Cabot Meg - Zbrodnie w rozmiarze XL 03 - Zabojstwo z lekka nadwaga.pdf

(1194 KB) Pobierz
Zabójstwo
MEG CABOT
ZABÓJSTWO Z LEKKĄ NADWAGĄ
Przekład AGNIESZKA RÓŻAŃSKA
Tytuł oryginału Big Boned
Benjaminowi
110968614.002.png
1
Ty nie jesteś upasiona,
Choć lepiej nabrać lekkości,
Ale to nie twoja wina -
Po prostu masz grube kości.
Grubokoścista
słowa i muzyka: Heather Wells
Przyszłaś?!
To właśnie wykrzykuje Tad Tocco, mój profesor od zajęć wyrównawczych z matmy,
kiedy tego ranka podchodzę do niego w parku na Washington Square.
Nie całuje mnie, bo nasze stosunki są ściśle tajne. Profesorom - zwłaszcza etatowym
wykładowcom wydziału matematyki - nie wolno romansować ze studentkami.
Nawet ze studentkami, które, jak ja, mają na karku prawie trzydziestkę i pracują jako
asystentki kierownika akademików, a mimo to chodzą na zajęcia wyrównawcze.
- Jasne, że przyszłam - mówię, starając się, by zabrzmiało to tak, jakby nigdy nie było
żadnej wątpliwości. Poza tą, oczywiście, że kiedy trzydzieści minut temu obróciłam się na
drugi bok i spojrzałam na zegar, i zobaczyłam dużą wskazówkę na dwunastce, a małą na
szóstce, to jedynym moim marzeniem było nakryć się znowu po czubek głowy i na kolejne
dwie i pół godziny zapaść w rozkoszną drzemkę. Bo czy nie po to mieszka się o dwie
przecznice od miejsca, gdzie się pracuje? Żeby można było wysypiać się do ostatniej minuty?
Ale obiecałam.
A teraz jestem zadowolona, że wyczołgałam się spod mojej cieplutkiej, mięciutkiej
kołdry. Bo Tad wygląda fantastycznie. Poranne słońce lśni na jego długich, jasnych włosach -
ściągniętych w koński ogon, już niemal dłuższy od mojego - i na złocistych włoskach gołych
nóg.
Widzę całą masę tych złocistych włosków, a to za sprawą krótkich spodenek do
biegania, które ma na sobie.
Halo, Panie Boże, jesteś tam? To ja, Heather. Chciałam Ci tylko podziękować.
Dziękuję za jasne słońce i czyste, chłodne powietrze. I za ślicznie kwitnące wiosenne kwiatki.
I za etatowych wykładowców w krótkich spodenkach. To wszystko naprawdę jest
110968614.003.png
warte, żeby zerwać się dwie i pół godziny przed czasem. Gdybym wcześniej zdawała sobie z
tego sprawę, wstawałabym tak już od dawna.
No... może bym wstawała.
- Pomyślałem sobie, że zaczniemy powoli - informuje mnie Tad. Wykonuje
rozciągające ćwiczenia na parkowej ławce. Uda ma smukłe, mięśnie wyrobione, pozbawione
grama tłuszczu. Nawet w pozycji rozluźnionej uda Tada są twarde jak kamień. Wiem, bo ich
dotykałam. Mimo że nasz wspólny pracodawca, Uniwersytet Nowojorski, zabrania
romantycznych związków ze studentami, Tad i ja spotykamy się potajemnie.
Bo kiedy jesteście tuż przed trzydziestką lub tuż po niej, a ty nadrabiasz matmę, żeby
móc się zapisać na prawdziwe zajęcia, to kto by się przejmował?
Nawiasem mówiąc, minęła już cała wieczność, odkąd na jakieś chodziłam. Więc niby
co powinnam była zrobić? Czekać do maja, aż zajęcia się skończą, i dopiero wtedy rzucić się
na niego? Tak. Jakby to było możliwe.
Zwłaszcza jeśli mowa o Tadzie. Chcę przez to powiedzieć, że facet jest w świetnej
formie - trochę dlatego, że uprawia sport (biega, przepływa ileś tam basenów w centrum
sportowym i gra w zabójczej drużynie frisbee), a trochę dlatego, że niesamowicie zdrowo się
odżywia.
Oczywiście, jeśli uznać za zdrowe niejedzenie mięsa, o czym nie jestem przekonana.
Kiedy ja jestem rozluźniona, moje uda przypominają gąbkę. Trochę dlatego, że nie
biegam, nie pływam i nie gram w żadne frisbee, a trochę dlatego, że zjem wszystko, byleby
było polane czekoladą albo keczupem. Albo nawet i niepolane, jak w przypadku pączków
Krispy Creme (które Tad też uznaje, bo są smażone na oleju roślinnym, a nie na smalcu.
Chociaż zauważyłam, że kiedy Tad je pączki, to już po jednym wygląda na
usatysfakcjonowanego, podczas gdy ja muszę wykończyć całe pudełko, bo nie mogę przestać
o nich myśleć, dopóki nie mam pewności, że wszystkie zniknęły. Dziwne, co?)
Zaraz, zaraz. Dlaczego myślę o pączkach? Przecież mamy ćwiczyć.
- Chcesz się porozciągać? - pyta Tad, dotykając piętą pośladka. Wiem, że pośladki
Tada są równie twarde jak jego uda. A moja pupa jest nawet jeszcze bardziej gąbczasta niż
uda. Chociaż na tyle duża, że łatwo mogę jej dotknąć piętą. Bez żadnego rozciągania.
- Jasne - mówię.
Kiedy się rozciągam, zauważam, że wszyscy biegają po parku w krótkich spodenkach,
tak jak Tad. Tylko ja jestem w legginsach. Albo, trzeba raczej powiedzieć, w spodniach do
jogi. Bo nie ma mowy, żebym się ubrała w legginsy. Spójrzmy prawdzie w oczy, Mischą
Barton to ja nie jestem.
110968614.004.png
Dlatego tak się ucieszyłam, kiedy znalazłam spodnie do jogi, przypominające niemal
dzwony. I właśnie je włożyłam zamiast legginsów czy spodenek do biegania. Mam nadzieję,
że ich kształt równoważy moją figurę, więc nie wyglądam, no wiecie, jak laleczka Weeble.
- Okej - rzuca Tad, uśmiechając się do mnie z góry. Nosi okulary w złotych
oprawkach, które nadają mu szczególnie profesorski wygląd. Uwielbiam je. Za nic byście nie
zgadli, że za tymi szkłami ma najpiękniejsze na świecie błękitne oczy. Czego nie widać,
dopóki nie zdejmie okularów. A robi to tylko wtedy, kiedy szykuje się do łóżka. - Cztery
okrążenia to półtora kilometra. Ja zwykle robię dwanaście okrążeń. Może być? Zaczniemy
spokojnie i powoli, bo to twój pierwszy dzień.
- Och - mówię. - Mną się nie przejmuj. Biegnij we własnym tempie. Dogonię cię.
Złociste brwi Tada się ściągają.
- Heather, jesteś pewna?
- Oczywiście - odpowiadam ze śmiechem. - Nic mi nie będzie. To tylko poranny
jogging.
- Heather. - Tad nadal wygląda na zaniepokojonego. - Nie staraj się tego
bagatelizować. Wiem, że to dla ciebie wielki krok, i bardzo jestem dumny, że przyszłaś.
Szczerze. Zależy mi na tobie i twoje zdrowie naprawdę mnie interesuje. Trenowanie biegów
to poważna sprawa. Zrobisz coś źle i możesz nabawić się kontuzji.
Ci sportowcy! To dopiero modele. Poranne biegi, treningi lekkoatletyczne. Kto by
sobie zawracał tym głowę? Cokolwiek byście mówili, dla mnie brzmi to koszmarnie.
Chwileczkę... rzeczywiście tak pomyślałam? Nie, nie to chciałam powiedzieć. Wcale
nie. Będzie naprawdę super. Odzyskam figurę. Bo, jak zawsze powtarza mi Tad, nie jestem
gruba. Po prostu muszę nabrać trochę lekkości.
- Biegnij pierwszy - mówię do niego z uśmiechem. - Będę tuż za tobą.
Tad wzrusza ramionami, puszcza do mnie oczko - myślę, że równie dobrze jak ja wie,
że za chwilę pozostawi mnie w tumanie kurzu - i rusza.
Tak. Nie ma mowy, żebym dała radę dotrzymać mu kroku. Ale w porządku. Po prostu
będę biegła w swoim własnym tempie. Na luzie. Proszę bardzo. Widzicie? Robię to! Biegnę!
Hej, popatrzcie na mnie! Biegnę! Bieg...
Okej, wystarczy tego dobrego. Uff. Myślę, że przez takie wyczyny dziewczyna może
paść od hiperwentylacji. A mówiąc serio, to mój pierwszy dzień. Nie chcę przeszarżować.
A poza tym chyba czuję, że coś mi się tam w środku obluzowało. Zdaje się, że to moja
macica. Słowo daję.
Mam nadzieję, że nie, bo te legginsy, skrojone jak spodnie do jogi, nie są
110968614.005.png
wystarczająco obcisłe. Wzięłam rozmiar XL zamiast L, bo mi się wydawało, no wiecie, że
jeśli nie będą zbyt przylegać, nikt nie zauważy mojego cellulitu.
A może to nie macica. Inna sprawa, że wcale nie jestem pewna, czy chcę mieć dzieci.
Znaczy, jasne, to mogłoby być całkiem miłe, ale doprawdy, jaka by ze mnie była matka?
Gdyby brat mojego ekschłopaka, rodzinna czarna owca, nie pozwolił mi mieszkać za darmo u
siebie na piętrze (z wdzięczności za co prowadzę mu księgowość jego agencji
detektywistycznej), pewnie dotąd w mieszkaniu na Long Island tłoczyłabym się z pięcioma
innymi osobami i codziennie z trudem zdążała do pracy przed południem, skoro teraz, kiedy
mieszkam mniej więcej o dwie minuty od uniwersytetu, prawie nigdy nie udaje mi się być
przed dziewiątą.
Jak miałabym zajmować się żywą ludzką istotą, która we wszystkim byłaby ode mnie
uzależniona?
Tylko popatrzcie na mojego psa! Chcę przez to powiedzieć, że zostawiłam Lucy w
domu, zamiast zabrać ze sobą do parku na poranne bieganie, bo spała i nie chciała się
obudzić, kiedy wstawałam. A nawet kiedy grzechotałam jej smyczą. Jaka matka tak robi?
Jaka matka mówi: „Dobra, niech wam będzie”, kiedy dzieciaki jej oznajmiają, że chcą zostać
w domu i spać, zamiast iść do szkoły?
Powiem wam jaka. Taka, którą możecie zobaczyć w wieczornych wiadomościach.
Wyprowadzają ją w kajdankach, a ona powtarza: „Zabieraj mi tę kamerę od twarzy!”
Mianowicie, ja.
Ale poważnie. Proszę, jak wcześnie jestem na nogach. Tak wcześnie, że mój własny
pies nie przejawił chęci, by wstać i się do mnie przyłączyć. To naprawdę smutne.
Zwłaszcza że Lucy nie wie, co ją niedługo czeka. Odkąd Cooper pozwolił wprowadzić
się również mojemu ojcu, byłemu skazańcowi, pędziła rajskie życie, a to dzięki temu, że tata
ma zwyczaj wyczarowywać obiady dla smakoszy i zabierać ją na długie wędrówki po
mieście. (W zamian za darmowy wikt i opierunek tata śledził kilku kandydatów na eksmężów
klientek Coopera. Uznał wtedy, że będzie wyglądał mniej podejrzanie, jeśli będzie chodził w
tę i z powrotem pod Ritzem z psem).
Ale teraz, kiedy znowu się spiknął z Larrym, swoim dawnym wspólnikiem, i razem
wymyślili kolejną supertajną akcję, żeby, jak mówią, wskoczyć w biznes muzyczny, przenosi
się wyżej... co prawda nie do luksusowego apartamentu, tylko do drugiej sypialni w
spółdzielczym mieszkaniu Larry'ego na rogu Parkowej i Pięćdziesiątej Siódmej.
Na co, uwierzcie mi, wcale się nie uskarżam. Jasne, trochę mi żal, że tata się
wyprowadza. Było całkiem miło wracać co wieczór do wyspacerowanego psa i domowego
110968614.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin