Królowa Alimor.pdf

(483 KB) Pobierz
Królowa Alimor
Wojciech Bak, Tomasz Bochinski
Krolowa Alimor
STRAŻNICY GÓR
NILGHIR
434604102.001.png
Valkara obudziło przejmujące zimno przenikające do chaty. Jeszcze się ociągał ze
wstaniem. Chciał zatrzymać pod powiekami resztki pierzchającego snu. Poderwał się na
równe nogi dopiero, gdy usłyszał płacz swojej siostrzyczki Mayo. Wyskoczył nagi spod futer
i szybko się ubrał. Podszedł do małej. Szczelnie opatulona na pewno nie zmarzła, ale była
głodna. Podzielił się z nią, jak zwykle, porcją pożywienia. Mayo połykała suszone mięso i
śmiała się z pełnymi ustami. Nie zdawała sobie sprawy, że to co czyni jej brat jest
wykroczeniem przeciwko postanowieniom Rady Siwych Głów.
Zima tego roku zaczęła się bardzo wcześnie. Prawie natychmiast potoki górskie
zostały ścięte lodem, a cała zwierzyna zeszła w doliny. Po kilku miesiącach było już
wiadomo, że mrozy nie skończą się szybko. Zapasy, które ród Eldów zgromadził na zimę
powoli się wyczerpywały i widmo głodu zaczęło zaglądać do chat. Wreszcie podjęto decyzję i
wszyscy mężczyźni zdolni do naciągnięcia cięciwy łuku, wyruszyli na łowy. W wiosce zostali
starcy, kobiety, dzieci i kilkunastu wyrostków, którzy mieli bronić osady w razie jakiegoś
niebezpieczeństwa. Tylko oni, by zachować siły, dostawali w miarę duże porcje żywności i
nie wolno im było się nimi z kimkolwiek dzielić. Valkar łamał ten surowy nakaz bez
skrupułów — bardzo kochał swoją siostrę. Po śmierci matki był jej opiekunem.
Rozległ się odgłos bicia w bęben. Znowu zbierano Radę. Valkar poprawił rzemienie
przy butach, naciągnął kurtkę z głębokim kapturem. Przyszła jego kolej by stanąć na czatach,
strzec bezpieczeństwa wioski. Przytroczył do boku zakrzywiony nóż i chwycił w ręce topór
na długim drzewcu. Pochylił się nad zasypiającą Mayo i pocałował ją. Nagle drzwi otworzyły
się i wraz z podmuchem zimnego wiatru do chaty wtargnął przyjaciel Valkara — Colm.
— Witaj — pozdrowił go.
Przybysz skinął głową i obaj wyszli z chaty.
— Oster cię wzywa — powiedział po chwili Colm. Był bardzo poważny, nie
dowcipkował, nie starał się nawet, jak to zwykle miał w zwyczaju, wcisnąć garści śniegu pod
kurtkę Yalkara. Ten ostatni zastanawiał się nad powodem, dla którego wzywał go do siebie
naczelnik wioski. Naciągnął mocniej na oczy futrzany kaptur, bo choć wiatr nie wył już tak
przeraźliwie, to mróz był coraz większy. Mijali zasypane śniegiem chaty. Mimo pożerającej
go ciekawości, Valkar nie zadawał żadnych pytań przyjacielowi, wiedział, że zbytnia
ciekawość jest cechą kobiet i dzieci. Gdy nadejdzie czas wszystkiego się dowie.
Zbliżali się do chaty większej niż pozostałe, tu zbierała się Rada Siwych Głów. Coim
pchnął drzwi. W twarze uderzył ich podmuch ciepłego powietrza. Gdy znaleźli się wewnątrz,
zrzucili kaptury. Powoli ich oczy przyzwyczajały się do półmroku. Pośrodku chaty płonęło
niewielkie ognisko.
Podszedł do nich Oster, wysoki, kościsty starzec.
— Witaj ojcze — pozdrowili go. Starzec niedbale skinął głową.
— Możesz odejść — zwrócił się do Colma, który niechętnie opuścił chatę. Valkar
został sam z dostojnymi mędrcami rodu Eldów.
— Siadaj — wskazał mu miejsce Oster.
Yalkar był onieśmielony. Po raz pierwszy uczestniczył w Radzie Siwych Głów.
— Zapewne dziwisz się czemu cię wezwaliśmy — rozpoczął naczelnik. — Jeden z
naszych zwiadowców wykrył zbliżającą się bandę Racheesów. Ród ich jest naszym
śmiertelnym wrogiem. Na pewno zechcą nas zaatakować wykorzystując nieobecność naszych
łowców.
Yalkar ze zrozumieniem pokiwał głową. Był zaskoczony wiadomością, ale nie
okazywał tego.
— Wiesz, że naszym głównym zadaniem — kontynuował Oster — jest zachowanie
ciągłości rodu. Jeśli ród zginie, nasz przodek Wielki Łowca Eld, zostanie przeklęty przez
Bogów. Wybraliśmy jedyne możliwe obecnie wyjście — udasz się do twierdzy Sar-Dai i
poprosisz o pomoc Strażników Gór.
Gdy Yalkar usłyszał polecenie naczelnika, skurczył się ze strachu. Szybko go jednak
opanował. Jeden ze starców wstał i przyniósł bulgoczący kociołek i olbrzymi płat mięsa.
Młodzieniec przełykał nerwowo ślinę. Oster wskazał potrawę.
— Jedz. Przed długą drogą musisz nabrać sił.
Mimo ogromnego głodu, Valkar starał się jeść powoli i dostojnie. Gdy skończył,
odstawił kociołek w kąt. Podszedł Roan — drugi po Osterze w Radzie. Trzymał w rękach
długi zakrzywiony nóż w poczerniałej ze starości pochwie. Starzec zwrócił się do Yalkara:
— Daj mi swój zen-nath.
Gdy młodzieniec mu go podał, Roan uderzył nim z całej siły o znajdujący się w chacie
Obrzędowy Kamień. Ostrze pękło na kilka części. Starzec ponownie uderzył w Kamień, tym
razem swoim nożem. Rozległ się wysoki dźwięk, a na klindze nie pojawił się nawet ślad
zadrapania. Yalkar popatrzył z podziwem na starą broń. Oster wziął ją od Roana i podał
młodzieńcowi.
— Jest twój. Spójrz na magiczne znaki, wyryte są na klindze. To one dają siłę temu
ostrzu.
Yalkar wziął nóż do ręki — był jakby specjalnie dla niego robiony i pewnie leżał w
dłoni. Pogładził długie ostrze, po czym zatknął nóż za pas.
— Więcej broni nie zabierzesz. Zbyt obciążałaby cię w marszu. Dostaniesz jeszcze na
drogę zapas jedzenia. Wyruszysz natychmiast.
Już trzy godziny Yalkar biegł doliną zamarzniętego potoku. Powtarzał sobie w
myślach wskazówki Ostera, mówiące jak dojść do fortecy Strażników Gór. Jeżeli nie będzie
padał śnieg, może uda mu się tam dotrzeć w ciągu dnia. Yalkar spieszył się wiedząc, że każda
chwila jest droga. Jednocześnie im bliżej był celu, tym bardziej się bał.
Nikt nie wiedział skąd wzięli się Strażnicy. Nie należeli do żadnego rodu. Od
niepamiętnych czasów siedzieli w górach. Uznawali władzę księcia, tak jak El-dowie,
wyłącznie na Nizinach nic sobie nie robiąc z niej pośród gór. Za swoje usługi pobierali
zawsze taką samą cenę. Żądali młodych mężczyzn, których nikt już nigdy później nie widział.
O losach owych nieszczęśników snuto różne domysły. Najczęściej mówiono, że chłopcy są
mordowani w czasie rytualnych uczt, a serca ofiar zjadają Strażnicy. Właśnie to zapewniało
im, jak niosła wieść, niezwykłe właściwości. Yalkar nie widział ich nigdy, bał się zginąć, ale
świadomość powinności wobec rodu tłumiła strach.
Młodzienic przyspieszył kroku, do zapadnięcia ciemności było jeszcze kilka godzin.
Nagle ciszę gór przerwał ochrypły ryk dzikiego zwierza. Mimo przejmującego chłodu Yalkar
czuł jak robi mu się gorąco, a strumyczki potu spływają po ciele. „To khan" — pomyślał i
zaczął baczniej obserwować okolicę. Teraz wyścig ze śmiercią rozpoczął się na dobre. Jeżeli
khan go zwietrzył, to Yalkar wiedział, że albo on, albo zwierzę zginą w tej dolinie. Khani —
jak nazywali go pieszczotliwie ludzie z gór, to było wściekłe bydlę. Zwietrzywszy ofiarę
ścigało ją dopóki nie zabiło jej lub samo nie padło. Zwierzę miało wiele cech, które upo-
dobniały je do człowieka. Wielkości mężczyzny, poruszało się zarówno na dwóch, jak i na
czterech łapach. Zęby i pazury ostre jak brzytwy, nie dawały wielkich szans zaatakowanej
ofiarze.
Yalkar przystanął. Zdawało mu się, że słyszy skrzypienie śniegu, jednak wiatr znowu
się wzmógł i zaczął przeraźliwie zawodzić zagłuszając wszystko dokoła. Młodzieniec
wczołgał się pod nawis skalny, by się posilić przed ostatnim odcinkiem marszu. Musiał się
wdrapać po jednej ze ścian wąwozu i przejść przez most przerzucony nad zamarzniętym
potokiem. Akurat po tej stronie, gdzie znajdowała się forteca Sar-Dai, ściany wznosiły się
prostopadle i bez lin nie można było ich pokonać. Yalkar zaczął nasłuchiwać — wiatr ustał na
chwilę i wtedy młodzieniec wyraźnie usłyszał skrzypienie śniegu i chrapliwe posapy-wanie.
Wyciągnął nóż i błyskawicznie wyskoczył spod nawisu. Był gotowy do walki. Szarzało,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin