wampiry. Jeden stał oddalony, skupiając się na czymś mocno. Podejrzewałam, że to właśnie on mnie atakował. Drugi stał gotowy do ataku, jakby czekał na znak od swego pobratymcy. I właśnie wtedy akcja potoczyła się dokładnie w kilku sekundach. Jake wyleciał z lasu wprost na wampira, który przysadzał się do ataku. Zaczęli walczyć, wilk wbił swoje kły w przedramię wroga, odrywając tym samym część jego śnieżnobiałej skóry. Wampir ryknął, rzucając się na szyję Jacobowi, lecz wtedy został pozbawiony głowy . Jake dobrze wiedział, co trzeba zrobić. Szybko rozczłonkował pozostałą część ciała, rozrzucając je wokół. I nagle stało się coś nieoczekiwanego. Wilk zawył z cierpienia, a ja nie wiedziałam co się dzieje.
Zaczął zwijać się na trawie, byłam tak zaskoczona całym zdarzeniem, że nie zdążyłam rozciągnąć tarczy do odpowiednich rozmiarów. Wtedy, dotąd skupiony, wampir zaatakował Jake’a, wbijając swoje kły w jego szyję. Stałam jak zahipnotyzowana, wiedziałam bowiem, co się stanie. Jacob zginie, jad wampirów był śmiertelny dla wilkołaków. Nie zdążyłam nawet pomyśleć nad tym, co chciałam zrobić. W ułamku sekundy rzuciłam się na wampira wbijając swoje kły w jego plecy. Nie wiem co się stało, ale nieznajomy odrzucił mnie jednym ruchem, ryknął rozwścieczony i zniknął w lesie. Nim się spostrzegłam, Edward był już przy Jacobie. Jake nie był już wilkiem, kiedy został ugryziony, zmienił się w człowieka. Mój ukochany, widząc ból w oczach Reneesme i moich, wgryzł się w szyję Jake’a i starał się wyssać jad, tak jak wtedy w Phoenix, gdy zostałam ugryziona przez Jamesa. Nie widziałam już nadziei. Wiedziałam, że jad działał inaczej na ludzi, a inaczej na wilkołaki. Dopiero teraz zauważyłam, że moje ręce trzęsły się coraz mocniej, kiedy przyciskałam do siebie moją szlochającą córkę. Nie wiedziałam co robić. Czułam się tak, jakby ktoś rozbił mnie na tysiące małych kawałków, rozrzucając je daleko od siebie, tak by nie mogły znowu się połączyć.
-Edward, nie dasz rady. Jake już nie wróci-wyszeptałam tak, jakbym mówiła do siebie. Jednak on mnie usłyszał.
-Nie trać nadziei. Jeszcze nic nie jest stracone, trzeba jak najszybciej zanieść go do Carlisla –powiedział, po czym zniknął za zasłoną drzew z Jacobem na rękach. Byłam tak zdezorientowana, że zapomniałam o Reneesme w moich objęciach. Nagle poczułam, jak przykłada swoje malutkie dłonie do mojej twarzy i w tym momencie w moim umyśle ukazał się uśmiechnięty Jake, zaraz później nasz dom. Wiedziałam, że ta malutka istotka pragnie mnie pocieszyć. Nie zastanawiając się długo, wbiegłam do lasu najszybciej jak potrafiłam. Teraz bieg nie sprawiał mi radości, nie czułam wolności, która zawsze mu towarzyszyła. Byłam tylko ja i moja córka. Pragnęłam, by znów była bezpieczna…

 

ROZDZIAŁ III

 

Stałam pośród drzew, nie rozumiejąc, co się dzieje. Przed domem leżał Jacob, ledwie byłam w stanie usłyszeć jego płytki oddech, było z nim coraz gorzej. Wokół zebrała się nasza rodzina. Carlisle pochylał się nad Jakiem, ciągle tamując krwawiąca ranę. Alice i Jasper stali z boku, wyglądali jak w transie. Jasper zapewne próbował uspokoić zgromadzonych, nie mogłam jednak odgadnąć, co robiła Alice. Wiedziałam jedynie, że spogląda w przyszłość. Reszta Cullenów była skupiona wokół Carlisla i Jacoba.
Po chwili Edward stał już u mego boku, przytulając mnie i Reneesme do siebie. Nasza rodzina była cała i zdrowa, jednak kiedy pomyślałam, że Jacob umiera, poczułam, że wraz z nim umierała część mnie. Nie kochałam go tak jak Edwarda, ale uczucie jakim go darzyłam, było nierozerwalnie ze mną spojone. Do mojej pamięci wróciły chwile spędzone razem w La Push, stał się wtedy dla mnie osobistym słońcem, które rozświetlało moje dni. Byłam w stanie sobie wyobrazić, co czuje Reneesme. Tak bardzo go kochała, był jej bliski od narodzin, zawsze w pobliżu, by służyć pomocą. Tym razem oddał życie za ta małą istotkę, którą obdarzył olbrzymią miłością.
Spojrzałam w jego stronę i dopiero teraz spostrzegłam wielkiego, czarnego wilka za plecami Emmetta – to był Sam. Widocznie odczuwając ból Jacoba, przybył by mu pomóc. Jednak było za późno, ta myśl błądziła ciągle po mojej głowie. Nagle po polanie rozniósł się dźwięczny głos Alice.
-Jest, znalazłam! Mamy niewiele czasu, ale może się udać.- krzyknęła, choć wystarczyło, by szepnęła, a i tak każdy by ją usłyszał.
Coś we mnie drgnęło, zapaliła się we mnie iskierka nadziei. Może jednak była jakaś szansa na uratowanie Jacoba? Byłam poirytowana tym, że nie wiem co się dzieje. Spojrzałam pytająco na Edwarda, chyba dopiero teraz zorientował się, że czekałam na wyjaśnienia. Położył mi ręce na ramionach i popatrzył w moje oczy.
-Bello, mówiłem, że jest nadzieja. Kiedyś słyszałem legendy na temat umierających wilkołaków. Nigdy nie wierzyłem w to, że są one prawdziwe. Jednak Sam potwierdził wszystko, co uważałem za mit wymyślony przez ludzi. Legenda mówiła, że wilkołak ugryziony przez wampira ma szanse przeżyć, jeżeli jad zostanie wyssany, a do ciała będzie wprowadzony sok z korzenia bardzo trującej rośliny, Ledum palustre. Tylko Quileci potrafią zrobić z niej odpowiedni okład. Ta roślina jest unikatowa, a to, czego potrzebujemy, znajduje się jedynie w młodych listkach. Alice właśnie znalazła ją, choć sam nie wiem, jak to zrobiła.-jego głos był przepełniony niewypowiedzianą nadzieją. Wiedział, że śmierć Jake’a spowoduje ból oraz cierpienie, zarówno moje jak i Reneesme. Gdybym mogła płakać, zapewne słone łzy nie przestawałyby spływać po moich policzkach. Nic się teraz dla mnie nie liczyło oprócz Jacoba. Edward nagle zadrżał.
-Tak, już idę!- krzyknął w stronę Alice i Emmetta, którzy najwyraźniej czekali na niego. Teraz przeniósł wzrok na mnie. Byłam zdezorientowana, gdzie on miał iść? Dlaczego miał mnie zostawić samą? Nagle poczułam, jak jego wargi przyciskają się do moich, całował mnie namiętnie, obejmując w talii. Oddałam się rozkoszy, jaką mi dawał, ale wciąż nie rozumiałam, jaki był jej powód. Po chwili odsunął się ode mnie, posyłając mi mój ulubiony uśmiech i już go nie było, tak samo jak jego rodzeństwa. Nagle wszystko zawirowało, szarpały mną rozmaite emocje, od cierpienia i bólu, przez nadzieję, do wiary i ulgi.
Jasper musiał to wyczuć, bo po sekundzie był przy mnie z Rosalie. Poczułam, że zabiera moją córkę i po chwili widziałam już tylko jej blond loki, zmierzała do domu. W tym samym momencie Jasper przytulił mnie. Zauważyłam, że cała się trzęsę. Spłynęła na mnie fala spokoju i wyciszenia, dziękowałam mu w myślach za jego sztuczki. Musiało być ze mną bardzo źle. Nigdy nie musiał mnie obejmować, by ukoić moje emocje, a teraz nie puszczał mnie, dopóki nie poczuł, że drżenie ustało. Wszystko działo się tak szybko, a ja czułam się jakbym została gdzieś z tyłu, jakby świat nadal podążał, a ja się zatrzymałam.
Tak naprawdę nie docierało do mnie to, co się niedawno stało. I w tym momencie uświadomiłam sobie coś jeszcze gorszego. Jeden z wampirów uciekł! Czułam strach i przerażenie w całym ciele. Do tego miałam świadomość, ze to nie było nasze ostatnie spotkanie, on na pewno wróci. Znów poczułam, że ramiona Jaspera oplatają mnie, a wyraz jego twarzy sugerował, że jest zdezorientowany.
-Co się stało? Bello, dlaczego nagle się tak zdenerwowałaś i przeraziłaś jednocześnie? Nie musisz się niczego obawiać, Edward niedługo wróci, nic Wam już nie grozi.-wyszeptał mi do ucha. Widocznie coraz trudniej było mu mnie uspokajać, ponieważ wciąż czułam strach. Chciałam się pozbyć tych emocji, było ich za dużo jak na jeden raz. Czułam w środku niewyobrażalne rozdarcie. Zarzuciłam Jasperowi ręce na szyję, przyciskając go do siebie. Pomogło, nagle znów spłynęła na mnie fala spokoju. Delikatnie odsunęłam się od niego.
-Nie obawiam się o Edwarda, obawiam się o nas wszystkich. Wampir, który nas dzisiaj zaatakował miał niezwykłą moc. Jego atak był silniejszy od Jane. Ledwo mogła utrzymywać tarczę w odpowiednich rozmiarach. Gdy się na niego rzuciłam i wgryzłam w jego plecy, zawył i uciekł. Nie rozumiem dlaczego, ale wiem, że on wróci. Nie zostawi nas w spokoju.-mój głos był opanowany. Po wyrazie jego twarzy zrozumiałam, że też się tym zaniepokoił. Po chwili chwycił mnie za rękę i pociągnął w kierunku domu.
-Musimy porozmawiać z Carlislem. Jeżeli faktycznie było tak, jak mówisz to będziemy mieć silnego wroga. Jednak najpierw trzeba zrozumieć, dlaczego uciekł, gdy się na niego rzuciłaś.-nic więcej nie powiedział. Wiedziałam co muszę zrobić, lecz w tym momencie obawiałam się tego jeszcze bardziej niż wcześniej.

 

ROZDZIAŁ IV

 

Weszliśmy do domu i zamarłam w bezruchu. Wszystkie oczy były skierowane na mnie, z niemą prośbą o wytłumaczenie tego, co się dzisiaj wydarzyło. Ale co ja im miałam tak naprawdę powiedzieć? Że przez moją nieodpowiedzialność zapomniałam sprawdzić terenu przed polowaniem? Że jestem winna tego, co się stało? Że przeze mnie Jacob umiera? Że…
W mojej głowie zapanował istny chaos. Byłam wściekła na siebie, jak mogłam dopuścić do takiej sytuacji?! Znów miałam wyrzuty sumienia, że po mojej przemianie nie wyjechałam. Może gdybym ich wtedy zostawiła, teraz nikt by nie cierpiał. Wtedy wygrał mój egoizm, nie chciałam opuszczać tych, których kochałam. Charliego, Cullenów, Jacoba… A teraz jeden z nich umiera. Nigdy sobie nie wybaczę. Nie po tym, co się stało.
Jeszcze raz się rozejrzałam. W salonie na kanapie siedziała Rosalie, ze śpiącą Reneesme przyciśniętą do piersi. Ten widok od razu ukoił moje emocje. Ta malutka istotka była bezpieczna, pogrążona w błogim śnie. Obok nich siedział Jasper. Nawet nie zorientowałam się, kiedy puścił moją dłoń i usiadł na sofie. Jednak to, co dostrzegłam po chwili, było druzgocące.Za nimi przy stole siedziała Esme, w odosobnieniu. Jej twarz była wyprana z emocji, nic nie wyrażała. Jedynie jej oczy były przepełnione bólem i cierpieniem. Zdawałam sobie sprawę, że to ja doprowadziłam ją do tego stanu. Jej nie bijące serce musiało teraz krwawić. Była bardzo przywiązana do Jacoba, stał się dla niej prawie tak samo ważny jak Edward czy Alice.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, wyrwała mnie z osłupienia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam Carlisla. Uśmiechnął się delikatnie w moją stronę, co dodało mi otuchy. To on zawsze wiedział, jak należy postąpić, jak dbać o rodzinę. Nigdy nie widziałam go w sytuacji, w której byłby zdezorientowany. Po chwili mój wzrok skupił się na jego oczach. Były przepełnione troską. Martwił się o mnie! Nie rozumiałam, jak mógł przejmować się tak nieodpowiedzialną i egoistyczną osobą, jaką z pewnością byłam. Powinien stać tutaj przede mną i robić cokolwiek, byleby nie to, co właśnie czynił. To ja powinnam się martwić o nich wszystkich, to ja sprowadziłam na nich to nieszczęście i sama powinnam udźwignąć skutki swojego samolubnego postępowania.
Nie wiem jak długo tak stałam bezczynnie, wpatrując się w jego oczy, ale nagle poczułam delikatne pchnięcie. Weszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Carlisle podążył za mną i przysiadł obok mnie. Poczułam, że ściska moją dłoń, jakby chciał dać mi znać, że nie jestem sama, że mogę na niego liczyć. Po chwili odsunął rękę, przypatrując się mi.
-Bello, czy mogłabyś nam powiedzieć, co dokładnie stało się na łące? –Wyszeptał, oczekując mojej reakcji. Wiedziałam, że muszę znowu przez to przejść, ale teraz to było najważniejsze. Zaczęłam im wszystko relacjonować najdokładniej, jak potrafiłam. Jednak pod koniec, gdy przypomniałam sobie widok Jake’a leżącego na plecach, emocje Edwarda wzięły górę. Mój głos nagle się załamał i poczułam, że drżę. W ułamku sekundy Jasper stał przy mnie, kładąc swoje dłonie na moich. Zamknęłam oczy, po chwili spłynęła na mnie fala spokoju. Przez moment poczułam się, jakby świat zawirował, a moje emocje ulotniły się niczym poranna mgła. Skupiłam się w sobie, by znów odnaleźć wewnętrzną równowagę.
Otworzyłam oczy. Jasper nadal stał przy mnie. Gdy dostrzegł spokój na mojej twarzy, posłał mi uśmiech, po czym powrócił na kanapę. Nagle uświadomiłam sobie, że wśród nas nie ma Jacoba. Poczułam panikę, lecz starałam się ją stłumić najszybciej, jak potrafiłam. Jazz i tak miał dzisiaj ze mną wiele roboty - miałam wahania nastrojów, tak szybko popadałam z jednej skrajności w następną. Spojrzałam na Carlisla.
-Co się dzieje z Jacobem? Gdzie on jest?- Wyszeptałam. Tylko na tyle było mnie w tym momencie stać. Bardzo się starałam ukryć strach w moim głosie, lecz nigdy nie wychodziło mi to za dobrze.
-Opatrzyłem go zaraz po tym, jak stracił przytomność. Teraz leży u góry.- Jego głos był taki opanowany. Zazdrościłam mu tej kontroli nad własnymi emocjami.
Nie myśląc długo wstałam i podążyłam w stronę schodów. Po sekundzie znalazłam się w pokoju, w którym stało łóżko Jacoba. Podeszłam do niego bardzo wolno, po czym wsunęłam swoją dłoń w jego. Nagle poczułam, że jego palce delikatnie ściskają moje. Usiadłam przy nim i położyłam swoją głowę na jego torsie najdelikatniej jak potrafiłam. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, pragnęłam jedynie, by czuł moją obecność, by wiedział, ze jestem tutaj z nim, że jestem tutaj dla niego. Niespodziewanie poczułam pieczenie i palący ból w okolicach oczu. Wiedziałam, co się dzieje, nazywałam to wampirzym płaczem. Zapewne, gdybym była człowiekiem, to słone łzy spływałyby strumieniami po moich policzkach, teraz pozostawał mi jedynie piekący żar. Czułam się winna, odpowiedzialna za to co stało się Jacobowi. Jednak nie mogłam się teraz poddać, musiałam być silna dla wszystkich, których kochałam. Miałam nadzieję, że zrozumie jak ważna jest dla mnie jego przyjaźń, jak bardzo boję się go stracić... Zaczęłam nucić piosenkę.

When I see your smile,
Tears run down my face I can't replace,
And now that I'm stronger I've figured out,
How this world turns cold and breaks through my soul,
And I know I'll find deep inside me I can be the one.

I will never let you fall,
I'll stand up with you forever,
I'll be there for you through it all,
Even if saving you sends me to heaven. *

Zamknęłam oczy. Chciałam, żeby to był tylko sen. Mogłabym się wtedy obudzić i cieszyć, że to tylko moja wyobraźnia. Jednak wiedziałam, że nic takiego nie nastąpi, mogłam mieć tylko nadzieję, że Edward z Alice i Emmettem zdążą na czas.
Poczułam, że Jacob się poruszył. Podniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Miał lekko uchylone powieki, a jego oddech z minuty na minutę stawał się coraz płytszy. Uniosłam się, być może byłam dla niego ciężarem. Starałam się jak mogłam, by być delikatną i nie sprawiać mu bólu. Spostrzegłam, że jego wargi rozchyliły się, jakby chciał coś powiedzieć. Przysunęłam swoją twarz do jego, teraz dzieliły nas tylko milimetry.
-Bello, to nie Twoja wina. Zrobiłem to, by ocalić Reneesme i Ciebie. To, że żyjecie jest dla mnie największym darem- wyszeptał to tak cicho, że z trudem mogłam zrozumieć co mówi, pomimo mojego wyostrzonego słuchu. Nie mogłam pojąć jak w takim momencie może przejmować się mną, kiedy z każdą sekundą był coraz bliżej śmierci. Wtuliłam się w niego cicho łkając, wiedziałam, że razem z nim umrze jakaś część mnie. Już nigdy nie będę tą samą osobą. Zaczęłam go głaskać po głowie, wplatając palce w jego włosy. Zawsze to lubił. Byłam świadoma, że prawdopodobnie są to nasze ostatnie chwile spędzone razem, już nigdy miało nie być tak samo jak kiedyś…

 

*http://www.tekstowo.pl/index.php/tekst/The_Red_Jumpsuit_Apparatus/Your_Guardian_Angel

 

ROZDZIAŁ V

 

Nie miałam pojęcia, jak długo tak leżeliśmy. Czas przestał się dla mnie liczyć. Niespodziewanie poczułam, że ktoś kładzie ręce na moich barkach. Odwróciłam się. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Nade mną stała ona. Nie byłam przygotowana, że to właśnie tą dziewczynę ujrzę, podnosząc wzrok.
-Przybiegłam, jak tylko się dowiedziałam, że Jacob jest w tak poważnym stanie. Bello, czy mogłabyś dać mi chwilę sam na sam z nim? Jest to dla mnie ważne…- Wyszeptała, po czym spuściła głowę, wpatrując się w niego. Delikatnie zsunęłam się z łóżka i nic nie mówiąc, wyszłam z pokoju, zamykając drzwi za sobą. Postanowiłam się nie wtrącać, przecież nie mogłam mieć go na wyłączność w tych ostatnich chwilach.
Zeszłam do salonu, choć chciałam być teraz sama. Na kanapie siedział Jasper, wpatrując się w przestrzeń za oknem. Poza nim nie było nikogo więcej. Skupiłam się, wyostrzając słuch. Tak, Carlisle siedział w swoim gabinecie, chyba coś pisał, a Esme krzątała się po łazience. Podeszłam powoli do Jaspera, siadając obok niego.
-Gdzie jest Rosalie z Reneesme?- Zapytałam, bo tak naprawdę tylko to mnie interesowało.
-Rosalie zabrała Reneesme do was do domu, bo mała chciała tam być. Teraz zapewne czyta jej jakieś książki, albo próbuje ją uśpić.-Odpowiedział bez zastanowienia.
Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, zapewne obawiał się o Alice, tak jak robił to, gdy musiała gdzieś wyjechać bez niego. Nie lubił tych momentów, bo nie mógł jej pomagać, czuł się bezsilny. Odwróciłam głowę i zaczęłam przyglądać się zapadającemu zmrokowi, znów kończył się dzień a jego miejsce zajmowała noc. Wieczność to jednak długo, gdy nie sypia się i nie odczuwa zmęczenia. Chciałabym móc pogrążyć się w śnie i chociaż na moment oderwać się od przykrej rzeczywistości. Pragnęłam, by był teraz przy mnie Edward, bym czuła jego obecność. Tak bardzo go kochałam, gdybym mogła, nie rozstawałabym się z nim nawet na sekundę. To, co nas łączyło, było czymś wręcz nierealnym. Kiedy byłam człowiekiem, myślałam, że kocham go najmocniej jak potrafię, ale dopiero moja nowa natura pozwoliła mi pokochać go całą sobą, złożyć moje serce obok jego. Brakowało mi go teraz jak nigdy, potrzebowałam go. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że niedługo poczuję jego słodki zapach i zatracę się w jego silnych ramionach.
Zaczęłam się zastanawiać, gdzie znajduje się ta roślina. Czy uda się im znaleźć ją na czas? Jak długo jeszcze będę musiała czekać, by znów zobaczyć Edwarda? Tak wiele niemych pytań i żadnych odpowiedzi. Pozostało tylko czekać cierpliwie i wierzyć, że wszystko pójdzie po ich myśli. Z tych rozważań wyrwał mnie głos Jaspera, tak cichy, ledwo słyszalny.
-Czy mogę Ci jakoś pomóc? Czuję, że jesteś niespokojna.- Patrzył na mnie z taką troską w oczach, z jaką starszy brat patrzy na siostrzyczkę, która zgubiła się i nie może znaleźć wyjścia. Przysunęłam się delikatnie do niego, opierając głowę na jego torsie. Objął mnie ramieniem, a po chwili poczułam spokój i odprężenie.
-Tyle wystarczy…- Wyszeptałam, po czym zamknęłam oczy. Wystarczało mi, że czułam jego obecność, że nie byłam sama w takim momencie.

Siedzieliśmy tak długo, napawając się ciszą, żadne z nas nie śmiało się odezwać. Koło północy zszedł do nad Carlisle. Widać było, że miał jakiś plan, przez cały czas towarzyszył mu lekki uśmiech.
-Myślę, że powinniśmy udać się na łąkę, a potem zrobić obchód, by sprawdzić, czy nic nam już nie grozi.-Powiedział to i nie czekając na naszą reakcję, skierował się w kierunku szklanych drzwi. Po chwili oboje dotrzymywaliśmy kroku Carlislowi. Na początku udaliśmy się do mojego domu, by sprawdzić, jak czuje się Reneesme i czy Rosalie czegoś nie potrzebuje.
W salonie natknęliśmy się na Rose, która siedziała przed kominkiem czytając jedną z licznych książek, jakie mogła znaleźć w naszym domu. Gdy weszłam do pokoju mojej córki, spała w najlepsze. Jej równy rytm bicia serca i głębokie oddechy pozwoliły mi nacieszyć się spokojem, jaki panował w tym pomieszczeniu. Podeszłam do jej łóżeczka, po czym złożyłam delikatny całus na jej czole i naciągnęłam kołdrę na jej odkryte ciało. Miałam nadzieję, że ona jedna właśnie teraz uciekła od rzeczywistości, napawając się szczęściem ze snu, bo na jej ustach wykwitł lekki uśmiech. Jeszcze przez moment stałam, patrząc jak cicho pogrąża się w marzeniach sennych, po czym dołączyłam do pozostałych w salonie. Rosalie zapewniła nas, że nie mamy czym się martwić i znów pogrążyła się lekturze, dając nam do zrozumienia, że powinniśmy już iść. Normalnie oburzyłabym się, gdyby próbowała wyrzucić mnie z mojego domu, ale teraz wiedziałam, że na uwadze ma dobro nas wszystkich i spokojny sen Reneesme.
Nie zwlekając już dłużej, pobiegliśmy na łąkę. Wciąż wyczuwałam zapach tamtego wampira, jego woń był intensywna, choć nie było go tutaj już kilka godzin. Jasper podążył na północ, idąc tropem naszego nieznajomego. Carlisle udał się na wschód, rozpoczynając obchód, ja skierowałam się na zachód. Dokładnie badałam okolicę, szukając jakichś śladów obecności intruza. Ku mojemu zdziwieniu, po tym jak uciekł, musiał już nie wracać tędy. Dla pewności biegłam dalej, aż w końcu zatrzymałam się przy strumieniu, tu także go nie było. Ta świadomość w pewnym stopniu mnie pocieszyła, pozostało mi tylko mieć nadzieję, że Carlisle i Jasper również nie znajdą poszlak, które mogłyby nam zagrażać. Po godzinie patrolowania spotkaliśmy się znów na łące. Uśmiech Carlisle mówił sam za siebie, na wschodzie nie było żadnej poszlaki wskazującej na to, że wampir zawrócił. Po chwili dołączył do nas Jasper. Udało mu się wyczuć, że nieznajomy poruszał się na północ, w stronę Kozich Wzgórz, tam jednak ślad się urywał. Była to dobra nowina, przynajmniej na razie mogliśmy czuć się bezpieczni.
Biegliśmy razem, utrzymując równe tempo. Chciałam być sama. Postanowiłam przyśpieszyć, zostawiając ich w tyle. Widziałam jedynie ich zmieszane twarze, ale zrozumieli, że potrzebuję przestrzeni. Teraz czułam się lepiej ze świadomością, że nic nam nie grozi. I wtedy znów poczułam ulgę, która zaczęła wypełniać całe moje ciało. Czułam wolność. Przemierzałam las, napawając się każdą kroplą spadającą z paproci, gdy je mijałam. Zatrzymałam się przy moim domku, by sprawdzić czy Reneesme śpi. Nie chciałam wchodzić, popatrzyłam tylko przez okno na tą malutką istotkę, która znów leżała odkryta. Codziennie musiałam poprawiać ją podczas snu, nie potrafiła się nie wiercić. No, ale w końcu po kimś musiała to mieć. Dziękowałam jedynie w duchu za to, że nie odziedziczyła po mnie mówienia przez sen. Na to wspomnienie zaśmiałam się sama do siebie. Przynajmniej nie będzie się kiedyś martwić, że jej narzeczony będzie podsłuchiwał ją w nocy. Uspokojona tym, co zobaczyłam udałam się do domu Cullenów, aby sprawdzić czy stan Jacoba się pogorszył.

Delikatnie uchyliłam drzwi i zszokował mnie widok, jaki ujrzałam. Teraz ona leżała wtulona w Jake’a, cały czas szepcząc mu coś do ucha. Nie rozumiałam słów, gdyż były w nieznanym mi języku. Poczułam ukłucie w moim nie bijącym sercu. Czy to była zazdrość? Nie, nie podejrzewałabym siebie o takie odczucia. Po tym jak Volturi nas zostawili w spokoju, znów zbliżyliśmy się z Jacobem do siebie. Głównie przez to, że nie odstępował mojej córki na krok, ale innym powodem było to, że brakowało mi naszych rozmów. Najwidoczniej nigdy nie przyszło mi do głowy, że Jacob mógł być tak blisko z kimś oprócz mnie czy Reneesme. Wiedziałam, że ostatnio ich więzi były mocniejsze niż na początku tej znajomości, lecz wciąż nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógł mieć inną przyjaciółkę. Ależ ze mnie egoistka! Skarciłam się w duchu za to, co wcześniej myślałam, nie powinnam się była wtrącać. Jeszcze raz spojrzałam na nich i bezszelestnie zamknęłam drzwi, łudząc się, że nie zauważyła mojej obecności. Dobrze, że ona była przy nim, ja nie miałam teraz prawa tam być, nie po tym jak wiele cierpienia mu przyniosłam podczas naszej znajomości…
Wyszłam na dwór i podążyłam w stronę strumienia. Zdjęłam buty, podwinęłam spodnie i zanurzyłam stopy w chłodnej wodzie. Poczułam ulgę, szum płynącej wody uspakajał mnie. Siedząc w ciszy oczekiwałam powrotu mojego męża…

 

ROZDZIAŁ VI

 

Strumień obmywał moje stopy, gdy byłam pogrążona we wspomnieniach. Dlaczego tak bardzo przejmowało mnie to, co działo się z Jakiem? Eh, zawsze byliśmy sobie bliscy, ale nie powinno to tak mocno na mnie oddziałowywać. Teraz moje miejsce zajęła ona. Nigdy nie darzyła mnie nadmierną sympatia. Od zawsze twierdziła, że to ja jestem jedynym powodem, przez którego Jacob cierpi. Że to ja doprowadziłam do jego samotnej podróży, ucieczki. Nie byłam w stanie się przeciwstawić tym zarzutom. Wiedziałam, że nie są one bezpodstawne.
Zaczęłam odganiać od siebie myśli. Kochałam go, ale jak brata i to nigdy się nie zmieni. Teraz Jacob darzył miłością Reneesme, a ja już na wieczność będę trwać z Edwardem w naszym głębokim uczuciu.
Przez ostatnie dwa dni tłumiłam w sobie tęsknotę za mężem. Gdy tylko o nim pomyślałam, to uczucie odrodziło się we mnie ze zdwojoną siłą. Pragnienie i pożądanie wzięły nade mną górę. Tęskniłam.
Poczułam w powietrzu słodką woń. Tylko jedna osoba na świecie miała taki zapach. Myślałam, że to moja wyobraźnia zaczynać działać na zmysły, ale z kolejnym podmuchem chłodnego wiatru zapach stał się intensywniejszy. Teraz miałam już pewność, że się zbliżają. Gdy wiatr znów napawał mnie słodyczą, wyczułam również zapach Alice, Emmetta i Sama. Już dłużej nie mogłam się powstrzymywać, pragnienia zwyciężyły. Zerwałam się i zaczęłam biec. Po chwili znajdowałam się w stalowym uścisku Edwarda. Moje usta błądziły niecierpliwie po jego twarzy, szukając zaspokojenia. Gdy wreszcie napotkały wargi, wpiłam się w nie bez opamiętania. Czułam pożądanie w każdym skrawku swojego ciała. Zapomnieliśmy na moment o delikatności, która zawsze nam towarzyszyła. Nasze ruchy były wręcz brutalne. Błądził rękoma po moich plecach, wplatając palce we włosy. Po chwili podniósł mnie do góry, nie odrywając ust od moich. Oplotłam nogi wokół jego bioder, zmniejszając tym samym odległość między naszymi rozpalonymi ciałami.
Wiedziałam, ze muszę się opanować, nie mogłam pozwolić by żądze fizyczne przejęły nade mną kontrolę. Gdy tylko udało mi się oderwać od ukochanego, zaczerpnęłam powietrza. On nie przestawał błądzić ustami po mojej szyi.
-Udało się?- Wyszeptałam. To było ważne. Znów miałam kontrolę i panowałam nad sobą. Dopiero tera wyczułam, że jego towarzysze zniknęli. Byłam wdzięczna im za to, że dali nam odrobinę prywatności.
-Tak, Sam i Carlisle zapewne właśnie zakładają mu opatrunek – zastanowił się przez sekundę i dodał:
-Powinniśmy tam być…- Po chwili poczułam, że Edward, obejmując mnie, zaczął biec w stronę domu. Wtuliłam głowę w jego włosy i upajałam się bliskością między nami. Odkąd stałam się wampirem, nie rozstawaliśmy się na dłużej, niż kilka godzin. Te dwa dni rozłąki wydawały mi się teraz wiecznością.
-Nigdy więcej nie zostawię cię samej, kochanie. Obiecuję- wyszeptał.
Czy on naprawdę nie może czytać w moich myślach? Znów powiedział to, co chciałam usłyszeć. Złożyłam delikatny pocałunek na jego karku.
-Mam taką nadzieję.- Odparłam po chwili, zamykają...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin