P. Singer, Etyka praktyczna, Warszawa 2007, s. 89-112
4. CO JEST ZŁEGO W ZABIJANIU
Uproszczone podsumowanie pierwszych trzech rozdziałów tej książki mogłoby brzmieć następująco: rozdział 1 ustanawia koncepcję etyki, z której w 2 jest wyprowadzona zasada równego rozważenia interesów; ta zasada służy następnie do ukazania problemów związanych z równością ludzi, a w rozdziale 3 zostaje zastosowana do zwierząt.
Zasada równego rozważenia interesów występowała więc do tej pory wielokrotnie w naszych dyskusjach; ale jak zasugerowałem w poprzednim rozdziale, jej zastosowanie, gdy w grę wchodzi życie, jest mniej jasne, niż kiedy rozważamy interesy takie jak unikanie bólu i doświadczanie przyjemności. W tym rozdziale przyjrzymy się niektórym poglądom na wartość życia i zło, jakim jest jego pozbawienie; w ten sposób przygotujemy grunt pod kolejne rozdziały, w których podejmiemy takie praktyczne problemy, jak zabijanie zwierząt, aborcja, eutanazja i etyka środowiskowa.
Życie ludzkie
Ludzie często mówią, że życie jest święte. Prawie nigdy nie mają na myśli tego, co mówią. Nie mają na myśli, jak wynika z ich słów, iż życie samo w sobie jest święte. Gdyby mieli, zarżnięcie świni czy wyrwanie główki kapusty byłoby dla nich tak samo odrażające jak zamordowanie istoty ludzkiej. Kiedy ludzie mówią, że życie jest święte, mają na myśli życie ludzkie. Ale dlaczego życie ludzkie powinno mieć szczególną wartość?
Dyskutując doktrynę świętości ludzkiego życia, nie będę używał terminu „święty" w specyficznie religijnym sensie. Doktryna ta może mieć z powodzeniem religijne źródła, jak zasugeruję później w tym rozdziale, ale jest też częścią szeroko przyjętej świeckiej etyki i jako taka ma dziś największe oddziaływanie. Nie będę także przyjmował, że zgodnie z doktryną pozbawienie życia jest zawsze złe, gdyż to zakładałoby absolutny pacyfizm, a jest wielu zwolenników świętości życia, którzy uważają, że można zabić w samoobronie. Możemy przyjąć doktrynę świętości życia jedynie jako sposób mówienia o tym, że życie ludzkie ma jakąś szczególną wartość, dość różną od wartości życia innych istot.
Pogląd, że życie ludzkie ma wyjątkową wartość, jest głęboko zakorzeniony w naszym społeczeństwie i przypieczętowany przez prawo. By zobaczyć, jak daleko można się posunąć, polecam niezwykłą książkę: The Long Dying Baby Andrew Roberta i Peggy Stinsonów. W grudniu 1976 r. Peggy Stinson, nauczycielka ze stanu Pensylwania, była w 24. tygodniu ciąży, kiedy nastąpił przedwczesny poród. Niemowlę, które Robert i Peggy nazwali Andrew, znajdowało się na granicy życia. Pomimo stanowczego stwierdzenia obojga rodziców, że nie chcą „heroizmu", lekarze, którzy zajmowali się dzieckiem, użyli wszelkich dostępnych nowoczesnych technik medycznych, by utrzymać je przy życiu przez blisko 6 miesięcy. Andrew miał tymczasowe pogorszenia. Pod koniec tego okresu było jasne, że jeśli w ogóle przeżyje, będzie poważnie i na stale niepełnosprawny. Andrew także bardzo cierpiał: w pewnym momencie lekarz powiedział Stinsonom, że musi go „piekielnie boleć" za każdym razem, gdy zaczerpuje powietrza. Leczenie Andrew kosztowało 104 tysiące dolarów według cen z 1977 r. - dziś mogłoby to być z łatwością trzykrotnie więcej, ponieważ intensywna opieka medyczna nad bardzo wcześnie urodzonymi dziećmi kosztuje przynajmniej 1,5 tysiąca dolarów dziennie.
Andrew Stinson był utrzymywany przy życiu, wbrew prośbom jego rodziców, za ogromne sumy, pomimo ewidentnego cierpienia i tego, iż w pewnym momencie stało się jasne, że nigdy nie będzie zdolny do samodzielnego życia czy myślenia i porozumiewania się w sposób, w jaki robi to większość ludzi. Czy takie leczenie niemowlęcej istoty ludzkiej jest czy nie jest słuszne - a wrócę do tego pytania w rozdziale 7 - pozostaje w ostrym kontraście do zwykłego sposobu, w jaki pozbawiamy życia błąkające się psy, eksperymentalne małpy i tuczone dla wołowiny bydło. Co usprawiedliwia różnicę?
W każdym znanym nam społeczeństwie były jakieś zakazy dotyczące pozbawiania życia. Możliwe, że żadne społeczeństwo nie mogłoby przetrwać, jeśli pozwoliłoby swoim członkom zabijać jeden drugiego bez żadnych ograniczeń. Co do tego jednak, kto konkretnie jest chroniony, społeczeństwa się różnią. W wielu plemionach jedynym poważnym wykroczeniem jest zabicie niewinnego członka tego plemienia - członkowie innych plemion mogą być zabijani bezkarnie. W bardziej rozwiniętych państwach narodowych ochrona została rozszerzona na wszystkich w obrębie granic terytorialnych narodu, chociaż były przypadki - jak państwa posiadające niewolników - w których mniejszości były z tego wyłączone. Obecnie większość zgadza się w teorii, jeśli nie w praktyce, że poza szczególnymi przypadkami, jak samoobrona, wojna, może kara śmierci i jedna czy dwie inne wątpliwe sfery, zabicie istot ludzkich jest złe, bez względu na ich rasę, religię, klasę czy narodowość. Moralna nie-adekwatność węższych zasad, ograniczenie szacunku do życia do plemienia, rasy czy narodu jest po prostu przyjęta; ale argument z poprzedniego rozdziału musi zasiać wątpliwości co do tego, czy granica naszego gatunku wyznacza dający się lepiej obronić limit chronionego kręgu.
W tym momencie powinniśmy przerwać i zapytać, co rozumiemy przez terminy takie jak „życie ludzkie" czy „istota ludzka". Zajmują one centralne miejsce w dyskusjach np. o aborcji. „Czy płód jest istotą ludzką?" - jest często decydującym pytaniem w debacie o aborcji; ale jeżeli nie zastanowimy się nad tymi terminami, na takie pytania nie można odpowiedzieć.
Jest możliwe, by nadać terminowi „istota ludzka" precyzyjne znaczenie. Możemy używać go jako ekwiwalent do „przedstawiciel gatunku Homo sapiens". To, czy istota jest przedstawicielem danego gatunku, może być określone naukowo, przez zbadanie natury chromosomów w komórkach żywego organizmu. W tym sensie nie ma wątpliwości, że od pierwszego momentu swego istnienia embrion powstały z ludzkiego plemnika i komórki jajowej jest istotą ludzką; i to samo jest prawdą w wypadku najgłębiej i nieodwracalnie niepełnosprawnych intelektualnie istot ludzkich, nawet jeśli chodzi o niemowlę, które urodziło się bez mózgu.
Jest również inne użycie terminu „ludzki", zaproponowane przez Josepha Fletchera, protestanckiego teologa i autora licznych publikacji na tematy etyczne. Fletcher ułożył listę czegoś, co nazywa „wyznacznikami człowieczeństwa"; zawiera ona: samoświadomość, samokontrolę, poczucie przyszłości, poczucie przeszłości, zdolność odniesienia się do innych, troskę o innych, komunikację i ciekawość. Oddaje to sens tego, co mamy na myśli, gdy cenimy kogoś, mówiąc, że jest „prawdziwą istotą ludzką" albo ma „prawdziwie ludzkie cechy". Wypowiadając te słowa, nie odnosimy się, oczywiście, do przynależności osoby do gatunku Homo sapiens, która jako biologiczny fakt jest rzadko podawana w wątpliwość; uznajemy, że istoty typowo ludzkie posiadają pewne cechy i że ta osoba posiada je w wysokim stopniu.
Te dwa znaczenia „istoty ludzkiej" zachodzą jedno na drugie, ale nie pokrywają się zupełnie. Embrion, późniejszy płód, głęboko niepełnosprawne intelektualnie dziecko, nawet nowo narodzone niemowlę - należą bezdyskusyjnie do gatunku Homo sapiens, ale żadne z nich nie jest samoświadome, nie ma poczucia przyszłości czy zdolności odniesienia się do innych. Stąd wybór między dwoma znaczeniami może spowodować ważną różnicę w tym, jak odpowiemy na pytanie: „Czy płód jest istotą ludzką?"
Kiedy wybieramy, których słów użyć w podobnej sytuacji, powinniśmy wybrać terminy, które umożliwią nam jasne wyrażenie tego, co mamy na myśli, i nie uprzedzają odpowiedzi na istotne pytania. Ustalenie, że będziemy używać słowa „ludzki" w, powiedzmy, pierwszym z dwóch właśnie opisanych znaczeń i że płód jest istotą ludzką, a aborcja niemoralna, nie załatwi sprawy. Nie lepiej też będzie przyjąć drugie znaczenie i argumentować na jego podstawie, że aborcja jest możliwa do zaakceptowania. Moralność aborcji jest istotną kwestią, której rozwiązanie nie może zależeć od ustalenia, jakich będziemy używać słów. Po to, by uniknąć założenia prawdziwości kwestii postawionej w pytaniu i sprawić, że znaczenie będzie przejrzyste, odłożę na razie kłopotliwy termin „ludzki" i użyję dwóch różnych terminów, korespondujących z dwoma różnymi znaczeniami „ludzki". Dla pierwszego znaczenia, biologicznego, będę używał po prostu niewygodnego, ale precyzyjnego wyrażenia „przedstawiciel gatunku Homo sapiens", podczas gdy dla drugiego - „osoba".
Użycie „osoby" samo w sobie, niestety, może wprowadzać w błąd, jako że „osoba" jest często używana w tym samym znaczeniu co „istota ludzka". Ale terminy te nie są ekwiwalentne; może być osoba, która nie jest przedstawicielem naszego gatunku. Mogą być także przedstawiciele naszego gatunku, którzy nie są osobami. Słowo „osoba" ma swoje źródło w łacińskim terminie oznaczającym maskę zakładaną przez aktora w klasycznym dramacie. Przez założenie maski aktorzy zaznaczali, że odgrywają rolę. Później „osoba" zaczęła znaczyć kogoś, kto odgrywa rolę w życiu, kto jest wykonawcą czynności. Według Oxford Dictionary jednym z aktualnych znaczeń terminu jest „samoświadoma czy racjonalna istota". To znaczenie ma niezaprzeczalnie filozoficznych poprzedników. John Locke zdefiniował osobę jako „istotę myślącą i inteligentną, obdarzoną rozumem i zdolnością do refleksji, istotę, która może ujmować siebie myślą jako samą siebie, to znaczy: jako tę samą w różnych okresach i miejscach myślącą rzecz".
Definicja ta czyni „osobę" bliższą temu, co Fletcher uważał za „ludzkie", z jednym wyjątkiem: wybiera dwie ważniejsze cechy - racjonalność i samoświadomość -jako rdzeń pojęcia. Bardzo możliwe, że Fletcher zgodziłby się, że te dwie są centralne, a inne mniej lub bardziej z nich wynikają. Tak czy inaczej, proponuję używać „osoby" w znaczeniu racjonalnej i samoświadomej istoty, by uchwycić te elementy popularnego znaczenia „istoty ludzkiej", których nie obejmuje termin „przedstawiciel gatunku Homo sapiens''.
Wartość życia przedstawicieli gatunku Homo sapiens
W wyniku klasyfikacji powstałej dzięki naszemu terminologicznemu wtrętowi i argumentowi zarysowanemu w poprzednim rozdziale ta część będzie mogła być krótsza. Zło zadania bólu istocie nie może zależeć od gatunku istoty; tak samo nie może zło zabijania. Biologiczne fakty, na podstawie których są zarysowane granice naszego gatunku, nie mają moralnego znaczenia. Dawanie preferencji życiu istoty tylko dlatego, że istota ta jest przedstawicielem naszego gatunku, postawiłoby nas w tej samej pozycji co rasistów, dających preferencję tym, którzy są przedstawicielami ich rasy.
Dla/tych, którzy przeczytali poprzednie rozdziały książki, wniosek może się wydawać oczywisty, ponieważ wypracowaliśmy go stopniowo; ale różni się on znacznie od stosunku, jaki przeważa w naszych społeczeństwach, traktujących - jak zobaczyliśmy - jako święte życia wszystkich przedstawicieli naszego gatunku. Jak to się stało, że społeczeństwo doszło do zaakceptowania poglądu, który wypada tak miernie w krytycznym oglądzie? Krótka dygresja historyczna może pomóc to wyjaśnić.
Jeśli sięgniemy do początków cywilizacji zachodniej, do czasów Greków i Rzymian, stwierdzimy, że przynależność do Homo sapiens nie była wystarczającą gwarancją, że czyjeś życie będzie chronione. Nie było szacunku dla życia niewolników czy innych „barbarzyńców", i nawet wśród samych Greków i Rzymian niemowlęta nie miały automatycznego prawa do życia. Grecy i Rzymianie zabijali zdeformowane czy słabe niemowlęta przez porzucenie ich na stokach wzgórz na pastwę pogody i innych niebezpieczeństw. Platon i Arystoteles twierdzili, że państwo powinno wymusić zabijanie zdeformowanych niemowląt. Dobrze znane systemy prawne, opracowane, jak się sądzi, przez Likurga i Solona, zawierały podobne klauzule. W tamtych czasach uważano, że lepiej zakończyć życie, które zaczęło się tak fatalnie, niż próbować utrzymać je, ze wszystkimi problemami, jakie może przynieść.
Nasze obecne postawy ukształtowały się w okresie narodzin chrześcijaństwa. Chrześcijanie mieli specyficzną teologiczną motywację, by upierać się przy ważności przynależności gatunkowej: wiarę, że wszyscy zrodzeni z ludzkich rodziców są nieśmiertelni i przeznaczeni do życia w wiecznym raju lub poddania torturom. Z taką wiarą zabicie Homo sapiens nabrało ogromnego znaczenia jako że przenosiło istotę w jej wieczny los. Drugą chrześcijańską doktryną, która doprowadziła do tej samej konkluzji, była wiara, iż jako stworzeni przez Boga, jesteśmy jego własnością, i zabić istotę ludzką to uzurpować sobie prawo Boga do decydowania o tym, kiedy mamy żyć, a kiedy umrzeć. Jak wyłożył to Tomasz z Akwinu, pozbawienie człowieka życia jest grzechem przeciw Bogu w taki sam sposób, jak zabicie niewolnika byłoby grzechem przeciw panu, do którego niewolnik należy. Z drugiej strony wierzono, że zwierzęta zostały dane przez Boga ludziom do dyspozycji, jak to odnotowano w Biblii (Księga Rodzaju 1:29 i 9:1-3). Ludzie mogli więc zabijać zwierzęta niebędące ludźmi tak, jak się im podobało, jeżeli zwierzęta nie były czyjąś własnością.
Przez wieki dominacji chrześcijaństwa w myśli europejskiej postawy etyczne oparte na tych doktrynach stały się częścią niekwestionowanej ortodoksji moralnej europejskiej cywilizacji. Dziś doktryny te nie są już ogólnie akceptowane, ale postawy etyczne, którym dały początek, pasują do głęboko zakorzenionych zachodnich przekonań o wyjątkowości oraz specjalnych przywilejach naszego gatunku i przetrwały. Teraz jednak, kiedy ponownie oceniamy nasze gatunkowistyczne podejście do natury, jest to także odpowiedni moment, by przewartościować nasze przekonania o świętości życia przedstawicieli naszego gatunku.
Wartość życia osoby
Rozbiliśmy doktrynę świętości ludzkiego życia na dwa oddzielne stwierdzenia: jedno, że życie przedstawicieli naszego gatunku ma szczególną wartość, i drugie - że życie osoby przedstawia szczególną wartość* Zobaczyliśmy, że pierwsze z nich nie może być obronione. Co z drugim? Czy można mówić o szczególnej wartości życia racjonalnej i samoświadomej istoty, różnej od istoty, która jest jedynie odczuwająca?
Jedna linia argumentowania, aby odpowiedzieć na to pytanie twierdząco, jest następująca. Samoświadoma istota jest świadoma siebie jako odrębnej całości, z przeszłością i przyszłością. (To, pamiętajmy, było kryterium Locke'a dla bycia osobą). Istota świadoma siebie w ten sposób będzie zdolna do posiadania pragnień co do swojej przyszłości. Na przykład profesor filozofii może mieć nadzieję na napisanie książki pokazującej obiektywną naturę etyki; student może oczekiwać uzyskania stopnia naukowego; dziecko może chcieć przelecieć się samolotem. Pozbawienie życia któregokolwiek z tych ludzi, bez jego zgody, jest niedopuszczeniem do spełnienia jego pragnień co do przyszłości. Zabicie węża czy jednodniowego niemowlęcia nie prowadzi do niespełnienia jakichś pragnień tego typu, ponieważ węże i dopiero co urodzone niemowlęta są niezdolne do ich posiadania.
Można by powiedzieć, że kiedy osoba jest zabijana, nie mamy do czynienia z niespełnionym pragnieniem w tym samym znaczeniu, co niespełnione pragnienie wędrującego przez suchy kraj, który zatrzymawszy się, by zaspokoić pragnienie, odkrywa dziurę w bidonie. W tym wypadku ma on pragnienie, którego nie może zrealizować, jest sfrustrowany i jest mu źle z racji trwającego i niezaspokojonego pragnienia napicia się. Kiedy zostanie zabity, pragnienia, które miał co do przyszłości, nie trwają po śmierci i nie cierpi z powodu ich niespełnienia. Ale czy to znaczy, że uniemożliwienie spełnienia tych pragnień nie miało znaczenia?
Utylitaryzm klasyczny, jak został wyłożony przez ojca założyciela utylitaryzmu Jeremiego Benthama i doszlifowany przez późniejszych filozofów, jak John Stuart Mili i Henry Sidgwick, ocenia czyny na podstawie ich tendencji do maksymalizacji przyjemności czy szczęścia i minimalizacji bólu czy nieszczęścia. Terminom takim jak „przyjemność" i „szczęście" brakuje precyzji, ale jest jasne, że odwołują się do czegoś, co jest doświadczane czy odczuwane - innymi słowy, stanów świadomości. Według klasycznego utylitaryzmu nie ma więc tak naprawdę bezpośredniego znaczenia to, że pragnienia odnośnie do przyszłości pozostaną niespełnione, kiedy ludzie umrą. Jeśli umrzesz nagle - to, czy masz jakieś pragnienia co do przyszłości, nie sprawi różnicy w ilości przyjemności czy bólu, który odczuwasz. Tak więc w klasycznym utylitaryzmie status „osoby" nie jest bezpośrednio relewantny do zła zabijania.
Niebezpośrednio jednak bycie osobą może być ważne w utylitaryzmie klasycznym. Ważność ta powstaje w następujący sposób. Jeśli jestem osobą, mam pojęcie siebie. Wiem, że mam przyszłość. Wiem także, że moja przyszła egzystencja mogłaby być skrócona. Jeśli myślę, iż jest prawdopodobne, że tak się stanie w dowolnej chwili, moja obecna egzystencja będzie wypełniona strachem i przypuszczalnie mniej przyjemna, niż gdybym nie uważał, iż jest prawdopodobne, że może się tak stać w najbliższym czasie. Jeśli zobaczę, że ludzie tacy jak ja są bardzo rzadko zabijani, będę się martwił mniej. Utylitarysta klasyczny może więc obronić zakaz zabijania osób na niebezpośrednim gruncie, twierdząc, że zwiększy to ilość szczęścia ludzi, którzy inaczej martwiliby się, iż mogą zostać zabici. Nazwałem to niebezpośrednim gruntem, ponieważ nie odwołuje się do żadnego bezpośredniego zła wyrządzonego zabitej osobie, ale raczej konsekwencji tego dla innych ludzi. Jest, oczywiście, coś dziwnego w sprzeciwianiu się morderstwu, nie dlatego, że jest ono złe dla ofiary, ale z powodu skutku, jaki będzie miało dla innych. Trzeba być rygorystycznym klasycznym utylitarysta, by nie kłopotać się tym. (Ale pamiętajmy, że teraz rozważamy tylko to, co jest szczególnie złego w zabiciu osoby. Utylitaryzm klasyczny może nadal uważać zabicie za złe, ponieważ eliminuje szczęście, które odczułaby ofiara, gdyby żyła. Ta obiekcja do morderstwa będzie odnosiła się do jakiejkolwiek istoty, która mogłaby mieć szczęśliwą przyszłość, bez względu na to, czy ta istota jest osobą). Dla obecnych celów jednak najistotniejsze jest, że ten niebezpośredni grunt dostarcza powodu do potraktowania pozbawienia życia osoby, w pewnych warunkach, poważniej niż zabicia istoty, która nie jest osobą. Jeśli istota nie jest zdolna do zdania sobie sprawy z siebie jako egzystującej w czasie, nie musimy brać pod uwagę jej ewentualnego zamartwiania się o perspektywę skrócenia jej przyszłej egzystencji. Nie może martwić się o to, ponieważ nie ma pojęcia własnej przyszłości.
Powiedziałem, że niebezpośredni powód utylitaryzmu klasycznego, by uważać pozbawienie życia osoby za bardziej poważne niż zabicie nieosoby, występuje „w pewnych warunkach". Najbardziej oczywisty z tych warunków jest taki, że o zabiciu osoby mogą się dowiedzieć inne osoby i wyniosą z tej wiedzy bardziej pesymistyczną ocenę własnych szans dożycia sędziwego wieku czy po prostu będą się obawiały, że zostaną zamordowane. Oczywiście jest możliwe, że osoba zostałaby zabita w zupełnej tajemnicy, tak że nikt nie dowiedziałby się, że popełniono morderstwo. Wtedy ten niebezpośredni powód przeciw zabijaniu nie mógłby zostać zastosowany.
Do tego ostatniego stwierdzenia trzeba jednak zrobić ograniczenie. W okolicznościach opisanych w poprzednim akapicie niebezpośredni powód utylitaryzmu klasycznego przeciw zabiciu osoby nie stosowałby się, pod warunkiem że oceniamy wyłącznie ten indywidualny przypadek. Trzeba jednak powiedzieć coś przeciw zastosowaniu utylitaryzmu tylko czy przede wszystkim do indywidualnych przypadków. Może być tak, że po dłuższym czasie dojdziemy do lepszych rezultatów - większego ogólnego szczęścia - jeśli poradzimy ludziom, by nie oceniali każdego indywidualnego czynu w standardach użyteczności, ale zamiast tego myśleli według jakichś szerszych zasad, które obejmą wszystkie czy praktycznie wszystkie sytuacje, z którymi jest prawdopodobne, że się spotkają.
Przedstawiono wiele argumentów na poparcie tego podejścia. R. M. Hare zasugerował użyteczne rozróżnienie pomiędzy dwiema płaszczyznami rozumowania moralnego: intuicyjną i krytyczną. Teoretyczne rozważenie możliwych okoliczności, w jakich można zmaksymalizować użyteczność przez zabicie w tajemnicy kogoś, kto chce żyć, jest rozumowaniem na płaszczyźnie krytycznej. Dla filozofów czy refleksyjnych, samokrytycznych ludzi myślenie o takich nietypowych hipotetycznych przykładach może być interesujące i pomocne do zrozumienia teorii etycznej. Codzienne moralne myślenie musi być jednak bardziej intuicyjne. W realnym życiu zwykle nie możemy przyjrzeć się całej złożoności naszych wyborów. Niepraktyczna jest próba wykalkulowania konsekwencji przed każdym wyborem, którego dokonamy. Nawet gdybyśmy mieli ograniczyć się do bardziej znaczących wyborów, istniałoby niebezpieczeństwo, że w wielu przypadkach kalkulowalibyśmy w niezupełnie idealnych warunkach. Możemy się spieszyć albo być sfrustrowani. Możemy być źli czy zranieni albo z kimś konkurować. Naszymi myślami może zawładnąć chciwość, pożądanie seksualne czy chęć zemsty. Mogą wchodzić w grę nasze własne interesy czy interesy tych, których kochamy. Albo po prostu możemy być niezbyt dobrzy w myśleniu o tak skomplikowanych kwestiach jak prawdopodobne konsekwencje znaczących wyborów. Z tych wszystkich powodów, jak sugeruje Hare, będzie lepiej, jeśli w naszym codziennym życiu etycznym zaadaptujemy szersze zasady etyczne i nie będziemy od nich odchodzić. Owe szersze zasady powinny zawierać te, które - jak pokazuje doświadczenie zdobyte przez wieki - z reguły prowadzą do najlepszych konsekwencji: według Hare'a obejmowałoby to wiele standardowych zasad moralnych, np. mówienie prawdy, dotrzymywanie obietnic, niekrzywdzenie innych itd. Szanowanie życia ludzi, którzy chcą żyć, przypuszczalnie znalazłoby się wśród tych zasad. Mimo iż na płaszczyźnie krytycznej możemy wyobrazić sobie okoliczności, w których wynikłyby lepsze konsekwencje z postąpienia wbrew jednej czy większej ilości tych zasad, ludzie zrobią lepiej, jeśli będą się ich trzymać, niż gdyby tego nie robili.
Według tego poglądu poprawnie wybrane intuicyjne zasady moralne powinny być jak instrukcje dobrego trenera tenisa. Instrukcje dane przez znawcę zaoszczędzą wiele czasu; są przewodnikiem grania „procentującą metodą". Okazjonalnie dany gracz może użyć nietypowego uderzenia i stać się zwycięzcą, któremu wszyscy biją brawo; ale jeśli trener jest dobry, odchylenia od instrukcji będą częściej prowa...
gusko_i