sztuka picia.rtf

(8 KB) Pobierz

Sobota, godzina ósma rano. Słoneczny, letni poranek nie zapowiadał nadchodzących zdarzeń. Jak codzień, upierdliwe brzęczenie telefonu komórkowego zbudziło mnie z głębokiego i jakże pięknego snu. Po paru minutach bezczynnego leżenia, z głową wypełnioną niecenzuralnymi słowotworami, postanowiłem wyłączyć prześladujący mnie budzik i udać się za potrzebą do ubikacji. Wystarczyło przejść zaledwie kilka metrów by humor i nastawienie do świata uległo całkowitej metamorfozie. Oczom moim, ukazała się torba, przepełniona ubraniami, którą dzień wcześniej przygotowała moja mama, a obok której leżał plecak ze znacznie ciekawszą zawartością.

Niczym w starej kreskówce o pomysłowym Dobromirze, dotychczas szara żarówka, zaświeciła promieniście, zwiastując narodzenie się genialnej myśli. Dzień, którego niecierpliwie wypatrywałem, stał się teraźniejszością. Wśród młodzieży potocznie nazywana melanżem. Przez dorosłych, libacją alkoholową grupy nastolatków chcącą się upoić do nieprzytomności. Weekendowa impreza działkowa z grupą szkolnych przyjaciół, zbliżała się nieubłaganie.

Po wykonaniu porannych, rutynowych czynności i odpowiedzi na szereg irytujących pytań ze strony obojga rodziców, nadszedł czas na pożegnanie. Kiedy wydawało się, że nic nie może mnie zatrzymać przed upragnioną przygodą, dało o sobie znać podekscytowanie i brak doświadczenia wynikający z młodego wieku. Zarzucając energicznie plecak na barki, z wnętrza wydobył się tajemniczy dźwięk, bezprzecznie wskazujący na zawartość wyrobów szklanych. Poczucie winy wynikające ze zdemaskowania prawdziwych intencji i celu wyjazdu, kazało mi się odwrócić i spojrzeć rodzicom prosto w oczy. Reakcja ta była równie głupia i bezmyślna jak odpowiedź na pytanie mojej mamy o zawartość plecaka. Jedyne słowa, które zdołałem z siebie wydobyć to „nie wiem”. Tata widząc moją nieudolność i nieumiejętność wybrnięcia z patowej sytuacji, ku ogromnemu zaskoczeniu, postanowił mi pomóc. Jego krótka przemowa była na tyle inteligentna i ogłupiająca, że po wyjściu za próg mieszkania musiałem się upewnić czy nie pomyliłem browarków z coca-colą. Po sprawdzeniu zawartości plecaka i uspokojeniu skołatanego serca, mogłem wyruszyć w nieznane.

Półtoragodzinna podróż do miejsca docelowego minęła zaskakująco szybko i bezproblemowo. W stanie delikatnie „wskazującym” dotarliśmy do małej, zalesionej posiadłości w miejscowości Urle. Po rozpakowaniu i zaaklimatyzowaniu się w nowym otoczeniu, przyszedł czas na przygotowanie obiadu. Kobiety zajęły się robieniem sałatek, surówek oraz różnorodnych przystawek. Męska część grupy, jak przystało na prawdziwych facetów, obrabianiem, marynowaniem i pieczeniem mięsa na grillu. Po niespełna godzinie, wygłodniali i zmęczeni czekaniem, zasiedliśmy do stołu uginającego się od wyborowych potraw i rozmaitych napojów wyskokowych. Czeski absynt, bombajski gin i polska gorzałka to tylko nieliczne z trunków, które zabuzowały w naszych żyłach. Żarzące się do czerwoności policzki i szklane oczy koleżanek, zainicjowały wejście imprezy w najbardziej zwariowaną fazę – niekończący się taniec.

Wybiła północ. Wycieńczone długimi szaleństwami parkietowymi dziewczyny, zapadły w głęboki i smaczny sen. Nastał czas w którym wraz z kolegami mogliśmy w spokoju i bez skrępowania ponowanie zasiąść do stołu, gdzie czekały na nas napoczęte butelki wypełnione wódeczką oraz zimne, twarde jak podeszwa, kawały grillowanej karkóweczki, które idealnie nadawały się na zagrychę. Wspaniałe humory i lejąca się strumieniami woda ognista, skłoniły nas do wspominania okresu dzieciństwa. Chwile, problemy i wartości, które kiedyś miały dla nas duże znaczenie, stały się powodem do śmiechu i ironizacji. Minęła godzina trzecia nad ranem. Rozkręcona wcześniej do oporu muzyka, ucichła. Z heroicznym wysiłkiem podniosłem ociężałe cztery litery, po czym chwiejnym ,ale finezyjnym krokiem udałem się do sypialni, gdzie runąłem na łóżko.

Niedziela, godzina piąta po południu. Otaczający mnie zewsząd, drażniący zapach kwasu żąłądkowego, stukot dzięciołów w mojej głowie oraz pustynna susza w moich ustach, kazały mi się obudzić. Kilka sekund po otworzeniu oczu, zorientowałem się, że oprócz bokserek nie miałem na sobie niczego, co mogłoby zasłonić moje szczupłe ciało. Byłem pewny, że położyłem się w ubraniu. Po podniesieniu obolałego i posiniaczonego ciała, z ust Marioli leżącej na sąsiednim łóżku usłyszałem słowa, które pogłębiły moją konsternację. Krótki, ale pełen energii zwrot „Ojjj Kaczorku działo się, ojjj działo!” skłonił mnie do głębokich przemyśleń. Nie wiedząc dokładnie co się wydarzyło minionej nocy, udałem się do łazienki, gdzie miałem zamiar się odświeżyć. Tuż obok drzwi łazienkowych, znalazłem źródło wcześniej wspomnianej woni. Przepiękne malowidło naścienne zaparło mi dech w piersiach. Szeroka gama kolorów oraz różnorodność materiałów potrzebnych do jego stworzenia, uczyniła go wyjątkowym. Po głębszej analizie obrazu, dostrzegłem w jego centrum pozostałości po orzeszkach pistacjowych, którymi zajadałem się w drodze na działkę. Zrozumiałem, że to ja jestem twórcą owego arcydzieła. Chwilę potem poczułem na swoim ramieniu delikatny dotyk kobiecej dłoni. Odwróciwszy się do tyłu, ponownie zobaczyłem Mariolę. Chichocząc hałaśliwie, opowiedziała mi o wszystkim co wydarzyło sie tej nocy...

Okazało się, że upadając z impetem na łóżko, nieumyślnie obudziłem Mariolę. Następnie złapałem za flaszkę wódki, znajdującą sie pomiędzy łóżkiem a komodą i wróciłem do kumpli. Podbudowani słowami tekstu piosenki R.Kelly'ego „I Believe I Can Fly” ,która leciała wówczas w radiu, postanowiliśmy dosięgnąć nieba. W tym celu wdrapaliśmy sie na dach, z którego dziesięć minut później spadliśmy. W cierpieniu fizycznym i smutku psychicznym wróciliśmy do wnętrza domu, gdzie zaczęliśmy tworzyć sztukę. Okna, stoły, ściany i ubrania stały się obiektami naszych działań artystycznych. W moim przypadku, była to wcześniej wspomniana ściana i ubranie, które miałem na sobie. Marioli najwyraźniej nie spodobała się moja inwencja twórcza, ponieważ zdjęła ze mnie pomalowaną część odzieży i ułożyła do snu.

Po usłyszeniu, opowiedzianej historii i podziękowaniu Marioli za troskliwą opiekę, udałem się do łazienki, gdzie wziąłem orzeźwiający prysznic. Dochodzący do wnętrza pomieszczenia zapach smażonej jajecznicy z boczkiem, zaprowadził mnie na taras, gdzie urzędowały wypoczęte i pełne energii dziewczęta. Najedzony do syta, skacowany, obolały i wycieńczony nocnymi przygodami, postanowiłem przed powrotem do domu doprowadzić się do stanu użyteczności. Chwyciłem butelkę z wodą, która stała pod oknem, po czym poszedłem spać ze świadomością, że nigdy nie dosięgnę nieba.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin