Alan Dean Foster - Cykl-Tran-ky-ky (3) Czas na potop.pdf

(846 KB) Pobierz
ALAN DEAN FOSTER
CZAS NA POTOP
Tytuł oryginału: The Deluge Drivers
Trylogia: Tran-ky-ky tom 3
Przełożyła: Anna Wojtaszczyk
Data wydania polskiego: 1998
Data wydania oryginalnego: 1987
ROZDZIAŁ 1
Najgorsze wcale nie było to, że Ethan czuł, jak kostnieje z zimna. Najgorsze było to, że
kostniał tak na własne życzenie.
Nagość nie cieszyła się szczególnymi względami nawet okrytych gęstym futrem miejscowych
tranów, ale pojawienie się na Tran-ky-ky gołego człowieka mogło świadczyć tylko o jego
zachwianej równowadze umysłowej. A przecież Ethan wcale nie usiłował popełnić
samobójstwa. Po prostu uczestniczył w odbywającej się właśnie uroczystości, chociaż trudno
mu było nawet udawać, że dobrze się bawi, skoro powoli siniał i narażał się na to, że gęsia
skórka, która wyskoczyła mu na rękach, nogach i innych częściach anatomii, stanie się
nieodłącznym już rysem topografii jego naskórka.
Wcale go nie pocieszało, że w niedoli nie był osamotniony; Skua September także marzł. No,
może pożartymi fragmentami twarzy i szyi, które pokrywała mu gęsta, brązowo-siwa broda.
Stary olbrzym obydwie ręce mocno przyciskał do żeber. Był jeszcze jeden problem – oto
wystawiał się nie tylko na działanie żywiołów, ale i na zaciekawione spojrzenia. To niemądre,
że czuję się zażenowany, powtarzał sobie Ethan. W końcu w tej królewskiej sali Asurdunu
byli ze Skuą jedynymi człowieczymi istotami, całkiem więc to naturalne, że ich nagie
postacie przyciągają uwagę, a zwłaszcza ich płaskie stopy, pozbawione podobnych do łyżew
szifów, bezdenne ręce i niemal gołe ciała.
Moussoka, który był drugim oficerem na kliprze lodowym Slanderscree, wyraził opinię,
że według niego bardzo im do twarzy z tą delikatną zmianą koloru skóry. Kiedy jednak został
spiorunowany wzrokiem, szybko nabrał przekonania, że nie była to zmiana dobrowolna i nie
wspominał o tym więcej.
Najtrudniej było zachować milczenie. Ceremoniał dopuszczał dygotanie, natomiast
mamrotanie i wydawanie innych odgłosów – nie. Nie zważając na to Skua pochylił się, żeby
szepnąć do swojego towarzysza:
– Nie jest tak źle, mój chłopcze. Po jakimś czasie odrętwienie tak jakby uśmierza
poczucie zimna.
– Zamknij się. Po prostu się zamknij, dobrze? – Ethan pochylił się do przodu, wyjrzał zza
pleców najbliższego członka gwardii honorowej i popatrzył w kierunku kopuły. – Przecież
chyba już prawie skończyli?
Pod zawile rzeźbioną kopułą z kłów stavanzera trzech starszawych asurduńskich uczonych
mężów wygłaszało właśnie słowa tradycyjnego obrządku małżeńskiego. Nad ich głowami
wyginały się w łuk kamienne ściany i sufit królewskiej sali Asurdunu, państwa-wyspy, której
skorumpowanego landgrafa obalili niedawno Ethan, Skua i ich trańscy przyjaciele. Nowy,
młody władca, Sev Gorin-Vloga, wcześniej już udzielił swego błogosławieństwa
nowożeńcom in spe i nalegał, żeby złożyli ślubowanie w zamku Asurdunu. W starożytnym,
nieogrzewanym zamku, myślał sobie Ethan i usiłował nie szczękać zębami.
Bohaterami tego niskotemperaturowego romansu byli sir Hunnar Rudobrody i Elfa
Kurdagh-Vlata. Elfa była córką i dziedziczką landgrafa Sofoldu, a Hunnar pierwszym tranem,
z jakim Ethan i Skua się zetknęli, kiedy całe wieki temu przeżyli awaryjne lądowanie na tym
świecie. Ethan był zachwycony, że może uczestniczyć w ich szczęściu, ale wszystko oddałby
za możliwość odwołania wcześniej wyrażonej zgody na udział w samej ceremonii. Nie chodzi
o to, że czuli się osamotnieni w swojej nagości. W końcu porozbierali się zarówno
gwardziści, jak i widzowie; w ubraniach pozostali tylko państwo młodzi. Tyle że kocio-
niedźwiedzich tranów okrywało gęste futro i panujący w zamku chłód był dla nich czymś
normalnym. Niestety, Ethan i Skua nie mieli takiej naturalnej ochrony.
– Słuchaj no, Ethanie – szepnął Skua – kiedy w naszym imieniu przyjmowałem
zaproszenie na ten wieczorek towarzyski, nie miałem pojęcia, że do tradycji należy
rozbieranie się do rosołu. Ten kapitan gwardzistów tłumaczył mi, że pojawienie się w
obecności najdroższych bez żadnego ubioru świadczy, iż obdarzamy ich całą naszą przyjaźnią
i uczuciem, bez żadnych zastrzeżeń. Niczego nie zachowujemy dla siebie. To oznaka
szacunku dla szczęśliwej pary. Niczego się w ich obecności nie ukrywa.
– To chyba nie ulega najmniejszej wątpliwości – warknął Ethan.
Skua miał minę pełną namysłu.
– Nie jest to takie głupie i z innego powodu. Pewnego dnia Hunnar będzie landgrafem,
władcą Wannome. Jakiś potencjalny morderca mógłby uznać, że dobrze byłoby uderzyć w
takim momencie, kiedy wszyscy są w radosnym nastroju i świętują, ale trudno przemycić do
środka broń, kiedy nie ma jej pod czym ukryć.
– Cholernie szkoda, że trudno. Nawet wiem, przeciw komu bym ją zwrócił, gdybym ją miał
przy sobie.
September rozłożył swoje olbrzymie dłonie.
– A cóż ja mogłem na to poradzić, mój chłopcze? Odrzucić zaproszenie na ślub naszego
przyjaciela? I to królewskie zaproszenie? Zwłaszcza, że zbieramy się, by tę lodową kulkę raz
na zawsze opuścić. Nie mamy tu nic więcej do roboty. Od kiedy połączyły się na północy
Sofold i Asurdun, a na południu Poyolavomaar i Moulokin, tranowie wkroczyli na drogę
prowadzącą do wyrwania się z feudalnego błędnego kręgu państw-miast i ustanowienia rządu
planetarnego. Reszta niezależnych państw będzie się musiała przyłączyć, ponieważ w żaden
sposób nie zdołają się oprzeć takiej sile.
Jeden z gości, sądząc po postawie jakiś szlachcic asurduński, zwrócił im uwagę, żeby byli
cicho. Wszystko jedno, czy jest się bohaterem, szaraczkiem czy przybyszem z obcego świata,
rozmawianie podczas świętej ceremonii oznacza brak szacunku. Czyżby nie byli świadomi,
jak szczególny zaszczyt ich spotkał? Chociaż człowiecza placówka naukowa od lat stoi na
zachodnim brzegu Asurdunu, nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby jakiś nie-tran na własne
oczy zobaczył ten uroczysty, tradycyjny obrządek, który łączył ślubem trańskiego mężczyznę
i kobietę.
Tymczasem Ethan z przyjemnością zrezygnowałby z tej rozkoszy; zamilkł tylko ze
względu na Hunnara i Elfę. Ceremonia zaślubin składała się z całego mnóstwa podrygów i
pojękiwań i stanowczo nadmiernej ilości słów. Gdyby nie to, że dwie pierwszoplanowe
postacie to jego bliscy przyjaciele, byłby oznajmił wszem i wobec, że mu to zimno nie
odpowiada i miałby gdzieś jakiekolwiek konsekwencje. Usiłował sobie wmówić, że wcale nie
kostnieje z zimna, ale jego ciało nie dało się na to nabrać. Zaczął więc myśleć o
przyjemniejszych wydarzeniach, które stanowiły wstęp do tej ciągnącej się w nieskończoność
uroczystej udręki: pochód przez miasto, wejście do zamku, zaprzysiężenie szlachty, a nawet
uroczyste rozdziewanie się z szat, które miało miejsce na zewnątrz tej sali, przy czym z ubrań
ułożono dwa stosy, pomiędzy którymi przeszedł orszak ślubny.
Czy pozostanie w bieliźnie naprawdę zakrawałoby na bluźnierstwo?
Nie powinien narzekać. A gdyby tak tradycja wymagała, by ceremonia odbywała się nie w
obrębie zamku, ale na zewnątrz, na nagich równinach Asurdunu? We wnętrzu budynku
przynajmniej temperatura utrzymywała się w okolicach zera, na dworze, na równinach,
opadała daleko poniżej wartości, przy której woda mogła się swobodnie poruszać. Tylko
ogień płonący w kilku kamiennych misach dawał odpór arktycznemu klimatowi. Jeden
buzował nawet niedaleko. Niestety, gdyby Ethan wypiął swój nagi zadek lub jakikolwiek inny
fragment anatomii w pobliże ciepłego kamienia, popełniłby niewybaczalne wykroczenie
przeciw etykiecie. Ale wkrótce będzie musiał coś zrobić. Z dreszczy i gęsiej skórki można się
było jeszcze nabijać, z odmrożeń już nie.
– Nie wytrzymam tego długo.
– Skup się na ceremonii, na gestach. Czyż to nie piękne?
– Niewiele mogę usłyszeć przez podzwanianie zębami – odparł Ethan.
– Czyż to nie wspaniałe, że w końcu tych dwoje ślubuje sobie nawzajem?
– Tak, tak, oczywiście. – Może jak Hunnar ożeni się z Elfa, to w końcu pozbędzie się swoich
bezpodstawnych podejrzeń, że odczuwa ona jakiś perwersyjny pociąg do Ethana. – Na sercu
robi mi się od tego ciepło, ale tyłek dalej mi marznie.
– No to grzej się myślą.
– Łatwo ci mówić.
Skua przyjrzał mu się z wyrzutem.
– Nie, wcale nie jest mi łatwo mówić, mój chłopcze. Jest mi tak samo zimno jak tobie. Po
prostu ty nie dość się starasz i tyle. Pomyśl o czymś innym. Pomyśl o – tu nagle się rozmarzył
– pomyśl o przyszłym tygodniu, kiedy przyleci następny statek z zaopatrzeniem i będziemy
mogli opuścić ten świat.
O tym to warto pomyśleć, przyznał Ethan: o powrocie do cywilizacji po niemal dwóch
latach spędzonych wśród mających jak najlepsze intencje barbarzyńców obcej rasy, o
nowoczesnym, czystym, ciepłym salonie na nowym statku o napędzie KK, nawet o pracy.
Czas pozostawić przygody za sobą i wrócić do spraw życia codziennego. Przynależna mu
porcja codzienności od dawna już była spóźniona.
September skinął głową w kierunku śpiewających tranów w starszym wieku.
– Coś mi się zdaje, że zbliżają się do zakończenia, mój chłopcze.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
September pokazał na tych, którzy stali po drugiej stronie prowadzącego środkiem sali
pustego przejścia.
– Widzisz te tranki tam, po drugiej stronie? Starsze rangą damy dworu, jak sądzę. Przez
ostatnie trzydzieści minut stały jak drzewa, a teraz zaczynają plotkować.
Przypuszczenia Septembra były słuszne. Końcowy monolog zamknął się dudniącą,
gardłową kodą o rosnącej intonacji, zebrani szlachetnie urodzeni wydali trzy głośne okrzyki.
Łapy uniosły się w górę i zaczęły wymachiwać tam i z powrotem. Na skutek tego ruchu w
przód i w tył zaczęły poruszać się dany tranów, te przypominające skrzydła membrany, które
wyrastały im z rąk i boków. W efekcie na szczęśliwą parę runęła lawina słów i wiatr. Ethan i
September na szczęście stali z boku i ominął ich główny impet sztucznego huraganu.
Kiedy tłum falą ruszał do przodu gratulować dopiero co połączonej parze, starszyzna ruszyła
do wyjścia, a Hunnar unosząc obydwie łapy poprosił o ciszę.
– Świeżo odkryci przyjaciele i sojusznicy, dzięki wam za waszą życzliwość i gościnność.
– Skłonił głowę w kierunku starszyzny. – Dzięki wam również za tę wspaniałą ceremonię,
którą dla nas odprawiliście. – Teraz odwrócił się twarzą do młodego Gorin-Volgi. – Bądź
pewien, że stosownie do nowego traktatu, który zawarły nasze narody, obywatele Asurdunu
będą mile widziani w naszym sofoldzkim domu, jak również w portach naszych sojuszników,
Poyolavomaaru i Moulokinu. – Zrobił krok w tył, a do przodu wysunęła się Elfa.
– Wielkie czasy nadeszły dla nas, przyjaciele – zaczęła, a jej mocny głos echem odbijał się po
sali. – Dzięki naszym przyjaciołom, podniebnym ludziom, mają miejsce cudowne
wydarzenia. – Pokazała gestem w kierunku dwóch dygocących mężczyzn; zaskoczony Ethan
usiłował wyglądać na tyle godnie, na ile pozwalały na to okoliczności. – Dowiedzieliśmy się,
że istnieją światy inne niż nasz, światy tak liczne, jak państwa-miasta na Tran-ky-ky. Chcąc,
by ich chwała i potęga stały się naszym udziałem, musimy zrezygnować po części z naszych
starodawnych sposobów postępowania. Tranowie nie mogą już dłużej żyć z dala od siebie,
walczyć przy rozstrzyganiu najprostszych różnic i rozbieżności. Musimy połączyć się w
przyjaźni, żeby zyskać na sile, byśmy mogli, kiedy dołączymy do naszych przyjaciół,
podniebnych ludzi, zrobić to z głową wysoko uniesioną do góry i szeroko rozpostartymi
danami. Jako wojownicy i jako lud dumny z tego, kim jest, a nie jako podopieczni jakiegoś
większego państwa. Łączymy się w dążeniu do równości. Jałmużna jest nie dla tranów!
Podniosły się gromkie owacje zebranych, grzmotem rozległy się w królewskiej sali. Elfę i
Hunnara niemal z nóg zwaliły uściski i gratulacje. Dźwięki te przypominały Ethanowi czas
karmienia w zoo. Ruszył za Skuą, kiedy olbrzym swoim masywnym ciałem torował sobie
drogę przez tłum.
– Ja również mam coś do powiedzenia, Sir Hunnarze – usłyszał Ethan prośbę olbrzyma.
– O co chodzi, przyjacielu Skuo?
Ethan czuł się jak karzeł w tłumie wyższych, potężniej zbudowanych tranów, ale
wiedział, że nie ma się czego bać. Za dobrze ich znał. Poza tym tyle kudłatych ciał tłoczyło
się wokół niego, że zaczynało mu się robić cieplej.
– Chodzi o nasze ubrania.
– Ach, przejęty tą chwilą przestałem myśleć. Żyliście wśród nas tak długo, że niekiedy
zapominam, iż nie odpowiada wam nasz klimat. Ta ceremonia musiała nadwerężyć siły twoje
i Ethana. – Pokazał na niewielką górę ubrań ułożoną na prawo od wejścia. – Sądzę, że tam
znajdziecie wasze odzienie. Odzież bliskich przyjaciół i krewnych zawsze układa się po
prawej. Chodźcie, pomożemy wam. – Wziął Elfę za rękę i poprowadził ich przez składający
gratulacje tłum.
– Obawiam się, że wasze dziwne ubranie będzie leżało gdzieś na spodzie – zauważyła Elfa.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin