Nawałnica mieczy Tom 1 Stal i śnieg ( A Storm of Swords Tom 1 Steel and Snow ).txt

(1250 KB) Pobierz
George R.R. Martin

NAWAŁNICA MIECZY
STAL I NIEG


NAWAŁNICA MIECZY
PIEŃ LODU I OGNIA
obejmuje księgi:
GRA O TRON
STARCIE KRÓLÓW
NAWAŁNICA MIECZY
Tom I. Stal i nieg
Tom II. Krew i złoto

George R.R. Martin

NAWAŁNICA MIECZY
STAL I NIEG

Tłumaczył Michał Jakuszewski

NOTATKA NA TEMAT CHRONOLOGII
Pień Lodu i Ognia jest opowiadana z punktu widzenia postaci,
które dzielš od siebie setki, a niekiedy nawet tysišce mil. Wydarzenia
opisywane w pewnych rozdziałach trwajš dzień bšd tylko godzinę,
te za, o których mowa w innych, dwa tygodnie, miesišc czy pół roku.
Przy takiej kompozycji narracja nie może być cile chronologiczna.
Niekiedy ważne rzeczy dziejš się jednoczenie tysišce mil od siebie.
W przypadku obecnego tomu czytelnik powinien wiedzieć, że
pierwsze rozdziały Nawałnicy mieczy rozgrywajš się nie po ostatnich
rozdziałach Starcia królów, lecz raczej jednoczenie z nimi. Zaczy-
nam ksišżkę od przedstawienia wydarzeń, do których doszło na Pię-
ci Pierwszych Ludzi, w Riverrun, Harrenhal i na Tridencie podczas
stoczonej pod Królewskš Przystaniš bitwy nad Czarnym Nurtem,
oraz wypadków, które nastšpiły po niej...
George R.R. Martin
Dla Phyllis,
która namówiła mnie na wprowadzenie smoków

PROLOG
Dzień był szary i potwornie zimny, a psy nie chciały ić ladem.
Wielka, czarna suka raz tylko obwšchala trop niedwiedzia, po
czym porzuciła go i wróciła do sfory z podkulonym ogonem. Przy
nagłym powiewie zmarkotniałe psy zbiły się w ciasnš grupkę na
brzegu rzeki. Chett również poczuł przebijajšcy się przez warstwy
czarnej wełny i utwardzanej skóry podmuch. Zapucili się w okolice
zbyt zimne dla ludzi i zwierzšt. Wykrzywił usta w grymasie, niemal
czujšc, że czyraki na jego policzkach i szyi nabierajš barwy wciekłej
czerwieni. Mogłem siedzieć bezpiecznie na Murze, opiekujšc się tymi
cholernymi krukami i palšc na kominku dla maestera Aemona. To
bękart Jon Snów odebrał mu tę pozycję, on i jego spasiony koleżka
Sam Tarły. Przez nich odmrażał sobie jaja w głębi nawiedzanego
lasu, majšc za towarzystwo sforę psów.
 Do siedmiu piekieł.  Szarpnšł mocno za smycze, by przy-
cišgnšć uwagę psów.  Szukać, skurwysyny. To trop niedwiedzia.
Chcecie żreć mięso czy nie? Szukać!  Psy jednak zbiły się tylko
jeszcze cianiej, skowyczšc cicho. Chett strzelił im nad głowami
z krótkiego bicza i czarna suka warknęła na niego.  Psie mięso jest
równie dobre jak niedwiedzie  ostrzegł jš. Jego oddech zamarzał
przy każdym słowie.
Lark Siostrzanin stał obok niego z rękami skrzyżowanymi na
piersi i dłońmi wetkniętymi pod pachy. Choć nosił czarne, wełniane
rękawice, wiecznie się skarżył, że odmraża sobie palce.
 Przy takiej cholernej zimnicy nie da się polować  stwier-
dził.  W dupę z tym niedwiedziem. Nie warto dla niego zamarzać.
 Nie możemy wrócić z pustymi rękami, Lark  mruknšł Mały
Paul. Większš częć jego twarzy pokrywały bršzowe kudły.  Lor-
dowi dowódcy by się to nie spodobało.
Poniżej spłaszczonego nosa mężczyzny widać było zamarznięte
smarki. Wielka dłoń w grubej skórzanej rękawicy zaciskała się moc-
no na drzewcu włóczni.
 Z nim też w dupę  rzucił Siostrzanin, chudy mężczyzna
o ostrych rysach i niespokojnym spojrzeniu.  Mormont zginie,
nim wzejdzie słońce, pamiętasz? Co nas obchodzi, czy mu się spodo-
ba czy nie?
Mały Paul zamrugał powiekami czarnych oczek. Chett pomylał,
że może rzeczywicie o tym zapomniał. Był taki głupi, że nie pamię-
tał prawie o niczym.
 Dlaczego musimy zabijać Starego Niedwiedzia? Nie może-
my po prostu uciec i pozwolić mu żyć?
 A mylisz, że on pozwoli nam żyć?  warknšł Lark. 
Urzšdzi na nas polowanie. Chcesz, żeby nas dopadł, ty przeronię-
ty przygłupie?
 Nie  odpowiedział Mały Paul.  Tego nie chcę. Za nic.
 Czyli że go zabijesz?  zapytał Lark.
 Tak.  Potężny mężczyzna walnšł tępym końcem włócz-
ni w zamarznięty brzeg rzeki.  Zabiję. Nie powinien na nas po-
lować.
Siostrzanin wysunšł ręce spod pach i zwrócił się w stronę Chetta.
 Uważam, że powinnimy wykończyć wszystkich oficerów.
Chett miał już serdecznie doć tego gadania.
 Przecież o tym mówilimy. Zginie Stary Niedwied i Blane
z Wieży Cieni. Grubbs i Aethan też. Mieli pecha, że wylosowali
akurat tę wartę. Dywen i Bannen, bo sš tropicielami, i ser winka,
przez kruki. I na tym koniec. Załatwimy ich po cichu, podczas snu.
Jeden krzyk i wszyscy będziemy żarciem dla robaków.  Jego czy-
raki zrobiły się czerwone ze złoci.  Wykonaj swojš częć i przy-
pilnuj, żeby twoi kuzyni zrobili, co do nich należy. Paul, zapamiętaj,
że to ma być trzecia warta, nie druga.
 Trzecia warta  powtórzył wielki mężczyzna, rozchylajšc
ukryte pod szczecinš i zamarzniętymi smarkami usta.  Ja i Cicha
Stopa. Będę pamiętał, Chett.
Dzisiejszej nocy był nów i zaplanowali służby w ten sposób, że
omiu spiskowców pełniło straż, a jeszcze dwóch pilnowało koni.
Lepsza okazja już się nie nadarzy. Poza tym lada dzień mogli ich
zaatakować dzicy i Chett miał zamiar być w tym momencie daleko
stšd. Chciał żyć.
Na północ wyruszyło trzystu zaprzysiężonych braci z Nocnej
Straży, dwustu z Czarnego Zamku i stu z Wieży Cieni. To była
największa wyprawa, odkšd żywi sięgali pamięciš, prawie jedna
trzecia wszystkich sił Straży. Mieli zamiar odszukać Bena Starka, ser
Waymara Royce'a i innych zaginionych zwiadowców, a także do-
wiedzieć się, dlaczego dzicy porzucajš wioski. Od Starka i Royce'a
byli teraz równie daleko, jak w chwili opuszczenia Muru, zdołali się
jednak dowiedzieć, dokšd odeszli dzicy. W wysokie i zimne, zapo-
mniane przez bogów Mrone Kły. Mogli tam sobie siedzieć aż po
kres czasu i nie podrażniłoby to czyraków Chetta.
Oni jednak złazili na dół. Wzdłuż Mlecznej Wody.
Uniósł wzrok i ujrzał przed sobš rzekę. Jej kamieniste brzegi
pokryła warstewka lodu, a mlecznobiałe wody spływały nieustannie
z Mronych Kłów. A teraz tš samš drogš schodził Mańce Rayder
i jego dzicy. Przed trzema dniami powrócił wciekły Thoren Small-
wood. Kiedy opowiadał Staremu Niedwiedziowi, co zobaczył, je-
go człowiek, Kedge Białe Oko, przekazał wszystko pozostałym bra-
ciom.
 Sš jeszcze wysoko, ale schodzš w dół  mówił, grzejšc
dłonie nad ogniem.  Przedniš strażš dowodzi ta francowata suka
Hanna Psi Łeb. Goady zakradł się do jej obozu i widział jš wyranie
przy ognisku. Ten dureń Tumberjon chciał jš załatwić strzałš, ale
Smallwood miał na to zbyt wiele rozsšdku.
Chett splunšł.
 Wiesz, ilu ich było?
 Od groma. Dwadziecia, trzydzieci tysięcy. Nie mielimy
czasu ich liczyć. Harma miała w przedniej straży pięciuset, samš
konnicę.
Otaczajšcy kręgiem ognisko mężczyni wymienili niespokojne
spojrzenia. Nawet tuzin dosiadajšcych koni dzikich stanowił rzadki
widok. Pięciuset...
 Smallwood kazał Bannenowi i mnie okršżyć straż przedniš,
by zerknšć na główne siły  kontynuował Kedge.  Cišgnęły się
bez końca. Poruszali się jak zamarznięta rzeka, cztery, pięć mil dzien-
nie, ale nie wyglšdało na to, żeby mieli zamiar wracać do swoich
wiosek. Ponad połowa to były kobiety i dzieci. Gnali przed sobš
zwierzęta, kozy, owce, a nawet tury cišgnšce sanie. Wieli bele futer
i półtusze, klatki z kurami, maselnice, kołowrotki i całš resztę ich
cholernego dobytku. Muły i konie były tak obładowane, że grzbiety
im pękały. Tak samo kobiety.
 I idš wzdłuż Mlecznej Wody?  dopytywał się Lark Sio-
strzanin.
 Przecież wam mówiłem.
Rzeka zaprowadzi ich prosto pod Pięć Pierwszych Ludzi, sta-
rożytny fort piercieniowy, w którym Nocna Straż zorganizowa-
ła swój obóz. Każdy z odrobinš rozsšdku zrozumiałby, że pora się
stšd zwijać i zaczšć odwrót w stronę Muru. Stary Niedwied wzmoc-
nił Pięć kolcami, wilczymi dołami i kruczymi stopami, lecz przeciw
tak licznej armii nic mu to nie pomoże. Jeli tu zostanš, wróg ich
zaleje.
A Thoren Smallwood zamierzał atakować. Słodki Donnel Hill był
giermkiem ser Malladora Locke'a, a poprzedniej nocy Smallwood
odwiedził Locke'a w jego namiocie. Ser Mallador, podobnie jak stary
ser Ottyn Wythers, chciał się wycofać na Mur, Smallwood postano-
wił jednak nakłonić go do zmiany zdania.
 Ten król za Murem nie będzie się nas spodziewał tak dale-
ko na północy  mówił według stów Słodkiego Donnela.  A ta
cała jego wielka armia to tylko horda obdartusów, bezużytecznych
gšb do wyżywienia, ludzi nie majšcych pojęcia, za który koniec
trzymać miecz. Wystarczy jeden cios, a odechce im się walki, uciek-
nš z wrzaskiem i na jakie pięćdziesišt lat ukryjš się w swoich
chatach.
Trzystu przeciw trzydziestu tysišcom. Chett uważał to za czysty
obłęd. Co gorsza, ser Mallador po tej rozmowie zmienił zdanie i obaj
byli bliscy przekonania również Starego Niedwiedzia.
 Jeli będziemy zwlekać zbyt długo, taka okazja może się już
nigdy nie powtórzyć  powtarzał Smallwood każdemu, kto chciał
go słuchać.
 Jestemy tarczš, która osłania krainę człowieka  odpowie-
dział mu ser Ottyn Wythers.  Tarczy nie wyrzuca się lekkomylnie.
 Podczas walki najlepszš obronš jest szybkie uderzenie mie-
cza, które zabije przeciwnika, a nie chowanie się za tarczš  skon-
trował Thoren Smallwood.
Nocnš Strażš nie dowodził jednak Smallwood ani Wythers, lecz
lord Mormont, który czekał na powrót pozostałych zwiadowców.
Jarmana Buckwella i ludzi, którzy wspięli się na Schody Olbrzyma,
a także Qhorina Półrękiego i Jona Snów, którzy wyruszyli do Wšwo-
zu Pisków. Buckwell i Półręki spóniali się jednak.
Pewnie nie żyjš. Chett wyobraził sobie Jona Snów, który leżał
siny i zamarznięty na szczycie jakiej posępnej turni, a z jego bękar-
ciego dupska sterczała włócznia dzikiego. Umiechnšł się na tę myl.
Mam nadzieję, że wykończyli też jego cholernego wilka.
 Nie ma tu żadnego niedwiedzia  skonkludował nagle. 
To tylko stare tropy. Wracamy na Pięć.
Psy omal go nie przewróciły...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin