Nora Roberts - Trylogia Kręgu 01 - Magia i Miłość.pdf

(765 KB) Pobierz
140786860 UNPDF
NORA ROBERTS
Magia i miłość
Tylko odważni zasługują na ucztę Dryden,
„Alexander's Feast"
Kończ już, królowo, zgasł słoneczny dzień, schodzimy w ciemność
Szekspir, „Antoniusz i Kleopatra" akt 5 sc. Et tłum. Bohdan Drozdowski
Dla moich braci Jima, Buza, Dona i Billa
Prolog
To deszcz przywiódł mu na myśl tę opowieść. Ulewa smagała szyby, bębniła o
dach i dmuchała zimnym oddechem pod drzwiami.
Kości bolały go od wilgoci, nawet gdy usiadł przy kominku. W długie, deszczowe,
jesienne noce wiek dawał mu się we znaki - a wiedział, że będzie jeszcze gorzej, gdy
przyjdzie zima.
Dzieci siedziały skulone na podłodze i na krzesłach, pełne oczekiwania buzie
zwróciły w jego stronę, bo obiecał im opowieść, która przegna nudę deszczowego dnia.
Nie zamierzał opowiadać im akurat tej historii - niektóre były jeszcze bardzo małe -
a opowieść nie przypominała słodkiej bajki. Ale wiatr szeptał mu do ucha, podsuwał
słowa, które miał wypowiedzieć.
Nawet bajarz - a może zwłaszcza on - powinien umieć słuchać.
- Znam pewną opowieść... - zaczął, a dzieci wbiły w niego pełen oczekiwania
wzrok. - Opowieść o odwadze i tchórzostwie, o krwi, śmierci i życiu. O miłości i stracie.
- Czy są w niej potwory? - zapytała jedna z młodszych dziewczynek, a jej niebieskie
oczy rozbłysły.
- Potwory są wszędzie - odpowiedział starzec. - Tak jak wszędzie są mężczyźni,
którzy się do nich przyłączą, i tacy, którzy będą z nimi walczyć.
- I kobiety! - zawołała starsza dziewczynka, wywołując uśmiech na twarzy
gawędziarza.
- I kobiety. Ludzie odważni i uczciwi, przebiegli i bezwzględni. Kiedyś znałem ich
wielu. Historia, którą w a m opowiem, jest bardzo stara. Ma wiele początków, lecz tylko
jeden koniec.
Wiatr wył nieprzerwanie. Starzec napił się herbaty, żeby zwilżyć gardło. Drewno w
kominku zatrzeszczało, rzucając światło na twarz mężczyzny, która wyglądała jak
skąpana w pozłacanej krwi.
- Oto jeden z początków. U schyłku lata, wśród błyskawic przecinających czarne
niebo, na wysokim klifie stał czarnoksiężnik i patrzył na szalejące morze.
1
Eire, kraina Chiarrai 1128 rok
W jego sercu szalała burza, równie ponura i gwałtowna jak ta, która przetaczała się
nad morzem. Smagała tkanki i krew, tak jak ulewa smagała powietrze, walka toczyła się
na zewnątrz i wewnątrz, gdy tak stał na śliskiej od deszczu skale.
Wewnętrzna burza nosiła imię: rozpacz.
Żal odbijał się w jego oczach, wyrazistych i niebieskich jak błyskawice
rozświetlające niebo, a zrodzony ze smutku gniew skapywał z czubków palców i rozrywał
powietrze krwawoczerwonymi grzmotami, które rozbrzmiewały echem tysięcznych
wystrzałów.
Uniósł wysoko swoją laskę i wykrzyczał słowa zaklęcia. Czerwone pioruny jego
wściekłości i stalowe błyskawice burzy zwarły się w walce, na widok której kto żyw
chronił się do domu lub jaskini, ryglował okna i drzwi i zwoływał przerażone dzieci, by
modliły się do bogów o łaskę.
Nawet wróżki drżały w swoich zamkach.
Skała zadygotała, woda w morzu stała się czarna jak wrota piekła, a on wciąż szalał
z wściekłości i żalu. Z rozdartego nieba lał się deszcz barwy krwi, krople skwierczały na
ziemi i na morzu, aż w powietrze unosił się dym.
Po wieki wieków ta noc będzie nazywana Nocą Smutku, a ci, co odważą się 0 niej
mówić, opowiadać będą o czarnoksiężniku, który stał wyprostowany na wysokiej skale.
Jego płaszcz ociekał krwawym deszczem, spływającym kroplami po twarzy czarodzieja
jak łzy śmierci, gdy ten wyzywał na pojedynek niebo i piekło.
Na imię miał Hoyt, wywodził się z rodu Mac Cionaoith, który podobno pochodził
od Morrigan, bogini i królowej wróżek. Miał wielką moc, ale wciąż Wiodą, jak młody był
jego wiek. Władał nią teraz z pasją, która nie pozostawiała miejsca na ostrożność, poczucie
obowiązku, światło.
Wśród rozszalałej burzy wzywał śmierć.
Wiatr zagwizdał przeraźliwie i czarnoksiężnik obrócił się plecami do rozszalałego
morza. Ta, którą wzywał, stała na wysokiej skale i uśmiechała się do niego kobieta o
oszałamiającej urodzie, lodowatej jak śnieg. Oczy miała nieskazitelnie niebieskie, usta
delikatne jak płatki róż, mlecznobiałą skórę. Gdy sie odezwała, jej głos przypominał
muzykę, a ów syreni śpiew przywiódł do zguby już niezliczoną Ilość mężczyźni
- Miałeś czelność mnie wzywać. Nie możesz doczekać się mojego pocałunku,
Hoycie Mac Cionaoith?
- To ty zabiłaś mojego brata?
- Śmierć jest... - Nie bacząc na deszcz, zsunęła kaptur. -To skomplikowana sprawa.
Jesteś zbyt młody, żeby zrozumieć jej piękno. Ofiarowałam mu dar. Cenny i potężny.
- Dałaś mu przekleństwo.
- Och. - Machnęła dłonią. - Niewielka cena za życie wieczne. Teraz świat należy do
niego, może wziąć wszystko, czego zapragnie. Wie więcej, niż ty kiedykolwiek mógłbyś
zamarzyć. Teraz należy do mnie bardziej, niż kiedykolwiek należał do ciebie.
- Demonie, masz jego krew na rękach i, na boginię, zniszczę cię. Roześmiała się
wesoło jak dziecko, któremu obiecano niespodziankę.
- Na moich dłoniach, w mojej krwi. Tak jak moja jest w jego. Teraz jest taki jak ja,
dziecko nocy i cienia. Czy będziesz chciał zniszczyć także swojego brata? Własnego
bliźniaka?
Gdy ruszyła do przodu, pełzająca po ziemi mgła otuliła jej stopy niczym jedwab.
- Czuję twoją moc, żałobę i podziw. W tej chwili, w tym miejscu, ofiarowuję ci mój
dar. Jeszcze raz uczynię cię jego bliźniakiem, Hoycie Mac Ciona-oith. Dam ci śmierć, która
jest nieskończonym życiem.
Opuścił laskę i popatrzył na kobietę przez zasłonę deszczu.
- Powiedz, jak masz na imię. Sunęła teraz nad mgłą, poły jej czerwonego płaszcza
powiewały z tyłu.
Widział krągłe wzgórki białych piersi, wyłaniające się z ciasno zawiązanego stanika
sukni i mimo woli czuł podniecenie.
- Mam ich tak wiele - odrzekła, dotykając jego ramienia koniuszkiem palca. Jakim
cudem znalazła się tak blisko? - Chcesz wypowiedzieć moje imię, gdy się połączymy?
Poczuć je na swoich ustach, kiedy ja będę smakowała ciebie?
Gardło miał wyschnięte, płonące. Jej oczy, uwodzicielskie i błękitne, kusiły go,
wciągały w otchłań.
- Tak. Chcę wiedzieć to, co mój brat. Znowu się roześmiała, ale tym razem bardziej
chrapliwie. Na jej twarzy malował się zwierzęcy głód, a błękitne oczy nabiegły krwią.
- Zazdrosny? Musnęła jego wargi lodowatymi ustami w kuszącym pocałunku, a
serce
Hoyta zaczęło walić szybko i mocno.
- Chcę widzieć to, co widzi mój brat.
Położył dłoń na pięknej, białej piersi kobiety i nie wyczuł pod skórą bicia serca.
- Powiedz mi swoje imię. Uśmiechnęła się, a w czerni nocy zabłysły białe kły.
- Zabiera cię Lilith. Lilith cię stworzy. Moc twojej krwi zmiesza się z moją i
będziemy władać tym światem i wszystkimi innymi.
Odrzuciła głowę do tyłu gotowa do a t a k u . Z s i ł ą całego swego żalu i
wściekłości Hoyl wbił jej laskę w serce.
Głośny skowyt przeciął noc i stopił się z hukiem burzy. To nie był ludzki krzyk ani
nawet wycie bestii. Wydał go demon, który odebrał mu brata i ukrywał diabelską naturę
pod płaszczem zimnego piękna. I który krwawił, choć nie biło w nim serce.
Lilith, skrzecząc, uleciała z powrotem w powietrze. Słowa, które musiał
wypowiedzieć, uwięzły mu w gardle, gdy patrzył przerażony, jak wije się nad nim, a
krew z rany na piersi zamienia się w ohydną mgłę.
- Jak śmiałeś! - ryknęła z wściekłością i bólem. - Jak śmiałeś wykorzystać przeciwko
mnie swoje żałosne czary?! Chodzę po tej ziemi od tysiąca lat! - Przesunęła palcami po
krwawej ranie i machnęła dłonią w powietrzu, a gdy krople upadły na ramię Hoyta,
przecięły mu skórę jak nóż.
- Lilith! Jesteś wyklęta! Zostałaś pokonana! Przez moją krew. - Wyciągnął miecz i
przeciął sobie skórę na dłoni. - Na krew bogów, która we mnie płynie, na siłę mego
pochodzenia, każę ci wracać...
To, co spadło na niego, zdawało się unosić nad ziemią i uderzyło z niebywałą siłą.
Złączeni sturlali się z klifu na poszarpany występ skalny. Przez fale bólu i strachu
dostrzegł twarz przeciwnika, odbicie swej własnej. Twarz, która kiedyś była obliczem jego
brata.
Hoyt czuł od niego zapach śmierci, a w czerwonych oczach widział potwora,
którym tamten się stał. Jednak mała iskierka nadziei zabłysła w jego sercu.
- Cian, pomóż mi ją powstrzymać. Wciąż mamy szansę.
- Czujesz, jaki jestem silny? - Cian objął palcami gardło Hoyta i ścisnął. - To dopiero
początek. Teraz mam przed sobą wieczność. - Pochylił się i niemal czule zlizał krew z
twarzy brata. - Ona chce cię mieć tylko dla siebie, ale ja jestem głodny. Taki głodny! W
końcu twoja krew należy też do mnie.
Gdy Cian obnażył kły i przycisnął je do gardła brata, Hoyt wbił w niego miecz.
Cian zawył i odskoczył do tyłu. Na jego twarzy malowały się szok i strach.
Przyłożył dłoń do rany i upadł. Przez chwilę Hoyt myślał, że widzi swojego brata,
prawdziwego brata, ale potem zasłona deszczu przysłoniła wszystko.
Wspinał się i wspinał po klifie. Szukał oparcia dla dłoni, śliskich od krwi, potu i
deszczu. Błyskawice oświetlały mu ściągniętą z bólu twarz, gdy pełzł w górę po skałach,
rozrywając palce na kamieniach. Szyja paliła żywym Ogniem w miejscu, gdzie drasnęły
go kły.
Jeśli ona tam czekała, już nie żył. Jego moc osłabła, wycieńczona atakami bólu i
szokiem. Został mu tylko miecz, wciąż czerwony od krwi brata.
Lecz kiedy wydostał się na górę i opadł na plecy, tak że zimne krople obmywały
mu twarz, był sam.
Może to wystarczyło, może udało mu się odesłać demona z powrotem do piekła.
Tak jak bez wątpienia skazał na potępienie swoje własne ciało i krew.
Przewrócił się na brzuch, uniósł na rękach i zwymiotował gwałtownie. Po użyciu
magii został mu tylko smak popiołu w ustach.
Podpełzł do laski i wspierając się na niej, wstał. Oddech mu się rwał, gdy i uszył,
kuśtykając, ścieżką, którą poznałby, nawet gdyby oślepł. Burza stracili! swój impet, tak
samo jak on swoją moc, i teraz padał już tylko ulewny deszcz
Poczuł zapach domu - koni i siana, ziół, których użył dla ochrony, dymu z ognia
tlącego się w kominku. Ale nie czuł ani radości, ani triumfu.
Wiedział, że jeśli to coś, co odebrało mu brata, przyszłoby teraz po niego, zginąłby.
Każdy półmrok, każdy cień rzucany przez poszargane burzą drzewa mógł ukrywać
śmierć. Lub coś jeszcze gorszego. Lęk zmroził mu skórę jak brudny lód, więc zebrał resztki
sił i zaczął mamrotać zaklęcia, które przypominały raczej modlitwy do kogokolwiek - lub
czegokolwiek - kto zechciałby słuchać.
Koń parsknął w stajni, czując zapach pana, ale Hoyt szedł chwiejnie dalej, do
swojego domku.
W środku było ciepło, w powietrzu wciąż unosiły się zaklęcia, które rzucił przed
wyjściem. Zaryglował drzwi, zostawiając na nich ślady krwi Ciana i swojej. Czy to ją
powstrzyma?, zastanawiał się. Jeśli to, co przeczytał, było prawdą, Lilith nie mogła wejść
bez zaproszenia. Zostały mu tylko wiara i ochronne zaklęcie, którymi otoczył chatę.
Zrzucił z ramion przemoczony płaszcz i musiał użyć całej siły woli, żeby nie upaść
obok niego na podłogę. Przygotuje napar leczniczy i napój, który da mu siłę, spędzi tę noc,
patrząc w ogień, czekając na świt.
Zrobił wszystko, co mógł, dla swoich rodziców, sióstr i ich rodzin. Musiał wierzyć,
że to wystarczy.
Cian nie żył, a to, co powróciło, mając jego twarz i ciało, zostało zniszczone. Już nie
może nikogo skrzywdzić. Jednak może zrobić to potwór, który go stworzył.
Znajdzie coś silniejszego, co ich ochroni. I wytropi tę istotę. Poświęci życie, żeby ją
zniszczyć.
Jego dłonie o długich palcach drżały, gdy przygotowywał butelki i kociołki. Oczy
koloru burzowego nieba były zamglone od bólu, który przeszywał mu ciało i serce.
Poczucie winy ciążyło na barkach jak tona ołowiu, a w duszy szalały demony.
Nie udało mu się ocalić brata. Zamiast tego skazał go na potępienie i zagładę,
odesłał precz. W jaki sposób odniósł to potworne zwycięstwo? Cian zawsze był fizycznie
silniejszy od niego, a to, czym się stał, miało moc zła.
I tak jego magia zwyciężyła to, co kiedyś kochał. Tę drugą połowę siebie, która była
wesoła i impulsywna wtedy, gdy on sam często okazywał się nudny i stateczny. Bardziej
zainteresowany nauką i doskonaleniem swoich umiejętności niż rozrywkami.
To Cian lubił zabawy i karczmy, ulicznice i wszelkie zmagania.
- To miłość do życia - mruknął Hoyt. - Miłość do życia go zabiła. Ja tylko
zniszczyłem bestię, która więziła jego duszę.
Musiał w to wierzyć.
Ból rozrywał mu żebra, gdy zdejmował tunikę. Siniaki zaczęły się już rozlewać,
pokrywając czernią skórę, tak jak żal i poczucie winy zalewały mu serce. Pora zająć się
rzeczami praktycznymi, powiedział do siebie, smarując balsamem stłuczenia i zadrapania.
Siarczyście klnąc, obwiązał żebra bandażem. Wiedział, że co najmniej dwa są złamane, i
miał pełną świadomość, że poranna podróż do rodzinnego domu będzie prawdziwą
męką.
Wypił napój i pokuśtykał do ognia. Dorzucił trochę torfu, aż czerwone płomienie
strzeliły w górę, zaparzył herbatę, a potem otulił się kocem i usiadł, żeby ją wypić i
rozmyślać.
Urodził się z darem, nad którym od najwcześniejszych lat ciężko i systematycznie
pracował. Uczył się, często w samotności, ulepszał swą sztukę i zgłębiał jej tajniki.
Moc Ciana była słabsza, ale brat nigdy nie ćwiczył tak regularnie ani nie studiował
ksiąg z takim zapałem, traktował magię jako rozrywkę, zabawiał nią siebie i innych.
Czasami wciągał w to Hoyta, przekonywał go tak długo, aż razem robili głupie
psikusy. Kiedyś zamienili chłopca, który popchnął ich młodszą siostrę w błoto, w
ryczącego, długouchego osła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin