Ryszard Mozgol - Bóg tak chce! (historia wypraw krzyżowych).doc

(204 KB) Pobierz
Ryszard Mozgol

Ryszard Mozgol

Bóg tak chce!

Historia wypraw krzyżowych

 

Od końca lat osiemdziesiątych obserwuje się w Watykanie „bitwę o historię”, nazwaną przez kard. Arinze w przesłaniu skierowanym do muzułmanów w lutym 1996 r. z okazji zakończenia ramadanu „przezwyciężaniem przeszłości”. Dla modernistów „przezwyciężanie przeszłości” jest istotnym elementem ich polityki, zmierzającym do stworzenia Nowego Kościoła Ekumenicznego, będącego synkretyczną wersją chrześcijaństwa, judaizmu i islamu opartego na fundamencie praw człowieka i mundializmu. Można przypuszczać, że Jubileuszowy Rok 2000 z publicznymi przeprosinami Papieża, książąt Kościoła i narodowych episkopatów za rzekome winy Kościoła jest początkiem ostatniego aktu zastąpienia Kościoła Katolickiego „kościołem synkretycznym”.

Centralnym punktem „żalu za grzechy” historii Kościoła stało się potępienie stosowania metod „nacechowanych nietolerancją, a nawet przemocą” w formach ewangelizacji. Wzorcowym przykładem „zaangażowania niewłaściwych narzędzi do głoszenia prawdy objawionej”, niedokonania „odpowiedniego rozeznania ewangelicznego wartości kulturowych narodów” i „nieszanowania sumienia osób, którym była przedstawiana wiara” stały się dla modernistycznych purpuratów i lewicowych intelektualistów WYPRAWY KRZYŻOWE. Jazgot liberalnych mediów dotyczący wydarzeń sprzed dziewięciuset lat spotęgowany został przez mijającą w lipcu ubiegłego roku rocznicę zdobycia przez krzyżowców Jerozolimy. Amerykańskie środowiska protestanckie i katoliccy moderniści wpadli na pomysł zorganizowania „Wędrówki Pojednania”, w której w ciągu czterech lat dwa tysiące ludzi z Europy i USA przemierzyło odcinki trasy I krucjaty, przepraszając „napotkanych ludzi – muzułmanów, żydów, chrześcijan wschodnich – za zbrodnie krzyżowców”. Protestanci – Karen z USA, Marcus ze Szwajcarii i Lynn, Amerykanin z Anglii, opisani w „Gazecie Wyborczej” – przepraszali... za zbrodnie katolików. „Krucjaty odbywały się w imię Chrystusa. Składały fałszywe świadectwo Jego nauce”– twierdzi Lynn Green.

Przeproszenie za wyprawy krzyżowe, odbierane przez wielu jako potępienie krucjat, jest uderzeniem w „splot słoneczny” historii Kościoła. Trwające przez dwieście lat zmagania chrześcijańskiej Europy z islamem były nie tylko centralnym wydarzeniem średniowiecza, kiedy to kształtowały się europejskie narody w ramach Christianitas, ale także historii Kościoła katolickiego. Historia Europy bez krucjat rozpoczyna się wraz z oświeceniem i rewolucją francuską – jej prawami człowieka, a w następstwie tego centralnym miejscem historii Kościoła staje się „modernistyczna rewolucja” Soboru Watykańskiego II. W 1996 r. przemianowano w Mediolanie plac Wypraw Krzyżowych na plac Pawła VI...

Czym jest istota bez przeszłości? – Bezkształtną, bezbarwną amebą, bez „zakorzenienia”, swobodnie unoszoną przez prądy; czymś, co jest wszędzie i nigdzie. Kim będą katolicy, którym wmawia się dziś, że ich historia to pasmo rzezi, oszustw i morderstw? „Przyszedłem do wspólnoty dążącej do świętości, a okazało się, że jestem w jaskini zbójców” – kto będzie chciał należeć do takiego Kościoła? Jak widać cel jest prosty, zohydzić katolikom ich przeszłość, wbrew prawdzie zbrukać ją, zniszczyć, aby łatwiej zbudować na tych zgliszczach Nowy Lepszy Świat, z Nowym Lepszym Kościołem. My pozostajemy wierni Kościołowi założonemu przez Chrystusa. Parafrazując słowa M. G. Davili, przywiązanie do Ojczyzny i Kościoła jest hańbą, jeżeli nie ma w nich miejsca na groby przodków i ołtarze. Ołtarze moderniści zniszczyli i zastąpili kalwińskimi stołami, teraz dewastują groby naszych przodków, kajając się za coś, co przez wieki Europa czciła jako wyrazy poświęcenia, oddania, heroizmu i honoru. Czy pozwolimy im na to?!

Bóg tak chce!

Pax in nomine Domini” – głosił refrain rozpowszechnionej we Francji pieśni, wzywającej do udziału w wyprawie krzyżowej. Synod w Clermont, który powszechnie uważa się za początek krzyżowej epopei, był w istocie tzw. „wiecem pokoju”. W listopadzie 1095 r. niewielkie Clermont we francuskiej Owernii przeżywało istny najazd (związany z odbywającymi się tam obradami) prawie trzystu duchownych pod przewodnictwem papieża Urbana II, zajmujących się wprowadzeniem w Europie „pokoju Bożego”, zagrożonego nienawiścią i pychą feudałów. Jednak największym zagrożeniem dla chrześcijańskiego ładu byli Turcy. W przedostatni dzień obrad, 27 listopada, ogłoszono, iż papież będzie przemawiał do zgromadzonych tłumów za wschodnią bramą miasta na rozległych błoniach. Znamy tylko przybliżoną treść jego przemówienia. Kronikarz Wilhelm z Tyru zanotował przypuszczalne słowa Urbana II:

Ziemia, nad którą zajaśniało słońce prawdy, gdzie Syn Boży żył, nauczał i cierpiał, gdzie umarł i zmartwychwstał dopełniwszy dzieła Odkupienia, święta ta ziemia wpadła w ręce niewiernych; zbezcześcili Przybytek Pański, pomordowali świętych, a ciała ich stały się pastwą dzikich zwierząt; krew chrześcijan płynęła strumieniem w Jerozolimie i około jej murów, a nikt nie spieszy ich pogrzebać. (...) Pełen ufności w miłosierdzie boskie, i z mocy władzy przekazanej mi przez świętych Piotra i Pawła udzielam odpustu zupełnego każdemu chrześcijaninowi, który ożywiony uczuciem szczerego nabożeństwa pójdzie walczyć przeciw niewiernym.

Głównym motywem przemówienia papieża była jednak katastrofalna sytuacja polityczna Cesarstwa Bizantyjskiego, zagrożonego agresywnymi działaniami Turków w Azji Mniejszej i powtarzającymi się najazdami pogańskich, koczowniczych plemion ciągnących znad Morza Czarnego. Mówiły o tym kolejne apele wysyłane do papieża i zachodnioeuropejskich feudałów przez cesarza Aleksego. Papież mówił o powtarzających się prześladowaniach pielgrzymów przez Turków, o hańbie spotykającej wschodnich chrześcijan, ale również o szczęśliwości czekającej na śmiałków gotowych iść bić się o Konstantynopol i Jerozolimę. Ochotnicy mogli liczyć na przychylność Boga, odpuszczenie grzechów dotychczas popełnionych, a w razie śmierci – na rozgrzeszenie. Zapał zgromadzonych przeszedł najśmielsze oczekiwania. Niebo nad Owernią rozerwane zostało okrzykiem dobywającym się z tysięcy gardeł w różnych językach i dialektach: Deus le volt! Dio li volt! Deus sic vult! Dieu le veult! Europa wystąpiła ze swoich brzegów i runęła potężną falą na Wschód” – pisała Zofia Kossak. Nim papież zakończył ostatnie zdanie, biskup Ademar Le Puy prosił go o pozwolenie wzięcia udziału w krucjacie. Kardynał Grzegorz zaintonował Confiteor, podchwycone przez tłum. Symbolem „zbrojnej pielgrzymki”, jak nazwał krucjaty Franco Cardini, stał się czerwony krzyż przyszyty do odzienia. Wszyscy ochotnicy, przeważnie niskiego stanu, bo możni nie brali udziału w synodzie, mieli być gotowi do wymarszu na dzień Wniebowzięcia roku 1096, po zebraniu plonów. Kościół roztaczał pełną opiekę nad rodzinami i majątkiem krzyżowców. Duchowni gotowi do udziału w krucjacie mieli obowiązek otrzymania zezwolenia biskupów, nowożeńcy musieli uzyskać pozwolenie współmałżonków, parafianie swoich przewodników duchowych. Nie udało się pohamować szczerego entuzjazmu mas. Chesterton pisał:

Pierwsza zwłaszcza wyprawa krzyżowa była w znacznie większej mierze jednomyślnym powstaniem ludu niż większość tzw. rozruchów i rewolucji.

Krucjatowy zapał rozszerzał się jak pożar letnią porą, nie tylko ze względu na kazania Urbana II, ale również słowa głoszone przez ludowych kaznodziejów, takich jak Piotr z Amiens czy Robert z Arbissel. Paryski mediewista A. Vauchez pisze:

Fakt, że tysiące kobiet i mężczyzn przystąpiły do ruchu i gotowe były znosić cierpienia w imię miłości do Boga, dowodzi głębokiej wrażliwości mas na wielkie duchowe problemy chrześcijaństwa.

Odzew na wezwanie z Clermont był również potężny pośród możnych. Pierwszy zgłosił swój udział Rajmund hrabia Tuluzy, widzący siebie jako świeckiego przywódcę krucjaty, za nim w początkach 1096 r. przyjęli krzyż Robert II z Flandrii, Robert książę Normandii, Stefan hrabia Blois, Boemund książę Tarentu wraz ze swoim siostrzeńcem Tankredem, a także Hugon z Vermandois, brat ekskomunikowanego w Clermont króla Francji Filipa, głoszącego również pełne poparcie idei krucjaty. Gotowość udziału zgłosili stronnicy tryumfującego po Canossie cesarza Henryka IV – Gotfryd z Bouillon, książę Lotaryngii i jego bracia Eustachy hr. Boulogne i Baldwin. Udział zgłosiła też Republika Genuańska. Strumień ochotników napływał z Italii, Rzeszy, Szkocji, Danii, Hiszpanii. Czy z Polski? ...tego niestety nie wiemy. Od samego początku istniał czytelny podział na krucjatę ludową, do której przyłączyło się drobne rycerstwo francuskie i niemieckie, oraz krucjatę rycerską, podzieloną na kilka językowych kontyngentów. Miejscem spotkania miał być w 1096 r. Konstantynopol...

Historycy odrzucający chrześcijański punkt widzenia, omawiając przyczyny wypraw krzyżowych zazwyczaj poprzestają na opisaniu splotu procesów ekonomicznych i politycznych, czasem wspomną o przemianach w świadomości społecznej, czyli fanatyzmie. Oczywiście nie negujemy wpływu tych przyczyn. „Sufficiat nobis credere quia sic est, et non quaerere propter quid est” – niech nam wystarczy wierzyć, że tak jest, a nie dociekać, dlaczego jest. Warto jednak przypomnieć jeszcze raz, że najważniejszymi przyczynami krucjat był wzrost religijności w Europie oraz powtarzające się prośby o pomoc nadchodzące z Bizancjum.

Ekspansja islamu

Sytuacja chrześcijaństwa na Wschodzie ulegała stopniowemu pogorszeniu od przeszło czterystu lat. Europa znajdowała się w kleszczach islamu! W roku 632, według tradycji arabskiej, nastąpiła śmierć twórcy tej religii, Mahometa. Od tego momentu nastąpiła dynamiczna ekspansja opisywanych przez P. Browna obdartych zastępów, które w tumanach pustynnego pyłu rzuciły pod jarzmo zielonego sztandaru proroka sąsiednie krainy. Daleko było wtedy wyznawcom Allacha do wyrafinowanych, pełnych kultury i ogłady mieszkańców Bliskiego Wschodu z XI wieku, którymi tak bezkrytycznie zachwyca się S. Runciman w swoich książkach. Serce „kultury śródziemnomorskiej”, cokolwiek miałoby to oznaczać, biło wtedy gdzie indziej. Do 639 r. muzułmanie zawojowali całą Syrię i Palestynę, niszcząc wszystkie kościoły. Patriarcha jerozolimski Sofroniusz, po tchórzliwej kapitulacji armii bizantyjskiej, wprowadził kalifa Omara do kościoła Zmartwychwstania ze słowami: „Oto jest przepowiedziana przez Daniela obmierzłość spustoszenia w przybytku!”. W Jerozolimie zaginęły zbezczeszczone relikwie św. Krzyża. W 640 r. po zdradzie żydów i monofizytów, z Egiptu wycofali się Bizantyjczycy. Dziesięć lat później bohaterstwo zoroastryjskich Persów zostało utopione w morzu krwi. Islam stanął u wrót Indii. Krainy nawrócone na chrześcijaństwo przez św. Marka w Afryce Płn. stały się następnym celem ataku. To, czego nie zniszczyli w Afryce Płn. ariańscy Wandalowie, zostało zniszczone przez bezrozumne hordy Arabów. Ziemia, która do tej pory rodziła filozofów, poetów, teologów, historiografów, takich jak np. św. Augustyn, została wydana bezpowrotnie na pastwę Sahary. Chrześcijańscy potomkowie Rzymian opuścili Afrykę, uciekając do Italii lub Iberii, miejscowi chrześcijanie zostali obróceni w ludność zależną lub wytępieni w myśl zasady Mahometa: „Nie można tolerować dwóch religii w jednym państwie”. Jeszcze przez blisko sto lat prowadziły beznadziejną walkę koczownicze plemiona chrześcijańskie z rozrzuconych na pustyni oaz. Ludy chrześcijańskie, które znalazły się w bezpośrednim kręgu oddziaływania politycznego tworzących się kalifatów muzułmańskich, takie jak Ormianie, Gruzini, chrześcijanie libańscy czy Koptowie zmuszone zostały do nieustannej walki o przetrwanie, toczonej niejednokrotnie z islamem do dziś. Z nowej sytuacji zadowoleni byli jedynie monofizyci, zlatynizowani Punijczycy i żydzi.

(...) ze skrywanym poparciem dla najeźdźców pośpieszyły liczne i potężne gminy żydowskie – po części z nienawiści do chrześcijan, zwłaszcza do Konstantynopola jako ciemięzcy, po części zaś z semickiej solidarności, z uwagi na wywodzenie się z tego samego co Arabowie pnia językowego i etnicznego. Żydzi byli często piątą kolumną, która podkopywała opór chrześcijan

– pisze katolicki publicysta Wiktor Messori. Uderzenie muzułmańskie w granice Imperium Bizantyjskiego zbiegło się z niezwykle skomplikowaną sytuacją religijną, związaną z rozwojem herezji ariańskiej, pelagiańskiej, a w końcu monofizyckiej. W tym kontekście zbrojni zwolennicy Mahometa jawili się jako „bicz Boży”. Profesor J. Alzog w XIX w., powtarzając za badaczem islamu Doelingerem, pisał:

Mahometanie jako lud według prawa, służyli za narzędzie Opatrzności, karzące ludy oswobodzone i wolne, aby przez to wstrzymać ich upadek moralny, obudzić z odrętwienia i ożywić gasnącą ich siłę.

Odrodzenie niestety nie nastąpiło, wręcz przeciwnie – wraz ze schizmą w roku 1054 procesy rozkładu wschodniego chrześcijaństwa pogłębiły się w odnawiających się sektach manichejskich (takich jak np. paulicjanie, bogomiłowie). Na początku VIII w. muzułmanie przekroczyli Gibraltar i wkroczyli do pogrążonej w chaosie feudalnym Hiszpanii, która prawie cała wpadła w ich ręce po śmierci króla Rodryga w bitwie pod Jerez de la Frontera w 711 r. Dopiero energiczna reakcja Asturów pod Covadongą w 722 r. doprowadzi do planowej rekonkwisty, mającej na celu odzyskanie utraconych ziem. Sto lat po śmierci Mahometa, w 732 r. na polach pod Poitiers wojska Karola Młota pokonały zastępy Arabów ciągnące w głąb Europy.

Tymczasem na wschodzie sytuacja Konstantynopola ulegała pogorszeniu. Pierwsze oblężenie miasta przez muzułmanów nastąpiło już w 669 r. i trwało z przerwami do 676 r. Drugie oblężenie, w roku 717, o wiele niebezpieczniejsze ze względu na blokadę morską miasta, dzięki opanowaniu przez Arabów Cypru, udało się zażegnać w 718 r. po bitwie pod Konstantynopolem. Jednak sytuacja uległa uspokojeniu dopiero po klęsce arabskiej, zadanej im przez Franków w 732 r. Bizancjum odetchnęło... ale nie na długo. Kiedy w XI w. na Bliskim Wschodzie pojawiły się nowe, agresywne plemiona Turków Seldżuckich, sytuacja zaczęła się powtarzać. W 1071 r. armia bizantyjska została rozgromiona pod Mancikertem, gdzie do niewoli dostał się cesarz Roman Diogen. W 1075 r. Seldżucy zdobyli Jerozolimę, burząc kościoły i zabijając pielgrzymów. Niecałe dziesięć lat później od północy cesarstwo zaatakowały plemiona Połowców i Pieczyngów, rozkładając się pod Adrianopolem w cierpliwym oczekiwaniu na kapitulację stolicy, blokowanej wtedy przez flotę turecką. Ta sytuacja zmusiła cesarza Aleksego Komnena do poszukiwania na Zachodzie ratunku, w słowach tak uległych i rozpaczliwych, że kronikarze bizantyjscy i współcześni historycy skrzętnie usunęli list cesarza z kart swoich książek. Już wtedy w szeregach armii cesarskiej służyli liczni najemnicy z Europy Zachodniej, np. Robert z Flandrii, walczący za cesarza z islamem. Bizantyjczycy brzydzili się krwią... Prostsze było wyręczanie się pogardzanymi „łacinnikami”, lub tchórzliwe uniki czynione przez dyplomację. Politycznie Bizancjum kurczyło się, ustępując pola Turkom. Cywilizacja arabska prowadziła skutecznie podbój nowych terenów, atakując Europę od zachodu i wschodu, zdobywając przewagę w basenie Morza Śródziemnego. Chesterton podsumowuje to słowami: „Ten semicki bóg prześladował chrześcijaństwo jak upiór. Należy o tym pamiętać w każdym zakątku Europy...”. Taka sytuacja zmusiła cesarza Aleksego do ponownego zwrócenia się z prośbą do papieża i możnowładców Europy Zachodniej, co zostało uczynione przez poselstwo cesarskie w 1095 r. na synodzie w Piacenzie. Następnym krokiem było pamiętne zgromadzenie w Clermont.

Wspomniany już G. K. Chesterton, opisując tworzenie się narodu angielskiego w czasie wypraw krzyżowych, napisał: „(...) orły porosły już w pierze i zaczęły się oglądać za łupem bardziej odległym. Zamiast otrzymywać rzeczy cudze, szukały ich teraz same”. Proces kształtowania się Christianitas złożonego z coraz bardziej świadomych swojej odrębności narodów europejskich w pełni odpowiada temu zdaniu nie tylko w odniesieniu do Anglii. Krucjaty rozpoczęły się w chwili, gdy Europa skończyła już „przeżuwanie” pozostałości po wspaniałej kulturze Rzymu i rozpoczęła tworzenie swojego wkładu w dzieło cywilizacji łacińskiej. Brytyjski bizantynista S. Runciman twierdzi, że „do czasu pierwszej wyprawy krzyżowej ogniskiem naszej cywilizacji było Cesarstwo Bizantyjskie oraz kraje kalifatu arabskiego”. Niestety, nie jest to odosobniony wśród współczesnych historyków pogląd, głoszący samorodny geniusz cywilizacji arabskiej, zniszczonej przez barbarzyńskie hufce krzyżowców. Pogląd historyków wychowanych w ciasnych murach duchowych gett punickich, pozbawiony szerszych horyzontów. Cywilizacja arabska, o czym pisał m.in. F. Koneczny, jest niemal w całości produktem zapożyczeń kulturowych, a sami Arabowie do swojej cywilizacji wnieśli niewiele. Lunarny system religijny Mahometa opiera się, jak wykazały badania Konecznego i religioznawcy M. Eliadego, na judaizmie oraz zjudaizowanym manicheizmie. Większa część obyczajów arabskich została zapożyczona od Żydów, np. teoretyczna poligamia1, przepisy dotyczące ubioru, wyglądu i modlitwy. Przepiękne meczety zdobiące cały Bliski Wschód zostały zbudowane w pieczołowicie odtworzonym stylu bizantyjskim, nierzadko przez Bizantyjczyków (sic!). Trygonometria, optyka, rozwój filozofii i medycyny „arabskiej” wiąże się z przełożeniem na język arabski dzieł greckich, jak pisze niechętny chrześcijaństwu H. A. R. Gibb. Architektura świecka, system biurokratyczny, podział armii, ceremoniał dworski oraz sposób spędzania wolnego czasu (np. szachy) pochodzą z sasanidzkiej Persji. Natomiast tzw. „cyfry arabskie” i algebra pochodzą aż z Indii. Wreszcie malarstwo arabskie, przedstawiające zwierzęta i ludzi, pojawiło się po zetknięciu z „łacinnikami”. Andaluzyjski „raj na ziemi” powstał tylko dlatego, że przetrwały w tej części Hiszpanii silne pozostałości antycznej kultury rzymskiej, która dogorywała wtedy w dekadenckim Bizancjum. Natomiast serce Europy, jeśli gdzieś biło, to na pewno w prostym, niewyrafinowanym Rzymie papieży i cesarzy średniowiecza. Czymże jest w istocie szumna cywilizacja arabska, jeśli nie sumą działań sąsiednich kultur i cywilizacji, niejednokrotnie wyższych? Z takim oto przeciwnikiem, który był już wszędzie, ale nie przychodził znikąd, parafrazując nieśmiertelnego Chestertona, przyszło walczyć spadkobiercom Mariuszy, Cezarów i Augustów w imię Jedynego, Sol Invictus – Chrystusa. Niestety są dziś tacy, którzy przedkładają „śpiewy” muezina nad chorał gregoriański...

Piotr Pustelnik i pierwsza krucjata

Nie udało się utrzymać w ryzach niekarnej plebejskiej zbieraniny, która wbrew napomnieniom papieża i baronów na przełomie 1095-96 r. ruszyła na „swoją” krucjatę. Jeden z kronikarzy pierwszej krucjaty pisał:

Ubodzy ludzie podkuli swe woły jak konie, zaprzęgli je do dwukołowych wózków, załadowali je swymi ubogimi zapasami i posadzili na nie swoje małe dzieci, aby w ten sposób wlec je za sobą. A gdziekolwiek dzieci ujrzały w dali warowny gród czy miasto, dopytywały się natarczywie, czy to już jest Jeruzalem, do którego wędrują.

Pierwszą grupę poprowadził francuski rycerz Walter Sans-Avoir (‘Bez Mienia’) z ośmioma ubogimi rycerzami. Kilkutysięczny tłum, przez Francję, Niemcy i Węgry dotarł ok. 15 maja 1096 r. do granicy bizantyjskiej pod Belgradem nad rzeką Sawą. Tu okazało się, jak pisze Runciman, że Bizantyjczycy nie są przygotowani na przyjęcie takiego tłumu krzyżowców. „Doskonale poinformowany” Aleksy I przypuszczał, że oddziały armii frankijskiej nadejdą ze strony Italii, drogą Via Egnatia, wzdłuż której rozmieścić kazał zaopatrzenie i garnizony wojskowe, które miały pilnować „sprzymierzeńców”. Głodnych krzyżowców Waltera Grecy odeskortowali do Konstantynopola bez większych incydentów.

Tuż za nimi podążał kilkunastotysięczny tłum prowadzony przez Piotra Pustelnika. Niecierpliwy, ciemny, bez dowództwa, bez dyscypliny i... głodny. Do pierwszych znacznych starć z miejscową ludnością doszło na terenie Węgier. Piotr nie potrafił zapanować nad ludzkimi namiętnościami, nie umiał wprowadzić ładu wśród ludzi, którym chciał przewodzić. Twierdzę Zemuń starto z powierzchni ziemi, przy okazji plądrując węgierskie spichlerze. Bizantyjscy wróżbici przepowiadali nadejście szarańczy, a lud grecki wierzył wróżbitom. Namiestnik cesarski zrejterował z granicznego Niszu, złupionego przez ludzi Piotra Pustelnika. Mieszkańcy Belgradu uciekli, pozostawiając miasto na pastwę chciwości i głodu nadciągających mas. Dla prostego ludu rzeczywistość krucjatowa była nieskomplikowana: kto utrudniał marsz albo stawiał opór przy zdobywaniu pożywienia, ten był wrogiem „wojska chrześcijańskiego”. Oliwy do ognia dolał fakt, że oddziałami wyznaczonymi przez Aleksego do eskortowania krzyżowców były oddziały najemników złożone z pogańskich Pieczyngów i Połowców. O. I. Uspenskij pisze, że krzyżowcy nie potrafili zrozumieć, jak Bizantyjczycy walczący z muzułmanami mogli posiadać oddziały najemników złożone z wyznawców Mahometa lub pogan. W Sofii Piotr z przerażeniem stwierdził, że w starciach z wojskiem bizantyjskim stracił prawie 1/3 ludzi. Tu doszło do pierwszego spotkania z cesarskimi posłami, którzy mieli towarzyszyć ze zbrojną eskortą pielgrzymom zdążającym do Konstantynopola. Po drodze, jak piszą zgodnie nawet najzagorzalsi wśród historyków przeciwnicy krucjat, krzyżowcy z samozwańczej krucjaty ludowej obserwowali niezwykłe przejawy sympatii i entuzjazmu miejscowej ludności. Były to tereny stale nawiedzane najazdami koczowniczych plemion – Połowców i Pieczyngów... W pierwszych dniach sierpnia, gdy w zachodniej Europie zbierały się oddziały rycerskiej krucjaty, Piotr ze swymi ludźmi dotarł do Konstantynopola. Romaioi, jak nazywali siebie Bizantyjczycy, z niechętną wyższością przyjęli ludzi, to prawda – pełnych grzechów, gotowych jednak oddać życie za dalsze istnienie gnijącego cesarstwa toczonego dworskimi intrygami. Cesarz zapewnił Piotra o swojej radości z przybycia ochotników i, aby pozbyć się niewygodnych krzyżowców, wydał rozkaz przetransportowania ich do Azji Mniejszej, do specjalnie przygotowanego obozu pod Nikomedią, myśląc, że uda mu się pod zbrojną strażą utrzymać w ryzach łacinników. Część z nich – stwierdziwszy, że przybyła walczyć z niewiernymi, a nie odpoczywać – ruszyła na wschód, pomimo ostrzeżeń Piotra Pustelnika. Dotarli oni do jednego z ważniejszych miast opanowanych przez Seldżuków – Nikei, gdzie dzięki zaskoczeniu zdobyli podgrodzia miasta. Podobnie powiódł się atak na pobliską twierdzę Kserigordon. Odwet Turków był natychmiastowy: krzyżowcy zostali zamknięci w zdobytej twierdzy i wybici do nogi, ponieważ odrzucili ofertę przyjęcia islamu. Seldżucy spalili obóz pod Nikomedią, zabijając lub obracając w niewolę wszystkich jeńców. Krucjata zwana „ludową” przestała istnieć. W Europie pojawiały się jeszcze nieliczne samozwańcze grupy uparcie twierdzące, że idą do Jerozolimy – ale nie doszły, gdyż zostały rozbite przez króla Kolomana węgierskiego.

Wyprawa rycerska wyruszyła podzielona na mniejsze oddziały, które pod koniec 1095 r. pomaszerowały do Konstantynopola różnymi trasami – według zaleceń papieskich. Pierwszy wyruszył brat króla Francji Hugon. W czasie przeprawy morskiej z Bari do Dyrrachium na skutek burzy utracił część wojska. Na ziemi bizantyjskiej przyjęty został z wszelkimi honorami i odeskortowany do stolicy cesarstwa, gdzie Aleksy roztoczył nad swoim gościem pełen przepychu i dostatku areszt, uniemożliwiający kontakty Hugona z innymi przywódcami krucjaty i swoim wojskiem. W tym samym czasie z Lotaryngii wyruszyła armia pod dowództwem Gotfryda z Bouillon i jego braci, dobrze wyposażona i karna. Rodzina książąt Dolnej Lotaryngii zastawiła dużą część własnych włości, aby wyekwipować swoje wojska. Trasa marszu biegła wzdłuż wcześniejszej marszruty krucjaty ludowej przez Węgry, gdzie po początkowych trudnościach została przyjęta bardzo ciepło przez króla Kolomana. W Konstantynopolu braci ze sławnego rodu hrabiów Boulogne spotkało niemiłe rozczarowanie.

Greckie wiarołomstwo

Rzymianie mawiali fides punica na określenie wiarołomności kartagińczyków; w czasie wojen krzyżowych narodzi się powiedzenie fides graeca (‘wierność grecka’) jako określenie bizantyjskiego krętactwa, niedotrzymywania umów i matactw dyplomatycznych. Okazało się, że Aleksy nie potrzebuje łacińskich ochotników walczących z islamem za wiarę, w celu odzyskania Grobu Pańskiego, ale wyłącznie najemników, którzy pomogą Romaioi w odzyskaniu utraconych prowincji, które były naturalną bazą rekrutacji dla armii bizantyjskiej. Aleksy traktował przybyłych krzyżowców jak swoją własność, część swojej armii; zażądał złożenia hołdu lennego, zawierającego przyrzeczenie, że zwrócą Bizancjum wszystkie zdobyte tereny lub podporządkują je Aleksemu. Okazało się, że dyplomacja bizantyjska toczyła od początku podwójną grę. Nastąpił początek konfliktu, który będzie tlił się lub wybuchał z różną siłą przez cały okres krucjat. Hołd, pod nieobecność innych dowódców, złożył chwiejny Hugon, licząc na to, że zostanie przywódcą całej wyprawy z nadania cesarskiego. Dla Godfryda, Baldwina i Eustachego sprawa była oczywista: żadnego hołdu nie będzie! Rokowania zostały przerwane, Aleksy zakazał dostarczania żywności krzyżowcom, wybuchły walki z muzułmanami – ale pod Konstantynopolem. Wojska cesarskie złożone z barbarzyńców zostały odparte i Aleksy zmuszony został do wznowienia dostaw. Czas płynął, skończył się rok 1096, minął styczeń, luty, marzec 1097 r., a krzyżowcy stali pod murami gardzącego nimi miasta Konstantyna. Tuż przed Wielkanocą wybuchły kolejne walki, jednak nic z nich nie wynikało – wojska bizantyjskie nie mogły się mierzyć z Frankami w polu, ale miasta tak ufortyfikowanego zdobyć nie było można niewielkimi siłami. Krzyżowcy złożyli wymuszoną przysięgę, po czym całe wojsko zostało przerzucone do Azji Mniejszej. Tuż po odjeździe rycerzy lotaryńskich, do Bizancjum dotarły zaprawione w walce wojska normańskie z Italii pod dowództwem Boemunda. Grecy niejednokrotnie już przekonali się, że normańskie kopie są niezwykle ostre, a ponieważ Normanowie byli uważani przez Bizantyjczyków za swoich śmiertelnych wrogów, przedsięwzięto nadzwyczajne środki ostrożności. Jakież było zdumienie, gdy nie tylko wojska książęce zachowały w Konstantynopolu doskonałą dyscyplinę, ale sam Boemund bez wahania złożył wymaganą przez Aleksego przysięgę. Jak się okazało, Boemund znający meandry polityki greckiej był równorzędnym dla cesarza graczem politycznym. Czy przysięga złożona schizmatykowi może obowiązywać katolickiego księcia, tym bardziej złożona w wielu wypadkach pod przymusem? Dotychczasowi łacinnicy, pogardzani ze względu na swoje proste, rażące dla zepsutych Bizantyjczyków zachowanie, ustąpili witalnemu, elokwentnemu, pełnemu drapieżnego uroku Boemundowi. Księżniczka Anna Komnena opisuje go w ciepłych słowach, w których dostrzega się delikatne drżenie niewieściego serca, uciszanego przez bizantyjską pychę. Na końcu, w niewielkich odstępach czasu, do Konstantynopola dotarły wojska Rajmunda, hrabiego Tuluzy, zaprawionego w walkach z islamem w Hiszpanii, bezpośredniego przedstawiciela papieża, oraz oddziały panów z północnej Francji – z Flandrii, Normandii i z Blois. Spóźnione wojsko, po przymuszeniu do przysięgi, szybko przerzucono pod Nikeę, gdzie rozpoczęły się już walki z niewiernymi.

Oblężenie Nikei nie trwało długo. Pomimo doskonałego systemu fortyfikacji i sprzyjających warunków, garnizon turecki nie był przygotowany do oblężenia. Sułtan na wieść o blokadzie Nikei, w której znajdowała się jego żona i skarbiec sułtański, wyruszył z odsieczą. 21 V 1097 r. odsiecz została rozbita przez krzyżowców, miasto nie mogło więc liczyć na pomoc ani od lądu, ani od morza. W związku z tym, dowódca garnizonu rozpoczął pertraktacje za plecami książąt z przedstawicielami cesarza. Na 19 VI zarządzono ostateczny szturm, który jednak nie doszedł do skutku, ponieważ o świcie krzyżowcy zauważyli flagi bizantyjskie nad miastem. Fides graeca – nawet bogate podarki nie mogły złagodzić goryczy faktycznej porażki... W tydzień później wojsko podzielone na dwa korpusy pomaszerowało dalej na wschód. Sułtan Kilidż Arslan nie dał za wygraną i zorganizował zasadzkę pod Doryleum. Ostatniego dnia czerwca, kiedy wojsko krzyżowe normańskie, flandryjskie i szampańskie rozpoczęło przygotowania do wymarszu, Turcy zaatakowali z impetem. W obozie wybuchła panika, której zaradził dopiero trzeźwy umysł Boemunda, znającego taktykę wroga. Dobytek, kobiety i dzieci zgrupowano w obozie pod osłoną wojska, spieszeni rycerze stanęli w szyku obronnym wokół obozu; nie było sensu atakować, bo, jak pisał Wilhelm z Tyru,

wróg niezdolny do wytrzymania takiego natarcia, zawsze zdołał się wycofać i uniknąć uderzenia, tak że nasi żołnierze, nikogo nie mając przed sobą, musieli zwiedzieni zawracać.

Wysłano posłańców, by zawiadomili resztę wojsk krzyżowych, które biorąc w kleszcze wojska sułtańskie uratowały chrześcijan. Bitwa została wygrana. Dalsza trasa w spiekocie, głodzie i pragnieniu biegła przez Ikonium do Heraklei, gdzie postanowiono podzielić siły. Główne oddziały wyzwoliły miasta ormiańskie i greckie, gdzie witano je jak wybawicieli. Oddział Baldwina i Tankreda normańskiego z kolei odbił z rąk muzułmańskich miasto św. Pawła – Tars, i port w Aleksandrettcie, dzięki czemu krzyżowcy uzyskali pomoc ze strony floty frankońskiej. Również tutaj Ormianie witali krzyżowców jak wyzwolicieli. Kolejnym etapem była starożytna Antiochia.

Kiedy rycerze stanęli pod murami miasta, ich oczom ukazał się widok twierdzy przygotowanej do odparcia każdego natarcia. Namiestnik Jaghi Sijan w istocie przygotował miasto do oblężenia i jak pisze Runciman, miał pełną świadomość, że miasto zdobyte przez Turków przez zdradę tylko w ten sposób może być utracone. Przystąpił do dotkliwych prześladowań ormiańskich i greckich chrześcijan. Patriarcha Jan został wtrącony do więzienia; podczas oblężenia Antiochii zamkniętego w klatce wystawiano go poza mury miejskie. Wielu chrześcijan wypędzono, katedrę św. Piotra zamieniono na stajnię, w okolicznych wioskach pohańbiono wszystkie ormiańskie kobiety, co spowodowało zapiekłą nienawiść do Turków i chęć odwetu. Jaghi Sijan liczył na odsiecz, która zmiecie krzyżowców, tym bardziej, że świat muzułmański zauważył już, że nie ma do czynienia z kolejnymi najemnikami cesarza, ale z nową armią przepojoną ideami religijnymi. Po oczyszczeniu okolicy z Turków przy wydatnej pomocy wschodnich chrześcijan, wojska europejskie rozłożyły się pod miastem, przystępując do przygotowań oblężniczych. Pierwszymi szturmami dowodził bp Ademar z Le Puy, posiadający doświadczenie bojowe, bo był nie tylko duchownym, ale również rycerzem. Jesienią 1097 r. krzyżowcom przybyła z pomocą eskadra genueńska, która przywiozła dostawy żywności. Pomimo dostaw morzem oraz przychylności miejscowej ludności, w grudniu 1097 r. żołnierzom chrześcijańskim groziła śmierć głodowa. Pozycja Jaghi Sijana się umacniała, poczynał sobie coraz pewniej, mając wiadomości o zbliżającej się odsieczy. Boemund wraz z Robertem z Flandrii wyruszyli w poszukiwaniu żywności dla oblegających. Korzystając z nieobecności części wojska, muzułmanie zaatakowali, ale przytomna akcja bpa Ademara i hrabiego Rajmunda uratowała sytuację. W tym mniej więcej czasie pod Albarą, gdzie w przyszłości powstanie pierwsze łacińskie biskupstwo na Wschodzie, krzyżowcy przez przypadek natknęli się na armię posiłkową z Damaszku. Turcy zaskoczyli wojsko normańsko-flandryjskie, które zaczęło wycofywać się w popłochu.

Gdy to spostrzegł Boemund, jęknął i zawołał chorążego swej drużyny, czyli Roberta syna Gerarda, i rozkazał: „Ruszaj tak szybko, jak tylko możesz, jako dzielny mąż. Bądź odważny z myślą o sprawie Bożej i Świętego Grobu i pamiętaj, że ta wojna toczy się nie o ziemskie sprawy, lecz duchowe. Bądź zatem najsilniejszym wojownikiem Chrystusa! Idź w pokoju! Pan będzie wszędzie z tobą!” A opatrzony zewsząd znakiem krzyża – jak lew, co cierpiał głód przez trzy czy cztery dni wychodzi rozwścieczony ze swego schronu i czując krew zwierzęcą, rzuca się w środek trzody rozpędzając uciekające owce – tak on wpadł w środek Turków. I tak gwałtownie się rozpędził, że szarfy jego chorągwi niczym płomienie unosiły się nad ich głowami. A inne zastępy widząc, że sztandar Boemunda tak zaszczytnie unosi się przed innymi, wstrzymały swój odwrót; i wtedy uderzyli nasi na Turków wszyscy razem

– głosi relacja anonimowego kronikarza. Bitwa została wygrana, chociaż żywności nie przybyło. Dopiero pomoc z Cypru, ze strony schizmatyckiego patriarchy Jerozolimy Szymona, przebywającego na wygnaniu, zażegnała widmo śmierci głodowej. Sytuacja stopniowo odwracała się: szczelnie zamknięta Antiochia bez dostaw zaczęła odczuwać głód. Na szczęście Baldwin z Lotaryngii opanował Edessę, która nie tylko otwarła bramy miasta przed jego armią, ale także oddała władzę w jego ręce, odsuwając znienawidzonego dotychczasowego tyrana. Rozpoczął się ormiańsko-łaciński eksperyment, dzięki któremu krzyżowcy uzyskali pewną ochronę swojej wschodniej flanki. Zbliżająca się kolejna odsiecz najpierw została zatrzymana pod Edessą: to dało rycerzom pod Antiochią potrzebny czas do zdobycia miasta. Miasto zdobyto dzięki zdradzie Firuza, ormiańskiego dowódcy muzułmańskiego, który nawiązał pertraktacje z Boemundem. Firuz po opanowaniu Baszty Dwóch Sióstr wpuścił do niej sześćdziesięciu rycerzy pod dowództwem Fulka z Chartres, dzięki którym ustawiono na murach drabiny i otwarto jedną z bram. Zaskoczenie było zupełne. W mieście wywiązała się chaotyczna walka, do której przyłączyła się miejscowa ludność chrześcijańska. Jeden z Ormian przyniósł rannemu Boemundowi głowę Jaghi Sijana. Broniła się jedynie cytadela miejska, ale była to obrona pozbawiona szans na powodzenie.

Święta Włócznia

Ledwie krzyżowcy nacieszyli się zwycięstwem, a już pod murami świeżo zdobytego miasta stanęła armia muzułmańska Kurbughi. Niewierni przystąpili z marszu do ataku, ale zostali po ciężkich walkach odparci. Zdając sobie sprawę, że w mieście nie ma pożywienia, uszczelnili pierścień wojsk i czekali, kiedy głodne wojsko poprosi o kapitulację. Sytuacja rzeczywiście była tragiczna, ludzie marli z głodu. Na nic się zdała organizowana pomoc przez bp. Ademara i patriarchę Jana. Morale zaczęło się niebezpiecznie obniżać, wszyscy czekali nieuchronnego końca. Cesarz nie przybył Antiochii z pomocą, obawiając się potęgi tureckiej. I kiedy zawiodło już prawie wszystko, zdarzył się cud. Ubogiemu służącemu niezbyt dobrej reputacji, Piotrowi-Bartłomiejowi, objawił się św. Andrzej, ogłaszając, że w katedrze zamienionej w stajnię zakopana jest włócznia, którą przebito bok Chrystusa. Początkowo nikt nie chciał mu wierzyć, ale na tym się nie skończyło. Kolejne objawienia otrzymał świątobliwy kapłan Stefan, do którego przemówił Chrystus, piętnując chrześcijan za grzechy i nawołując do pokuty, oraz Matka Boska, która zapowiedziała, że za pięć dni armia krzyżowców będzie pod Jej opieką. W chrześcijan wstąpiła nadzieja. 14 czerwca rozpoczęto poszukiwania w katedrze, uwieńczone znalezieniem grotu włóczni. W dalszych objawieniach św. Andrzej zapowiadał wielką bitwę z Turkami, zakończoną zwycięstwem chrześcijan. Boemund wraz z innymi baronami zdecydował, że znak od Boga wzywa ich do wyjścia przed mury i wydania walnej bitwy mahometanom. Pomysł był tak szalony, że jego realizacja stanowiłaby kompletne zaskoczenie dla Turków. W poniedziałek wczesnym rankiem, 28 czerwca, wojska wynędzniałych rycerzy Chrystusa uszykowały się do bitwy. Na czele armii stał Rajmund z Anguilers dzierżący w swoich rękach Świętą Włócznię. Księża przystąpili do odprawiania Mszy św. na murach miejskich, gdy rozpoczynała się bitwa będąca w istocie Sądem Bożym. Krzyżowcy spadli na Turków z takim impetem, że łucznicy muzułmańscy zostali rozbici. Armia Kurbughi poszła w rozsypkę, wybijana przez ścigające oddziały chrześcijańskie. Zwycięstwo było całkowite. Okazało się, że w armii muzułmańskiej walczyło wielu zmuszonych do przyjęcia islamu chrześcijan, lub którzy tak jak Ahmad Ibn Marwan, dowódca cytadeli, przeszli na łono Kościoła. W Antiochii wybuchła epidemia, która zebrała obfite żniwo, m.in. zmarł bp Ademar z Le Puy, któremu nie było dane oglądać Jerozolimy. Krucjata utraciła swojego pierwszego rycerza i przywódcę, co pogłębiło niesnaski w obozie dowódców. Antiochia po gorszących scenach pozostała w rękach Boemunda.

Zdobycie Jerozolimy

W styczniu 1099 r. cruciferi wyruszyli w dalszą drogę, już bez wojsk Baldwina i Boemunda. Droga biegła wzdłuż morza, przez bogate tereny od niedawna znajdujące się pod władzą egipskich Fatymidów. Zdobyto twierdzę Hisn al-Akrad, gdzie stanie w późniejszych czasach niezdobyty zamek Krak des Chevaliers, zajęto bez wysiłku Tortosę, dzięki której uzyskano dobry kontakt morski z Europą Zachodnią oraz Cyprem. Zdobyto również twierdzę i miasto Arka, gdzie wybuchł nierozstrzygnięty spór między Frankami i Prowansalczykami o autentyczność Św. Włóczni. Postanowiono, że Piotr-Bartłomiej, w Wielki Piątek, 8 IV 1099 r., przejdzie przez tunel ognia z Włócznią w ręku. Sąd Boży stwierdzał, że jeśli Piotr przeżyje, to Włócznia jest autentyczna – bo nie skłamał, jeśli natomiast umrze lub stchórzy, to znaczy, że był łgarzem i oszustem. Piotr przeszedł... Nastąpiła taka euforia wśród prowansalskich rycerzy, że tłum niemal nie rozdeptał Piotra. Konflikt toczył się dalej tymi samymi torami, Piotr kilka dni później zmarł – według Franków od poparzenia, według Prowansalczyków ze względu na obrażenia wynikłe z radości ludu. Krzyżowcy ruszyli w głąb Palestyny, a na ich drodze nie pojawiły się żadne większe muzułmańskie siły. Przeszli Bejrut, który okupił się bogatymi podarkami, podobnie Akka i Tyr. Tymczasem dowódca fatymidzki w Jerozolimie Al-Afdal rozpoczął szeroko zakrojone przygotowania do odparcia ataku. Gromadził wojska, których i tak było za mało do obrony długich murów, zapełniał cysterny wodą, zbierał potężne zapasy żywności. Na wieść o zbliżaniu się krzyżowców wydał rozkaz wypędzenia z miasta wszystkich chrześcijan i szyitów oraz kazał spalić wszystkie zapasy żywności wokoło miasta i zatruć wszystkie studnie. Dla Europejczyków taki sposób prowadzenia walki był czymś nowym, wzbudzającym wściekłość. Do tego armia krzyżowców natknęła się na pierwszych wygnańców z Jerozolimy, którzy opisywali prześladowania, jakie ich dotknęły. W drodze do Świętego Miasta zdobyto Ar-Ramla, warownię, w której znajdował się grób św. Jerzego i gdzie osiedlono chrześcijan z Jerozolimy oraz założono drugie biskupstwo łacińskie na Wschodzie. W tym czasie w ręce armii chrześcijańskiej wpadły listy Aleksego do Fatymidów, w którym cesarz bizantyjski odpowiadając na zapytanie, czy wojska europejskie działają w porozumieniu z nim, stwierdził, że nie ma nic z nimi do czynienia. Sprawa była jasna, Bizancjum pragnęło wykorzystywać łacinników tak długo jak to możliwe, by później pozostawić ich na pastwę losu. Warto jednak odnotować, że stosunek wschodnich chrześcijan oraz hierarchii na Wschodzie był inny niż polityka cesarska. Grecy, Ormianie i Syryjczycy witali krzyżowców jak długo oczekiwane wojska wyzwolicieli, np. w Betlejem wyzwolonym przez Tankreda.

7 VI 1099 r. armia krzyżowców stanęła z modlitwą na ustach pod Jerozolimą. Długo oczekiwany cel pielgrzymki był na wyciągnięcie ręki, choć trzeba było jeszcze stoczyć niejedną bitwę. Szturm poprzedzały kazania mnichów, spowiedź, posty i czuwania na Górze Oliwnej. Zapału nie można było pohamować, rycerze chcieli się bić. Mieli świadomość tego, że „życie jest przed nimi, nawet jeśli życie to śmierć”, jak napisze kilkaset lat później przywódca katolickiego ruchu Christus Rex Leon Degrelle. Dla muzułmanów ta postawa była zupełnie niezrozumiała, dla nich Jerozolima była jedynie centrum politycznym w Palestynie. Chesterton podsumuje ten „morderczy spór” jako konflikt między człowiekiem, który pożądał Jerozolimy, a drugim, „który nie mógł pojąć, dlaczego tamten jej pożąda”. Pierwszy szturm nastąpił 13 czerwca, ponieważ szereg...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin