Maxted Anna - Helen dochodzi do siebie.pdf

(1829 KB) Pobierz
Getting Over It
Anna Maxted
HELEN
DOCHODZI
DO SIEBIE
PODZIĘKOWANIA
Jest tak wiele osób, którym pragnę podziękować: Philowi Ro­
binsonowi za miłość i dowcip, Mary Maxted za odwagę i prze­
nikliwość, Leonie Maxted za Rosjan i otuchę, Caren Gestetner za
życzliwość, Jonny'emu Gellerowi za to, że jest najwspanialszym
agentem pod słońcem, Lynne Drew za piękne wydanie, Andy'e-
mu McKillopowi za to, że wybaczył mi te brakujące rozdziały,
Wendy Bristow za przyjaźń, Emmie Daily za to, że mnie do tego
popchnęła. Jo Kessel za to, że zna wszystkich, np. doktora Mi­
chaela Kessela, doktorowi Maurice'owi Cohenowi za to, że za­
uważył, że cewnik jest pełen, Markowi Curtisowi za wyjaśnienie
testamentu, Jeanette King za mądrość, Andy'emu Robinsonowi
za cenne informacje, Evelyn Smith za to, że oczekiwała mojej
powieści, odkąd skończyłam osiem lat. Danielowi Silverowi, któ­
ry nie lubi Joop!, Jasonowi P. Worsnipowi za to, że jest wspa­
niały. Wielkie dzięki należą się także: wszystkim z Random Ho-
use, Laurze Dubiner, Mandi Norwood, Margaret Carruthers, Sa­
rah Yassel, Heather Blackmore, Sybil Sipkin, Paulowi Bemowi,
Paulowi „TCB" Burke'owi, Hudsonowi i Ginie Brittonom, Sa-
shy Slaterowi, Annie Moore, Lisie Sussman, Grubowi Smithowi,
Alicii Drake-Reece, Martinowi Raymondowi, doktorowi Rajo­
wi Persaudowi, Christabel Hilliard, Lynne Randell, Women In
Need, Samowi Leekowi oraz Jamesowi Buchananowi.
ROZDZIAŁ I
Kiedy to się zdarzyło, byłam zupełnie nieprzygotowana. Nie
spodziewałam się znaleźć w takiej sytuacji, podobnie jak nie bio­
rę pod uwagę, że wygram wybory Miss World, będę latać po
całej planecie i każą mi się zajmować rozwrzeszczanymi dziecia­
kami. Innymi słowy, to było zupełnie niedorzeczne i nigdy nawet
przez myśl mi to nie przeszło. A będąc tak zastraszająco nieprzy­
gotowaną, zareagowałam jak Scooby Doo, gdy wpadnie na du-
cha. Postąpiłam tak, jak podpowiadał mi instynkt, który mnie
zgubił z kretesem i okazał się zupełnie niezdolny do odnalezienia
właściwej drogi.
Być może byłam zbyt zdezorientowana, żeby postąpić, jak
należy. W końcu robienie tego, co należy, rzadko bywa zabawne,
a z reguły oznacza wybranie najmniej atrakcyjnej możliwości, na
przykład, że trzeba czekać, aż odgrzana pizza, którą właśnie wy­
ciągnęłaś z piekarnika, ostygnie choć trochę, zanim się na nią
rzucisz. Albo że nie kupisz tych seksownych butów na obcasach
jak wieże, żeby jednak nie pokiereszować sobie nóg, nie ściskać
palców do białości, nie garbić się jak praczłowiek i żeby niezły
kawał twojej pensji nie zaległ na dnie szafy. Gdybyśmy zawsze
wybierały najrozsądniejsze wyjście, nigdy byśmy też z nikim nie
lądowały w łóżku.
Tak więc tamtego dnia, gdy wszystko się zaczęło, byłam już
bardzo bliska podjęcia rozsądnej decyzji. Oto ona, dzielnie naba-
zgrana czarnym atramentem w moim niebieskim kalendarzu:
„Jutro rzucam Jaspera".
9
Te słowa przenoszą mnie w czasie. To ledwie rok temu, ale
wydaje się, że minęły wieki. Jednak szesnastego lipca pamiętam
tak dokładnie, jakby to było dziś. Może to jest dzisiaj? A wszyst­
ko zaczęło się tak:
Jutro rzucam Jaspera.
Należy mu się już choćby za to, że ma na imię Jasper. Ka­
mień półszlachetny. A poza tym za to, że jest o kilka tysięcy stóp
poniżej dopuszczalnych norm bycia chłopakiem.
Zabawne, że jako pięciolatka znałam je dokładnie. Spoty­
kałam się z chłopcem, który mieszkał w domu naprzeciwko, i re­
gularnie zjadałam jego podwieczorek, zanim rzuciłam się na swój
własny. Robiłam mu awantury tak długo, aż mi oddał swojego
pieska na kółkach. I stanowczo odmawiałam bawienia się w jego
pokoju, bo śmierdziało tam siuśkami. Potem dorosłam i pozwoli­
łam, by zaczęto wciskać mi kit.
Niestety Jasper jest piękny. Wysoki, co lubię. Tylko raz mia­
łam do czynienia z niewysokim facetem — moja despotyczna
kumpela Michelle zorganizowała mi randkę w ciemno. Zadzwo­
nił do drzwi, otworzyłam i spojrzałam w dół. A mam zaledwie
metr pięćdziesiąt pięć wzrostu. Królewna Śnieżka i pieprzony
krasnoludek. Michelle tłumaczyła się później, że siedział, kiedy
go spotkała. Tak więc Jasper ze wzrostem metr osiemdziesiąt to
czysta rozkosz. Wkładam buty na piętnastocentymetrowym obca­
sie, żeby nie zauważył, jaka jestem niska. Ma brązowe, opadające
włosy, oczy tak niebiańsko błękitne, że aż dziw, że używa ich do
patrzenia, i moje ulubione, wyraźnie zarysowane kości policzko­
we. I Jasper jest najbardziej samolubnym facetem, jakiego w ży­
ciu spotkałam — niezły wyczyn — i to prawdziwa bestia.
Jadę do niego. Z silnym postanowieniem. To już ostatni raz.
Tyle że utknęłam w korku na Park Road. Zdaje się, że są jakieś
roboty drogowe, tylko czemu nikt nie pracuje. Tkwię w swojej
starej toyocie corolli (dostałam od mamy, która była szczęśliwa,
że może się jej pozbyć, nie myślcie, proszę, że kupiłabym coś ta­
kiego, nawet gdybym miała na to pieniądze) i próbuję się nie de­
nerwować. W ciągu ostatnich dwudziestu minut posunęłam się
10
naprzód może piętnaście centymetrów. Pewnie powinnam za­
dzwonić do Jaspera i powiedzieć, że się spóźnię. Po drodze mu­
szę minąć około pięćdziesięciu świateł i wszyscy się przepychają
— o tyle, o ile się da, kiedy jesteś prawie unieruchomiona. 14.54.
U Jaspera mam być o wpół do czwartej. Świetnie. Padła mi ko­
mórka. Skubię skórę na wardze. Dobra. Dzwonię do niego.
Oceniam korek — tak, to jest korek — wyskakuję z samocho­
du, lecę przez całą ulicę do budki i wykręcam numer Jaspera.
Drrr drrr. Drrr drrr. Gdzie on się podziewa? Nie mógł przecież
zapomnieć. Cholera, samochody ruszyły. Dzwonię na komórkę
i — co za radość! — odbiera: „Jasper Sanderson". Nigdy nie
mówi „halo", jak normalni ludzie. Jest taki wyniosły. Nie cierpię
tego, ale jednocześnie uwielbiam. Jest podejrzanie zasapany.
— Dlaczego jesteś zasapany? — pytam ostro.
— Kto mówi? — odpowiada. Jezu!
— Twoja dziewczyna. Helen. Pamiętasz mnie? Słuchaj, spóź­
nię się, utknęłam w korku. Dlaczego jesteś zasapany?
— Gram w tenisa. Szlag by trafił, zapomniałem, że przyj­
dziesz. Trochę mi to zajmie, zanim wrócę do domu. Zapasowy
klucz jest pod wycieraczką.
Rozłączył się.
— Bardzo oryginalnie — mówię skwaszona i spoglądam na
ulicę, żeby zobaczyć, że już nie ma korka, a nieprzerwany ciąg
rozwścieczonych kierowców trąbi jadowicie, mijając stojącą so­
bie spokojnie toyotę.
Czterdzieści minut później jestem w Fulham pod domem Ja­
spera. Dzwonię do drzwi na wypadek, gdyby już wrócił. Cisza.
Kopię wycieraczkę, żeby wystraszyć pająki, potem dwoma pal­
cami ostrożnie unoszę róg i wyciągam klucz. Wspaniale, Jasper!
Mieszkanie jest repliką domu jego rodziców. Na stoliku w przed­
pokoju stoi nawet zdjęcie jego matki, gdy była małą dziew­
czynką, oprawione w srebrną ramkę — wygląda na nieźle nadętą
panieneczkę. Szczęśliwie nie zostałam jej nigdy przedstawiona.
Jednak jego najbardziej haniebnym grzechem przeciw zasadom
dekoracji wnętrz są te okropne, marynistyczne obrazki królujące
11
Zgłoś jeśli naruszono regulamin