Rozdział 3.doc

(58 KB) Pobierz
Rozdział 3

Rozdział 3

 

     Szłam w stronę River Street, kierując się powoli na północny zachód, do klubu Port. W rejonie River Walk, nadrzecznego deptaka, znajdowała się większość rozrywkowych lokali w tym mieście. Przez wiele miesięcy wiodące do ich wnętrza drzwi były rozwarte na oścież, a łagodne dźwięki bluesa wypływały na ulicę, przyciągając ludzi do przyćmionych barów. Jednak na zachodnim krańcu ulicy okolica stawała się trochę mroczniejsza i bardziej zaniedbana. Ludzie przystawali w głębokim cieniu budynków i spoglądali na mnie bacznie zmrużonymi oczami. Obserwowali, ale się nie poruszali, jak gdyby wyczuwając moją odmienność. Albo też uważali mnie za łatwy łup.

     Skinęłam głową wielkiemu, muskularnemu mężczyźnie, który pilnował wejścia do klubu. Odpowiedział mi kiwnięciem, a kącik jego wąskich ust uniósł się w półuśmieszku, gdy wpuścił mnie przed innymi oczekującymi w kolejce. Port był jednym z miejsc, które regularnie odwiedzałam, a kierownik klubu wyraźnie się cieszył, że pozwalam mu zarobić. Wyciągnęłam z tylnej kieszeni portfel, wyjęłam dwudziestkę i, wchodząc, położyłam ją na kontuarze. Opłata za wejście wynosiła tylko pięć dolarów, dolarów reszta była napiwkiem za milczącą umowę, zgodnie z którą bramkarz nie prosił mnie o okazanie dowodu tożsamości i nie próbował zakładać mi na nadgarstek idiotycznej papierowej banderoli świadczącej o tym, że ukończyłam już dwadzieścia jeden lat.

     Uśmiechnęłam się, puściłam oko i wsunęłam cienki skórzany portfel do kieszeni. Nieliczne stoliki i barek znajdowały się przy ścianie z prawej strony. Z sufitu zwisały ekrany telewizyjne, prezentując wideoklipy z muzyką, której i tak się nie słyszało w kakofonicznym jazgocie dobiegającym z drugiego krańca budynku. Zawiły labirynt ścian i przepierzeń odgradzał główną salę taneczną od baru. W przedniej części klubu było niemal całkiem ciemno. Przez mgiełkę dymu z trudem przebijał się punktowy reflektor i stroboskopowe światła.

     Przypatrując się zebranemu tłumkowi, poszłam w kierunku parkietu tanecznego. Nawet bez swoich mocy wyczułabym spojrzenia taksujące mnie z góry do dołu. Ubrana w swój typowy strój, czyli czarne skórzane spodnie, dopasowane niczym zewnętrza powłoka, i równie czarny top ze skóry, sięgający do pępka, wyglądałam jak zjawa z sadomasochistycznych rojeń. Jedyną oznakę moich nadnaturalnych zdolności stanowiły okulary w złotej oprawce, z czerwonymi szkiełkami. Moje oczy w chwilach podniecenia tak lśniły, że mogło to odstraszyć złowioną z trudem zdobycz.

     Wciśnięta pomiędzy dwa męskie ciała, pozwoliłam się ponieść grzmiącemu rytmowi muzyki. Ich dłonie wędrowały po moim ciele, przesuwając się z gładkiej skóry ku chłodnemu skrawkowi ciała i z powrotem. Kropelki potu wystąpiły im na twarze, a bicie ich serc wibrowało we mnie we własnym, hipnotycznym rytmie.

     Nagle wyczułam inny puls przenikający falami przez tłum. Otworzyłam szybko oczy i spojrzałam w mrok. Coś nowego, mocnego wtargnęło na mój teren. Na skraju parkietu, dokładnie naprzeciwko mnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, na szeroko rozstawionych nogach, stał Danaus.

     Wcześnie się zjawił. Wiedziałam, że będzie mnie szukał, ale przypuszczałam, że upłynie jeszcze kilka nocy, zanim nasze drogi przetną się ponownie. Nie spodziewałam się też, że spotka się ze mną w tym klubie. Tutaj nie mógł próbować mnie zabić. Za dużo świadków, zbyt wielu ludzi, którym mogłoby się coś stać podczas walki. Istnienie nocnych wędrowców nie utrzymałoby się przez tyle lat w krecie, gdybyśmy toczyli swoje batalie w ludzkim tłumie.

     Danaus mógł spokojnie poczekać na zewnątrz, obserwować, kiedy wyjdę. Może ten osobliwy stwór mówił prawdę, że zabicie mnie nie jest jego celem? A jednak nie do końca w to wierzyłam. Wciąż czekałam na informacje od moich łączników w Europie na temat tego łowcy. Gdyby ktoś wiedział coś o Danusie, mogłabym pozbawić go głowy i zakończyć całą tą przykrą sprawę. Jeśli jednak reprezentował coś, czego nikt nie znał, to musiałam wcześniej, zanim się go pozbędę, dowiedzieć się tego. Trzeba go zwodzić, zanim nie dostanę jakiś wieści ze Starego Świata.

     Uśmiechnęłam się do Danaus i przylgnęłam do młodzieńca, który tańczył tuż za mną. Uniosłam lewe ramię i oplotłam jego szyje, długimi palcami przeczesując szatynowe włosy. Objął mnie w talii. Jego ciało przeniknęło do mojego ciała; wchłonęłam je jak gąbka. Właściwie, skoro spędzałam ten wieczór, tańcząc z facetem, który mnie obejmował, mogłabym nabrać rumieńców bez konieczności chłeptania czyjejś krwi. Mogłam nasycić się jego żarem, jego witalnością. Poczułabym, jak to jest wśród ludzi. Jednak do podtrzymania życia na dłuższą metę potrzebna mi była krew.

     Kiedy zaczął się następny utwór, Danaus jeszcze bardziej ściągnął brwi. W końcu zrozumiał, że nie mam zamiaru schodzić z parkietu tylko dlatego, że łypie na mnie oczyma. Odwróciłam się do niego plecami, a kiedy zaczął podchodzić, zarzuciłam ręce na szyję mojego partnera w tańcu, przywierając do niego biodrami. Wtulając się w niego, przeciągnęłam czubkiem języka po jego szyi. Dotarłam prawie do małżowiny usznej, kiedy poczułam na ramieniu dłoń Danausa.

     - Wystarczy już tego – warknął mi do ucha. – Chodź ze mną.

     Obróciłam głowę na tyle, by spojrzeć na niego przez ramię. Mój szeroki uśmiech zbladł, a na twarzy pojawił się wyraz tęsknej rozkoszy.

     - Jestem trochę zajęta.

     Zerknęłam znów na faceta, z którym tańczyłam, na jego uroczą szyję, kiedy nagle poczułam na plecach ostry przedmiot, który przebił skórzany top.

     - No, jazda! Mam nóż przy twoich plecach i bez problemu wbiję go w ciebie tu, na parkiecie.

     - Czy teraz tak się to określa? – ironizowałam. Sięgnęłam ręką do tyłu i chwyciłam go za biodro. Zaczęłam przesuwać dłoń ku przodowi jego spodni, ale Danaus puścił moje ramię i złapał wędrującą rękę. Odepchnął ją, odwrócił się i poszedł przez tłum, który zdawał się przed nim rozstępować. Jego czarny skórzany płaszcz połyskiwał, kiedy tak szedł, i miałam ochotę ściągnąć go z niego.

     Ciekawość zmusiła mnie do podążenia za nim. Musiałam się dowiedzieć, co go zmusza do śledzenia mnie nie tylko w tym odludnym piekielnym kręgu, ale i w klubie tanecznym. Co innego, poza chęcią zabicia mnie, mogło skłonić łowcę wampirów do przybycia tutaj? Wtuliłam się w mężczyznę, z którym tańczyłam, przesunęłam językiem po żyle pulsującej na jego szyi, i obiecałam sobie, że odnajdę ten łakomy kąsek nieco później.

     Zeszłam z parkietu, spoglądając na ludzi stojących pod ciemnymi ścianami i w odległych zakamarkach Sali. Niektórzy patrzyli za mną, gdy ich mijałam, ale większość zdawała się nie zauważać mojej obecności, zatracona w atmosferze tego lokalu. Przystanęłam na chwilę koło baru i zastanawiałam się, czy mój prześladowca zniknął, lecz wtedy właśnie wyczułam go tuż za plecami. Obróciłam się i dostrzegłam go siedzącego na ławie pod ścianą, o którą się opierał. Jedna z jego rąk spoczywała na stoliku, a druga na udzie, niedaleko miejsca, gdzie, jak przypuszczałam, znajdował się nóż zawieszony w pochwie u pasa.

     Przygryzłam dolną wargę, żeby się nie roześmiać, podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach. Gdyby potrafił latać, pewnie uniósłby się pod sufit, aby się ode mnie uwolnić. On jednak tylko bardziej się wyprostował, przyciskając plecy do ściany, jakby pragnął się w nią wtopić.

     - Przeszkodziłem w kolacji? – Z jego piersi wydobył się niski głos. Zaciskał zęby, napinając mięśnie żuchwy. Zwężone błękitne oczy lśniły, gdy na mnie patrzył, pulsowały białym światłem, odbitym od parkietu.

     - Nie. Tak się składa, że to była tylko przekąska. Przyszedłeś, żeby mnie zaprosić na gorący posiłek? – zapytałam, oplatając mu rękami barki. Milczał, wpatrując się w jakiś punkt gdzieś za mną. Nachyliłam się i położyłam głowę na jego ramieniu, dotykając czubkiem nosa jego gardła. – Cieszę się, że zdołałeś się wyrwać i nie ośmieliłeś się przy tym za bardzo.

     - Spadaj.

     Zamierzałam już odpowiedzieć na to niecenzuralnym słowem, ale jakoś zdołałam się opanować.

     - Nie mogę. Jest tu zbyt dobra muzyka. I już nie porozmawialibyśmy, gdybym teraz sobie poszła. – Odchyliłam się trochę, żeby popatrzeć mu w twarz.

     Zerknął na mnie zwężonymi oczami, a mięśnie twarzy mu zesztywniały.

     - Mogłabyś mnie usłyszeć z drugiego końca tej Sali, gdybyś tylko chciała.

     - Ale czy potrafiłbyś mnie dosłyszeć?

     Zacisnął usta, które utworzyły napiętą, cienką kreskę, wyrażającą złość i frustrację. Siedziałam mu na kolanach, a jego aura otaczała mnie jak polarowy koc. Jak mógłby wykorzystać swoją moc i siłę? Oczywiście nie będzie się spieszył z udzieleniem mi informacji.

     Miękkie pulsowanie energii spływające po mnie robiło złe wrażenie. To coś typowego dla zwykłych wiedźm lub czarowników. Czarnoksiężnik nie posługiwałby się mieczem, polując na nocnych wędrowców, skoro mógł użyć magii. A wilkołak? Być może. Danaus nie miał tak mocnego ziemistego zapachu jak większość wilkołaków, ani ich zdumiewającej siły, lecz z pewnością był tak szybki i zręczny jak oni. Wzdrygnęłam się w duchu. Istniał więc pewien dylemat, ale nie powstrzymałby on mnie przed uśmierceniem Danaus.

     - Co wiesz o naturi? – zapytał.

     Długo wpatrywałam się w niego bez ruchu, nie mogąc pojąć, dlaczego poruszył ten temat. Niewielu wiedziało o istnieniu nocnych wędrowców, wędrowców jeszcze mniej zdawało sobie sprawę, że naturi w rzeczywistości żyją i oddychają. Inne rasy spędziły niezliczone lata na wymazywaniu wszelkich opisów swojej egzystencji. Oczywiście w ludzkiej pamięci zachowały się opowieści, których nie zdołaliśmy usunąć. To od naturi wzięły się historie o elfach, różnych duszkach i wielu innych czarodziejskich stworzeniach, których istnienia nie można wyjaśnić za pomocą zimnej naukowej logiki.

     Jednak naturi nie byli jedynymi, których próbowaliśmy usunąć z historii. Dawne opowieści głoszą, że po stworzeniu ludzi bogowie powołali do życia dwie rasy strażników, aby zachować równowagę. Naturi byli strażnikami ziemi, natomiast bori opiekunami dusz. Naturi dzielili się na pięć klanów – wody, ziemi, zwierząt, wiatru i światła.

   Z kolei bori istnieli w postaci jednego klanu, próbując stać się jedyną dominującą siłą na ziemi. Oni właśnie dali początek legendą o demonach i aniołach.

     Niestety, siła dwóch ras zależała od tego, co chroniły. Kiedy ludzkość rozkwitała, ziemia słabła. I tak zaczęły się wojny.

     - Nie wiem, o czym mówisz – odparłam. Nikt nie rozmawiał o naturi. Odeszli przed wiekami, wyparci do innej rzeczywistości, na szczęście odseparowani od tego świata.

     - Mówię o naturi, strażnikach ziemi. Nazywają ich czasem trzecią rasą, dworem Seelie, Sidhami – wyjaśnił.

     - To tylko bajki. – Odchyliłam się, aby znów oprzeć mu głowę na ramieniu; przesuwałam palcami po jego ciemnych włosach. Były bardziej miękkie, niż początkowo sądziłam, niemal jedwabiste. – Skąd jesteś? – szepnęłam mu do ucha.

     Milczał przez chwilę, a ja wsłuchiwałam się w odgłos jego powolnego oddechu.

     - Z Rzymu.

     - Byłam tam przed wieloma laty. Papieżem został akurat wtedy Bonifacy IX. Piękne miasto, nawet już wtedy, zanim Michał Anioł pokrył malowidłami Kaplicę Sykstyńską. Widziałeś ją.

     - Widziałem.

     - Czy jest taka piękna, jak powiadają?

     - Jeszcze piękniejsza.

     - Tak myślałam. – Kaplica Sykstyńska była jedną z wielu rzeczy, których nigdy nie zobaczę. To, czy wierzę w jednego wielkiego Boga, nie miało znaczenia. Po prostu nie mogłam postawić swojej nogi w kościele. To tak, jakbym próbowała głową przebić mur.

     - Opowiedz mi o naturi, Miro. – Po raz pierwszy Danaus nie warczał na mnie, jego głos stał się łagodniejszy. Nie nazwałabym może tego przyjemnym tonem, ale przynajmniej nie wyczuwało się w nim gniewu. Jego dłoń spoczęła na chwilę na moim kolanie, a potem opadła z powrotem na ławę, lecz ten krótki dotyk wystarczył, by fala ciepła przebiegła przez moje skórzane spodnie. Spojrzałam na niego ze zdumieniem. Po raz pierwszy wypowiedział moje imię.

     - A zatem wiesz o naturi, wielka mi rzecz – odparłam. Ten temat rozmowy zaczynał mnie denerwować. – Wampiry to dla ciebie zbyt wielkie wyzwanie, więc pomyślałeś, że wyruszysz w pogoń za jakimś naturi? – Nie miałam ochoty rozmyślać o naturi ani tym bardziej o nich rozmawiać. Chciałam zapomnieć o tej całej okropnej rasie. Korciło mnie, żeby wstać i wrócić na parkiet, by tańczyć i pogrążyć się w rozgrzanym tłumie, pozwalając wciągnąć się w młyn ostrej muzyki.

     - Opowiedz mi.

     - Co mam ci powiedzieć? – warknęłam, lecz natychmiast zapanowałam nad swoim głosem. – Byli tutaj, ale odeszli. I tyle.

     Naturi niczego tak bardzo nie pragnęli, jak usunąć z ziemi wszystkich ludzi i nocnych wędrowców. Dla nich ochranianie ziemi było jednoznaczne z pozbyciem się tego, co najbardziej jej zagrażało – ludzkości. Jednak to nie wszystko. Miałam w przeszłości bolesne przeżycia związane z naturi, wspomnienia przepełnione cierpieniem, w których prześladował mnie widok kamieni, białych w bladym świetle księżyca, spryskanych moją własną krwią. A co gorsza, z powrotem naturi wiązały się pogłoski o możliwym ponownym pojawieniu się bori. Doszłoby do zażartej rywalizacji, w której nikt nie mógł zwyciężyć. Dla nocnych wędrowców, naturi oznaczali wymarcie, natomiast bori wieczną niewolę. Naturi i bori musieli więc pozostać na wygnaniu. Nie należało i nich mówić.

     Danaus sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął stamtąd plik kartek. Rzucił je przede mną na stół. Obróciłam się na jego kolanach i ujrzałam coś, co okazało się stosem błyszczących, kolorowych zdjęć. Całe moje ciało zesztywniało odruchowo i odrobina ciepła, jaką zyskałam podczas tańca, opuściła mnie, pozostawiając przenikliwy chłód, który kąsał moje napiete mięśnie.

     Wyciągnęłam rękę i zmusiłam się, by dotknąć fotografii leżącej na wierzchu. Trącone lekko zdjęcia rozsypały się po porysowanym blacie stołu. Na wszystkich widniały drzewa z symbolami wyrytymi w korze. Obrzuciłam je wzrokiem, zauważając, że każdy spiralny symbol zastał wyryty na drzewie innego gatunku. To było pismo naturi. Nie potrafiłam go odczytać ani też mówić w tym języku, ale widziałam takie pismo dostatecznie wiele razy, by wiedzieć, że nigdy go nie zapomnę.

     Ucisk w żołądku się nasilił. Miałam nadzieję, że nie zwymiotuję z przerażenia. W jakiś sposób udało mi się zachować obojętny wyraz twarzy, tak bowiem postępowali nocni wędrowcy. Danaus przyglądał mi się badawczo, jakby próbował przeniknąć moje myśli.

     - Drzewa. Ładne, ale specjalnie mnie nie interesują – odparłam, dumna z tego, że mój głos się nie załamał. – Nie mam pojęcia, po co mnie odszukałeś. Nic nie wiem o naturi ani o drzewach. – Opierając się jedną ręką o ścianę obok głowy Danaus, powoli odsunęłam się od niego i wstałam. Musiałam wyjść i zmyć krwią tamte straszne wspomnienia.

     Kątem oka zobaczyłam, jak Danaus podnosi się i łapie mnie za nadgarstek.

     - A to?

     Na drewnianym stole obok mnie rozległo się złowieszcze tąpnięcie. Instynkt przetrwania ponaglał mnie, bym uciekła, ale musiałam dowiedzieć się czegoś więcej.

     Sztylet wbity pośrodku stołu przeszywał plik zdjęć. Sztylet jedyny w swoim rodzaju – byłam pewna, że żaden żywy człowiek nigdy czegoś takiego nie widział. Z lekko zakrzywionym srebrzystym ostrzem. Zaprojektowano go w taki sposób, żeby łatwo wchodził w ciało i jednocześnie wyrządzał maksymalne szkody w narządach wewnętrznych. Po jednej stronie ostrza, w metalu, wyryte były symbole podobne do tych ze zdjęć. Rękojeść miał drewnianą, poplamioną krwią, która wsiąkała w nią przez lata.

     Znałam ten nóż. Przeciął niegdyś ścięgna i wyrzynał kawałki mojego ciała. Przez nieskończenie długie godziny zapoznawałam się z jego ostrzem i wielowymiarowym bólem, jaki powodował.

     - Odwróciłam się i chwyciłam Danaus z przodu za koszulę, rzucając go na ścianę. Stęknął.

     - Skąd to masz?

     Kły wyłoniły się z moich bladych ust. W tym momencie wyssałabym z niego całą krew, przyprawiając o śmierć, żeby tylko uzyskać odpowiedź.

     Ludzie wokół nas się rozpierzchli, usiłując zachować bezpieczny dystans, tak jednak, żeby móc usłyszeć coś z naszej rozmowy. Musiało to wyglądać dziwnie. Kobieta rzuciła jak lalką mężczyznę dwa razy większego i cięższego od siebie, a obok nich na stole tkwił wbity sztylet. Pewnie mniej by się nami zainteresowali, gdybym po prostu wyciągnęła pistolet i zastrzeliła swojego towarzysza.

     - Od naturi – odparł Danaus. Jego głos był spokojny i stonowany, jakby mój wybuch gniewu nie zrobił na nim żadnego wrażenia.

     - Jakiego naturi? – Ścisnęłam mocniej jego koszulę i jakby przez mgłę zauważyłam, że puścił mój nadgarstek. Mógł sięgnąć po kolejny nóż, ale nie sądzę, żebym w tym momencie coś poczuła, nawet gdyby wbił mi go prosto w serce.

     - Neriana.

     - Kłamiesz – warknęłam, uderzając nim o ścianę po raz drugi. Rozpaczliwe myśli zaczęły mi się tłoczyć w głowie. Nikt nie mógł opowiedzieć mu o Nerianie z wyjątkiem tych paru nielicznych, którzy zabiliby go bez ostrzeżenia. – On nie żyje.

     - Żyje.

     - Gdzie jest?

     Po raz pierwszy kąciki jego ust uniosły się w chłodnym uśmiechu, ukazując fragment białych zębów. Jego oczy pobłyskiwały mrocznym światłem, co sprawiło, że warknęłam:

     - Zaraz cię rozwalę, Danusie. Powiedz mi, gdzie on jest!

     Wpatrywał się we mnie przez długą chwilę, najwyraźniej ciesząc się z faktu, że sytuacja się odwróciła i teraz ja jestem skazana na jego łaskę.

     - Zaprowadzę cię tam, gdzie go mam – odparł w końcu.

     Puściłam go nagle, jakby patrzył mi na palce. Schwytał Neriana? Wydawało się to niemożliwe. To musiała być jakaś sprytna sztuczka.

     Odstąpiłam od niego, obrzucając wzrokiem tłum. Wszyscy Zniknęli z mojego pola widzenia, powracając do swoich rozmów. Ich świat zatrzymał się na chwilę i stał w bezruchu, balansując na ostrzu noża. Ale zaraz znowu drgnął i wszystko potoczyło się dalej, a ludzie zapomnieli o tym, co widzieli. Nie byli gotowi na takich jak ja i wszyscy inni przyczajeni w cieniu.

     Wiedziałam, że to nadchodzi. Jeśli jednak Nerian żył, mogło to nastąpić szybciej, niż sądziłam. Nie wiadomo, czy dożyję Wielkiego Przebudzenia ludzkości.

     Stojący obok mnie Danaus wyciągnął sztylet ze stołu i wsunął go z powrotem do pochwy na lewym biodrze. Zwinnymi palcami zgarnął zdjęcia. Kiedy schował je z powrotem do wewnętrznej kieszeni płaszcza, spojrzałam w kierunku parkietu. Grano właśnie jedną z moich ulubionych melodii. Niski, szemrzący głos wokalisty koił moje nerwy i uśmiechnęłam się mimowolnie. Nieraz myślałam o tym, by odszukać tego człowieka, który ukazywał całemu światu swe nieskrywane emocje. Przekonałam się jednak w bolesny sposób, że tacy jak ja mają zły wpływ na artystów, a lubiłam tę muzykę taką, jaka była. Tej nocy miałam ją zabrać ze sobą, odwiedzając starego ducha z piekła.

    

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin