Przychodzi żona do terapeuty.doc

(46 KB) Pobierz
Przychodzi żona do terapeuty

Przychodzi żona do terapeuty

Grażyna Płachcińska

Rok: 2004
Czasopismo: Świat Problemów
Numer: 4

 

Przychodzi żona (osoba współuzależniona) do terapeuty i prosi, czasem żąda, „żeby coś zrobić” z mężem. „Z mężem” oznacza zazwyczaj – z jego piciem. Była już w MOPS-ie, u lekarza pierwszego kontaktu, u psychiatry, na policji, czasem poszła nawet do gminnej komisji. I wreszcie przysłali ją do poradni odwykowej, że „tu pomogą, coś poradzą”, a ona to wykona, mąż przestanie pić i wszystko w rodzinie będzie dobrze. „A co dla
pani?” – zapytają w poradni. „Dla mnie? Ja tu nie
w swojej sprawie, ja w sprawie mego męża!”.

Spróbuję w kilku słowach naszkicować najczęstsze zestawy demonstrowanych w pierwszym kontakcie zachowań, które są skutkiem latami trwającego cierpienia, dających w konsekwencji obraz współuzależnienia.
Dokładnie nie wiadomo, jak ma wyglądać ta pomoc, co mają poradzić w placówce odwykowej. Ale zapotrzebowanie jest jasne: niech ktoś przyjedzie do domu albo poda jakąś regułę postępowania, „żeby on tak nie pił albo żeby pił z głową i rzadziej. Bo on do poradni nie przyjdzie, nawet nie mam co mówić, jeszcze zrobiłby awanturę, że po ludziach chodzę. Ale gdyby tak można było zorganizować jakoś pani wizytę, wytłumaczyć mu... Przecież od tego ta poradnia jest odwykowa, żeby ludzie nie pili”. Podobne żądania, prośby i groźby wypowiada żona jeszcze pełna energii, zapału i wiary, że można uratować małżeństwo i rodzinę. Żona, na głowie której jest większość spraw tej rodziny i która próbuje nie godzić się na istniejącą sytuację. Długo usiłowała radzić sobie sama, dyscyplinować męża, trzymać jego picie w ryzach, a tym samym ratować rodzinę – taki rodzinny generał, który walczy do ostatnich sił, bohater, który za punkt honoru postawił sobie uratowanie „swoich” nawet za cenę własnego życia. Dla siebie samej nie potrzebuje niczego, da sobie radę, liczą się tylko on i dzieci.
Inny model zachowań żony to wystraszona mysz. Cicha, wycofana, często chudziutka i zabiedzona. Szara nawet w kolorystyce ubioru, zatroskana i smutna. Martwi się głównie o dzieci, że tak się pogorszyło ich zachowanie i stopnie. „Jak były małe, jeszcze jakoś sobie dawałam radę, a teraz robią się takie niedobre. Nie słuchają, pyskują, ojcu mniej niż mnie, bo się go boją – pijany to nie wiadomo, czy nie uderzy”. Taka żona mówi zwykle: „Właściwie nie wiem, czemu mnie tu przysłali” – została skierowana przez panią z MOPS-u czy pedagoga szkolnego: „Z dzieckiem są kłopoty, źle się zachowuje, bo mąż pije. A tu mam chodzić, żeby je przyjęli do świetlicy socjoterapeutycznej. Ale mąż zawsze pił i dalej pił będzie. Ja już nie wierzę, że przestanie. U nich tak wszyscy w rodzinie pili”. Ta kobieta też dla siebie niczego nie potrzebuje, nawet nie ma świadomości, że może mieć jakieś własne potrzeby – byle tylko pomóc jej poradzić sobie z dziećmi, „żeby były grzeczniejsze, lepiej się uczyły, nie sprawiały tylu kłopotów”.
Kolejny obraz zachowań żony można przedstawić głównie w ruchu. Nerwowa, gwałtowna, czasem dosyć głośna, wyrazista w słowach i gestach. Ta żona przyszła do poradni, bo słyszała, że jest tu jakaś terapia dla alkoholików: „Mój mąż z pewnością jest alkoholikiem. Musiałam tu przyjść, bo uznałam, że jak czegoś nie zrobię, to go chyba zamorduję. Już nie wytrzymuję z tym jego pijaństwem. Starał się, obiecywał, nawet po parę dni wytrzymywał, ale potem znowu pił. Teraz też pije. Wódka jest od niego silniejsza. I chyba ja muszę coś ze sobą zrobić, bo strasznie się zrobiłam nerwowa, wybuchowa. Boję się, że zrobię coś strasznego i wyląduję w więzieniu. Koleżanka mi poradziła, żebym poszła na terapię. Próbowałam brać leki na uspokojenie, ale niewiele pomagają. Chciałabym, żeby mnie to jego picie tak nie obchodziło”.
Dla kontrastu następny rodzaj to żona depresyjna. Zwykle skierowana przez lekarza domowego lub psychiatrę, czasami przez zaprzyjaźnionego członka gminnej komisji: od lat cierpi na bezsenność i zaburzenia łaknienia, nic jej nie cieszy, ma różne dolegliwości somatyczne i głównie o nich opowiada. Bywa, że bezpośrednim powodem przyjścia do poradni było to, że lekarz rodzinny odmówił wypisywania recept na kolejne środki uspokajające („A tu macie lekarza”), czasem też diagnoza psychiatry, że źródłem dolegliwości pacjentki jest alkoholizm jej męża. Ta żona chce pomocy dla siebie, ale potrzebuje jej tylko tyle, „żeby jeszcze dzieci odchować”. Nie bardzo wierzy w możliwość trwałej odmiany swego losu.
Zupełnie inny jest obraz zachowań żony pobudzonej, niespokojnej. „Mąż jest okropnym pijakiem, awanturnikiem, ja sama żyję tylko dlatego, że domowa pani doktor przepisuje mi leki na uspokojenie. Ale powiedziała, że już dłużej nie może, bo ma limity, i żebym przyszła tutaj”. Taka żona często jest już uzależniona od leków uspokajających i głównie ich się domaga. I chociaż demonstruje inny styl zachowań, również i ona nie bardzo widzi szanse na zmiany w swojej rodzinie, co zresztą nie oznacza, że ich nie chce. Owszem, chce, ale głównie deklaratywnie, a dla siebie chce recepty na leki. Realna zmiana w jej rodzinie oznaczałaby zapewne zagrożenie dla jej uzależnienia, zatem „niech będzie, jak jest, żebym tylko miała swoje tabletki”.
I jeszcze jeden rodzaj zachowań żony alkoholika: to osoba wykształcona, nawet intelektualistka. „Mąż popijał od lat, ale ostatnio pije w sposób świadczący o istnieniu problemu alkoholowego. Sprawdziłam w Internecie, że to już jest właściwie alkoholizm. Proszę o poradę, w jaki sposób nakłonić go do leczenia. Najlepiej prywatnie, on ma ważne stanowisko, jest osoba publiczną i nie może sobie pozwolić na długie leczenie i nieobecność w pracy”. Mogłoby się wydawać, że ta żona będzie radykalnie różnić się od poprzednich. A jednak nie: ona również przychodzi po pomoc głównie dla niego i dla dzieci. Sama właściwie niczego nie potrzebuje. Jest gotowa podjąć terapię, jeśli jemu to pomoże, „bo pewnie popełniłam wiele błędów w postępowaniu z nim”. Pragnie uchronić dzieci przed piętnem „dzieci alkoholika”.
Oczywiście można by przedstawić różne odmiany przedstawionych tu rodzajów zachowań, które jednak są tylko zewnętrzną formą wyrażającą skrywaną treść: stanowią wyraz przystosowania do sytuacji, jaka jest w rodzinie z pijącym alkoholikiem. To, co jest ukryte pod zewnętrznymi różnicami, czyli wspólna treść, to przede wszystkim:
mała świadomość własnych potrzeb i brak konstruktywnych sposobów ich zaspokajania – „Niczego nie potrzebuję”, „Nie wiem, co może mi być potrzebne, ale nawet nie chcę o tym myśleć, bo i tak tego nie dostanę”;
nieumiejętność troszczenia się o siebie – „Jak to: mam sama opiekować się sobą? A mąż, a dzieci?”;
poświęcanie się dla innych aż do wyczerpania – „Nawet jak jestem zmęczona albo chora, to nie ma znaczenia, oni muszą mieć wszystko zapewnione”;
mała wiara, że jej bliscy potrafią żyć samodzielnie – „Nie mogę iść do lekarza (do szpitala, na terapię), bo oni zginą beze mnie”;
czasem wręcz obsesyjne myślenie i zajmowanie się innymi ludźmi – „Co on teraz robi?”, „Myślę, że oni myślą...”, „Wiem, co on teraz czuje”;
brak umiejętności opierania się na sobie – „Sama nie dam rady”, „Bez niego sobie nie poradzę”;
nieumiejętność i czasem nawet niechęć do brania odpowiedzialności za siebie – „Gdyby on nie pił, ja bym tego nie robiła”;
dążenie do kontrolowania życia innych – „Muszę wiedzieć, co robi i co myśli, żeby odpowiednio się ustawić i zareagować” – gdy nie potrafią kontrolować własnego („Nic mi w życiu nie wychodzi”, „Wszystko wymyka mi się z rąk”);
niedostrzeganie swego wpływu na cały system rodzinny – „Nikt mnie nie słucha”, „Nie mam na nic wpływu”;
słaby kontakt z własnymi uczuciami – „Nie wiem, co czuję, chyba obojętność”, „Nie złoszczę się, tylko zła jestem i mam żal”;
lęk przed samotnością, brak wiary we własne możliwości – „Byle tylko nie pił, wszystko wytrzymam, nie umiem żyć sama”, „w pojedynkę na pewno nie dam sobie rady”;
częste analizowanie własnych i cudzych zachowań w kategoriach powinności – „On powinien być mi wdzięczny”, „Ja powinnam go kochać”, „Ludzie powinni pomagać sobie nawzajem”.
Rozpoznano i spisano już wiele zestawów cech współuzależnienia, ogólnych i bardziej szczegółowych, opartych na różnych teoriach i na obserwacji. Ich wspólnym mianownikiem jest to, że są one dla osoby współuzależnionej i innych członków rodziny niesatysfakcjonujące, a także niekonstruktywne. Trzeba wystrzegać się tego, aby na ich podstawie nie wyrokować, czy i w jakim stopniu da się lub nie da tego zmienić, a tym samym nie ograniczać swojego myślenia i nie zamykać pacjentce drogi do rozwoju.
Na czym więc ma koncentrować się terapeuta w pierwszym etapie kontaktu? Ma on:
wzmacniać nadzieję;
dbać o to, żeby nie wzmacniać poczucia winy, zwłaszcza wobec dzieci;
uczyć o chorobie alkoholowej i współuzależnieniu, a nie pouczać;
dobrze rozróżniać, co jest sprzeciwem wynikającym z rozwoju, a co bezsilną złością rodem z alkoholowego chaosu;
skupiać się na zasobach i mocy swoich klientek. Tyle lat przetrwały w alkoholowym piekle, więc mają siłę, ale trzeba im pomóc inaczej jej używać, na przykład podsuwając konstruktywne sposoby używania własnej mocy;
nie obiecywać rzeczy, których nie można spełnić, czyli nie zapowiadać cudów (na przykład że mąż przestanie pić) i nie grać roli czarodzieja;
nie konfrontować na wstępie z dotychczasowymi, zwykle nieskutecznymi, sposobami radzenia sobie z piciem męża;
hamować własną niecierpliwość, chęć popędzania współuzależnionej kobiety, czasem złość czy chęć „potrząśnięcia nią”, żeby oprzytomniała;
nie obrażać się, kiedy obwinia cały świat, w tym i terapię odwykową, o nieskuteczność;
dowiedzieć się szczegółowo o jej choroby somatyczne i brane leki;
ustalić, co w jej funkcjonowaniu jest zdrowe i docenić to;
skonstruować miniplan zdrowienia, obejmujący krótki czasu, do następnej wizyty, w taki sposób, żeby było w nim coś tylko dla niej, co realistycznie da się uzyskać;
zadbać, żeby po rozmowie współuzależniona kobieta wyszła chociaż trochę wzmocniona do następnego spotkania.
Ten pierwszy etap powinien więc z jednej strony żonę alkoholika, która przychodzi do terapeuty, zachęcić do dalszego kontaktu, z drugiej – być wprowadzeniem do terapii współuzależnienia. A w tej terapii znaleźć się muszą: edukacja o uzależnieniu i współuzależnieniu; identyfikowanie cech współuzależnienia u siebie, a także rozpoznawanie współuzależnionych reakcji emocjonalnych i nieskutecznych schematów zachowań w odpowiedzi na zachowania alkoholika; nabywanie umiejętności w rozpoznawaniu swoich uczuć i potrzeb; uczenie się konstruktywnych, satysfakcjonujących zachowań; dalsze odkrywanie własnych zasobów. W dalszym etapie terapii znajdą się też: poszukiwanie i odkrywanie korzeni swoich dysfunkcyjnych zachowań; poznawanie dotychczasowej wizji swego życia, w tym wzorców małżeństwa, rodziny, pełnionych ról, obrazu własnej osoby; tworzenie nowej, lepszej wizji. Niektóre osoby, u których korzenie współuzależnienia tkwią w dzieciństwie, w ich macierzystych rodzinach, będą potrzebowały dalszej psychoterapii problemów osobistych (udziału w programach terapeutycznych dla DDA czy w Programie Rozwoju Osobistego). Jednak nie jest moim zadaniem zajmować się terapią współuzależnienia, zresztą opisaną w wielu książkach.
Chce jeszcze tylko dodać, że jest coś, co zawsze budzi mój szacunek do żon alkoholików poszukujących pomocy: jakkolwiek zachowywałyby się na początku, imponująca jest ich ciągła nadzieja na zwycięstwo. Na tym fundamencie w pierwszym kontakcie można wiele zbudować.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin