Hulanicki Barbara - Hańba.pdf

(1380 KB) Pobierz
Hulanicki Barbara
Hańba
to powieść o dwóch niezwykłych siostrach — Georgia jest piękna i próżna, Milla
zaś zmysłowa, ale i twarda jak głaz. Do tego jest najprawdziwszą szantażystką,
od najmłodszych lat manipulującą ludźmi. Siostry Frayne są wrogami już od
dzieciństwa, ale choć pozornie całkowicie się różnią, bardzo wiele je też łączy.
Życiem ich kieruje ekscentryczna ciotka Ewa, która wychowuje swoje
siostrzenice wśród zubożałych arystokratów. Czy zostaną one prawdziwymi
angielskimi damami, czy spadnie na nie hańba?
Książka znakomicie oddaje snobizm, hipokryzję i dekadencję życia wyższych
sfer Anglii lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
1
Milla miała czternaście lat, kiedy straciła cnotę, i od razu zrobiła to z Francuzem. Stało się to dokładnie o szóstej
trzydzieści wieczorem, dwudziestego pierwszego października 1961 roku. Milla niezwykle dbała o szczegóły, toteż
dwukrotnie spoglądała na zegarek, aby mieć pewność, że się nie pomyliła.
W Kensington Gardens padał deszcz i schody pomnika Albert Memoriał były wilgotne i śliskie. Jean-Claude,
wściekły z powodu błota oblepiającego cały przód jego spodni i przerażony tym, co na ten widok powie jego matka,
miał do Milli pretensję, że został sprowokowany.
Po tym wszystkim Milla wróciła autobusem do Knightsbridge i stamtąd poszła wolno przez Beauchamp Place do
swego mieszkania przy Pont Street. Po drodze oglądała swoje odbicie w szybach sklepowych, aby się upewnić, czy
nie ma żadnych śladów błota na szarobłękitnym płaszczu, mundurku liceum francuskiego, którego uczniami byli ona
i Jean-Claude.
Apartament jej ciotki zajmował całe pierwsze piętro starego domu z czerwonej cegły, otoczonego wysokim, ostro
zakończonym ogrodzeniem z kutego żelaza, które oddzielało go od szerokiego chodnika. Kiedy się zbliżała,
odźwierny w mundurze otworzył ciężkie, dębowe drzwi.
Wzięła głęboki oddech, wchodząc po krętych schodach z malowanego drewna, i zbierała siły, aby stawić czoło świa-
tu, który oczekiwał na nią za frontowymi drzwiami mieszkania. Przez chwilę stała na mrocznym podeście, starając
się usłyszeć jakikolwiek dźwięk mogący dać jej wyobrażenie o tym, co się dzieje wewnątrz.
W wyłożonym kamiennymi płytami hallu wisiały dwa płaszcze, obydwa czarne, z dobranymi pod kolor pluszowymi
kołnierzami. Nad nimi zaś melonik z purpurową wy-
ściółką należący do lorda Harleya i nieco sfatygowany homburg jego przyjaciela Friedricha, księcia Ottenholtz. To
prywatne kółko cioci Ewy miało swoje zebranie. Słyszała ich głosy dochodzące z bawialni — albo salonu, jak ciotka
Ewa upierała się ją nazywać. Jeszcze jeden przykład jej zatwardziałej cudzoziemskości, która sprawiała, że Milla aż
się kuliła z zażenowania.
Myśl o niej, jej gardłowym, wschodnioeuropejskim akcencie i ciasnej, obłudnej etykiecie, przyprawiała Millę
0 spazm złości na niesprawiedliwe fatum, które umieściło tę koszmarną kobietę na straży jej losu. Milla bowiem była
Angielką w każdym calu i była zdecydowana nią pozostać. Od śmierci rodziców spędzała życie walcząc o ochronę
własnej tożsamości, nienawidząc ciotki oraz rozpaczy i wstydu, jakie jej przynosiła.
Próbowała przekraść się chyłkiem obok otwartych drzwi na długi korytarz prowadzący do sypialni, którą musiała
dzielić z Georgią, swoją młodszą siostrą. Zgrzytliwy głos ciotki przywołał ją z powrotem.
— Millu, chodź tu w tej chwili.
Milla zawahała się, gotowa uciec do swego pokoju i zatrzasnąć drzwi przed tymi stworami nie do opisania, które
zawładnęły jej życiem. Dwa lata temu tak właśnie by postąpiła, lecz teraz wiedziała lepiej, czym grozi próba
stawiania najmniejszego oporu życzeniom ciotki. Całe dnie miażdżących oracji, jakimi Ewa karałaby nawet
najmniejszą oznakę niechęci, nie były warte krótkiej rozkoszy buntu.
— Tak, ciociu Ewo — zawołała zmuszając się, aby w jej głosie zabrzmiała beztroska i radość z zaproszenia, i
zastanawiając się, jakie nowe udręki ciotka i jej przyjaciele obmyślali dla niej w porze koktajlu nad wytrawnym
martini
1 whisky z wodą sodową.
Stanęła w drzwiach wielkiego, umeblowanego z przesadnym przepychem salonu. Stopy trzymała razem, a ramiona
pod kątem prostym, jak tego wymagała ciotka. Szkolny płaszcz był wciąż zapięty aż pod szyję. Ciotka skinęła na nią
niecierpliwie, aby podeszła i stanęła naprzeciw niej i jej dwóch towarzyszy.
Ewa siedziała na pluszowej kanapie w kolorze bladoróżowym, zajmującej większą część przestrzeni wokół komin-
ka. W dobranych kolorem fotelach z wysokimi oparciami po
obu stronach sofy siedziało dwóch mężczyzn. Lord Harley — dla przyjaciół Bo Bo — zasiadał po prawej stronie
Ewy. Był wysokim, otyłym mężczyzną, guziki kamizelki pękały pod naporem jego brzucha. Jego włosy, chociaż
zaczynały się już przerzedzać, były wciąż dosyć gęste, a siwiejące loczki gładko przylegały do dużej głowy. Policzki
miał pulchne i pokryte siateczką żyłek, które nadawały mu dobroduszny wygląd świętego Mikołaja, czemu zadawały
kłam jego oczy. Były ostre, wyrachowane i pozbawione ciepła.
Bo Bo był znaną w mieście postacią. Urodził się w czasach, kiedy zarabianie pieniędzy i wszystko, co z tym zwią-
zane, uważano za rzecz niegodną człowieka z urodzeniem i pozycją. Przemiany społeczne w powojennej Brytanii za-
skoczyły go nie przygotowanego i w pewnej chwili Bo Bo stanął przed groźbą zagłady wraz z resztą sobie
podobnych. Jego ubrania stawały się wytarte, a posiłki nieregularne. Poszedłby na dno, gdyby przez przypadek nie
poznał świeżo przybyłej i ogromnie bogatej emigrantki, Ewy Lubińskiej. Było to dziesięć lat temu i od tej pory
fortuna lorda Harleya oraz jego siostry Pameli stale nieznacznie wzrastała.
Na lewo od Ewy siedział książę — Freddie dla przyjaciół, łobuz i dziwkarz zdaniem swych licznych wrogów. Był
drobnym mężczyzną o podejrzanie kruczoczarnych włosach, przyczesanych gładko do tyłu od wysokiego czoła.
Twarz miał wąską, prawie wychudzoną, a goszczącą na niej zwykle dobrotliwą minę zastąpił dzisiejszego wieczoru
wyraz wymuszonej surowości.
Panowie byli już ubrani w stroje wieczorowe. Obaj mieli na sobie smokingi z długimi, szalowymi kołnierzami, za-
pięte u dołu na pojedynczy guzik umieszczony tak nisko, że pod krochmalonym gorsem koszuli ukazywała się
barwna kreska szkarłatnego pasa.
Ciotka Ewa była jeszcze w popołudniowej sukni, której Milla nigdy przedtem nie widziała — z aksamitnej tkaniny w
odcieniu głębokiego błękitu, z wymyślnie udrapowanym przodem. Milla zauważyła wyglądające spod długiej,
luźnej spódnicy małe stopy Ewy, obute w pantofle z satyny, dobrane kolorem do sukni.
Na znak dany przez ciotkę stanęła przed nią, mając za plecami marmurową ramę kominka, na której stały w nieładzie
różne ozdobne drobiazgi. Była tam także oprawiona
w srebro fotografia Ewy i jej dawno zmarłego męża, Jacka Powersa, bankiera, którego pieniądze wspomogły Ewę
podczas ponurych, powojennych lat, a teraz były źródłem utrzymania Milli i dwunastoletniej Georgii.
Nienawiść Milli do pulchnej i uległej Georgii była niemal równa odrazie, jaką żywiła wobec ciotki. Georgia była
narzędziem w rękach Ewy, rozpieszczona, zepsuta i zbrojna w nie kończący się zapas złośliwych, drobnych
docinków, skierowanych zawsze pod adresem Milli, które wygłaszała co wieczór z obłudną powagą. Milla wiła się w
poczuciu własnej bezsilności, siedząc do późna w nocy, patrząc na złotą głowę śpiącej na poduszce siostry i marząc
o straszliwej zemście. Stawała wtedy nad nią z własną poduszką w rękach i opuszczała ją tak nisko, że zatrzymywała
się tylko o kilka cali ponad twarzą Georgii; jej całe ciało drżało z napięcia, gdy czuła swoją władzę nad życiem i
śmiercią. Później czuła się chora i wyczerpana, ale przepełniona wielką ulgą i uniesieniem, gdyż wiedziała, że jeśli
ciotka przyciśnie ją zbyt mocno do muru, będzie miała sposób, aby się z nią rozprawić ostatecznie. Myśl ta
podtrzymywała ją na duchu podczas niezliczonych godzin poniżenia.
Teraz stała przed nią plecami do kominka zastanawiając się, co nastąpi dalej. Było mało prawdopodobne, aby ten
żałosny Jean-Claude wyspowiadał się swojej mamusi, chociaż nigdy nie można przewidzieć, co zrobi taki mały,
przemoczony francuski chłopiec. Mogłaby powiedzieć, że została zgwałcona, ale pomyślała, że nie uwierzyliby jej,
znając Jean-Claude'a i jego ckliwą naturę. Zebrała się w sobie, by znieść to, co miało teraz nastąpić. Uważała, aby
ukryć swój bunt, wbiła wzrok w podłogę i splotła przed sobą ręce w pozie, jak miała nadzieję, nadzwyczaj niewinnej.
Pierwszy zabrał głos lord Harley. Robił to zawsze. Ciotka Ewa używała go niczym taranu do wyważania bram,
podczas gdy sama czekała, by móc spaść na oszołomioną ofiarę.
Jego głos był głęboki i słodki jak miód. Odkaszlnął uroczyście, zanim zaczął mówić. Poczuła odór alkoholu i
zleżałych cygar.
— Twoja ciotka poprosiła mnie, abym z tobą pomówił. Przedstawiono jej bardzo poważną skargę. Dyrektor liceum
dzwonił po lekcjach. Okazało się, że z biurka jednego z nauczycieli zginął niezwykle cenny złoty zegarek, a jeden
Zgłoś jeśli naruszono regulamin