Conran Shirley - Koronka II.pdf

(1432 KB) Pobierz
Shirley Conran
Shirley Conran
Koronka II
PROLOG
31 sierpnia 1979
Oto najdroższe piersi na świecie, pomyślała Lili namydlając je starannie. Cienkie,
delikatne jak koronka strużki piany opływały jej krągłe ciało. Dotknęła brodawki o
barwie cynamonu i zadrżała od uczucia zmysłowej przyjemności. Sięgnęła stopą o
wylakierowanych na różowo paznokciach do staroświeckiego kurka z kości słoniowej
i dopełniła wannę gorącą wodą. Musnęła gąbką drugą brodawkę; i tym razem jej
ciało odpowiedziało lekkim dreszczem, jakby czubki piersi stanowiły część jakiegoś
zamkniętego obwodu elektrycznego, łączącego je bezpośrednio z głównym ośrodkiem
zmysłów. To porównanie przyszło Lili na myśl, kiedy patrzyła, jak różowe pączki
sztywnieją i wynurzają się nad powierzchnię piany o zapachu goździków.
Lili była w doskonałej formie; jej ciało przedstawiało pełną gotowość działania, jak
mawiali technicy sprawdzający stan rekwizytów na planie. Jednakże łagodne,
aksamitne wypukłości, zaczynające się tuż poniżej kości obojczyków, stanowiły dla
Lili coś więcej - były jej dowodem tożsamości, gwarancją zatrudnienia, źródłem
utrzymania, a także jej fortuną, bowiem ten krągły jędrny biust był teraz
ubezpieczony na siedmiocyfrową sumę przez wytwórnię filmową Omnium Pictures,
która właśnie wynegocjowała dla Lili rekordową gażę za rolę Heleny Trojańskiej.
Teraz moje piersi są znacznie cenniejsze dla innych niż dla mnie, pomyślała Liii z
zadumą. Przez ostatnie piętnaście lat cały jej los zależał od tych właśnie części ciała,
które znała równie dobrze jak własne kolana i które wcale nie wydawały jej się od
kolan ważniejsze.
Z westchnieniam odrzuciła gąbkę i podniosła się z przepełnionej wanny, nie
zwracając uwagi na olbrzymią kałużę rozlewającą się na różowej marmurowej
posadzce. Owinąwszy się żółtym ręcznikiem przeszła do salonu. Na tacy
śniadaniowej stała miseczka z figami; każdy owoc rozcięty był na ćwiartki ukazując
czerwony miąższ. Lili podniosła do ust cząstkę figi i zajęła się przeglądaniem gazet.
Rok 1979 jak dotąd nie był najlepszy dla prezydenta Cartera, pomyślała czytając o
oblężeniu amerykańskiej ambasady i zakładnikach trzymanych w Iranie. Dobrze
wiedziała, co znaczy nagłe zetknięcie się z przemocą.
Urodzona w Szwajcarii Lili nie znała prawdziwej matki. Mając sześć lat znalazła się
ze swoją przybraną rodziną na Węgrzech. Był rok 1956, powstanie skierowane
przeciwko komunistycznej władzy uniemożliwiło im legalny wyjazd z kraju; Lili
widziała śmierć swoich przybranych rodziców, zastrzelonych przez straż graniczną
podczas ucieczki, która tylko jej jednej się powiodła. Z obozu dla uchodźców w
Austrii wysłano ją do Paryża, gdzie została adoptowana przez starzejące się
bezdzietne małżeństwo. W wieku siedmiu lat stała się praktycznie darmową służącą
państwa Sardeau, zahukanym dzieckiem tęskniącym za miłością, bezpieczeństwem
i szczęściem, jakie kiedyś znała i o jakim marzyła.
Nietrudno było amerykańskiemu playboyowi uwieść Lili, jeszcze łatwiej przyszło
mu ją porzucić, kiedy okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Wyrzucona z domu
przez państwa Sardeau, Lili opłaciła zabieg usunięcia ciąży pieniędzmi zarobionymi
pozowaniem nago do zdjęć, które miały ozdobić kalendarz przeznaczony dla
kierowców ciężarówek. Z dnia na dzień stała się sławna jako zmysłowa kobieta-
dziecko z erotycznych fotografii. Dopiero Jo Stiarkoz, bogaty grecki armator,
wyratował zastraszoną, bezradną Lili z rąk wykorzystującego ją „opiekuna" i
pomógł jej rozwinąć wrodzone zdolności aktorskie i malarskie. Dzięki niemu Lili z
nieufnego dziecka rynsztoka, dla którego seks miał niewiele wspólnego z miłością,
stopniowo przeobraziła się w kulturalną, świadomą swych walorów piękną kobietę.
Kiedy Jo zginął w wypadku samochodowym, Lili szukała pocieszenia w karierze
filmowej, a potem wdała się w romans z Abdullahem, królem Sydonii, naftowego
państewka nad Zatoką Perską.
Związek przetrwał rok, lecz w końcu Liii miała dość sytuacji, w której przez jednych
określana była jako nieoficjalna konkubina, przez innych wręcz jako dziwka z
Zachodu. Wróciła więc do swego domu w Paryżu, by od nowa szukać godności,
miłości i spokoju. Dotąd jednak ich nie znalazła.
Lili z westchnieniem odrzuciła „Herald Tribune" i rozsuwając rzeźbione cedrowe
okiennice wyszła na balkon, zawieszony nad zielonymi wodami Bosforu. Kopuły i
ostre wieżyczki stambulskich minaretów błyszczały w przymglonym słońcu
sierpniowego poranka. Odgłosy miasta, stłumione i niewyraźne, niosły się nad
wodami cieśniny; dzwonki rowerów, okrzyki przechodniów, pobekiwanie kóz
mieszały się z szumem ulicznych pojazdów. Lili owinęła się mocniej ręcznikiem;
wpatrzona w rozpościerający się przed nią widok chłonęła odgłosy Turcji. Są gorsze
miejsca na świecie na poszukiwanie miłości, spokoju i szczęścia.
Po drugiej stronie cieśniny, na azjatyckim brzegu, to samo słońce oświetlało grubą
szarą lufę pistoletu Magnum 357 firmy Smith & Wesson, dziewięciomilimetrowy
karabin UZI, Kałasznikowa i dwa ręczne granaty. Broń leżała na kulawym stole w
niewielkim pomieszczeniu, w którym powietrze miało zapach palonej marihuany.
Nie mógł ryzykować przechodzenia ze sprzętem przez odprawę celną, ale od czasu
przybycia do Stambułu ściśle stosował się do instrukcji i wszystko poszło gładko.
Zamówił od razu dwie kawy w małej kafejce na bazarze, a potem obie odesłał pod
zarzutem, że są zbyt słabe. Po paru minutach śniady, ubrany na czarno człowiek
pojawił się przy jego stoliku. Szedł za nieznajomym przez labirynt wąskich uliczek,
potem brudnymi schodami na górę do małego ciemnego pokoju, gdzie okazał swój
paszport. Ze skromnej oferty uzbrojenia, jaką mu przedstawiono, wybrał trzy sztuki,
zdając sobie sprawę, że nie może mieć zbyt dużych wymagań.
Spore nadzieje wiązał z Magnum 44, które potrafiło sobie poradzić z każdym - kładło
trupem na miejscu nawet potężnego mężczyznę. Półautomatyczne UZI było łatwo
osiągalne na całym Bliskim Wschodzie, jako że stanowiło wyposażenie izraelskiej
piechoty. Ważyło niecałe osiem funtów i było najkrótszym karabinem półau-
tomatycznym (dwadzieścia cali po złożeniu), co pozwalało na ukrycie go w nogawce
spodni. Wyrzucało z siebie sześćset naboi na minutę, mogło również wydawać
pojedyncze strzały, a ładowane było typową amunicją dziewięciomilimetrową,
najłatwiejszą do zdobycia. Wybrał także Kałasznikowa dla jego poręczności i
niezawodności. Był wolniejszy niż UZI, ale dłuższa lufa dawała większą precyzję
strzału. Bóg jeden wie, skąd ten egzemplarz wziął się w Stambule, ponieważ był to
chiński model z pięćdziesiątego szóstego roku, z drewnianą kolbą i przymocowanym
na stałe składanym bagnetem, który mógł się okazać użyteczny.
Obok broni na stole znajdowała się jeszcze kupka naboi, dwa magazynki, zwój
nylonowej liny, pół litra rozpuszczalnika w szklanej butelce, rolka trzycalowej białej
taśmy chirurgicznej, dwa plany miasta, pompa wodna z kilkoma okruchami
przypalonej żywicy w zbiorniku i egzemplarz czasopisma „People".
Mężczyzna podszedł do okna o pordzewiałej metalowej ramie i zaczął obserwować
przeciwległy brzeg przez mocną wojskową lornetkę. Zobaczył łagodne wzgórza
porośnięte cyprysowo-sosnowym lasem. Za daleko, pomyślał i poprawił ustawienie
soczewek. Tym razem dojrzał rozmyte zarysy budynków, poznaczone gdzieniegdzie
wyraźniejszymi sylwetkami minaretów. Nadal nie to, co trzeba. Wreszcie udało mu
się nastawić właściwą ostrość, ale jednolicie szarobrązowe domy były tak do siebie
podobne, że jedynie większe kształty meczetów, świątyń i pałaców pozwalały się
zorientować w obserwowanym terenie. Niecierpliwie sięgnął po turystyczną mapę i
przyjrzał się zdjęciu. Znowu zapatrzył się przez lornetkę na przeciwny brzeg, tym
razem skupiając się na części wybrzeża bezpośrednio stykającej się z wodą.
Nakierowawszy szkła na most nad Złotym Rogiem dotąd regulował ostrość, aż mógł
rozróżnić twarze pasażerów promu, który właśnie odbijał z przystani. Uważnie
przyjrzał się wyładowanej łodzi powoli zbliżającej się w jego kierunku, następnie
zatoczył lekki łuk w prawo, na lśniącą w słońcu fasadę pałacu, niewielki park
porośnięty drzewkami judaszowymi i ruiny wieży. W końcu chrząknął z zado-
woleniem, bo udało mu się trafić na duży budynek w kolorze terakoty stojący na
skraju wody. Zaczął sprawdzać okno po oknie, od niewielkich kwater na
najwyższym poziomie do wysokich francuskich drzwi na pierwszym piętrze, z
których część wychodziła na zaokrąglone balkony, zawieszone nad wodą jak białe
klatki dla ptaków. Podczas tej obserwacji na jednym z balkonów otwarły się żaluzje
i ukazała się Lili owinięta w żółty ręcznik.
Mężczyzna opuścił lornetkę i podniósł do oczu okładkę czasopisma „People". Te
brązowe oczy o kształcie migdałów, gęste czarne loki, wyzywająco sterczące piersi -
nie ma mowy o pomyłce. Było lepiej, niż mógł się spodziewać.
Lili wróciła do salonu swojego apartamentu, wzięła do ust jeszcze jedną cząstkę figi
i przeszła do garderoby, gdzie włożyła na siebie luźną białą koszulę, jedyną rzecz, w
której miała szansę przedrzeć się przez tłum Wielkiego Bazaru nie będąc
podszczypywaną ze wszystkich stron. Poprzedniego dnia, gdy odwróciła się
gwałtownie po takim szczególnie lubieżnym dotknięciu, z nieopisanym zdumieniem
stwierdziła, że sprawcą był na oko dziesięcioletni chłopiec. Lili wsunęła stopy w
sandałki z wężowej skóry, podpięła włosy antycznymi szylkretowymi grzebykami i
nałożyła lekki makijaż, jako że, na szczęście, tego dnia nie czekały jej żadne sesje
fotograficzne. Pozostawiła rozrzucone w nieładzie ubrania i kosmetyki, opuściła
apartament i zastukała do sąsiednich drzwi.
- To ty, Lili? Wejdź, moja droga, czekam, aż to wyschnie. - Pełen przejęcia głos miał
lekki akcent z Luizjany. Sandy Bayriver (rodowe nazwisko Flanagan) kończyła
właśnie precyzyjną akcję naprawczą. Pole operacyjne zostało oczyszczone i
starannie przygotowane, i teraz Sandy, za pomocą specjalnej szybko schnącej
siateczki ratowała złamany paznokieć. Dziewczyna o pozycji Sandy nie mogła sobie
pozwolić na żadne tego rodzaju uchybienia, musiała zawsze prezentować
nieskazitelnie wypielęgnowane dłonie.
Lili spacerowała po wytwornym pokoju. Urządzenie stanowiły meble obite
brokatem. Z marmurowego ucha Aleksandra Wielkiego zdjęła tandetną błyszczącą
koronę i włożyła ją sobie na głowę.
- Jakim cudem trzyma ci się to na włosach, Sandy?
- Przypinam spinkami, złotko. Raz, kiedy byłam Królową Ostryg, zapomniałam o
spinkach i to cholerstwo spadło mi w najmniej oczekiwanym momencie. - Podniosła
wzrok na przyjaciółkę. – Dobrze ci w tym, Liii. Może byś mnie zastąpiła w roli
międzynarodowej Miss Piękności, a ja bym sobie poszła na zakupy...
- Ty ją zdobyłaś, to ty ją noś. - Lili zarzuciła koronę z powrotem na głowę posągu.
Sandy zawsze wykorzystywała okazję, żeby powiedzieć coś miłego, tak jak niektórzy
ludzie nigdy nie przegapiają możliwości popisania się złośliwością. Trudno uwierzyć,
że brała udział w zażartej walce o tę błyskotkę, pomyślała Lili, patrząc, jak Sandy
wkłada czerwone sandałki.
- Okulałabym na takich wysokich obcasach. Mają chyba ze cztery cale - zauważyła.
- Cóż, złotko, jestem do nich przyzwyczajona. - Sandy przeszła do łazienki, by
ostrożnie ściągnąć podgrzewane lokówki. Jej gęste ciemne włosy kręciły się
naturalnie, lecz Sandy wolała mieć na głowie uporządkowany szereg lśniących
kędziorów. - Chodźmy poszukać twojej mamuśki - zachichotała Sandy, zawsze
mająca na uwadze obie towarzyszki podróży.
U szczytu ogromnych podwójnych schodów, prowadzących do głównego holu hotelu
Harun al Rashid, Sandy uczepiła się ramienia Lili i zaczęła ostrożnie schodzić po
śliskich marmurowych stopniach. Na dole czekała na nie niewysoka, szczupła
kobieta w czerwonej jedwabnej sukni.
Judy Jordan, założycielka czasopisma PRZEBOJEM! przeznaczonego dla kobiet
pracujących, nie była zachwycona rolą towarzyszki podróży dwóch najpiękniejszych
kobiet świata, z których jedna była w dodatku jej odnalezioną po latach córką.
Przewodnik ubrany w szerokie czarne szarawary wyprowadził je z eleganckiego,
dosłownie obsypanego różami hotelu, który służył niegdyś jako letni pałac królowej,
wybudowany tuż nad wodą ze względu na pożądany chłód.
- Dokąd się dziś wybieramy? - spytała Lili, kiedy wszystkie trzy usiadły już w
ocienionej baldachimem łodzi.
- Tam. - Judy wskazała ręką kierunek. - Do pałacu Topkapi, gdzie mieszkali
otomańscy królowie. To te ogromne budowle na wzgórzu. Będziecie obie
fotografowane w pałacowym haremie.
- O nie, ja na pewno nie - zaoponowała Lili. - Nie mam makijażu. Judy spojrzała na
nią myśląc o tym, że cierpliwość jest podstawową cechą niezbędną każdej matce, i
powiedziała:
- Lili, wczoraj wieczorem mówiłam ci, że potrzebujemy twoich zdjęć, podobnie jak
Sandy. Zresztą, wyglądasz całkiem dobrze.
Rzecz jasna, że Lili wyglądała dobrze. Lili zawsze dobrze wygląda, dodała w
myślach Judy. Ja też zawsze dobrze wyglądałam, jak byłam w jej wieku. Teraz, jeśli
przestrzegam diety, ćwiczę codziennie i piję wino wyłącznie raz do roku na Boże
Narodzenie, też wyglądam dobrze, choć nie aż tak dobrze jak wtedy, gdy byłam w
wieku Lili. Judy miała świadomość, że w tej czerwonej sukience od Chloe, z ukośnie
odcinanym marszczonym dołem, jej figura nadal sprawia wrażenie dziewczęcej
smukłości, a cała postać mimo upływu czasu zachowała wdzięk zabłąkanej sierotki.
Nie byłabym zamieszana w całą tę wątpliwą sprawę z wyborem królowej piękności,
rozmyślała Judy, gdybym nie była taka spłukana, gdyby Lili była bardziej
dyskretna, a Tom nie zrobił o jeden ryzykowny krok za dużo.
Istniał jeszcze jeden problem. Po roku matkowania Lili i tygodniu podróżowania z
osiemnastoletnią Sandy Judy zdała sobie sprawę, że należy do innego pokolenia i
wprawiło ją to w pewnego rodzaju niepokój. Nie zazdrość, ma się rozumieć, po
prostu niepokój. A skoro ona odczuwała niepokój, to i miliony jej czytelniczek
musiały czuć to samo. Wykorzystując doświadczenia własnego życia w redagowaniu
czasopisma i umiejętnie zdając się na instynkt, Judy zarobiła pierwszy milion
dolarów.
Lili okazała się tą bardziej kłopotliwą z towarzyszek podróży, ponieważ według
Judy elegancja oznaczała staranną fryzurę i porządne ubranie, a nie drogie ciuchy,
które z założenia miały wyglądać niechlujnie, i włosy stylizowane na swobodny
nieład. Niemniej jednak od czasu zyskania córki Judy zaprzestała kłótni ze swym
redaktorem działu mody, kiedy proponował rozkładówkę z modelkami odzianymi w
to, co widywało się na ulicach, lub owiniętymi w jakieś dziwnie udrapowane perkale.
Siedząc z plecami odwróconymi w stronę Bosforu Lili serdecznie żałowała, że
zapomniała o planowanych zdjęciach. Pochyliła się do matki ze skruszoną miną.
- Przepraszam, że nie pamiętałam. Tak się cieszę, że namówiłaś mnie na tę
wycieczkę.
Judy zdobyła się na uprzejmy uśmiech przyjmując przeprosiny. W ich stosunkach
zawsze była uprzejmość, ale Judy po prostu nie nie umiała być inna. Prawdziwa
matka nie jest uprzejma - krzyczy na swoje dzieci, złości się, kiedy córka podbiera jej
pończochy, by równocześnie wyrzec się nowego płaszcza na zimę po to, żeby córka
mogła mieć naprawdę ładną pierwszą wieczorową suknię. Matka pierze swoim
dzieciom ubrania, wkłada czas i serce w przygotowanie każdej kanapki na lunch.
Matka zawsze pamięta o twoich kaloszach (o tym, byś je włożyła, zdjęła i odstawiła
na swoje miejsce), a ty jej nie słuchasz albo złościsz się wzruszając ramionami, ale
jej zrzędzenie daje ci poczucie bezpieczeństwa, bo wiesz, że oznacza troskę o ciebie.
Codziennie między matką i córką, która przy niej dorasta, występują dziesiątki
sytuacji tworzących pełne miłości porozumienie, bliskość podobną do uczucia, jakie
daje szczeniakowi wyścielone jego własnym kocykiem legowisko. Bez wątpienia
Zgłoś jeśli naruszono regulamin