Hłasko Marek - Felietony i recenzje.pdf

(612 KB) Pobierz
Felietony i recenzje
Marek Hłasko - Felietony i recenzje
Felietony i recenzje
Podróż w krainę nieporozumień
Wiem, że tych kilka skromnych uwag nie przysporzy mi niestety przyjaciół. Wiem także,
że to, co napisałem, może być uważane za tzw.. „napad". Pragnę od razu oświadczyć, iż
każdy szczery wysiłek budzi we mnie szacunek, bez względu na rezultat ostateczny. Ale
pragnę oświadczyć także, że to, co piszę, piszę z całą nienawiścią do tandety, szmiry,
bełkotu i marnotrawstwa. Do szkodliwych i kiepskich „ersatzów", które podaje się
zamiast rzeczy pięknych i czystych.
Wiele ostatnio mówi się u nas o młodzieży, jej życiu i troskach. Pod adresem pewnej
części tej młodzieży wytacza się potężne zarzuty: że chuligańska, zdemoralizowana,
bezideowa itd.., itd.. O niej chcę mówić. Jesienią zeszłego roku „Nowa Kultura", po
wydrukowaniu pamiętnika uczennicy z niezbyt szczęśliwym komentarzem, ogłosiła
dyskusję na temat młodzieży. Pisali pedagodzy i działacze społeczni, rodzice, prze-
chodnie z ulicy, pisała wreszcie młodzież sama o sobie. Z czasem dyskusja ta
przeniosła się na inne pisma. Polemizowano zgadzając się na jedno: młodzieży trzeba
pomóc, i to szybko. „młodzież - krzyczano - błądzi!"
Przeglądałem przed napisaniem niniejszego wiele wypowiedzi i uwag na temat
młodzieży. (Udostępniono mi archiwum w jednym z pism prowincjonalnych). Przyznaję,
że wiele mnie to nauczyło, wiele zrozumiałem i dowiedziałem się z wypowiedzi. Pisano,
że na młodzież patrzy się przez palce, że młodzież się nudzi, a przecież ma wszystko i
prócz ptasiego mleka niczego jej nie brakuje. Inni pisali o niewystarczającej opiece nad
młodzieżą i o tym, że pozostawiono ją samą sobie, że zarabia zbyt wiele pieniędzy itd..
Koncepcje były rozmaite: od słusznych do piramidalnie bzdurnych: „Znieść szkoły
koedukacyjne" - pisała stroskana matka z Łomży. „Zbyt wiele swobód ma młodzież!" -
grzmiał emerytowany pedagog z Ziem Odzyskanych. Niezawodny jak zwykle kler i tu
znalazł swego przedstawiciela w postaci księdza z Mszczonowa, ten orzekł, że „upadek
ducha, który zdąży ł zauważyć u młodzieży polskiej, ma swą przyczynę w niedostatku
bojaźni bożej itd.." Na końcu swej epistoły dziarski proboszcz radzi: „Jeśli już mamy
nawet pozostać państwem o strukturze socjalistycznej, to czemu odmawiać człowiekowi
Boga, bez którego dusza ludzka nigdy nie jest zdolna przyjąć piękna w żadnej postaci".
Umyślnie cytuję tutaj tę garsteczkę egzotycznych niemal wypowiedzi, ponieważ na ogół
we wszystkich wypowiedziach drukowanych w listach, które pozostały tylko
dokumentem archiwalnym, nie doceniono jednej - i mam wrażenie - najwyższej rzeczy;
nie doceniono, w jakich warunkach naprawdę żyje młodzież. Nie będę rozwodzić się
tutaj nad warunkami materialnymi młodzieży, wiadomo bowiem, że takich trosk ona nie
odczuwa. Chodzi mi o warunki rzędu moralnego. I śmiem twierdzić, że młodzież polska,
jak i zresztą młodzież wielu krajów Europy, żyje jeszcze w ciężkich i trudnych
warunkach. Złożyło się na to wiele przyczyn: ponura spuścizna sanacji, okupacji hit-
lerowskiej, band UPA i NSZ; bałamutna agitacja kleru, a wreszcie i rodzina, najbliższe
otoczenie, jakże często skłócone politycznie i światopoglądowo.
1
Marek Hłasko - Felietony i recenzje
Często bywa tak, że syn jest marksistą, a ojciec „uczciwym demokratą, któremu
chodzi tylko o dobro Polski"; matka rozrywana sprzecznościami między światopoglądem
ojca a sąsiada, dziadek zaś - jest monarchistą w stylu epoki Franciszka Józefa. W wielu
wypadkach brak im siły do zajęcia jakiegokolwiek stanowiska. To także ma swoje
przyczyny, których łatwo się doszukać, zwłaszcza u ludzi starszych, dla których dziesięć
pierwszych lat naszego życia jest niekiedy niczym więcej, jak tylko przerażającym
eksperymentem. Dla tych ludzi Nowa Huta będzie tylko fabryką, nowa Warszawa -
miastem, a dzień jutrzejszy - tylko dniem, w którym trzeba pójść do pracy. Podstawowa
masa tych ludzi - pewni jesteśmy - przejdzie na naszą stronę, inni - dokończą życia w
poczuciu niezawinionej krzywdy i niższości.
Ale młody człowiek? Młody 19- czy 20-letni człowiek, który ma przed sobą szmat
życia, który chce w nie wierzyć i nie stracić z niego ani jednej sekundy, ani jednej dobrej
chwili? Który chce prawd, za jakie warto oddać życie? Ktoś, kto te prawdy znalazł, nie
chuligani się, nie pije, nie bumeluje, lecz swoim nieraz ciężkim życiem potwierdza ich
wartość i wspaniałość.
Pomóc trzeba tamtym, tym, którzy patrząc na bezmyślne i pozbawione horyzontów
życie swoich rodziców i bliskiego otoczenia, nie wiedzą, jak postępować, jak i czy w
ogóle warto żyć. To łatwe - powie ktoś - po to istnieją uczelnie, organizacje ZMP-owskie,
mury Warszawy, kombinat Nowej Huty. Ale zerwać z rodziną, z matką, z domem, w
którym się przeżyło wiele złych, ale i dobrych chwil, iść do innych ludzi, którzy niejeden
raz patrzeć będą nieufnie, pytać: „Gdzieś ty był do tej pory?" - to nie tak łatwo. Strachu
przed samotnością, przed przegraną życiową nie przełamuje się po przeczytaniu
wstępnego artykułu. To kwestia wielu dni, wielu bolesnych i strasznych chwil. A
tymczasem życie bezlitośnie przechodzi obok. Człowiek młody, który nie zastanawia się
nad sensem i celem swego życia, w związku z tym nie przeżywa udręk i wątpliwości - to
człowiek małej wartości.
Nie rozumie się u nas tego, że młodzież boi się szarości życia. Nie rozumie się tego,
że samo słowo życie przez wiele wieków w naszej ojczyźnie rozumiano jako ciężką
drogę do śmierci i nic więcej. Nie rozumie się strachu przed przemijaniem młodości,
przed brakiem dobrych wspomnień, miłości, szczęścia. Nie rozumie się strachu przed
zaangażowaniem się politycznym - w tym kraju, gdzie słowo polityka przez wieki
równoznaczne było ze słowem oszustwo.
U nas często się mówi: młodzież pije - zabronić młodzieży pić, mówi się: młodzież
chuligańska - karać młodzież, młodzież się wałkoni, bumeluje - zmusić młodzież do
pracy. Nie rozumie się w końcu najważniejszej rzeczy - że ta młodzież nie pojmuje
marksizmu. Oczywiście, jeszcze raz zaznaczam, że używając słowa młodzież - nie
generalizuję zagadnienia. Piszę o młodzieży będącej - można rzec - poza nawiasem
naszego życia, choć w rzeczywistości nawiasy takie w ogóle nie istnieją. Piszę o tej
młodzieży, której nareszcie trzeba pomóc.
Oto leży przede mną cały prawie rocznik. Barwne okładki, krzyczące tytuły, mnogość
ilustracji, rysunków, ciekawostek wszelkiego rodzaju, jest i kącik mody, jest trochę porad
technicznych: od razu więc wiem, że jest to pismo raczej nastawione na ilustrację niż
tekst, raczej na łatwy do przyswajania materiał niż na solidną, wymagającą skupienia i
2
Marek Hłasko - Felietony i recenzje
namysłu lekturę. W jednym z numerów napotykam na śliczną i barwną powiastkę o
baronie Munchausenie, a raczej kilka małych o nim powiastek. Tego rodzaju naiwności
wzbudzają uśmiech politowania i zażenowania. Podczas okupacji wyświetlano film o
tymże samym baronie. Jestem rozczulony: cóż to był za dziarski człowiek ten baron
Munchhausen! Iluż ludzi nadział na swój rapier, ilu wymordował, ile kobiet uwiódł, ile
krajów zagarnął i uciemiężył, ilu niewolników zamęczył, rozstrzelał! I ta wytwórnia UFA,
której tyle zawdzięczamy jako naród! Hej, łza się w oku kręci!
Cóż - powie ktoś - przecież hitlerowcy mogli nakręcić także „Hamleta". Czy przez to
skreślić raz na zawsze Szekspira z repertuaru naszych teatrów? Nie - Munchausen to
tępy bursz, prusak, dziwkarz, samochwał, łajdak, dla którego ojczyzną jest pieniądz:
będzie mordował za pieniądze każdego władcy. I najważniejsze - kogo wzruszą
infantylne bajeczki, komu pomogą, czego nauczą?
Po chwili zdumienia przerzucam dalej. Natrafiam na historyjkę pod pouczającym
tytułem: „Kto się śmieje ostatni..." Otóż Rysiek i Hanka przygotowują się do matury.
Rysiek
- wałkoń, zabiera się do nauki na kilka dni przed egzaminem. Kuje jak szalony. (Istotnie,
zdjęcie przedstawia człowieka o twarzy absolutnego szaleńca, pochylonego nad
książką. Może by to samo zdjęcie wykorzystać do broszury propagującej walkę z
alkoholizmem jako „sto ósme stadium delirium tremens". I zręcznie wkomponować kilka
białych myszek.). Oczywiście - z kucia nic nie wychodzi. Tutaj moralizuje redakcja: „Nie,
Ryśku - ty się nie uczysz. Ty jedynie KUJESZ, a forsowny wysiłek okaże się
najprawdopodobniej daremny. Czy nie byłoby lepiej, gdybyś się do nauki zabrał
wcześniej?"
I po kilku takich: czy nie byłoby lepiej? - wniosek ostateczny: „No cóż - postąpiłeś po
swojemu. Oto skutek: jesteś źle przygotowany do egzaminu... A pamiętasz, jak śmiałeś
się przedtem z kolegów, którzy wcześniej przygotowywali się do matury?"
No cóż - „Płomyczek"? Nie - w „Płomyczku" byłoby to na miejscu.
Teraz Hania. Figlarna brunetka. Kilka zdjęć: Hania przy tablicy, Hania przy nauce,
Hania pluskająca się wdzięcznie w basenie, Hania, Hania... w końcu Hania na schodach
wołająca do Władka: „Zdałam! Taka jestem szczęśliwa!" Tu jednak redakcja, zapewne
nie chcąc sugerować swym czytelnikom łatwego szczęścia w życiu, komentuje z
kamiennym spokojem okrzyki szczęśliwej maturzystki: „Ale to nie jest sprawa
szczęścia! Zdecydowała o pomyślnym wyniku egzaminów dobrze zorganizowana
nauka". I na końcu wezwanie do Ryśka drukowane krwawymi literami: „Ryśku!
Zastanów się! Jeszcze masz czas na naukę - matura dopiero w połowie czerwca!"
Jest to - jak widać - rzecz z morałem bardzo wyraźnie adresowanym. Być może, że to
odniesie jakiś skutek. Ja się tylko osobiście obawiam, że maturzystom najpierw zrobi się
nieprzyjemnie - nikt nie lubi być uważany za idiotę - a potem popukają palcem w czoło.
Jest to rzecz na dwóch kolumnach druku z kilkoma sporymi fotografiami. Miejsce na
solidny, dobrze napisany artykuł, który mógłby częściowo pomóc w nauce: jest to
miejsce na piękny i ciekawy fotoreportaż, miejsce na opowiadanie współczesne, na
piękne nowele Czechowa lub Maupassanta.
3
Marek Hłasko - Felietony i recenzje
Wiele rewelacji w tym piśmie wprost zaskakuje i zdumiewa czytelnika. Jedną z nich
jest subtelne stwierdzenie, że kto gra w karty, ten od czasu do czasu przegrywa. O
straszliwych skutkach hazardu, wciągającego bezlitośnie w swe szpony, mówi nam
opowiadanie Marka Zakrzewskiego pt.. „Cztery damy". Pokrótce streszczenie wygląda
tak:
Młody kreślarz z FSO - Mietek - ma przyjaciela o nazwisku Wojtas. Rzeczony Wojtas
nigdzie nie pracuje, wychodząc z założenia, że można zarobić parę groszy nie pracując
- trzeba mieć tylko głowę na karku. Ponieważ Wojtas takową posiada, więc po każdej
sobotniej wypłacie czeka pod fabryką, gdzie z Mietkiem i jego kolegą z zakładu grywa w
pokera. Tutaj głos ma autor.
„Blajt po złotówce. Pierwsza gra nic. Nie szkodzi, to nawet pech wygrać pierwszą".
Stwierdziwszy powyższe piękną i czytelną polszczyzną autor z dynamiką referuje
tragiczne losy swego bohatera: pechowy Mieczysław przegrywa wszystko i w nastroju
dość smętnym idzie do domu, gdzie nieszczęśliwa jego matka i równie nieszczęśliwa
siostra czynią mu gorzkie wyrzuty, że nie dość perfekcyjnie opanował trudną sztukę gry
w karty. Była to sobota. W niedzielę pechowy Miecio spotkał się z ukochaną kobietą,
która... ,,Długo potem mówiła: albo, albo. Koniec z kartami lub koniec z Hanką. Co woli?
Hanka z żadnym kanciarzem, pijakiem lub karciarzem tracić czasu nie będzie. Za dużo
kłopotów jest na świecie, żeby jeszcze ten brać na siebie..."
Po tym stwierdzeniu szlachetna dziewczyna odchodzi, pozostawiając w duchowej
rozterce pechowego Miecia, który: ,...Nie dopuszczał myśli, żeby mógł stracić
dziewczynę. Wszystko, tylko nie to. Przecież będą mieli małe mieszkanie - koniecznie
na praskim brzegu Wisły. Rano on jedzie do fabryki, a Hanka do swojego PDT na
Jagiellońską. Mówią, że zdolny z niego kreślarz, że ma rękę i głowę nie od parady..."
Wstrząśnięty wizją utraty najdroższej kobiety i długami, które musi oddać, pechowy
Mieczysław idzie w poniedziałek do fabryki. Stojąc przy tablicy kreślarskiej Mieczysław
słyszy rozmowy kolegów o niedzielnych wycieczkach kajakiem, o meczu
pingpongowym, o książkach przeczytanych na plaży i - czuje się beznadziejnie
zagubiony. Próbuje kreślić, nie może jednak, ponieważ ręce drżą mu strasznie, co jest
pomyślane przez autora w sensie efektu wstrząsającego. Dzięki wrodzonej wnikliwości
Mieczysław dochodzi do wniosku, że upiorny Wojtas oszukuje go w grze, i w związku z
tym ma poważne obiekcje, czy Wojtas jest jego prawdziwym przyjacielem. Mimo tych
wątpliwości postanawia twardo, że z pokerem - koniec. I kiedy po pracy Wojtas
kuszącym szeptem namawia go na pokera - Mieczysław odmawia. Wobec tego Wojtas -
przedtem drogi przyjaciel - odsłania swe nędzne oblicze i żąda od Mieczysława zwrotu
długów - pechowiec zadłużył się u niego. Nie tylko żąda - szantażuje, że pójdzie do
matki Mieczysława, do jego drogiej, a na dobitek - do zwierzchnika zakładu pracy, i
wszystkie te osoby poinformuje o specyficznych zamiłowaniach Mieczysława. Teraz, po
krótkim rozumowaniu, Mieczysław dochodzi do wniosku, że Wojtas nie jest jednak jego
przyjacielem. Dalej akcja toczy się galopem: kolega Mieczysława - Kacper, poinformował
zakładowego męża zaufania o kłopotach Mieczysława: mąż przychodzi do zbłąkanego i
przeprowadza dramatyczną rozmowę, w wyniku której skruszony grzesznik przyznaje
się do popełnionych nikczemności, omal nie rzuca się ze szlochem na proletariacką
4
Marek Hłasko - Felietony i recenzje
pierś, a następnie nabiera ochoty do lepszego życia. Potem - już we dwójkę z mężem
zaufania - idą na spacer nad Wisłę, gdzie mąż zaufania czyni mu wstrząsające
wyznanie, że w młodości także grywało się, hej, grywało się w karty. Ostatni akapit
opowiadania wzrusza silnie swą artystyczną wymową.
„Mrok zapadał na obu brzegach Wisły, tylko nad wodą unosi się jeszcze smuga
zagubionej jasności dnia. Na jej tle widać sylwetki dwóch mężczyzn. Siedzą na skarpie i
cicho gwarzą: siwy robotnik i młody kreślarz. Rozumieją się".
Czy na pewno? Nie chcę się wdawać w rozważania na temat artystycznej strony
opowiadania: jedynym nowym jego elementem jest to, że sekretarza wymieniono na
męża zaufania. To wszystko. Ale zapytam autora: czy jest pewien, że Mieczysław i mąż
zaufania - rozumieją się?
Tym razem materiału do reportażu dostarczyli „Mordercy z ulicy Siennej" - tak bowiem
brzmi tytuł tego reportażu, robionego według starych i dobrych wzorów „Tajnego Detek-
tywa" - przedwojennego pisemka informującego czytelników o gwałtach, mordach,
kradzieżach i tego rodzaju ciekawych wydarzeniach dnia codziennego.
Fotografia ławy oskarżonych, publiczności, świadków oraz matki chłopca zabitego
przez chuliganów. Podtytuły: „Meto i spółka", „Zabójstwo na placu Grzybowskim,
„Proszę wstać,' sąd idzie!" Reportaż robiony pod dreszczyk zgrozy. Banda chuliganów z
ulicy Siennej w Warszawie bije każdego, kto podpadnie pod rękę. Są to porachunki
osobiste! - tak to można by nazwać - honorowo-dzielnicowe. (Przed wojną, jeśli
mieszkaniec Woli poszedł na spacer na Marymont - bito go tylko dlatego, aby zobaczył,
jak biją na Marymoncie. W następną niedzielę Marymonciak szedł na Wolę, gdzie
otrzymywał takąż samą lekcję. Jak widać, ulica Sienna należy do najbardziej
konserwatywnych ulic Warszawy). Jest jeszcze wplątana tajemnicza piękność, o którą -
według relacji starego dozorcy - od czasu do czasu odbywają się rozprawy nożowe.
Autor reportażu sugeruje tutaj, iż banda małoletnich chuliganów do tego stopnia
sterroryzowała ulicę Sienną i okolicę, że mieszkańcy boją się zawiadomić MO, a MO -
także nie czuje się zbyt bohatersko w tym rejonie. (- Milicję? - mówi stary dozorca do
żony, drgnąwszy z wrażenia. - Tyś chyba na głowę upadła. Żeby nas potem zatłukli...)
Jest to oczywista bzdura: każdy komisariat wie, co się dzieje w jego rejonie, następnie -
nie tacy znów ci ludzie z milicji słabiutcy i tchórzliwi, żeby się mieli przestraszyć bandy
rozbestwionych gówniarzy. Zamiast rzetelnej prawdy został osiągnięty dreszczyk zgrozy.
Po opisie krwawej bójki na kamienie i kastety, sali sądowej i bezczelnych „ironicznych"
twarzy morderców - autor reportażu roztkliwia się nad matką zabitego chłopca. Na
końcu, jak zwykle, trafna sentencja moralna: „Niech to będzie groźna i wymowna
przestroga dla tych, których nęci swym pozornym urokiem życie na przekór
społeczeństwu. Ten bowiem, kto zmierza ku przepaści, łatwo się może w nią osunąć".
Nie pokusił się autor reportażu o zgłębienie tematu, nie ma ani jednego słowa o tym,
dlaczego chłopcy ci, zamiast pracować czy uczyć się, bili się wieczorem nożami o
dziwkę. Było morderstwo - był temat do reportażu, nic więcej. Była - sensacja, ta
najgorsza, którą pamiętamy: „Kuba-rozpruwacz w potrzasku!" ,,Kto zabił: Gorgonowa,
inżynier Zaremba czy tajemniczy znajomy?", „Upiorny ojciec z Pelcowizny ugotował
żywcem trzyletnią Mireczkę!!!"
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin