Nora Roberts - Karuzela uczuć.doc

(1032 KB) Pobierz

 

Nora Roberts

Karuzela uczuć

Dual Image / Untamed

Przekład Bogusław Stawski / Małgorzata Borkowska

Dual Image

Przełożył Bogusław Stawski

GRA O MIŁOŚĆ

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przytrzymując brodą torbę z zakupami, Amanda otworzyła drzwi i weszła do domu. Promieniała szczęściem. Z dworu dochodził śpiew ptaków. Świeciło wiosenne słońce. Złota obrączka na jej serdecznym palcu odbijała promienie słońca. Amanda była mężatką od zaledwie trzech miesięcy i dzisiaj, jako niespodziankę, chciała przygotować specjalną kolację dla Camerona. Jej grafik godzin w szpitalu i w przychodni często nie pozwalał na gotowanie obiadów w domu, ale gdy tylko miała czas, przygotowanie wspólnych posiłków sprawiało jej wielką przyjemność. Dziś odwołano dwie wizyty lekarskie, więc miała więcej czasu i zapragnęła ugotować coś niezwykłego, wymagającego długiego przygotowania, co będzie doskonale pasowało do świec i wina.

Weszła do kuchni, nucąc sobie pod nosem, co było niezwykle rzadkim uzewnętrznianiem emocji, bo Amanda była raczej skrytą osobą. Z uśmiechem na ustach wyciągnęła z torby ulubione bordeaux Camerona. Przyglądając się naklejce na butelce, sięgnęła pamięcią do chwili, gdy po raz pierwszy wspólnie kosztowali to wino. Cameron był taki romantyczny, tak czuły — takiego mężczyzny zawsze pragnęła.

Spojrzawszy na zegarek, zdała sobie sprawę, że ma pełne cztery godziny do spodziewanego powrotu męża do domu. Wystarczająco dużo czasu, by przygotować wystawną kolację, zapalić świece i postawić kryształowe kieliszki na stół.

Najpierw postanowiła iść na górę, by zdjąć garsonkę i włożyć jedwabną podomkę. Dzisiaj nie będzie już psychiatrą, lecz bardzo zakochaną kobietą.

Ich dom był umeblowany ze smakiem i zawsze skrupulatnie wysprzątany. Dla Amandy było to coś naturalnego. Idąc po schodach, spojrzała na kryształowy wazon i skarciła się w myślach, że nie kupiła świeżych kwiatów. Może zadzwoni do kwiaciarni, żeby dostarczyli jej jakiś piękny bukiet. Jej dłoń lekko sunęła po gładkiej poręczy. Jej oczy, zwykle poważne i skupione, były tym razem rozmarzone. Niedbale otwarła drzwi do sypialni.

Uśmiech zamarł jej na ustach. Zaszokowana, stanęła w progu i poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Otwarła szeroko ze zdumienia oczy i dopiero wtedy poczuła ból. Z jej ust wydostało się tylko jedno przytłumione słowo.

— Cameron.

Leżąca w łóżku w miłosnym uścisku para odskoczyła od siebie. Przystojny mężczyzna podniósł z niedowierzaniem wzrok. Kobieta — kocia, namiętna, piękna — powoli rozchyliła usta w uśmiechu. Było prawie słychać, jak mruczy.

— Vikki. — Amanda spojrzała zaskoczonym wzrokiem na własną siostrę.

— Widzę, że wcześniej wróciłaś do domu. — W głosie siostry był zaledwie cień uśmiechu.

Cameron odsunął się jeszcze trochę od swojej szwagierki.

— Amanda, ja…

W ułamku sekundy twarz Amandy wykrzywiła się bólem. Z oczami skupionymi na parze w łóżku, Amanda sięgnęła do kieszeni marynarki i wyciągnęła z niej mały rewolwer. Zaskoczeni kochankowie patrzyli na nią w kompletnej ciszy. Amanda chłodno wymierzyła i pociągnęła za spust. Z lufy pistoletu wystrzeliło kolorowe konfetti.

— Ariel!

Dr Amanda Lane Jamison, powszechnie znana jako Ariel Kirkwood, odwróciła się w stronę wkurzonego reżysera, gdy para w łóżku i członkowie ekipy filmowej zaczęli trząść się ze śmiechu.

— Przepraszam, Neal, ale nie mogłam się opanować. Amanda ciągle jest ofiarą — stwierdziła dramatycznym głosem Ariel, lecz w jej oczach czaił się uśmiech.

— Pomyśl tylko, jak wzrosłaby oglądalność, gdyby ona choć raz straciła cierpliwość i kogoś wreszcie zamordowała.

— Ariel, posłuchaj…

— Albo chociaż poważnie zraniła — ciągnęła Ariel.

— A któż nie zasługuje na to bardziej niż jej pozbawiony moralności mąż i jej knująca intrygi siostra?

Ariel skłoniła się huczącej i klaszczącej ekipie filmowej i niechętnie oddała pistolet–zabawkę reżyserowi, gdy wyciągnął po nią rękę.

— A ty — zaczął reżyser po długim, cierpiętniczym westchnieniu — odkąd cię tylko znam, jesteś totalną świruską.

— Dzięki za komplement, Neal.

— Tym razem kamera będzie włączona — ostrzegł ją, próbując samemu nie wykrzywić twarzy w uśmiechu. — Może uda nam się nakręcić tę scenę do lunchu.

Amanda skinęła głową i poszła na parter planu zdjęciowego. Stała nieruchomo, gdy charakteryzatorka poprawiała jej makijaż. Amanda zawsze musiała być perfekcyjna. Zorganizowana, skrupulatna, spokojna — miała wszystkie cechy, których nie posiadała Ariel, grająca tę rolę już od ponad pięciu lat w popołudniowym serialu „Życie i miłość”.

W ciągu tych lat serialowa Amanda ukończyła z wyróżnieniem studia, obroniła magisterkę z psychiatrii i stała się cenioną terapeutką. Jej niedawny ślub z Cameronem był spełnieniem jej marzeń. Oczywiście mąż okazał się typowym oportunistą, który ożenił się z nią dla jej pieniędzy i statusu społecznego, a tak naprawdę szalał za jej siostrą i za połową kobiet w fikcyjnym mieście Trader’s Bend.

Amanda miała wreszcie stanąć oko w oko z faktami. Scenariusz rozwijał się w tym kierunku już od sześciu tygodni, a telewidzowie nadsyłali tony listów, w których domagali się, by Amanda wreszcie poznała prawdę o mężu.

Ariel lubiła graną przez siebie postać, szanowała jej charakter i postawę życiową. Gdy taśma zaczynała się kręcić, Ariel stawała się Amandą. I choć we własnym życiu wolałaby spędzić dzień w parku rozrywki niż na przedstawieniu baletu, to doskonale rozumiała graną przez siebie bohaterkę.

W tej scenie telewidzowie znowu zobaczą zadbaną, szczupłą kobietę o związanych w kok blond włosach i o porcelanowej cerze. Zobaczą kobietę z prawdziwą klasą.

Niebieskie oczy i wysoko umieszczone, lekko wystające kości policzkowe uzupełniały jej wymuskaną elegancję. Perfekcyjnie ukształtowane usta uśmiechały się lekko, ale raczej w poważny sposób. Idealne, ciemniejsze odjej jasnych włosów brwi podkreślały jej długie i piękne rzęsy. Naturalna, ale zarazem perfekcyjna piękność — taka właśnie była Amanda.

Ariel czekała na sygnał, zastanawiając się, czy wyłączyła rano ekspres do kawy.

Zaczęli drugi raz nagrywać scenę, od cięcia do cięcia, aż do momentu, gdy kamera wychwyciła fragment stroju kąpielowego Vikki wystającego spod pościeli. Powtórzyli tę scenę i zakończyli kręcenie na zbliżeniu zszokowanej, bladej twarzy Amandy.

— Cięcie i przerwa na lunch — zawołał reżyser.

Kochankowie zerwali się z łóżka. J. T. Brown, ekranowy mąż Ariel, objął Ariel ramionami i mocno pocałował.

— Słuchaj, skarbie — zaczął, nadal odgrywając rolę. — Później ci to wszystko wyjaśnię. Zaufaj mi. Muszę zadzwonić do mojego agenta.

— Ty draniu! — zawołała za nim Ariel i złapała za ramię Stellę Powell, swoją telewizyjną siostrę. — Włóż coś na siebie, Stella. Nie mogę już patrzeć na nasz catering.

— Ale ty stawiasz? — Stella przerzuciła dłonią gęste, czarne włosy na plecy.

— Ciągle chcesz sępić od siostry, co? — mruknęła Amanda. — No dobrze, ale pospiesz się, bo umieram z głodu.

Idąc do swojej garderoby, Ariel przeszła przez plan, potem przez dwa następne — czwarte piętro szpitala i salon rodziny Lane’ów — ważnej rodziny w Trader’s Bend. Przez moment chciała ściągnąć z siebie kostium i zetrzeć makijaż, ale to oznaczałoby kolejne kłopotliwe przebieranie się i nakładanie makijażu po lunchu. Złapała tylko wielką torbę, która trochę nie pasowała do eleganckiej, oficjalnej garsonki Amandy. W myślach widziała już słodką, nasączoną miodem baklawę.

— No dalej, Stella. — Ariel wsunęła głowę za próg sąsiedniej garderoby w chwili, gdy Stella zapinała obcisłe dżinsy. — Mój żołądek skurczył się do wielkości ziarna fasoli.

— Ty zawsze tak masz. A dokąd idziemy? — zapytała koleżanka.

— Do greckiego baru za rogiem.

— A moja dieta?

— To zjesz sałatkę grecką — odparła Ariel bez litości. — Wiesz co? Gdybyś nie była tak skąpo ubrana na planie, to wcale nie musiałabyś się głodzić.

— Zazdrośnica. — Stella uśmiechnęła się, gdy dochodziły do drzwi wyjściowych.

— No tak. Ja zawsze muszę być tą elegancką i dystyngowaną kobietą. Za to ty zawsze świetnie się bawisz.

Gdy wyszły na ulicę, Ariel zaciągnęła się nowojorskim powietrzem. Uwielbiała to miasto. Od urodzenia mieszkała na długiej, wąskiej wyspie tworzącej Manhattan, a mimo to życie tutaj było dla niej cały czas wielką przygodą. Zmieniające się widoki, zapachy i dźwięki Manhattanu były wprost niezwykłe.

Dzisiaj było dość .rześko i zanosiło się na deszcz. Przesiąknięte wilgocią powietrze śmierdziało spalinami. Ulice były zapchane samochodami, a chodniki wypełnione ludźmi, jak zwykle w porze lunchu. Jedni pędzili na ważne spotkania, inni na południowy posiłek. Ariel spostrzegła ulicznego sprzedawcę żonkili. Kupiła dwa bukieciki i dała jeden Stelli.

— Nigdy nic przegapisz takiej okazji, co? —mruknęła Stella i zanurzyła nos w żółtych kwiatach.

— Trzeba cieszyć się życiem — odparła Ariel. — Poza tym jest wiosna.

Stella spojrzała na niebo zasnute ciężkimi chmurami.

— No jasne.

— Pora coś zjeść. —Ariel złapała ją za ramię i przyciągnęła do siebie. — Zawsze zaczynasz marudzić, gdy jesteś głodna.

Bar był wypchany ludźmi i pełen wspaniałych zapachów — przypraw korzennych i miodu, piwa i oliwy. Ariel chłonęła otaczającą ją rzeczywistość wszystkimi zmysłami. Przepchnęła się do kontuaru. Posiadała przydatną umiejętność przeciskania się przez tłum bez rozpychania się łokciami i deptania innym po piętach. Obserwowała, wąchała i nasłuchiwała. Nie chciała utracić ani jednej woni, żadnego dźwięku czy koloru. Gdy spoglądała przez przeszkloną ladę, niemalże czuła smak wystawionych dań.

— Proszę o twarożek z plastrem ananasa i czarną kawę. — Stella złożyła zamówienie, wzdychając głośno. Ariel spojrzała na nią z żalem.

— A ja poproszę sałatkę grecką, plaster jagnięciny na bułce i bakławę.

— Jesteś okropna —jęknęła Stella. — Możesz tyle zjeść i nie przybędzie ci ani gram.

— Wiem. — Ariel przesuwała się z tacą w stronę kasy. — To kwestia psychicznej kontroli nad ciałem i czystego życia.

Ignorując niegrzeczne chrząknięcie Stelli, Ariel zapłaciła za ich dania i ruszyła do pustego stolika. Dotarła do niego jednocześnie z jakimś potężnie zbudowanym facetem. Ariel tylko podniosła tacę i posłała mu piękny uśmiech. Mężczyzna wyprężył się, wciągnął brzuch i ustąpił jej miejsca.

— Dzięki. — Stella podziękowała facetowi, wiedząc, że gdyby tego nie zrobiła, to Ariel z pewnością zaprosiłaby mężczyznę, by usiadł z nimi, a wtedy nie mogłyby spokojnie pogadać.

Ariel robiła dokładnie to, czego samotna kobieta nic powinna nigdy robić. Rozmawiała z nieznajomymi, spacerowała sama po zmroku i nie zabezpieczała drzwi łańcuchem. Nie była przy tym wyzywająca ani lekkomyślna, po prostu wierzyła, że wszyscy ludzie wokół niej są dobrzy. I jakimś cudem w ciągu dwudziestu pięciu lat życia nigdy się nie sparzyła. Stella podziwiała jej zachowanie, ale jednocześnie bardzo się o nią martwiła.

— Ten twój rewolwer to był najlepszy numer tego sezonu — stwierdziła Stella, nakładając twarożek na widelec. — Myślałam, że Neal zacznie wrzeszczeć.

— On powinien trochę wyluzować. Jest strasznie spięty od momentu, gdy zerwał z tą tancerką. A ty nadal spotykasz się z Cliffem?

— Tak. Choć zupełnie nie wiem po co, bo to do niczego nie doprowadzi.

— A niby do czego powinno doprowadzić? Jeśli masz jakiś cel, musisz do niego wytrwale dążyć.

— Nie każdy potrafi tak iść przez życie jak ty. Zadziwia mnie, że jeszcze nigdy nie byłaś z nikim poważnie związana.

— To proste. Nie spotkałam nikogo, przy kim drżałyby mi kolana. Kiedy wreszcie spotkam, zapewne wpadnę jak śliwka w kompot.

— Tak po prostu?

— A czemu nie? Życic wcale nic jest takie skomplikowane, jak ludziom się wydaje. A ty nie jesteś zakochana w Cliffie?

— Sama nie wiem. Może…

— Więc na pewno nie jesteś. Miłość to bardzo konkretne uczucie.

— Skoro sama nie byłaś nigdy zakochana, to skąd o tym wiesz?

— Nigdy też nie byłam w Turcji, ale jestem przekonana, że istnieje.

Stella podniosła filiżankę z kawą do ust.

— Do licha, Ariel, ty na wszystko masz gotową odpowiedź. Opowiedz mi o scenariuszu.

— O, matko. — Ariel odłożyła widelec i oparła łokcie o stół. — To najlepsza rzecz, jaką do tej pory czytałam. Chcę dostać tę rolę. I dostanę — dodała, jakby mówiła o faktach dokonanych. — Przysięgam, że czekałam na zagranie takiej postaci jak Rae. Ona jest bezduszna. Ma złożoną osobowość, jest samolubna, chłodna i niepewna siebie. Po części jak… — Ariel zamilkła, potrząsając głową. Nagle zmieniła temat. — Cała historia też jest… taka bezduszna, ale na pewno przemówi do widza.

— Cały Booth DeWitt — mruknęła Stella. — Podobno stworzył postać Rae na wzór swojej eksżony.

— Jeżeli nie fantazjował, to musiał przeżyć z tą kobietą prawdziwe piekło. Nieważne, to i tak najlepszy scenariusz, jaki kiedykolwiek wpadł mi w ręce. Za parę dni idę na przesłuchanie.

— Film telewizyjny… — zaczęła Stella. — Porządna telewizja z DeWittem jako scenarzystą i Marshellem jako producentem. Będziesz miała własnego producenta na każde skinienie, kiedy dostaniesz tę rolę.: Twoje akcje pójdą w górę, dziewczyno.

— Marshell już rozpoczął knowania. — Marszcząc czoło, Ariel nabrała na widelec trochę baklawy. — Zaprosił mnie na imprezę dziś wieczorem w swoim mieszkaniu. DeWitt też ma tam być. Słyszałam, że to do niego należy ostatnie słowo w kwestii obsady.

— Jest znany z tego, że lubi naciskać guziki. Czym się martwisz?

— Sama nie wiem. — Ariel odrzuciła myśl, że zrobiła coś nieodpowiedniego, przyjmując zaproszenie na imprezę. W końcu, o ile znała DeWitta, było pewne, że jeżeli zdobędzie nową rolę, to jedynie dzięki własnemu talentowi. Na szczęście nie brakowało jej pewności siebie.

W odróżnieniu od telewizyjnej Amandy Ariel nie pochodziła z zamożnej rodziny. Nigdy się tym nie przejmowała, spokojnie pracowała, żeby związać koniec z końcem. Gdy miała szesnaście lat, umarła jej matka, a ojciec doszedł do siebie dopiero po roku. Ariel nigdy nawet nie przeszło przez myśl, że jest za młoda, by wziąć na siebie obowiązki prowadzenia domu i

wychowywania dwójki młodszego rodzeństwa. Podczas studiów pracowała w sklepie z kosmetykami, by pokryć koszty nauki. Jednocześnie zajmowała się domem.

To były dla niej lata pełne wyrzeczeń i ciężkiej pracy. Możliwe, że właśnie z tych trudnych przeżyć czerpała energię i siłę. Uważała, że jeśli coś może się udać, to na pewno się uda.

— Amanda.

Ariel odwróciła głowę i dostrzegła kobietę w średnim wieku. Ariel była przyzwyczajona do tego, że obcy ludzie równie często zwracali się do niej jej scenicznym imieniem, jak jej własnym. Wyciągnęła do kobiety rękę na powitanie.

— Dzień dobry.

— Nazywam się Dorra Winerberger i chciałam ci powiedzieć, że na żywo wyglądasz tak samo pięknie jak w telewizji.

— Dziękuję ci, Dorro. Podoba ci się serial?

— Nie opuściłam ani jednego odcinka. Jesteś cudowna i taka uprzejma dla pacjentów. Jednak ktoś powinien ci powiedzieć, że Cameron nie jest dla ciebie dobrym partnerem. Rzuć go, zanim dorwie się do twoich pieniędzy. Przecież już zastawił twoje brylantowe kolczyki. A ta tutaj… — Dorra zacisnęła usta i spojrzała na Stellę. Po co się nią martwić, skoro wyrządziła ci tyle przykrości… Przez nią nie wyszłaś za mąż za Griffa, jak powinnaś. —Kobieta posłała Stelli miażdżące spojrzenie. — Ja wiem, Vikki, że chcesz uwieść męża siostry.

Stella powstrzymywała śmiech i grając swoją rolę, zarzuciła włosami i zmrużyła oczy.

— Mężczyźni za mną szaleją, no i co z tego? Dorra pokręciła głową i zwróciła się do Ariel.

— Wróć do Griffa — odezwała się uprzejmie. — On nadal cię kocha.

— Dziękuję za radę. —Ariel odwzajemniła uścisk dłoni. Ariel i Stella patrzyły za odchodzącą kobietą.

— Wszyscy kochają świętą doktor Amandę — stwierdziła Stella z uśmiechem.

— I wszyscy nienawidzą Vikki — zachichotała Ariel, dopijając kawę. — Jesteś taka zepsuta.

— Tak, wiem o tym — westchnęła z rezygnacją w glosie Stella, spoglądając z zazdrością na deser Ariel.

Mimo to wciąż przejmuję się tym, że tak wielu ludzi myli mnie z Vikki.

— To tylko znaczy, że dobrze wykonujesz swoją pracę. Gdybyś pomimo codziennej bytności w domach naszych widzów nie wzbudzała w nich żadnych emocji, powinnaś od zaraz poszukać sobie innej roboty. Może jako specjalista do spraw energii nuklearnej albo pracownik tartaku. A mówiąc o pracy… — Ariel spojrzała na zegarek.

— Wiem… A ty nie chcesz już tej baklawy?

Śmiejąc się, Ariel podała jej resztkę słodkiego ciastka i wstała od stolika.

* * *

Było już sporo po dziewiątej wieczorem, gdy Ariel wyskoczyła z taksówki przed budynkiem, w którym mieszkał P. B. Marshell przy Madison Avenue. Nie zastanawiała się, czy jest spóźniona, bo nawet nie wiedziała dokładnie, która jest godzina. Ariel nigdy nie spóźniła się do pracy ani z wejściem na plan, ale w innych sytuacjach zupełnie ignorowała pojęcie czasu.

Ruszyła przez lekką mżawkę do budynku. W myślach stwierdziła, że w holu pachnie jak w domu pogrzebowym — było za dużo kwiatów i za dużo błyszczących politurą mebli. Przy recepcji podała ochronie swoje nazwisko i poszła do windy. Nacisnęła ostatni przycisk z napisem „Penthouse”. Nawet przez moment nie poczuła zdenerwowania, że za chwilę

znajdzie się na terenie słynnego P. B. Marshella. Dla niej to była zwykła impreza. Miała jedynie nadzieję, że podadzą szampana, którego uwielbiała.

Drzwi otworzył sztywny mężczyzna o twarzy jakby wykutej z kamienia i z lekkim brytyjskim akcentem poprosił ją o nazwisko. Gdy Ariel uśmiechnęła się i podała mu rękę, mężczyzna był tak zaskoczony, że na moment zaniemówił. Ariel swobodnie poszła dalej, wzięła kieliszek z szampanem z tacy i zobaczywszy swoją agentkę, ruszyła w jej kierunku.

Booth dostrzegł wejście Ariel. Przyglądał się jej opadającym na plecy lekko falującym włosom pokrytym mikroskopijnymi kropelkami deszczu. Niesamowita twarz, pomyślał. Jej wygląd królowej lodu zniknął wraz z uśmiechem, który niósł w sobie mnóstwo energii i werwy.

Niezwykła, uznał, popijając drinka. Jego oczy prześwietlały ją niczym promienie rentgenowskie. Ciekawe, dlaczego ta kobieta ukrywa figurę pod spodniami od garsonki i luźną bluzką. Booth wiedział, że kobiety lubią podkreślać mocne strony figury, a ukrywać braki. Typowe dla istot z gruntu fałszywych i nieuczciwych.

Spojrzał na Ariel ostatni raz, gdy wspięła się na palce, by pocałować gwiazdę teatru offowego. Boże, jakżeż on nienawidził tych długich, pełnych tłumów imprezek.

— …jeśli tylko znajdziemy wykonawczynię głównej roli.

Booth odwrócił się z powrotem do P. B. Marshella i podniósł szklankę z drinkiem do ust.

— Co?

Marshell był już przyzwyczajony do irytującego sposobu bycia Bootha. Nie zareagował złością, tylko powtórzył swoją myśl.

— Rozpoczniemy produkcję i zakończymy na czas przed jesiennymi rankingami popularności, jeśli tylko znajdziemy wykonawczynię głównej roli. Tylko to nas hamuje.

— Nie obchodzą mnie jesienne rankingi — odparł Booth chłodno.

— Ale telewizja nie będzie na nas czekać.

— Pat, kiedyś wreszcie znajdziemy idealną odtwórczynię roli Rae.

Marshelł skrzywił się i wypił drinka. Przy wadze stu dwudziestu kilogramów potrzebował wielu szklaneczek, żeby poczuć jakikolwiek efekt.

— Odmówiłem już trzem znaczącym nazwiskom.

— Chciałeś powiedzieć, że odmówiłeś trzem aktorkom, które nie były odpowiednie do roli — poprawił go Booth. Łyknął trochę alkoholu, tak ostrożnie, jakby obawiał się, że drink jest zatruty. — Kiedy zobaczę kogoś odpowiedniego do roli Rae, będę od razu wiedział, że to ona. — Skrzywił usta w chłodnym uśmiechu. — Kto inny miałby to wiedzieć?

Wesoły, wyluzowany śmiech z drugiego końca salonu przyciągnął uwagę Marshella. Zmrużył oczy, rozważając coś w myślach.

— To Ariel Kirkwood — wyjaśnił Boothowi, wskazując w jej kierunku pustą szklaneczką. — Szefowie stacji telewizyjnej chętnie widzieliby ją w obsadzie.

— Więc to aktorka. — Booth po raz drugi przyjrzał się Ariel. Jej wejście przykuło jego uwagę, bo w tej kobiecie było coś niezwykłego, a przy tym wydawała się zupełnie pozbawiona chęci do lansowania własnej osoby. U aktorów taką postawę spotykało się niezwykle rzadko. Była tu wystarczająco długo, żeby poprosić kogoś o przedstawienie jej jemu i Marshellowi, ale wolała sączyć szampana w towarzystwie jakiegoś początkującego aktora.

Stała w rozluźnionej pozie, która nie była wystudiowana, a jednak nadawałaby się do sfotografowania. Nawet nie siliła się na zalotny wyraz twarzy. Kontrast między chłodnym jak lód spojrzeniem i swobodną pozą wzbudził jego zainteresowanie.

— Przedstaw mnie jej — rzucił Booth i ruszył przez pokój.

Ariel nie mogła przyczepić się do gustu Marshella. Jego apartament był utrzymany w tonacji ciepłego beżu i złota. Gruba wykładzina, ściany pomalowane błyszczącą farbą. Rozpoznała litografię wiszącą za jej plecami. W tym pokoju Amanda czułaby się doskonale,

ale Ariel widziała siebie jedynie w roli gościa. Nigdy nie mogłaby mieszkać w takim wnętrzu. Roześmiała się do Tony’ego, gdy przypomniał jej o improwizacji, którą razem zrobili na warsztatach teatralnych kilka lat temu.

— A ty zacząłeś posługiwać się językiem z rynsztoka, żeby mieć pewność, że nikt nie zasnął — przypomniała mu.

— I to zadziałało. Jakie masz hasło na ten tydzień?

Ariel podniosła brwi i łyknęła szampana.

— Ja nie mam żadnych haseł.

— Ja mam dwutygodniowe. „Ratujmy foki”, „Ratujmy mangusty”. No powiedz, w czym teraz siedzisz?

Ariel pokręciła głową.

— Jest coś takiego, co zabiera mi dużo czasu, ale nic mogę ci o tym opowiedzieć.

Uśmiech Tony’ego przygasł. Znał ten ton.

— To coś ważnego?

— Kluczowego.

— Cześć, Tony. — Marshell poklepał młodego aktora po plecach. — Cieszę się, że udało ci się wpaść.

— Miło, że impreza wypadła akurat w dzień, gdy nie muszę być w teatrze, panie Marshell. Czy zna pan Ariel Kirkwood? — Położył dłoń na jej ramieniu. — Znamy się od wielu lat.

— Słyszałem o tobie wiele dobrego. — Marshell wyciągnął rękę do Ariel.

— Miło mi. — Ariel pozostawiła dłoń w jego uścisku moment dłużej, próbując wyrobić sobie zdanie na jego temat. Był mężczyzną, który odniósł sukces, uwielbiał dobrze zjeść, co sugerowała jego postura. Potrafił być przemiły i szarmancki, jeśli tylko chciał, no i przebiegły. Spodobała się jej ta kombinacja. — A pan produkuje świetne filmy, panie Marshell.

— Dziękuję — odparł, oczekując, że Ariel zacznie jakąś kampanię reklamową na rzecz swojej osoby. Gdy nie odezwała się ani słowem, odwrócił się do Bootha.

— A to Booth DeWitt. Booth, to Ariel Kirkwood i Tony Lazarus.

Widziałem pana przedstawienie — odezwał się Booth do Tony’ego. — Potrafi wczuć się pan w odgrywaną postać. — Przeniósł wzrok na Ariel. — Miło panią poznać, panno Kirkwood.

Niepokojące spojrzenie, pomyślała Ariel, jasny i bezpośredni wzrok mimo pozbawionej emocji twarzy, z której można było wyczytać sygnały powściągliwości, goryczy i wysoką inteligencję. Ten człowiek nie przejmował się zbytnio modą ani trendami. Miał gęste ciemne włosy, może trochę za długie. Cóż, pasują do jego twarzy, usprawiedliwiła go w myślach. Według niej jego twarz była jakby z dziewiętnastego wieku. Szczupła, inteligentna, znamionująca twardy charakter i niezbyt pogodne usposobienie.

DeWitt miał głęboki głos o miłym brzmieniu, ale mówił w sposób zdradzający brak cierpliwości. Był chyba dobrym obserwatorem, otaczała go aura sugerująca, że nie toleruje narzucania się i zbytniej poufałości. Ariel nie była pewna, czy jej się spodobał, ale i tak podziwiała jego osiągnięcia.

— Mnie także miło, panie DeWitt. — Ariel wyciągnęła do niego dłoń. Miał silny uścisk — właśnie tego się spodziewała. — „Ostatnie brzmienie dzwonu” był moim ulubionym filmem w zeszłym roku.

DeWitt puścił komplement mimo uszu i wpatrywał się w jej twarz. Emanowała seksem, był w jej zapachu i jej spojrzeniu, jednak nie dopatrzył się w tym niczego wyzywającego.

— Przykro mi, ale nie pamiętam pani filmów.

— Ariel gra rolę dr Amandy Lane Jamison w „Życiu i miłości” — pospieszył z wyjaśnieniem Tony.

Dobry Boże, toż to serial popołudniowy, typowa opera mydlana, pomyślał Booth. Ariel dostrzegła oznakę zawodu na jego twarzy. Spodziewała się jednak czegoś innego.

— Chyba nie ma pan moralnych oporów przeciwko zwykłej rozrywce, panie DeWitt? — zapytała niespeszona i upiła łyczek szampana. — Czy jest pan może artystycznym snobem? — Mówiąc to, uśmiechnęła się, czym całkowicie usunęła ironię ze swojego pytania.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin