McCullough Colleen - Emancypacja pani Mary Bennet.pdf

(1435 KB) Pobierz
Colleen McCullough
Emancypacja Pani Mary Bennet
Opis z okładki.
Kontynuacja romansu wszech czasów,
Duma i uprzedzenie.
Prawdziwa przyjemność dla wszystkich miłośników Jane Austen.
Mary Bennet, młodsza siostra bohaterek Dumy i uprzedzenia - Elizabeth i Jane, po
śmierci matki postanawia wyruszyć w samotną podróż po Anglii. Rodzina, zgorszona
jej pomysłem i niezależnością, która nie przystoi młodej damie, jest przeciwna
niebezpiecznej wyprawie.
Ale niepokorna Mary, pełna marzeń o samodzielnym życiu i naprawianiu świata,
chce zrealizować swoje plany.
Nie przypuszcza jednak, że jej życiu zagrozi niebezpieczeństwo, a miłość?... Okaże
się, że miłość jest bliżej, niż przypuszczała.
*
Colleen McCullough (ur. 1937) - pisarka australijska, autorka wielu popularnych
książek, między innymi Pieśni o Troi, Pierwszego w Rzymie oraz bestsellerowych
Ptaków ciernistych krzewów.
Dla Bruni,
kompozytorki i diwy, której zewnętrzne piękno jest odbiciem piękna wewnętrznego.
* * *
Ostatnie promienie słońca ozłociły ogołocone z liści drzewa i krzewy, niedbale
rozrzucone po ogrodzie posiadłości Shelby Manor. Tu i ówdzie, w miejscach, gdzie
spalono ostatnie jesienne liście, unosiły się nikłe smużki dymu o niewyraźnych,
rozmazanych konturach. Wolno zapadający wieczór wypełniał jedynie świergot
ociągającego się z odlotem ptaka. Siedząc przy oknie, Mary patrzyła ze ściśniętym
sercem na zachodzące słońce. Jak długo jeszcze? Och, jak długo jeszcze?
Ciszę przerwała Marta, wnosząc tacę z herbatą. Postawiła ją ostrożnie na niskim
stoliku obok fotela, w którym drzemała gospodyni Shelby Manor. Wzdychając, Mary
odwróciła się od okna i podeszła do stołu. Jakie to szczęście, że staremu Jenkinsowi
udało się i w tym roku wyhodować w swoich szklarniach kilka ogórków, za którymi
mama wciąż tak przepadała.
- Mamo, herbata gotowa - powiedziała Mary.
Małe, krągłe ciało, opatulone szalami i chustami, poruszyło się nerwowo, a drobną
owalną twarz wykrzywił grymas irytacji. Spod ociężałych powiek wyjrzały
zmatowiałe niebieskie oczy i zabłysnęły radośnie na widok kanapek. Najpierw jednak
musiała zostać wypowiedziana sakramentalna formuła:
7
- Czy ty nie masz za grosz współczucia dla moich zszarganych nerwów, Mary? Żeby
tak nagle wyrywać mnie ze snu?
- Och, mamo, przecież dobrze wiesz, jak bardzo ci współczuję - bez przekonania
odpowiedziała Mary, nalewając herbaty. Dodała pokruszony na małe kawałki cukier i
dokładnie wymieszała napój.
Wszystko to zajęło jej niecałą minutę. Podniosła wzrok, aby się upewnić, że mama
jest gotowa, ale nagle jej dłonie podtrzymujące spodek z filiżanką znieruchomiały.
Zmiana, jaka zaszła w twarzy starej pani Bennet, upodobniła ją do porcelanowej
weneckiej maski. Szeroko otwarte oczy utkwione były w jednym punkcie, który
znajdował się gdzieś bardzo, bardzo daleko.
- Och, mamo - wyszeptała Mary. - Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że...
Opuszkami palców Mary zamknęła oczy matki, które miały teraz w sobie o wiele
więcej życiowej mądrości niż wtedy, gdy było w nich jeszcze życie.
- Boże, jesteś naprawdę bardzo łaskawy - powiedziała, składając pocałunek na czole
matki. - Dziękuję ci za twoje miłosierdzie. Gdyby wiedziała, że nadchodzi jej koniec,
z pewnością bałaby się bardzo.
Mary pociągnęła delikatnie sznurek od dzwonka.
- Marto, przyślij do mnie panią Jenkins.
Uzbrojona w całą litanię wymówek - o cóż innego może chodzić tej starej zrzędzie,
jeśli nie o jeszcze jeden ogórek, w dodatku kiedy nie jest na nie sezon - pani Jenkins
weszła do pokoju gotowa do walki. Ale gdy tylko napotkała wzrok Mary, cały jej
gniew z miejsca ustąpił.
8
- Tak, panienko Mary?
- Moja matka umarła. Proszę cię, poślij po doktora Calluma. Stary Jenkins może
pojechać dwukółką. Powiedz swojemu mężowi, żeby osiodłał deresza, spakował
wszystko, co mu potrzeba, i był gotowy do drogi. Jak tylko napiszę list, wyruszy do
Pemberley. Niech weźmie pięć gwinei z twojej puszki, nie ma czasu do stracenia.
Mary mówiła jak zwykle opanowanym głosem. Nie dało się w nim słyszeć drżenia -
nic nie zdradzało jej uczuć. Przez prawie siedemnaście lat, myślała pani Jenkins, ta
biedna kobieta znosiła migreny, zawodzenia i skargi swojej matki. Zawsze jednak
umiała znaleźć dla niej odpowiednie słowo. Doskonale radziła sobie z jej napadami
przygnębienia, wprawiając ją w pogodny nastrój z niespożytą energią i bez cienia
jakiejkolwiek ckliwości, jak gdyby była guwernantką opiekującą się niesfornym
dzieckiem. A teraz to już koniec.
- Za przeproszeniem, panienko Mary, ale czy Jenkins zastanie pana Darcy'ego w
domu?
- Tak, parlament teraz nie obraduje. Przynieś mi różową chustę mamy, przykryję jej
twarz.
Gospodyni dygnęła i wyszła, targana wątpliwościami. Co się teraz z nimi stanie? Z
ojcem? Z młodymi, Jemem i Dorą?
Mary zasłoniła chustą oblicze matki, dołożyła do kominka, aby mróz nie zaskoczył
ich tej nocy, zapaliła świece i usiadła na wyściełanym krześle przy oknie. Jej myśli
krążyły nie tylko wokół śmierci, która przed momentem nawiedziła ich dom.
9
Żalu nie odczuwała w najmniejszym stopniu. Za długo to już trwało, zbyt wiele lat
minęło, przynosząc z sobą jedynie przygniatającą nudę. Zamiast smutku wypełniało
ją coraz silniejsze poczucie wszechogarniającej ciszy, jak gdyby wokół niej
rozpościerał się niewidzialny ocean.
Czekałam trzydzieści osiem lat na swoją kolej, myślała, i żadna z moich sióstr nie
powie, że nie spełniłam obowiązku, że nie poświęciłam dla każdej z nich cząstki
własnego szczęścia, że nie odsunęłam się w cień bez słowa sprzeciwu wobec mojego
losu.
Dlaczego jestem tak nieprzygotowana na ten moment? Byłam na każde skinienie
mamy, spędziłam z nią te wszystkie lata na pustych rozmowach o niczym. I tak
upłynął mi czas na czekaniu. Z całym szwadronem Jenkinsów u jej boku nie byłam
mamie do niczego potrzebna. Ale przyzwoitość wymagała mojej obecności. Och, jak
ja nienawidzę tego słowa - przyzwoitość! Oprawiony w żelazo kodeks postępowania,
wymyślony po to, by zastraszać kobiety i zmuszać je do uległości. Moja rodzina
uznała, że jestem skazana na staropanieństwo - z twarzą usianą krostami i z przednim
zębem, który za nic nie chciał rosnąć prosto. Oczywiście Fitz był przekonany, że
mamie potrzebna jest opiekunka z grona rodziny, na wypadek, gdyby chciała
pojechać do Pemberley albo do Bingley Hall. Och, że też tata musiał umrzeć tak
szybko!
Przez te wszystkie lata doskwierała mi nuda. Nie miałam innego wyboru, jak tylko
strawić te długie tygodnie, miesiące, lata na mrzonkach. W marzeniach widziałam
siebie, jak spaceruję pośród ruin Forum Romanum, jem pomarańcze w ogrodach
Sycylii, karmię oczy widokiem
10
Partenonu, przyciskam policzek do muru w Ziemi Świętej, którego na pewno dotknął
Jezus. Marzyły mi się wędrówki po obcych brzegach, skąpane w słońcu miasta, góry
i błękity, o których jedynie czytałam. W rzeczywistości żyłam, dzieląc swój czas
między książki, muzykę i mamę, której nie byłam do niczego potrzebna.
A teraz, kiedy w końcu jestem wolna, brak mi chęci, żeby naprawdę doświadczyć
tego, o czym wielokrotnie śniłam. Teraz jedynie pragnę być użyteczna, mieć jakiś cel.
Mieć do zrobienia coś ważnego, co sprawiłoby, że poczułabym się lepiej. Ale czy mi
pozwolą? Nie. Moje starsze siostry oraz ich dostojni mężowie zaszczycą Shelby
Manor swoją obecnością jeszcze w tym tygodniu i na ciotkę Mary spadnie kolejny
wyrok skazujący ją na jałowy letarg. Dołączy zapewne do zastępu opiekunek,
guwernantek i nauczycieli odpowiedzialnych za wychowanie dzieci Elizabeth i Jane.
Bo oczywiście pani Darcy i pani Bingley doświadczają jedynie rozkoszy
macierzyństwa, pozostawiając jego niedole komu innemu. Małżonki wysoko
postawionych panów nie czekają, aż los się do nich uśmiechnie, ale same są jego
kowalami. Siedemnaście lat temu pani Darcy i pani Bingley były zbyt zajęte swoimi
mężami, żeby zająć się mamą.
Och, co za gorycz! Jakież to myśli przychodzą mi do głowy? Muszę być wobec nich
sprawiedliwa. Kiedy tata umarł, obie właśnie zostały matkami, Kitty dopiero co
wyszła za mąż, a Lydia... och, Lydia! Longbourn przypadło Collinsom, a mój własny
los został przypieczętowany przez mój makabryczny wygląd. Jak gładko Fitz sobie z
tym poradził! Kupno Shelby Manor, usługi Jenkinsów wliczone w koszty, a świeżo
upieczona niezamężna cioteczka Mary postawiona
11
na posterunku. I wszystko to poszło tak sprawnie, bez żadnych zgrzytów, każdy
element układanki znalazł swoje miejsce. Mama i ja zamieszkałyśmy po drugiej
stronie Meryton, dziesięć mil od miasta, wystarczająco daleko od tych obmierzłych
Collinsów, a na tyle blisko, by mama mogła dalej spotykać się ze swoimi starymi
kumoszkami. Ciocia Phillips, lady Lucas i pani Long były zachwycone. Tak jak ja:
ogromna biblioteka, skrzydłowy fortepian i Jenkinsowie
- czegóż chcieć więcej?
I skąd teraz ten nagły żal do moich sióstr, właśnie teraz, kiedy koszmar minionych lat
mam już za sobą? To nie po chrześcijańsku i niesprawiedliwie. Bóg jeden wie, że
Lizzie też miała swoje zmartwienia. Jej małżeństwo do szczęśliwych w końcu nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin