March Catherine - Przysięga rycerza.pdf

(1006 KB) Pobierz
6953603 UNPDF
Catherin e Marc h
6953603.001.png 6953603.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czerwiec 1277
Wiatr świstał, a deszcz bił uporczywie o zamknięte okien­
nice zamku Ashton. W wielkiej sali najwyżsi rangą rycerze
pana tego domu grzali się przy ogromnym palenisku, w któ­
rym mieściły się kłody wielkości człowieka. Kilku grało w
kości, inni wspominali z powagą bohaterskie czyny dokona­
ne na bitewnych polach, dwu pochłonęła gra w szachy, a je­
den smalił cholewki do ładnej służącej, która na razie tylko
go zwodziła.
Na piętrze trzasnęły drzwi i skrzypnęły drewniane scho­
dy. Ktoś wyszedł z sypialni suzerena. Rycerze podnieśli gło­
wy i zamarli w oczekiwaniu. Dostojny pan Thurstan wszedł
do wielkiej sali. Mimo skończonych czterdziestu sześciu lat,
idąc przez wielką salę, emanował niemal młodzieńczą we­
rwą. Skronie mu posiwiały, w kasztanowatej brodzie pojawi­
ły się srebrzyste pasma, ale posturę miał nadal imponującą,
jak przystało na jednego z najwyżej cenionych rycerzy króla
Edwarda.
- Radley!
- Tak, panie? - Giles Radley, dowodzący jego drużyną,
natychmiast zapomniał o grze w szachy i zerwał się na równe
nogi.
- Jutro rano wyruszysz z dostojną panią Beatrice do klaszto­
ru w Glastonbury. Weź czterdziestu żołnierzy. Będą ci towarzy­
szyć. - Zmrużył oczy i zmierzył spojrzeniem dwunastkę swych
rycerzy. - Grenville, Montgomery, Woodford, Fitzpons i Bald-
slow. Weź także młodego St Legera. Najwyższy czas, żeby ten
chłopak pokazał, co potrafi. Wracaj szybko. Z końcem tygodnia
ruszamy do Walii.
Rycerze, jeszcze przed chwilą rozleniwieni, natychmiast
się ożywili i obstąpili lorda Thurstana, jeden przez drugiego
wypytując o nowiny z walijskiego pogranicza.
- A więc Edward zdecydował, że Llewelyn ap Gruffydd
musi dostać nauczkę, aby pożałował, że odmówił mu hołdu? -
zapytał rycerz Hugh Montgomery.
- W rzeczy samej - odparł dostojny pan Thurstan
i wziął kielich wina. - Król upatrzył sobie Gwynedd i ani
namową, ani przekonywaniem nie sposób odwieść go od te­
go zamiaru.
Rozmowa o pożytkach i szkodach wynikających z ujarz­
mienia Walii przeciągnęła się długo w noc. Ci, którzy mieli
rankiem wyruszyć, pokładli się na siennikach ułożonych
obok rozgrzanego paleniska. Dostojnemu panu Thurstanowi
towarzystwa dotrzymywał jedynie jego rówieśnik Cedrik
Baldslow. Ten krzepki mężczyzna miał twarz ogorzałą od
słońca i tak mocno spaloną jego promieniami, że przypomi­
nała skórę używaną do wyrobu siodeł. Siwiejącą czuprynę
strzygł na jeża. Zaciśnięte usta i zmrużone oczy świadczyły,
że to człek zawzięty. W polu bił się dzielnie, więc dostojny
pan Thurstan cenił jego waleczność i nic poza tym.
- Panie mój - zaczął Cedrik przyciszonym głosem. - Co się
tyczy dostojnej pani Beatrice. - Zawahał się, a zakłopotany
Thurstan odwrócił wzrok, bo domyślał się, co usłyszy. - Po­
stanowiła nieodwołalnie złożyć święte śluby?
- Owszem. Tak zdecydowała. Będzie zakonnicą i niko­
mu nie uda się odwieść jej od tego zamiaru.
Cedrik natarczywie, jakby w desperacji, chwycił za rękaw
swego pana i nalegał błagalnym tonem:
- Na miłość boską, panie! Nie możecie dać na to zgody!
Przekonaj ją, panie mój, żeby za mnie wyszła. Będę dla niej
dobrym mężem.
Thurstan prychnął gniewnie, upił łyk winą, a potem
mocno walnął pucharem w stół na znak, że nie życzy so­
bie dłużej o tym rozmawiać. Ani myślał uświadamiać Cedri-
kowi, że nie ufa jego zapewnieniom. Wzdragał się oddać
mu rękę swej jedynej córki, która odnosi się nieufnie i wro­
go nie tylko do samego Cedrika, lecz także do innych męż­
czyzn.
- Dziewczyna ma dwadzieścia dziewięć lat - odparł
szorstko Thurstan. - Sama o sobie decyduje. A teraz pora
spać. Dobrej nocy, Cedriku. Wierzę, że bezpiecznie dowie­
ziesz Beatrice do opactwa Glastonbury i przekażesz pod
opiekę tamtejszej ksieni.
Beatrice klęczała na podłodze w swojej komnacie. Staran­
nie układała ubrania w kufrze z dębowych desek spiętych że­
laznymi taśmami. Między strojami chowała rzeczy osobiste:
Biblię, szczotkę do włosów, szkatułkę z przyborami do szy­
cia, broszę, mydło, buty, pergamin, pióra i kałamarz z inkau­
stem.
Ciche pukanie do drzwi sprawiło, że oderwała się od tego
zajęcia, podniosła głowę i popatrzyła na wchodzącego ojca.
Skrzyżował ramiona na szerokiej piersi, rozejrzał się po ogo­
łoconej komnacie i popatrzył na wypełniony po brzegi kufer.
- Postanowione - rzucił nagle. - Jutro rano Radley od­
wiezie cię do Glastonbury.
- Dziękuję, ojcze. - Beatrice pochyliła głowę i splotła
dłonie, szukając odpowiednich słów.
- Podejdź tu, dziewczyno. - Otworzył ramiona, a córka
natychmiast się w nie rzuciła. Głowę położyła na potężnym
ramieniu, a małe dłonie zacisnęła na ojcowskiej tunice. Thur-
stan głaskał ją po włosach, podziwiając ich miodowy kolor,
całkiem jak u matki. - Nie zamierzam odwodzić cię więcej
od twego postanowienia. Smuci mnie tylko, że nie dane ci
będzie zaznać radości małżeństwa i macierzyństwa. - Przy­
krył ręką jej dłoń, czując, że chce zaprotestować. - Ruszam
do Walii z twoimi braćmi i królewskimi wojskami, a zatem
dobrze się stało, że jedziesz do sióstr. Bóg raczy wiedzieć,
kiedy wrócimy. Nie miałbym chwili spokoju, gdybyś została
sama w Ashton.
- Ojcze, na pewno przybędziesz tu wkrótce zdrów i cały!
Będę się codziennie modlić za ciebie, za Hala, Osmonda
i wszystkich rycerzy wyruszających z wami do Walii.
Z uśmiechem pogłaskał złocistą główkę przytuloną do je­
go ramienia, a drugą ręką poklepał córkę po plecach.
- Poczciwie z ciebie stworzenie, Beatrice. Jesteś taka sa­
ma jak twoja matka, niech odpoczywa w pokoju - rzekł, od­
sunął się i wyszedł, żeby dokończyła pakowanie.
Zajęta własnymi myślami Beatrice nie mogła się skupić
na układaniu rzeczy. Trudno zaprzeczyć, że niechętnie opu­
szczała rodzinny dom, ale od śmierci matki, zmarłej przed
dwoma miesiącami, nie mogła niczym wypełnić pustki, która
Zgłoś jeśli naruszono regulamin