Pocałunek o północy - Lara Adrian [rozdz. 12].doc

(55 KB) Pobierz

Rozdział 12

 

 

Rozpaczliwy płacz kobiety dotarł do uszu Lucana, gdy tylko wysiadł z windy, którą zjechał do podziemi kwatery. Jej jęki rozdzierały mu serce. Cierpienie Dawczyni Życia było ogromne, namacalne, słychać je było w długim korytarzu.

              Lucan czuł się przytłoczony stratą, choć nie wiedział jeszcze, który z wojowników zginął dziś w nocy. Nie śmiał zgadywać. Szedł szybko, niemal biegł w kierunku ambulatorium, dokąd wezwał go kilka minut temu Gideon. Skręcił za róg i zobaczył, jak Savannah prowadzi zawodzącą Danikę do jednego z pokoi.

              Na nowo poczuł szok.

              A więc to Conlan odszedł. Wielki Szkot, wesoły i honorowy. Nie żył, a wkrótce zamieni się w proch.

              Jezu, ledwie mógł pojąc tę straszną prawdę.

              Zatrzymał się, z szacunkiem skłaniając głowę przed wdową. Danika trzymała się z całej siły Savannah, jakby tylko jej silne śniade ramiona powstrzymywały ją przed poddaniem się rozpaczy.

              Nie była zdolna odpowiedzieć na pozdrowienie Lucana, ale Savannah kiwnęła lekko głową.

              - Czekają na ciebie w środku – powiedziała cicho, a jej ciemne oczy błyszczały od łez. – Potrzebują twojej siły i przywództwa.

              Lucan ukłonił się jej krótko, a potem wszedł do ambulatorium.

              Stąpał cicho, nie chcąc zakłócić powagi chwil, które spędzą, czuwając przy zwłokach. Conlan odniósł niezwykle ciężkie obrażenia – nawet z drugiego końca Sali Lucan wyczuwał wielką utratę krwi. Jego nozdrza napełnił paskudny zapach prochu, wyładowania elektrycznego, stopionego metalu i spalonego ciała.

              To była eksplozja. Conlan musiał się znaleźć w samym jej centrum.

              Jego zwłoki leżały na przykrytym całunem stole, były obnażone, wyjąwszy szeroki pas haftowanego białego jedwabiu, którym przykryto podbrzusze. Nim Lucan zjawił się w kwaterze, ciało Conlana zostało wymyte i namaszczone pachnącą oliwą, gotowe do ceremonii pogrzebowej, która odbędzie się o wschodzie słońca, już za kilka godzin.

              Wokół stołu, na którym leżał poległy wojownik, zebrali się jego towarzysze. Dante stał sztywno, śmiało przypatrywał się śmierci. Rio pochylił głowę, ściskał w rękach różaniec i odmawiał szeptem modlitwy, których nauczył się od matki. Gideon przemywał ostrożnie tamponem jedną z ran Conlana. Nikolai, który tej nocy udał się z Conlanem na patrol, był trupio blady, choć jego zimne oczy były czujne. Jego skórę pokrywały sadza i popiół, pełno było na niej małych krwawiących ranek.

              Nawet Tegan przyszedł oddać ostatnią posługę towarzyszowi, choć stał wycofany, za plecami innych, odcinając się od świata przymknięciem powiek.

              Lucan podszedł do stołu, by zająć swe miejsce wśród wojowników. Zamknął oczy i pomodlił się w milczeniu za Conlana. Po jakimś czasie ciszę przerwał Nikolai.

              - Ocalił mi dzisiaj życie. Wykurzyliśmy paru skurczybyków ze stacji na zielonej linii i już mieliśmy wracać, kiedy zobaczyłem, jak ten drań wsiada do kolejki. Nie wiem, dlaczego na niego spojrzałem. A on uśmiechnął się do nas paskudnie, jakby nas wyzwał, żebyśmy za nim poszli. Miał przy sobie proch, śmierdział nim i czymś jeszcze, nie miałem czasu zebrać odczytu.

              - TATP – powiedział Lucan, który wyczuł ten kwaśny zapach na ubraniu Nikolaia.

              - Okazało się, że skurwiel miał na sobie pas z uzbrojonymi ładunkami. Wyskoczył z kolejki, nim się zdążyliśmy ruszyć i pobiegł do starego tunelu. Ruszyliśmy za nim, Conlan go dogonił. I wtedy zobaczyliśmy bombę. Zapalnik był ustawiony na sześćdziesiąt sekund, a do wybuchu zostało tylko dziesięć. Conlan wrzasnął, żebym uciekał, a sam rzucił się na tego drania…

              - Chryste – jęknął Dante, przesuwając ręką po czarnych włosach.

              - Zrobił to sługa? – spytał Lucan. To było bardzo prawdopodobne.

              Szkarłatni zawsze traktowali ludzi jak śmiecie i nie oszczędzali ich życia, kiedy prowadzili swoje małe wojny albo załatwiali porachunki. Nie tylko fanatycy religijni wykorzystują słabe umysły do swoich niecnych czynów.

              Ale z tym, co się stało z Conlanem, nie można było się od, tak po prostu pogodzić.

              - To nie był sługa – odparł Niko, kręcąc głową. – To był Szkarłatny. Miał na sobie dość TATP, żeby roznieść pół miasta.

              Lucan spojrzał na niego i pojął, o co mu chodzi.

              - Pionki się nie zmieniły, ale zasady gry tak. To nowy rodzaj wojny, a nie potyczki, z którymi mieliśmy do czynienia wcześniej. Ktoś w szeregach Szkarłatnych zaczyna wprowadzać porządek do ich anarchii.. Musimy się szykować na oblężenie.

              Znów skupił uwagę na Conlanie, który jako pierwszy poległ w tym nowym, mrocznym konflikcie. Czuł, że przemoc, jaka już raz rozpętała się w odległej przeszłości, może się dziś powtórzyć. Znów zanosiło się na wojnę, a jeśli Szkarłatni zaczną się organizować, jeśli przejdą do ofensywy, cała społeczność wampirów znajdzie się na linii frontu. I ludzie także

              - Przedyskutujemy to dokładnie, ale nie teraz. Ten czas należy do Conlana. Oddajmy mu cześć.

              - Już się pożegnałem – mruknął Tegan. – Conalan wie, że szanowałem go za życia i szanuję po śmierci. Nic się nie zmieni pod tym względem.

              W powietrzu zawisł niepokój, wszyscy czekali, aż Lucan zareaguje na nagłe odejście Tegana. Ale wampir nie zamierzał dać mu tej satysfakcji. Poczekał, aż kroki Tegana umilkną w oddali, a potem skinął głową, nakazując podjęcie czuwania.

              Jeden po drugim klękami, żeby oddać cześć Conlanowi. Odmówili prostą modlitwę, a potem wstali i zaczęli się rozchodzić. Każdy chciał zostać sam przed ceremonią pogrzebową, która zapewni towarzyszowi spokój.

              - Ja go zaniosę na górę – oznajmił Lucan odchodzącym współbraciom.

              Zauważył, jak wymieniają miedzy sobą spojrzenia. Wiedział dlaczego. Najstarszych członków Rasy – a szczególnie wampirów z Pierwszego Pokolenia – nigdy nie proszono o wyniesienie zwłok. Ten obowiązek spadał na późniejsze pokolenia, bardziej oddalone genetycznie od Prastarych. Lepiej znosiły palące promienie wschodzącego słońca, zapewniając zmarłemu wampirowi ostateczny spoczynek.

              Dla członków Pierwszego Pokolenia, takich jak Lucan, to będzie osiem minut prawdziwej tortury.

              Lucan patrzył na nieruchome ciało na stole, nie mógł oderwać wzroku od ran, jakie odniósł Conlan.

              Ran, które odniósł zamiast Noego. To on powinien iść na patrol z Niko, nie Conlan. Gdyby w ostatniej chwili nie zmienił zdania i nie wyznaczył Szkota na swoje miejsce, to on teraz leżałby tu na stole, zmasakrowany przez eksplozję.

              Ale tak bardzo pragnął zobaczyć się z Gabrielle, że przeważyło to nas poczuciem obowiązku wobec Rasy. Cenę za to zapłacił Conlan – i jego pogrążona w żałobie kobita.

              - Zaniosę go na górę – powtórzył stanowczo. Popatrzył ponuro na Gideona. – Wezwij mnie, kiedy skończycie przygotowania.

              Wampir pochylił głowę, okazując Lucanowi więcej szacunku, niż na to w tej chwili zasługiwał.

              - Oczywiście. To nie potrwa długo.

 

              Lucan spędził następne dwie godziny sam, w swojej prywatnej kwaterze. Klęczał na środku pokoju ze spuszczoną głową, zatopiony w modlitwie i ponurych rozmyślaniach. Kiedy nadszedł czas, by wynieść ciało Conlana na górę i oddać je śmierci, zgodnie z umową przyszedł po niego Gideon.

              - Ona jest w ciąży – powiedział smutno, kiedy Lucan wstał z kolan. – Danika jest w trzecim miesiącu ciąży. Savannah właśnie mi powiedziała. Conlan zbierał się na odwagę, żeby ci powiedzieć, że chce opuścić Zakon, kiedy dziecko się urodzi. Planowali z Daniką przenieść się do jednej z mrocznych przystani i zacząć normalne życie.

              - Chryste – jęknął Lucan. Jeśli to możliwe, poczuł się jeszcze gorzej, Przez własną żądze ukradł Conlanowi i Danice szczęśliwą przyszłość, sprawił, że ich syn nigdy nie pozna odważnego i honorowego mężczyzny, jakim był jego ojciec. – Czy wszystko już gotowe do rytuału?

              Gideon kiwnął głową.

              - Zatem chodźmy.

              Lucan ruszył przodem. Szedł boso, a jego nagie ciało spowijała jedyni długa, czarna szata. Gideon ubrany był podobnie, choć pod szatę włożył przepasaną tunikę. Pozostałe wampiry, które czekały na nich w kaplicy – gdzie odbywały się wszelkie wampirze ceremonie od ślubów i porodów po pogrzeby – także ubrane były w ten oficjalny strój Zakonu. Obecne były również trzy mieszkające w kwaterze kobiety – Savannah i Eva w ceremonialnych czarnych szatach z kapturem, Danika w szkarłatnej, symbolizującej jej związek krwi ze zmarłym.

              Na ołtarzu spoczywało ciało Conlana, owinięte ciasno białym całunem.

              - Zaczynamy – powiedział Gideon.

              Serce ciążyło Lucanowi w piersi, kiedy słuchał obrządku.. W każdym rytuale wampirów były obecne odniesienia do symbolu nieskończoności.

              Osiem kropli wonnej oliwy do namaszczenia zwłok.

              Osiem warstw białego jedwabiu spowijających ciało.

              Osiem minut milczącego czuwania przez wybranego członka Rasy, kiedy promienie wschodzącego słońca zaczną pochłaniać ciało zmarłego wojownika. Gdy zwłoki obrócą się w proch, porwą je cztery wiatry, a dusza wampira na zawsze stanie się częścią natury.

              Kiedy Gideon zamilkł, do ołtarza podeszła Danika.

              Odwróciła się twarzą do zgromadzonych, zadarła podbródek i przemówiła zachrypniętym, lecz dumnym głosem:

              - Ten mężczyzna był mój, a ja należałam do niego. Żywił mnie swoją krwią. Chronił mnie swoją siłą. Dawał mi spełnienie swoją miłością. Był moim ukochanym, moim jedynym i pozostanie w moim sercu na wieczność.

              - Dobrze oddałaś mu honor – odpowiedzieli chórem zebrani.

Danika odwróciła się do Gideona, wyciągnęła ręce, wnętrzem dłoni do góry. Gideon wyciągnął z pochwy wąski złoty sztylet i położył na jej dłoniach. Danika pochyliła zakapturzoną głowę nad ciałem Conlana. Wyszeptała cicho słowa, przeznaczone tylko dla niego, a potem uniosła dłonie do twarzy. Lucan wiedział, że przecina sztyletem dolną wargę, żeby zwilżyć krwią usta Conlana w ostatnim pocałunku.

              Danika pochyliła się nad ciałem kochanka i pozostała w tej pozycji przez dłuższą chwilę. Jej ramiona drżały. Wreszcie cofnęła się, zasłoniła twarz dłońmi i się rozszlochała. Jej szkarłatny pocałunek połyskiwał jaskrawo na tle białego całunu. Savannah i Eva objęły wdowę i odprowadziły od ołtarza, żeby Lucan mógł wypełnić to, co jeszcze zostało do zrobienia.

              Podszedł do Gideona i przysiągł, że Conlan odejdzie ze wszystkimi należnymi honorami. Taką przysięgę składali wszyscy członkowie Rasy, którzy oddawali towarzyszom ostatnią posługę.

              Gideon odsunął się na bok. Lucan wziął w ramiona ciężkie ciało wojownika i zgodnie ze zwyczajem odwrócił się do żałobników.

              - Dobrze oddaj mu hobor – powiedzieli chórem zebrani.

              Ruszył powoli przez kaplicę ku klatce schodowej prowadzącej na powierzchnię. Każde piętro, każda setka schodów, na które się wspiął, dźwigając ciężkie ciało zmarłego brata, sprawiały mu ból, który przyjmował bez skargi.

              W końcu była to najłatwiejsza część czekającego go zadnia.

              Jeśli się załamie, to dopiero za kilka minut, po drugie stronie prowadzących na zewnątrz drzwi, które widział już nad sobą.

              Pchnął wreszcie ciężkie stalowe drzwi i wciągnął w płuca rześkie powietrze. Wybrał miejsce, w którym złożył zwłoki Conlana. Ukląkł na zielonej, soczystej trawie i powoli opuścił ciało na ziemię. Szeptem odmówił przepisowe modlitwy, słowa które słyszał zaledwie kilka razy podczas długich wieków walki, a mimo to potrafił dokładnie powtórzyć.

              Powoli niebo zaczęło się rozjaśniać. Nadchodził świt.

              Znosił palące promienie słońca w pełnym czci milczeniu, skupiając wszystkie myśli na Conlanie i honorze, który tak ważny był w długim życiu wojownika. Słońce wzniosło się ponad horyzont, minęła zaledwie połowa przepisowego czasu. Lucan pochylił głowę, przyjmując ból, tak jak zrobiłby to Conlan dla każdego wojownika, który walczył u jego boku. Gdy słońce wstało, ogarnął go potworny żar.

              Słyszał wypowiadane przez siebie słowa prastarych modlitw, a ponad nimi cichy syk i trzask swojej własnej palącej się skóry.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin