Kołodziejczak Czaszki przodków.txt

(69 KB) Pobierz
Tomasz Ko�odziejczak

Czaszki przodk�w

Rz�d ko�lawych cha�up, glinianych ob�rek i solidniejszych 
nieco spichrzy ci�gn�� si� wzd�u� b�otnistej drogi. Zajrzeli 
do jednej z chat przez szpary w oknie zabitym deskami. W 
�rodku panowa� �ad i porz�dek. W pustych stodo�ach nie 
pozostawiono �adnego zwierza, cho� resztki zesz�orocznego 
zbo�a zalega�y polepy, a beki z kapust� sta�y po k�tach. Co� 
wszystkich mieszka�c�w tej wsi wyp�oszy�o z dom�w, zmusi�o 
do odej�cia. Nie wojna chyba ani zaraza, �adnej te� magii 
nie wyczuwali Przewodnicy, gdy tak w�drowali od chaty do 
chaty. Wi�c w ko�cu znudzi�o im si� to zwiedzanie. Wie� 
pusta albo nie - pierwsza to ludzka siedziba, jak� widzieli 
od trzech tygodni.
Konie st�pa�y powoli, ostro�nie stawiaj�c kopyta na 
podmok�ej �cie�ce. Ko�czy�y si� roztopy, s�o�ce z ka�dym 
dniem mocniej pra�y�o sk�r�. Ptaki wi�y gniazda, obudzi�y 
si� nied�wiedzie, gubi�y sier�� lisy, wilcze hordy rozlaz�y 
si� po lesie. Ci�ko jest w taki czas w�drowa�, ale i 
pi�knie, gdy ka�dy poranek przynosi �wiat inny, 
cudowniejszy.
Wyjechali ze wsi podkarmiwszy pierwej konie dobrym sianem. 
M�dre wierzchowce czu�y, �e zbli�a si� cel ich podr�y, wi�c 
�wawiej zacz�y przebiera� nogami. Min�li obsiane pole, 
le�n� przecink� przygotowan� na wypalenisko, trzyletni mo�e 
m�odniak. Dro�yna wi�a si� mi�dzy wzniesieniami, omija�a 
wielkie g�azy, wyrzynaj�ce si� z ziemi niczym z�by olbrzyma. 
Las ust�powa� zacz�� miejsca krzewom i pe�gaj�cemu zielsku, 
coraz wi�cej szarych szpic�w wznosi�o si� ponad wierzcho�ki 
drzew. �cie�ka wiod�a ku jednemu z nich, szczeg�lnie 
wysokiemu. Z pocz�tku to nikn��, to pojawia� si� mi�dzy 
drzewami, potem, gdy je�d�cy zbli�yli si� do niego, nie 
chowa� si� ju� za lasem - sta� szary i pot�ny, zryty przez 
deszcze i wiatry.
Kociej zmarszczy� brwi w zdumieniu.
- Schody!
Wyjechali z lasu na trawiast� r�wnin�. Tu droga si� 
rozchodzi�a. Szerszy i cz�ciej chyba ucz�szczany trakt 
wi�d� dalej, prosto na po�udnie. W�ska �cie�ka prowadzi�a ku 
podn�u g�ry. Je�d�cy, nie namy�laj�c si� wiele, skr�cili w 
tamt� stron�. Teraz wszystko widzieli jak na d�oni - wykute 
w skale stopnie prowadz�ce coraz wy�ej, do kolejnych p�ek. 
Po tych za� doj�� mo�na by�o do czerniej�cych otwor�w 
jaski�.
- Czujesz co�? - spyta� Je�on.
- �adnej magii. A ty?
- Tylko padlin�. Stamt�d.
Na stoj�cym u podn�a ska�y kamiennym o�tarzu le�a�y 
cia�a ubitych zwierz�t. Ilu i jakich - tego w�drowcy ju� by 
nie powiedzieli - zbyt wiele kruk�w obsiad�o truch�a, 
ob�eraj�c si� ofiarnym mi�sem.
- Sk�adaj� ofiary i nie str�uj�... - Kociej pokr�ci� 
g�ow�.
- Wida� nie ma tu g�odnych kmieci - Je�on zeskoczy� na 
ziemi�. - Popilnuj koni.
- A ty co?
Je�on wskaza� palcem na czubek g�ry.
- Nie ma mowy. Sm�dor jeden wie, co w tych lochach 
siedzi.
- To w�a�nie jest ciekawe. Mo�e tam zebrano skarby 
jakie�...
- To by tu sta�y trzy setki stra�nik�w.
- ...albo wota, sk�ry gryf�w, smocze z�by...
- W Skardii smoki nigdy nie �y�y.
- ...to mo�e mnisi pustelnicy wielce uczeni...
- Ci by nie pozwolili ca�ych wo�k�w na ofiar� odda�.
Ale Je�on ju� szed� ku skale. Przebieg�szy trzyna�cie 
stopni, stan�� na pierwszej galerii. W�ska na p� kroku 
�cie�ka wiod�a wzd�u� �ciany, za� skalne stopnie prowadzi�y 
wy�ej. Je�on spojrza� na siedz�cego na koniu Kocieja. Nie 
powinni tu traci� czasu. Lecz czy� M�dra Pani nie kaza�a im 
poznawa� przemierzanych krain? Je�on wspi�� si� na drugie 
pi�tro. Dalej nie pr�bowa� wchodzi�, coraz stromiej tam 
by�o, a stopnie wilgotne od porannego deszczu. �atwo kark 
skr�ci�. Ruszy� wzd�u� galerii. Wykuta dro�yna wydawa�a si� 
g�adka, wy�lizgana, Je�on przycisn�� si� wi�c do ch�odnego 
kamienia i uwa�nie patrzy� pod nogi. W ko�cu stan�� przed 
pierwszym z otwor�w. Drewniana, wysoka na trzy stopy 
barierka zagradza�a drog� w g��b jaskini. Za� w �rodku 
lochu, tam gdzie ledwo ju� dociera�y promienie s�o�ca, 
majaczy�y ko�ci. Chwila jeszcze min�a, nim oczy Je�ona 
przywyk�y do p�mroku.
Obok starego ludzkiego szkieletu le�a�a czaszka, 
cz�owiecza niechybnie, lecz o dziwnym kszta�cie.
- Hej! - Je�on przywo�a� karczmarza. - Zdro�yli�my si�. 
Ch�tnie bym si� obmy�. A potem zakosztowa� dziewek.
- Ooo - ober�ysta u�miechn�� si� szeroko. - Tego ci, 
panie, u nas dostatek. Zaraz nastawi� wrz�tek i przy�l� ci 
jedn�...
- Wiesz co - zamy�li� si� Je�on. - Od dawna jeste�my w 
drodze. Przy�lij mi dwie.
- Natychmiast, panie - karczmarz spojrza� pytaj�co na 
Kocieja. Rycerz kiwn�� palcem, a gdy ober�ysta zbli�y� si�, 
powiedzia�:
- M�j towarzysz lubi rude dziewki. Ale zm�czy ci je tak, 
�e przez trzy dni nie spojrz� na ch�opa.
- To przy�l� czarne.
- On lubi i czarne.
- Mam bia�ow�ose.
- Za tymi wprost przepada.
- To �le, moje dziewczyny musz� by� wypocz�te - karczmarz 
zamy�li� si�. - Jak rozumiem, tw�j druh, �askawy panie, lubi 
dziewki chude, ale nie gardzi grubymi, przepada za m��dkami, 
ale dojrza�ym niewiastom nie odm�wi, uznaje piersiaste, lecz 
p�askich te� mu szkoda.
- Zgad�e� - Kociej wyszczerzy� z�by w u�miechu. - I 
wszystkie jednakowo maltretuje.
Kociej ci�ko wspar� si� o �cian� i spod p�przymkni�tych 
powiek obserwowa� ludzi w ober�y. Ciep�o, zapach piwa, smak 
wina, wszystko to rozgrzewa�o i usypia�o. W�drowali do 
Skardii trzy tygodnie, a za map� s�u�y� im wygrzebany w 
zakamarkach k�czordzkiej biblioteki, krusz�cy si� w r�kach 
strz�pek sk�ry. Ta wzgl�dnie bezpieczna, cho� niew�tpliwie 
mokra droga przez bagna trwa�a osiemna�cie dni. Potem 
natrafili na trzy osady, wszystkie opuszczone. Dalej jechali 
zamieszka�ymi ju� ziemiami. Nie gadali z nikim, zmierzali 
wprost ku stolicy Skardii - Kartoszy. Znale�li tu 
przyzwoity, cho� drogi nocleg. A poniewa� na poszukiwanie 
Ziarna Czasu zamierzali wyruszy� dopiero jutro, wiecz�r 
dzisiejszy zostawili sobie na odpoczynek i przyjemno�ci.
- Tw�j druh, panie, jest ju� zaj�ty - ober�ysta zn�w 
stan�� ko�o Kocieja. - Czy ty r�wnie�...
Nagle drzwi karczmy otworzy�y si�. Do �rodka wesz�o 
pi�ciu ros�ych m�czyzn. Ubrani w grube, sk�rzane kurtki, 
uzbrojeni w pa�ki i ma�e, okr�g�e tarcze, ju� na pierwszy 
rzut oka wygl�dali gro�nie. Ruch w gospodzie zamar� w jednej 
chwili, stukn�y odstawiane na sto�y kubki, umilk� gwar 
rozm�w, �miechy.
Dow�dca grodowych rozejrza� si� po sali, jego wzrok 
zatrzyma� si� na Kocieju.
- Tam!
W�drowiec poderwa� si� z �awy.
- Je�on!
B�ysn�� w ogniu kaganka wyci�gni�ty jednym ruchem miecz. 
Lecz grodowy zachowa� spok�j. Powoli podszed� do rycerza.
- Poczekaj, panie - powiedzia� szeptem. - Mamy ci� 
jedynie doprowadzi� do Wielkiej �wi�tyni. To rozkaz 
Wielebnego Orszy.
Za �cian� rozleg� si� krzyk. Trzask p�kaj�cego drewna, 
tupot, �omotni�cie, jakby kto� prasn�� o ziemi� workiem z 
piaskiem. Kociej drgn��.
- Panie, nic z�ego nie mog�o si� sta� twojemu druhowi. 
Pozw�l z nami i nie stawiaj oporu, a nie spotka ci� �adna 
krzywda.
Kociej zmierzy� ich wzrokiem. Nawet je�li uda mu si� 
przedrze� przez stra�nik�w, co zrobi potem? Zreszt�, 
zaprowadzi� go maj� do kogo� wa�nego. O to przecie� chodzi�o 
od pocz�tku. Powoli wsun�� miecz do pochwy i odst�pi� od 
�ciany.
Czarnobrody m�czyzna obserwowa� oddzia� grodowych, 
odprowadz�j�cy Kocieja i Je�ona. Potem, szybkim krokiem, 
ruszy� ku stajniom.
W pa�acu Orszona panowa� p�mrok. Dziesi�tki oliwnych lampek 
rozp�dza�o wpe�zaj�c� przez w�skie okno ciemno�� wieczoru, 
o�wietlaj�c komnat� i przepi�kne malowid�a pokrywaj�ce 
�ciany. Tam pot�ni wojownicy krzy�owali swe miecze, 
zwyci�scy wodzowie st�pali po cia�ach pokonanych wrog�w, 
�cigane przez my�liwc�w jelenie mkn�y mi�dzy drzewami. 
Nawet teraz, o zmierzchu, a mo�e w�a�nie dzi�ki niemu, 
�cienne malowid�a nabiera�y �ycia, wydawa�y si� wiernym 
obrazem rzeczywisto�ci.
Szli obok siebie - Je�on, wysoki, barczysty, z d�ugim 
mieczem u pasa, w kaftanie utkanym w barwy Pani. Jego d�onie 
pokrywa�y uroczne tatua�e, naszyjnik z nied�wiedzich z�b�w 
zdobi� pier�. Obok Kociej, ni�szy nieco od druha, pozornie 
w�tlejszy, lecz nie ust�puj�cy mu si��. Jednor�ki, prawa 
r�kawica ukrywa�a d�o� nie ludzk�, a stalow�. Rycerz nosi� 
miecz u prawego boku. Stateczniejszy od druha i bardziej 
wygadany, przejmowa� przewodnictwo, gdy s�owem trzeba by�o 
obraca�, a nie or�em. Zna� si� na zio�ach, potrafi� tropi� 
zwierz�ta i potwory, czyta� z chmur.
Stan�li naprzeciw w�adcy. Orszon patrzy� na nich nie 
drgn�wszy nawet. Tylko b�ysk oczu spostrzegli w spowijaj�cym 
tron p�mroku.
- Kto wy? - spyta� wreszcie. Kociej wyba�uszy� na niego 
oczy, Je�on z trudem powstrzyma� si�, by nie parskn�� 
�miechem. Starzec m�wi� cienkim g�osem rzeza�ca.
- Jestem Kociej Maszczyn, herbu Prawiec.
- Je�on Niegoda, herbu G�ygacz.
- Nie pochodzicie z �osudy ani z Ruczajnych Bor�w - 
bardziej stwierdzi� ni� spyta� kap�an.
- Rzek�e�, panie - Kociej wzi�� g��boki oddech. - 
Jeste�my kronikarzami. W�drujemy po �wiecie na rozkaz 
w�adc�w K�czorgi... - zawiesi� g�os, pytaj�co spojrza� na 
kap�ana.
- Czyta�em o K�czordze w starych ksi�gach. Jak si� tu 
dostali�cie?
- Przeszli�my przez bagna, zwane w Olszy Po�udniowymi.
- Szli�cie przez Wielkie Bagniska? - starzec z 
niedowierzaniem pokr�ci� g�ow�. - Musicie wi�c w�ada� magi�.
- Nie jest nam obca. Tak jak i robota mieczem.
- I spotkali�cie pewnie niejednego przeciwnika godnego 
waszej magii i miecza.
- Cia�a wszystkich poch�on�a woda.
- A wi�c i wodne stwory potraficie zabija�? - kap�an 
zamy�li� si�.
- Rzecz jasna, panie. Potrafimy zwalcza� utopce i 
topieluchy, bogunki i mamuny, po�wi�tniki i po�ama�ce...
- A si�pce?
- Nie spotkali�my �adnego na naszej drodze - powiedzia� 
Kociej po chwili zastanowienia. Powoli zaczyna� domy�la� si� 
w czym rzecz. - Ale mamy Bia�y Ogie�. Wi�c i si�pcowi by�my 
podo�ali.
- Dostrze�ono was przy Skale Przodk�w. Czego tam 
szukali�cie?
- Wszystkiego, panie, jeste�my kronikarzami...
- A co�cie znale�li? - nast�powa� kap�an, n...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin