09.htm

(34 KB) Pobierz

 

 

Anne McCaffrey        Śpiew Smoków

    . 9 .    

Och, niech usta twe dźwięczą radością i śpiewem
O nadziei i obietnicy smoczych skrzydeł.


 

    Dojmujący głód jaszczurek ognistych wyrwał Menolly ze snu. W jaskini nie było już niczego, czym mogłaby je nakarmić; pogoda poprzedniego dnia była na tyle paskudna, że nie wychodzili nawet na zewnątrz i zjedli wszystkie zapasy. Dzień jednak zapowiadał się ładny, a morze cofało się akurat w odpływie.

    - Jeżeli się pospieszymy, to zdążymy jeszcze nazbierać sporo pajęczurów. Później już ich nie będzie - powiedziała Menolly do swoich przyjaciół. - Możemy też poszukać skalinek. No chodź, Piękna.

    Mała królowa leżąc w ciepłym gniazdku, zamruczała coś cicho w odpowiedzi. Pozostałe jaszczurki też zaczęły się ruszać. Menolly wyciągnęła rękę i połaskotała Leniucha, który spał u jej stóp. Ten uderzył ją lekko w dłoń, podnosząc się tylko na tyle, by potężnie ziewnąć. Powoli uniósł powieki, ale jego oczy wciąż były zaspane.

    - No już, nie złośćcie się. Obudziłam was, żebyśmy mogli wcześniej wyjść. Nie będziecie długo głodne, jeśli nie będziemy się grzebać.

    Kiedy Menolly zwinnie opuszczała się na plażę, a jej przyjaciele wylatywali z jaskini, kilka innych jaszczurek pożywiało się już na płyciznach. Pozdrowiła je wesołym okrzykiem. Po raz kolejny zastanawiała się, czy powstałe jaszczurki ogniste, wyłączając ich królową, w ogóle zauważały jej obecność. Uważała jednak, że byłoby z jej strony grubiaństwem, gdyby sama udawała, że ich nie widzi, nawet jeśli ją ignorowały. Może któregoś dnia tak się do niej Przyzwyczają, że odpowiedzą na jej pozdrowienie.

    Pośliznęła się na mokrych skałach przy drugim końcu zatoki, krzywiąc twarz w grymasie bólu, kiedy ostra krawędź niemal przebiła cienką podeszwę buta. Wkrótce będzie się musiała tym zająć; nowe podeszwy do butów. Nie mogła chodzić boso po tak twardej i ostrej powierzchni. A już na pewno nie może się wspinać bez butów; musiałaby mieć palce jak wher. To właśnie musi zrobić; schwytać jeszcze jednego whera i wygarbować skórę z jego nóg. Ale jak przyszyje nowe podeszwy do jej starego obuwia? Spojrzała z troską na swoje stopy, starając się ustawiać je tak, by ich nie poranić ani nie zniszczyć butów.

    Zabrała swoją grupkę do najdalszej z zatok, do której kiedykolwiek dotarli, na tyle odległej od jaskini, że Smocze Skały stały się teraz tylko punkcikami na horyzoncie. Ale długi spacer wcale nie był wygórowaną ceną za to, co ich tam czekało; całe stada pajęczurów pędziły we wszystkich kierunkach po szerokiej, lekko zakręcającej plaży. Urwisko obniżyło się na tyle, że miejscami było niewiele wyższe od Menolly, a na samym końcu piaszczystego wybrzeża widać było strumień, spływający wprost do morza.

    Piękna i jej podopieczni wkrótce zaczęli siać spustoszenie pomiędzy licznymi pajęczurami, najpierw nurkując ze sporej wysokości na upatrzoną ofiarę, a potem wzlatując na urwisko, gdzie ją pożerali. Kiedy Menolly napełniła już swoją siatkę, zajęła się poszukiwaniem drobnych śmieci mogących posłużyć za opał. Wtedy właśnie znalazła gniazdo, niemal zupełnie zakryte i zrównane z powierzchnią plaży. Podejrzanie okrągły kształt małego kopca od razu ją zaintrygował. Odgarnęła nieco piasku, spod którego wyjrzały cętkowane skorupy twardniejących jaj jaszczurek ognistych. Rozejrzała się dokoła ostrożnie, zastanawiając się, czy w pobliżu nie ma starej królowej. Dostrzegła jednak tylko własną dziewiątkę. Delikatnie nacisnęła. palcem skorupę najbliższego jaja; była jeszcze całkiem miękka. Szybko zakryła gniazdo, tak by nie widać było śladów jej bytności i odeszła. Linia znacząca zasięg najwyższego przypływu była jeszcze w sporej odległości od jaj. Z zadowoleniem skonstatowała też, że ta plaża była zbyt oddalona od Warowni, by ktokolwiek stamtąd mógł tu dotrzeć.

    Nazbierała wystarczającą ilość drewna, sporządziła prowizoryczne palenisko i rozpaliła ogień. Zręcznie zabiła pajęczury, ułożyła je na płaskim kamieniu i czekając aż się usmażą, wyruszyła na dalsze poszukiwania.

    Strumień rozlewał się szeroko przy ujściu do morza. Jego piaszczyste brzegi formowały się i znikały niezliczoną ilość razy, sądząc po licznych odnogach i kanalikach. Menolly posuwała się wzdłuż niego w głąb lądu, wypatrując słodkiej rzeżuchy, która często rosła w pobliżu źródła świeżej wody. Jakieś podwodne stworzenia, tak jak i ona, posuwały się w górę strumienia walcząc z prądem. Menolly zastanawiała się, czy zdołałaby schwycić jedno z tych cętkowanych zwierzątek; Alemi często chwalił się, że potrafi złapać je gołą ręką. Przypomniawszy sobie o smażących się na kamieniu pajęczurach, postanowiła jednak odłożyć tę zabawę do następnego dnia. Potrzebowała jeszcze zieleniny; soczysta rzeżucha o dziwnym ostrym posmaku mogłaby być całkiem niezłym dodatkiem do pajęczurów.

    Posunąwszy się jeszcze nieco w głąb lądu, na podmokłej polance, w miejscu gdzie maleńkie strużki dołączały do głównego strumienia, odnalazła potrzebną jej zieleninę. Zapychając usta słodkim przysmakiem, nie zwracała nawet uwagi na otoczenie. Dopiero po chwili spojrzała na niebo; daleko na horyzoncie, czerwone płomyki odcinały się wyraźnie od srebrnej smugi.

    Nić! Przerażenie dosłownie przykuło ją do ziemi. Zakrztusiła się na wpół przeżutą garścią ziela. Próbowała wyzwolić się z pęt strachu licząc płomyki smoczego ognia, tworzące na niebie długi i szeroki wzór. Jeśli jeźdźcy już się nią zajęli, Nić nie powinna sięgnąć aż tutaj. Wciąż była od niej bardzo daleko.

    Ale czy na tyle daleko, by mogła czuć się bezpieczna? Ostatnim razem schowała się w jaskini tuż przed Opadem. Tym razem jednak odeszła zbyt daleko, żeby zdążyć przed Nićmi, choćby biegła szybciej niż kiedykolwiek. Ale za sobą miała morze. Woda! Obok był też strumień, a Nić ginęła w wodzie. Ale jak głęboko musiała opaść, zanim ginęła?

    Przykazała sobie stanowczo, że nie ma teraz czasu na panikę. Zmusiła się do przełknięcia resztek rzeżuchy. Potem nie panowała już nad swoimi nogami; same niosły ją w kierunku morza i bezpiecznego schronienia jaskini.

    Nad jej głową pojawiła się nagle Piękna, piszcząc i szczebiocząc przeraźliwie; doskonale wyczuwała przerażenie dziewczyn

    Skałka, Nurek i Mimik pojawili się obok niej niemal w tej samej chwili. One także rozumiały strach Menolly, krążyły więc wokół jej głowy, zachęcając świergotem do jeszcze większego wysiłku. Potem wszystkie zniknęły, co ułatwiło Menolly bieg po kamienistym podłożu. Mogła teraz uważniej wybierać oparcie dla stóp.

    Starała się biec tak, by jednocześnie zbliżać się do plaży i do jaskini. Przez moment zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby posuwać się cały czas wzdłuż linii brzegowej. W ten sposób znalazłaby się bliżej wody, która stanowiła wątpliwe, ale jednak schronienie. Przeskoczyła przez jakiś rów i z trudem utrzymała równowagę, kiedy przy lądowaniu wykręciła lekko lewą stopę. Przez kilka chwil kulała, potem wróciła do poprzedniego tempa. Nie, nie powinna zbliżać się za bardzo do brzegu; będzie tam jeszcze więcej skał, po których nie wożę biec tak szybko, jeśli nie chce od razu skręcić nogi.

    Dwie złote królowe pojawiły się nad jej głową, a wraz z nimi Skałka, Nurek, Leniuch, Mimik i Brązowy. Dwie królowe zaświergotały coś niecierpliwie i, ku zdumieniu Menolly, pozostałe jaszczurki leciały teraz przed nią wystarczająco wysoko, by jej nie przeszkadzać. Biegła dalej.

    Dotarła do jakiegoś wzgórza i wbiegnięcie na jego szczyt tak ją wyczerpało, że musiała zwolnić i przejść w marsz. Zaczęła jej też dokuczać kolka w lewym boku, ale nadal szła. Smocze Skały były już znacznie większe, wciąż jednak zbyt odległe, by mogła czuć się bezpiecznie. Jedno spojrzenie do tyłu, na niebo rozpalone smoczym ogniem wystarczyło jej, by zrozumiała, że Nić ją dogania.

    Znowu zaczęła biec, a dwie królowe nadal krążyły nad jej głową, co dawało jej niezrozumiałe poczucie bezpieczeństwa. Złapała teraz drugi oddech i wydłużyła krok, czując, że mogłaby tak biec bez końca. Gdyby tylko biegła na tyle szybko, by pozostać poza zasięgiem Nici... Nie odrywała wzroku od Smoczych Skał, nie pozwalając sobie na spojrzenia do tyłu; ten widok mógłby jej odebrać oddech, którego potrzebowała do biegu.

    Trzymała się jak najbliżej brzegu urwiska, pocieszając myślą, że raz już z niego spadła nie czyniąc sobie żadnej krzywdy. Jeśli więc będzie musiała, zaryzykuje po raz kolejny, byle tylko dostać się do wody.

    Wciąż biegła, spoglądając to na Smocze Skały, to na grunt pod stopami.

    Usłyszała potężny szum i przerażone piski jaszczurek ognistych, a kiedy ujrzała cień, rzucała się na ziemię, instynktownie zakrywając głowę dłońmi i naprężając całe ciało, w oczekiwaniu na pierwsze zetknięcie z palącą smugą Nici. Poczuła zapach palonego kamienia i silny podmuch na plecach.

    - Podnoś się natychmiast, ty głupcze! Szybko! Nić jest tuż za nami!

    Zdumiona i nie dowierzająca Menolly podniosła głową, spoglądając prosto w wielkie oczy brunatnego smoka. Ten pochylił głowę i mruknął ponaglająco.

    - Wstawaj! - krzyknął jeździec.

    Menolly nie traciła już ani chwili, dojrzawszy niemal wprost nad swą głową błyski ognia i linię nurkujących, wznoszących się i znikających smoków. Podniosła się na równe nogi, chwyciła wyciągniętą do niej dłoń jeźdźca i jeden ze zwisających obok pasków uprzęży, i już siedziała okrakiem na grzbiecie smoka, za plecami jego jeźdźca.

    - Trzymaj się mnie mocno. I nie bój się. Musimy wejść w pomiędzy i przenieść się do Bendenu. Będzie bardzo zimno i ciemno, ale ja będę z tobą.

    Ulga i radość wywołana tak nieoczekiwanym ratunkiem, w chwili gdy spodziewała się tylko bólu i śmierci, była zbyt przytłaczająca, żeby Menolly zdołała wykrztusić choć jedno słowo. Brunatny smok doszedł do krawędzi urwiska i zeskoczył z niego, by złapać wiatr, a potem wzbił się w powietrze. Menolly czuła, jak pęd wciska ją w miękkie, ciepłe ciało smoka i trzymając się z całych sił odzianego w skórę whera jeźdźca, starała się złapać oddech. Przez moment widziała jeszcze swoje jaszczurki, które bezskutecznie próbowały za nią nadążyć, a potem smok zanurzył się w pomiędzy.

    Pot na twarzy, na plecach, łydkach i stopach, przemoczone buty i tunika; wszystko zamarzło na niej w mgnieniu oka. Nie było powietrza, którym mogłaby oddychać, i czuła, że za moment się udusi. Naprężyła mięśnie w konwulsyjnym uścisku, ale nie czuła ani jeźdźca, ani smoka na którym leciała.

    Teraz, pomyślała tą częścią umysłu, która nie zamarzła w panicznym strachu, doskonale rozumiała tę Pień Instruktażową. W chwili przerażenia rozumiała ją w pełni.

    Nagle powróciło do niej czucie, dźwięki, wzrok, bez trudu złapała oddech. Zataczając szeroką spiralę, opuszczali się z ogromnej wysokości na Weyr Benden. Choć Półkole wydawało się Menolly ogromne, to schronienie smoków i ich jeźdźców było co najmniej dwa razy większe. Wielka zatoka Półkola z powodzeniem zmieściłaby się w Niecce tego Weyru, zostawiając jeszcze wokół sporo wolnego miejsca.

    Kiedy smok obniżał się powoli, kręcąc wielkie kota, Menolly zobaczyła gigantyczne Gwiezdne Kamienie i Skałę Obserwacji, która wskazywała, kiedy Czerwona Gwiazda zbliża się do Pernu. Dostrzegła także smoka pełniącego straż obok Gwiezdnych Kamieni, usłyszała ryk, którym pozdrowił nadlatującego brunatnego. Czuła drżenie przeszywające ciało ich smoka, kiedy odpowiadał na pozdrowienie. Kiedy zbliżali się już do ziemi, dojrzała kilka smoków na dnie Niecki i zgromadzonych wokół nich ludzi; widziała też stopnie prowadzące do Weyru królowej i rozwartą szeroko jamę Wylęgarni. Benden był potężniejszy, niż to sobie kiedykolwiek wyobrażała.

    Brunatny wylądował obok innych smoków i dopiero teraz Menolly zrozumiała, że zostały one poparzone przez Nić, a kręcący się wokół nich ludzie opatrywali te paskudne rany. Brunatny smok złożył skrzydła i odwrócił głowę spoglądając na dwójkę ludzi na jego grzbiecie.

    - Możesz już zwolnić ten śmiertelny uścisk, chłopcze - powiedział jeździec rozbawionym tonem, odpinając jednocześnie paski uprzęży bojowej.

    Menolly oderwała od niego ręce jak oparzona, mamrocząc pod nosem słowa przeprosin.

    - Nie wiem, jak ci dziękować. Niewiele brakowało, a Nić by mnie dopadła.

    - Kto pozwolił ci wyjść z Warowni tuż przed Opadem?

    - Nikt. Było jeszcze bardzo wcześnie i nikt nie widział, jak wychodzę nałapać pajęczurów.

    Jeździec bez słowa zaakceptował to wyjaśnienie, ale Menolly zastanawiała się teraz, jak uczynić je wiarygodnym; nie miała pojęcia, jak nazywa się najbliższa Warownia po tej stronie Neratu.

    - Złaź na ziemię, chłopcze. Muszę powrócić do mojego skrzydła i pomóc im w walce.

    Już drugi raz jeździec nazwał ją chłopcem.

    - Narzuciłaś sobie niezłe tempo. Chcesz może zostać mistrzem Warowni?

    Jeździec pomógł jej ześliznąć się z grzbietu zwierzęcia. Gdy tylko jej stopy dotknęły ziemi, omal nie zemdlała z bólu. Chwyciła się kurczowo przedniej łapy zwierzęcia. Ten otarł się o nią ze współczuciem, mrucząc coś do swojego jeźdźca.

    - Branth mówi, że jesteś ranny? - Mężczyzna z powrotem znalazł się Przy niej.

    - Moje stopy! - Biegnąc jak szalona zupełnie starła podeszwy, nawet o tym nie wiedząc. Teraz jej pokaleczone stopy całe pokryte były krwią.

    - Oj, chyba muszę ci pomóc. No to, hop!

    Złapał ją za nadgarstek i zręcznie przerzucił przez ramię. Kiedy zbliżał się do wejścia do Niższych Jaskiń, zawołał kogoś i kazał mu przygotować zioła znieczulające.

    Posadzono ją na krześle. Krew tętniła jej w uszach, jakby to ona kogoś dźwigała. Ktoś układał jej poranione stopy na taborecie, a wokół niej zebrało się kilka kobiet.

    - Hej, Manora, Felena! - wrzeszczał brunatny jeździec ponaglająco.

    - Popatrz tylko na jego stopy! Zdarł je do kości!

    - T'gran, gdzieś...

    - Zobaczyłem go, jak próbował uciec przed Nicią przy Neracie. Prawie mu się udało!

    - Prawie. Menora, czy mogłabyś poświęcić nam chwilkę?

    - Powinniśmy je najpierw umyć, czy...

    - Nie, najpierw kubek wywaru z ziół - zaproponował T'gran.

    Będziecie musiały rozciąć oba buty.

    Ktoś przystawił jej do ust kubek z wywarem i kazał wypić wszystko, aż do dna. Przy niemal zupełnie pustym żołądku, napełnionym tylko garścią zieleniny, fellis zadziałał tak szybko, że krąg pochylonych nad nią twarzy stał się tylko rozmazaną plamą.

    - A niech to, ludzie z Warowni chyba zupełnie powariowali, żeby wychodzić na zewnątrz przed Opadem. - Menolly pomyślała słabo, że głos należy chyba do Menory. - To już drugi, którego dzisiaj uratowaliśmy.

    Potem, wszystkie dźwięki stały się dla niej tylko niezrozumiałym bełkotem. Menolly nie mogła skupić na niczym wzroku. Czuła się tak, jakby unosiła się kilka szerokości dłoni nad ziemią. Co bardzo jej odpowiadało, bo nie chciałaby już więcej używać swoich stóp.

    Siedzący przy stole, po drugiej stronie kuchni, Elgion pomyślał najpierw, że chłopiec zemdlał z radości i ulgi, czując się wreszcie bezpiecznie. Sam doskonale rozumiał to uczucie; doświadczył go przed chwilą, kiedy pędząc co sił w nogach w kierunku Półkola, dostrzegł nadlatującego mu na ratunek smoka. Teraz, kiedy odpoczywał z żołądkiem pełnym smakowitego gulaszu, mógł już normalnie rozumować i musiał sam przed sobą przyznać, jak wielką głupotą było opuszczanie Warowni tuż przed Opadem. Jeszcze gorsza jednak była perspektywa przyjęcia, jakie czeka go w Półkolu. Na pewno wysłucha długiej przemowy o hańbieniu Morskiej Warowni! A jego jedyne usprawiedliwienie - poszukiwanie jaj jaszczurek ognistych - na pewno nie udobrucha Yanusa. Nawet Alemi; co on sobie o nim pomyśli? Elgion westchnął i przyglądał się kobietom niosącym chłopca. do jaskiń mieszkalnych. Podniósł się ze swojego miejsca, zastanawiając się, czy powinien im pomóc. Potem zobaczył pierwszą jaszczurkę ognistą i zapomniał o wszystkim.

    Była to maleńka złota królowa. Wleciała do jaskini szczebiocząc żałośnie. Zdawało się, że na moment zawisła w powietrzu, potem zniknęła bez śladu. Za moment znowu pojawiła się w kuchni, tym razem jakby nieco spokojniejsza, wciąż jednak szukała czegoś lub kogoś.

    Z jaskiń mieszkalnych wyszła jakaś dziewczyna. Dojrzawszy małą królową wyciągnęła rękę do góry. Jaszczurka wylądowała na niej i delikatnie otarła swą małą główkę o policzek dziewczyny, która najwyraźniej ją uspokajała. Obie zniknęły w korytarzu prowadzącym do Niecki.

    - Nigdy nie widziałeś jaszczurki, Harfiarzu? - spytał jakiś rozbawiony głos i Elgion wreszcie otrząsnął się z transu, dostrzegając przed sobą kobietę, która podawała mu przedtem jedzenie.

    - Nie, nigdy.

    Roześmiała się, rozbawiona tęskną nutką w jego głosie.

    - To Grill, mała królowa F'nora - wyjaśniła Felena. Potem spytała go, czy nie chciałby jeszcze gulaszu.

    Grzecznie odmówił, bo wcześniej zjadł już dwa talerze; jedzenie było wypróbowanym w Weyrze sposobem na uspokojenie.

    - Powinienem się chyba dowiedzieć, czy mogę zaraz wrócić do Warowni Półkola. Na pewno zorientowali się już, że wyszedłem i...

    - Nie martw się o to, Harfiarzu, przekazaliśmy już wiadomość do Warowni. Wiedzą, że jesteś tu u nas, cały i zdrowy.

    Elgion wyraził swą wdzięczność, ale nie mógł zapomnieć o czekających go nieprzyjemnościach. Będzie musiał wyjaśnić Yanusowi, że wykonywał tylko polecenia swego Weyru i że Yanus w żadnym wypadku nie może mieć mu tego za złe. Niemniej jednak Elgiona nie cieszyła perspektywa powrotu do Warowni. Nie mógł także nalegać na to, by odstawiono go tam jak najszybciej, gdyż wszystkie smoki wracały do Weyru śmiertelnie zmęczone kolejną udaną walką z Nicią.

    Najgorsze lęki młodego Harfiarza zostały jednak rozwiane przez T'gellana, jeźdźca spiżowego smoka i dowódcę skrzydła, odpowiedzialnego za dzisiejszą walkę.

    - Ja sam poleciałem do Półkola i powiedziałem im, że żyjesz i nic ci nie jest. Gotowi byli już ruszyć na poszukiwania. Musisz przyznać, że to spory postęp w przypadku starego Yanusa.

    Elgion skrzywił się.

    - No cóż, kiepsko by wyglądał, gdyby stracił dwóch Harfiarzy w tak krótkim czasie.

    - Nonsens. Yanus już teraz ceni cię bardziej niż swoje ryby! A przynajmniej tak powiedział Alemi.

    - Bardzo był zły?

    - Kto? Yanus?

    - Nie, Alemi.

    - Nie, dlaczego? Powiedziałbym nawet, że ucieszył si...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin