Rozdział 9.doc

(73 KB) Pobierz
Rozdział 9

Rozdział 9

 

Obudziłam się i stwierdziłam, że jestem zamknięta w skrzyni. Na krótki moment ogarnęła mnie fala pani­ki i omal nie krzyknęłam. Pchnęłam mocno wieko rękami, które zapadły się w chłodną jedwabną wyściółkę. Zaciska­jąc zęby i oczy, modliłam się, by lęk ustał. Wiele czasu mi­nęło, odkąd ostatni raz spałam, zgodnie ze starą tradycją wampirów, w trumnie. Najczęściej sypiałam w pokoju bez okien na wielkim łożu z jedwabną pościelą. Zapomniałam o podróży do Luksoru, o Danausie i Nerianie. Powinniśmy zbliżać się teraz do Asuanu, gdzie znajdowały się grobowce oraz świątynia na wyspie File, stanowiącego wrota do daw­nego królestwa Nubii i wiodącego do Jabariego.

Z dłońmi na brzuchu rozluźniłam mięśnie rąk, czeka­jąc, aż spokój ponownie wniknie do szpiku moich kości. Jeśli miałam wydostać się stąd, nie tracąc życia, musiałam zachować zimną krew i myśleć jasno. Powstrzymując wes­tchnienie, wyciągnęłam ręce i zaczęłam gmerać przy we­wnętrznych zamkach trumny. W rzeczywistości była to duża skrzynia z niemal niezniszczalnego, lekkiego stopu metali. Wnętrze wyłożono czerwonymi jedwabnymi po­duszkami - bynajmniej nie dlatego, żeby naprawdę miało to jakieś znaczenie. Gdy nastawał dzień, mogłabym równie dobrze spać na łożu z tłuczonego szkła. W środku znajdo­wały się dwa zamki, dzięki czemu nikt nie mógł otworzyć skrzyni od zewnątrz. Zabierałam ją ze sobą we wszystkie podróże, a drugą, zapasową, trzymałam w swojej prywat­nej rezydencji.

Uchylając wieko na bezgłośnie poruszających się zawia­sach, usiadłam, z ulgą zauważając, że nikt nie przygląda się mojemu „zmartwychwstaniu". Uroczy pokoik ze ścianami z ciemnego drewna był pusty. Skrzynia spoczywała na wielkim łożu przykrytym kolorową, ręcznie zszywaną narzutą. Zasłony na oknach były rozsunięte, ukazując ciemne niebo, słyszałam dochodzący z daleka szum silnika i plusk wody. Płynęliśmy w dół Nilu. Czułam ucisk w żołądku, wynikający z radosnego podekscytowania, i omal nie zagryzłam dolnej wargi niczym roztrzepana uczennica. Minęły wieki, odkąd widziałam po raz ostatni piaski Egiptu.

Wygrzebywałam się ze swojego legowiska, kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi. Korzystając ze swoich nadnatural­nych mocy, odgadłam, że to Michael; zjawił się w samą porę.

- Wejdź.

Wszedł do pokoju w tych samych czarnych spodniach i koszuli, które miał na sobie poprzedniego dnia. Nie miał kabury z pistoletem, ale wiedziałam, że Gabriel stoi na straży przy drzwiach.

Młody ochroniarz był przystojny jak zawsze, jasne włosy potargał mu wiatr. Już pachniał Egiptem, jego egzo­tycznymi przyprawami i starożytną historią. Omiótł pokój bystrymi niebieskimi oczami, jakby chciał zapamiętać jego wygląd, a potem spojrzał na mnie. Był dobry w tym, co robił, a ochronę mojej osoby traktował bardzo poważnie. Miło mieć przy sobie kogoś, kto może dopilnować, bym wstawała co noc. Pewnie, że była to jego praca, ale wielu przedstawicieli jego rasy chętnie wbiłoby mi w serce za­ostrzony kołek.

Zanim Michael został moim strażnikiem, służył w piechocie morskiej, gdzie nabył większość umiejętności. Nie miałam pojęcia, jak został zwerbowany przez Gabriela, i nigdy o to nie pytałam. Mój anioł stróż miał swoje tajem­nice i nie wnikałam w to.

Na początku pilnowanie mnie było dla Michaela po prostu dobrze płatną pracą. Po kilku latach to się zmieniło. Stałam się dla niego źródłem siły i wielkiej przyjemności, dzięki mnie mógł też zaspokajać swoją głęboką potrzebę chronienia kogoś.

Pocieszał mnie i zapewniał rozrywkę w chwilach, gdy moje myśli stawały się zbyt mroczne. W jego oczach nadal było coś zaskakująco niewinnego, a także wyzierała z nich chęć zadowalania mnie. Traktował mnie tak, jakby jednak było we mnie coś ludzkiego. Dla niego nigdy nie byłam po­tworem, bez względu na to, w jakich sytuacjach mnie wi­dział.

Wyciągnęłam do niego rękę, spragniona fizycznego kontaktu.

- Wszystko w porządku?

Podchodząc do mnie, objął moją dłoń długimi palcami, ani na moment nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.

- Tak.

Odgłos silnika jakby ucichł, gdy skupiłam się na równo­miernym biciu serca Michaela. Im bliżej podchodził, tym bar­dziej przyspieszało, wywołując rumieniec na jego obliczu.

- Czy były jakieś problemy w Luksorze?

- Nie, wszystko poszło tak, jak zleciła pani Godwin. Zbliżamy się właśnie do Asuanu. Kapitan mówi, że powin­niśmy zawinąć do portu za jakieś piętnaście minut.

Kiedy stanął zaledwie parę centymetrów ode mnie, pu­ściłam jego rękę i przesunęłam dłońmi po jego ramionach i barkach. Przed świtem zdjęłam buty i na bosaka miałam nie więcej niż metr sześćdziesiąt pięć centymetrów wzro­stu. Raczej sporo, biorąc pod uwagę fakt, że przed sześciu­set laty ludzie byli o wiele niżsi, ale i tak jakieś trzydzieści centymetrów mniej od swojego anioła stróża.

Jego ciepłe usta musnęły moją skroń w delikatnej piesz­czocie.

- Tęskniłem za tobą.

Ujął mnie w talii tak delikatnie, jak gdyby się bał, że mnie zgniecie.

- Chyba powinnam więcej podróżować – szepnęłam, przeczesując palcami jego włosy i napawając się dotykiem jedwabistych loków.

Przesunął usta z mojej skroni wzdłuż linii szczęki.

- Moglibyśmy spotkać się na gruncie prywatnym. Niski odgłos podobny do mruczenia kota wydobył mi się z głębi gardła. Wspięłam się na palce, aby miękkie usta mego anioła stróża miały lepszy dostęp do mojego ciała. Potrzebowałam Michaela, jego ciepła i witalności. Przypo­minało mi to moje dawne człowieczeństwo, z którego mnie udarto. Powstrzymywałam mroczne żądze, pragnienie, by powalić go na ziemię i wyssać z niego całą krew.

- Myślę, że da się coś załatwić. Mówiąc to, musnęłam ustami jego szyję. Był tak blisko. Jeszcze trochę i moje kły zatopią się w jego ciele.

- Tak. Zabrzmiało to jak westchnienie. Jego dłonie zacisnęły się na mojej talii. Czułam pulsujące pożądanie w mięśniach jego rąk. Walczył z pragnieniem, by przyci­snąć mnie do siebie i przylgnąć do mnie całym ciałem. Z poprzednich spotkań wiedział, że lubię przedłużać ów moment, o ile czas na to pozwala, upajając się doznaniami zalewającymi mój umysł.

- Połóż się na łóżku powiedziałam, odsuwając się od niego. Obszedł mnie dookoła i odepchnął skrzynię na drugi koniec łóżka. Położył się, a ja przez chwilę stałam obok, podziwiając jego spokojny wyraz twarzy. Przez kilka pierw­szych stuleci swojej egzystencji polowałam, siłą powalając ofiary na ziemię. Dlatego zawsze wydawało mi się nieco dziwne, kiedy nie trzeba było zabiegać o posiłek. Zew natury znów zaczął dochodzić do głosu, a żądza krwi kazała zapomnieć o wszystkich innych rzeczach. Wdrapawszy się na łóżko, usiadłam okrakiem na wąskich biodrach Micha­ela. Zaczynałam dostrzegać pewną prawidłowość w swoich kontaktach z mężczyznami, ale w tej pozycji łatwiej było się pożywić. Pozwalała mi ona także na odczuwanie przy­jemności płynącej z przylegania do partnera całym ciałem. Pochyliłam się do przodu, opierając ręce po obu stronach głowy Michaela i składając pocałunki na jego powiekach, nosie i szczęce. Czułam, jak wzdycha pode mną, jak gdyby napięcie uwalniało się z jego duszy. Długo całowałam jego wargi, delikatnie wciągając w usta język, rozkoszując się smakiem Michaela. Wsunął swoje silne dłonie pod bluzkę i gładził moje nagie plecy, przyciągając mnie mocniej do siebie. Jego ciało stwardniało pode mną i stłumiłam własne westchnienie, zdradzające frustrację. Nie było po prostu czasu na wszystko.

Niechętnie odrywając się od jego ust, przesunęłam war­gi wzdłuż jego szczęki do szyi. Czubkiem języka dotknęłam pulsującego tam mocno miejsca, zanim w końcu zatopi­łam kły w ciele Michaela. Zesztywniał od nagłego bólu, po czym znowu się rozluźnił. Wciągając w siebie słodką krew, wysłałam ciepłą, drżącą falę rozkoszy do jego ciała. Jęknął, gdy przeniknęła jego kończyny. Wpiłam się głęboko, wcią­gając w siebie jego życie, aż zakosztowałam smaku bicia je­go serca, poczułam jak pulsuje ono w mojej własnej piersi.

Przesunął ręce w dół po moich pośladkach, masując je i wciąż przyciskając mnie do siebie. Westchnął, szepcząc moje imię i unosząc biodra ponad łóżko. Gdyby nie ubra­nie, byłby już we mnie. Kiedy o tym pomyślałam, dreszcz przebiegł przez moje napięte ciało i zacisnęłam dłonie na kocach. Poczucie, że jego ciepła krew wypełnia moje żyły, było już wystarczająco satysfakcjonujące, lecz pragnienie, by posiąść go całego nasilało się, przyczajone we mnie. Naparłam na niego biodrami i zwierzęcy pomruk wydo­był się z głębi mojego gardła, gdy poczułam twardość jego ciała.

Wsunęłam rękę pod koszulę Michaela, gładząc go po żebrach. Musnęłam kciukiem brodawkę piersiową, a potem przesunęłam dłoń w dół płaskiego brzucha. Jego skóra była tak ciepła i kusząca, a twarde mięśnie i miękkie ciało stano­wiły oszałamiające połączenie.

Moja ręka otarła się o guzik jego spodni, gdy palce su­nęły po miękkiej skórze tuż poniżej krawędzi jego bielizny. Ponownie uniósł biodra, napierając na mnie, a jego ciało domagało się pełnego kontaktu z moim. Z trudem się opa­nowując, z powrotem położyłam rękę przy jego głowie, za­garniając palcami koc. Pragnęłam go tak bardzo, że mogła­bym krzyczeć, ale nie zadowoliłby mnie szybki stosunek. Czekałam na to zbyt długo i nie chciałam się spieszyć. Michael był wart tego, by na niego poczekać.

Z trudem oderwałem usta od jego szyi. Skupiając swoje moce, zasklepiłam ranę tak, że w tym miejscu pozostało jedynie lekkie zaczerwienienie.

- Teraz nie możemy, mój aniele. Nie tym razem. – Opierając się na rękach, spojrzałam mu w twarz. Patrzył na mnie szeroko otwartymi zrozpaczonymi oczami. Gdyby zmierzch zapadał godzinę wcześniej, chętnie zostałabym z tobą dłużej, ale czas nam na to nie pozwala. Przesu­nęłam językiem po dolnej wardze, zlizując ostatnie kro­ple jego krwi, a on westchnął, kładąc ręce na moich udach i przyciskając mnie do siebie.

Roześmiałam się i pokręciłam głową, wstając z łóżka.

- Stanowisz dla mnie bardzo wielką pokusę powie­działam, rozpinając bluzkę.

- Niewystarczającą odparł lekko nadąsany. Patrzył, jak się rozbieram i podchodzę do torby z ubraniami stoją­cej przy łóżku.

- Niestety, nie jest to wakacyjna podróż. Mam ważne sprawy, którymi muszę się zająć.

Pożądliwie śledził mnie wzrokiem, kiedy wkładałam czerwone jedwabne majtki i czarną bawełnianą spódnicę sięgającą do kostek. Potem przyszła pora na czerwony ko­ronkowy stanik i czarną bluzkę z krótkimi rękawami, za­pinaną na guziki. Michael usiadł, opierając się plecami o wezgłowie, a ja przycupnęłam na brzegu łóżka. Był nie­co bledszy niż wtedy, gdy tu wszedł. Nigdy nie wypijałam tyle krwi, żeby jego życie znalazło się w niebezpieczeń­stwie, wystarczało mi, że zaspokoiłam głód. Przy odrobinie szczęścia jeszcze tej nocy mogłam wyruszyć w podróż po­wrotną do domu, a nazajutrz zapolować na własnym tery­torium.

- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym towarzyszył ci ra­zem z Gabrielem? – spytał kiedy zakładałam skarpetki.

- Nie, nic mi się nie stanie.

Czułam się niespokojna i zdezorientowana, ale gdy­bym opowiedziała mu o swoich obawach, nie poprawiłoby mu to humoru. Jego zadaniem było chronić mnie wtedy, gdy sama nie mogłam się bronić, czyli tylko za dnia. Michael i Gabriel strzegli mnie wyłącznie przed ludźmi. Nie dorównywali żadnym innym stworzeniom, które czaiły się w ciemnościach. Jak mogliby obronić mnie przed Danausem lub naturi?

Włożyłam czarne buty na niskich, szerokich obcasach, sznurowane niemal do kolan. Nadawały się lepiej do cho­dzenia w terenie niż moje zwykłe skórzane kozaki na szpil­kach. Przesunęłam ręką po zmierzwionych włosach, żałując, że nie mam czasu na prysznic.

- Ale on będzie z tobą jeździł powiedział Michael. W jego głosie było coś ostrego, co mnie zaskoczyło, uwal­niając umysł od resztek pożądania, które zaciemniało mo­je myśli.

Spojrzałam ponownie na jego urodziwą twarz i ze zdzi­wieniem zauważyłam, że marszczy brwi z gniewu i zazdrości.

- Robię to, na co mam ochotę - przypomniałam mu spokojnie.

- Przepraszam, Miro odparł, z wahaniem dotykając mojego ramienia. W jego jasnoniebieskich oczach błysnął lęk. Oboje wiedzieliśmy, że ten pączkujący związek jest czymś niełatwym i pełnym napięć, kiedy poznawaliśmy na­wzajem swoje ograniczenia. Nie miałem nic takiego na myśli.

Westchnęłam, przykładając mu rękę do policzka. Roz­luźnił się natychmiast i pocałował mnie we wnętrze dłoni.

- Wiem. Danaus należy do tej sprawy, którą muszę się zająć. Odpocznij trochę. Idę na pokład. Przed świtem spotkam się z tobą i Gabrielem w hotelu.

Wychodząc na główny pokład, musnęłam ręką Gabrie­la. Podążył za mną w dyskretnej odległości, trzymając się w cieniu. Na ciemnym nocnym niebie połyskiwały liczne gwiazdy. Dawno nie widziałam tak wielu gwiazd, ale nikły szybko w coraz jaśniejszych światłach Asuanu. Kiedy po raz pierwszy pojawiłam się w tym mieście, znajdowały się tutaj tylko pojedyncze niskie budynki i drewniane molo. Choć miejscowość ta nadal była dużo mniejsza od Kairu lub Aleksandrii, rozrastała się bardzo szybko. Turystów za­częły nudzić piramidy i podróżowali coraz dalej w dół Nilu, by podziwiać tajemnice File i piękno Abu Simbel.

Wiatr bawił się moimi włosami, odrzucając mi je na ple­cy. Zamknęłam oczy i natężyłam zmysły. Wyglądało to tak, jakbym przesuwała rękami po ludziach w mieście, delikat­nie dotykając ich umysłów, a następnie przenosząc się da­lej. Pozwoliłam, by moje moce dotarły aż do grobowców Abu Simbel, a potem przywołałam je z powrotem. Nie wy­czułam Jabariego, ale nie byłam pewna, czy w ogóle mogę go znaleźć.

Bitwa w Machu Picchu sprzed pięciu wieków nie przy­niosła sukcesu, mimo faktu, że odnieśliśmy zwycięstwo. Dwa tygodnie wcześniej zostałam porwana w Hiszpanii, gdzie opiekowała się mną Sadira, i zabrana do tego pod­niebnego miasta Inków. Nerian, którego nie odstępowali naturi z klanu światła, torturował mnie przy świetle księży­ca. Obiecywano mi, że uniknę bólu, jeśli tylko przyrzeknę, że będę bronić ich przed złymi wampirami. Gdyby nie moje nieustanne pragnienie krwi, pod wpływem nieznośnego bó­lu zapomniałabym wtedy nawet, że jestem wampirem. Przez dwa tygodnie doświadczałam jedynie głodu i cierpienia.

Właśnie wtedy przybył Jabari. Była z nim reszta tria­dy, a także cały zastęp nocnych wędrowców; kiedy jednak cofam się pamięcią, przypominam sobie tylko jego. Białe szaty Jabariego zdawały się połyskiwać w świetle ognia, a jego ciemna skóra była niemal tak czarna jak sama noc. Ocalił mnie i walczył z naturi, którzy uciekli do dżungli.

Kiedy Jabari ścigał naturi, zostawił mnie, żebym roz­prawiła się z Nerianem. Połamałam Nerianowi nogi i roz­prułam brzuch, ale już zbliżał się świt. Brakowało mi czasu. Pozostawiłam więc go, żeby skonał, i uciekłam z tej góry. W dżungli zakopałam się głęboko pod ziemią, by schronić się przed promieniami słońca, przekonana, że Nerian wyzionął ducha.

Następnej nocy wrócił Jabari. Przeniósł mnie do swojego domu w Egipcie. Pozostałam tam z nim przez jedno stulecie. Pomagał mi zapanować nad koszmarami zarówno w nocy, jak i w dzień, a ja, poturbowana psychicznie, w tym czasie zdołałam jakoś otrząsnąć się z tego wszystkiego.

Jabari zaoferował mi coś, co udało mi się znaleźć je­dynie na krótko, kiedy byłam człowiekiem, nigdy zaś po tym, jak stałam się wampirem: dom. Zawsze byłam mile widziana na jego terytorium. Traktował mnie jak ukochane dziecko, utalentowaną wychowankę, którą trzeba szkolić i mobilizować. Sadira nauczyła mnie czytać, grać na instru­mentach, a nawet mówić w różnych językach. Ale to od Jabariego otrzymałam prawdziwą wiedzę. Uczył mnie hi­storii naszej rasy, opowiadał o naturi i bori, o wojnie, która ogarnęła wszystkie gatunki istot, zanim naturi i bori zostali wreszcie wygnani.

Kiedy mieszkałam z Jabarim, zachęcał mnie do rozwi­jania umiejętności posługiwania się ogniem. Uważał, że w ten sposób można się doskonalić, stawać się kimś lep­szym. Pod jego przewodnictwem odzyskałam kontrolę nad swoim życiem i nie byłam już dłużej pionkiem dla Sadiry ani naturi.

Otwierając oczy, ściągnęłam brwi i chłód wniknął w moje płuca. W okolicy nie było żadnych innych nocnych wędrowców. Egipt zawsze był słabo zaludniony istotami z mojej rasy z powodu obecności Jabariego. Nikt nie chciał ryzykować ściągania na siebie uwagi jednego ze Starszy­zny. Odwykłam jednak od takich miejsc, gdzie nie było­by przynajmniej kilku nocnych wędrowców przyczajonych w mroku. Nawet jeśli nie szukałam akurat żadnego wampi­ra, to pocieszająca była świadomość, że któryś z nich znaj­duje się w pobliżu. Że nie jestem zupełnie sama w ciem­nościach.

Odwróciłam głowę i kątem oka zauważyłam Danausa. Podszedł, kiedy skupiałam uwagę na mieście i jego okoli­cach. Nie miał na sobie skórzanego płaszcza, był ubrany w czarne bawełniane spodnie i koszulkę bez rękawów w takim samym kolorze. Miał kilka noży przymocowanych do pasa, nadgarstków i uda. Przygotował się do walki.

- Widzę, że się pożywiłaś – powiedział, podchodząc bliżej do barierki. Powstrzymałam chęć, by otrzeć palcem wargi. Na ogół nie brudziłam się przy jedzeniu. Jesteś... zaróżowiona dodał. Słowa z trudem wychodziły mu z gardła, jak gdyby miał problem z doborem stosownych okre­śleń.

Roześmiałam się, odchylając głowę do tyłu, a ów dźwięk przyciągnął uwagę kilku marynarzy pokładowych. Zawsze byłam nieco zarumieniona po dobrym posiłku, a moja skó­ra nabierała na kilka godzin nieco żywszej barwy, nie spodziewałam się jednak, że Danaus to zauważy. Spoglądał na mnie jeszcze bardziej nieufnie niż przedtem.

Oparłam się łokciami o barierkę.

- Jadłeś już? Skinął głową ze wzrokiem skierowanym w stronę portu, do którego wpływaliśmy. Założę się, że jakieś stworzenie straciło życie, abyś się posilił.

Spojrzał na mnie ostro spod zmrużonych powiek.

- To nie to samo.

Zacisnął zęby, a jego usta utworzyły surową, cienką li­nię. Kipiała w nim gorąca, gniewna energia, wibrując obok mnie falami, które mogły konkurować z żarem południo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin