Marczuk Jeż.txt

(33 KB) Pobierz
Adam Marczuk

Je�

Autor pisze o sobie:
A wi�c: rocznik 81, obecnie "obijam si�" na Polibudzie, od czasu do czasu zabijam czas jakim� aktem grafomanii 
(g��wnie opowiadania fantasy rzadziej sf) tudzie� wierszyd�em (zwykle tak smutnym, �e trafia do szuflady przed 
ponownym przeczytaniem). Lubi� wymagaj�ce ksi��ki i niewymagaj�ce kino... chyba tyle starczy.
Mo�na by pomy�le�, �e niespodziewane spotkania to nic z�ego, ale te, kt�re przydarzy�o si� mnie, by�o najgorszym 
pechem jakiego mo�e do�wiadczy� cz�owiek.
* * *
Dzie� zacz�� si� pogodnie, obudzony przez z�ote promienie porannego s�o�ca czu�em si� wspaniale. Po raz pierwszy od 
d�u�szego czasu wyspa�em si� jak nale�y. Spogl�daj�c na s�o�ce oceni�em, �e jest ko�o dziesi�tej. Wsta�em i 
przeci�gn��em si� z rozkosz�. Nigdzie nie by�o wida� mojej natr�tnej o tej porze kotki, co powita�em jako 
niespodziewany u�miech losu. Wyszed�em za dom, gdzie szemrz�cy strumyk przecina� m�j ogr�dek i zanurzy�em si� w 
ch�odnej, orze�wiaj�cej wodzie. Po k�pieli ubra�em si� i wyczarowa�em sobie najobfitsze �niadanie, jakie przysz�o mi 
do g�owy.
Z u�miechem na ustach pod��y�em w stron� wie�y mojego pryncypa�a. Gdzie� tak w po�owie drogi napotka�em ma�� 
dziewczynk�.
- Czy mo�esz mi pom�c? - zapyta�a.
Poniewa� mia�em wyj�tkowo dobry humor, spyta�em w czym mog� jej pom�c.
Tak, wiem nie powinno si� pomaga� samotnym, ma�ym dziewczynkom, ale ja mia�em taki dobry humor...
- Chcia�abym dosta� si� do wie�y maga Abatikussa. - odpar�a z rozbrajaj�cym u�miechem.
- Nic prostszego, w�a�nie tam id�.
- Jeste� czarodziejem?
- Oczywi�cie - po jej pob�a�liwym u�miechu stwierdzi�em, �e nie wywar�em odpowiedniego wra�enia, ale do tego 
zd��y�em si� ju� przyzwyczai�, c�, niekt�rzy rodz� si� z dostojnym wygl�dem, a inni nie. Moja tragedia polega�a na 
tym, �e nale�a�em zdecydowanie do tej drugiej kategorii.
Poszli�my wi�c razem do wie�y mego pryncypa�a. Po dotarciu na miejsce Abatikuss zby� mnie lakonicznym "Witaj 
Bindonie" i zaj�� si� przyprowadzon� przeze mnie dziewczynk�.
Po godzinie zosta�em oderwany od studiowania g�owy �limaka b�otnego i przywo�any do arcymaga.
- Bindonie, pami�tasz zapewne dziewczynk�, kt�ra przysz�a tu dzi� rano. - Skin��em tylko g�ow�, czuj�c jak ulatnia si� 
m�j dobry humor. - Ot� poprosi�a mnie, bym wyekspediowa� jednego z moich uczni�w do pomocy przy znalezieniu 
jej magicznego je�a. Tak si� sk�ada, �e jest ona moj� wnuczk� i postanowi�em spe�ni� jej pro�b�. A ty, jako jeden z 
najzdolniejszych, p�jdziesz z ni� do Maunty i pomo�esz znale�� tego cholernego je�a.
Odetchn��em z ulg�. To tylko zwyk�y, magiczny je�. A ju� my�la�em, �e ma�ej dokuczy�y borostwory i b�d� musia� je 
przegoni� z okolicy jej domu, albo gigantyczny paj�k uwi� sobie gniazdo w ��ku dziewczynki...
- Jakie� wskaz�wki mistrzu?
- Nic specjalnego, to tylko zwyk�y, magiczny je�, ale ma�a prosi�a o najlepszego, wi�c idziesz ty. Zreszt� przyda ci si� 
troch� ruchu.
Dowiedzia�em si� jeszcze, �e ma�a ma na imi� Kris (a przynajmniej tak kazano mi na ni� m�wi�) i �e Maunty le�y 
jakie� dwadzie�cia kilometr�w na wsch�d st�d. Tak wi�c spakowa�em sw�j �wie�o odzyskany dobry humor oraz kilka 
sk�adnik�w do zakl�� i ruszy�em na spotkanie, jak mi si� w�wczas wydawa�o, o�ywczej przygody. Ma�a okaza�a si� 
doskona�ym towarzyszem podr�y, zape�nia�a czas przer�nymi opowiadaniami i anegdotami.
- Powiedz mi Kris, gdzie zgin�� ci ten je�.
Kris lekko posmutnia�a na wspomnienie zaginionego je�a. Ale zaraz u�miechn�a si�, widocznie przypomnia�a sobie, 
�e mam go uratowa�.
- Zgin�� w lesie. Kiedy wyszli�my na spacer nagle znikn�� mi z oczu.
- Zagapi�a� si�?
- Nie, zasn�am.
Jedyne co mi pozosta�o, to przytakn�� i zmieni� temat.
- To co m�wi�a� na temat tej c�rki mleczarza?
- Ot� ona...
I tak dalej, a� do samego Maunty. Gdy doszli�my ju� do tej wioski, a raczej ma�ego miasteczka nie otoczonego murami 
okaza�o si�, �e znam je na tyle dobrze, by trafi� do wa�niejszych miejsc (a tak�e co ciekawszych os�b). Jednak 
pobudzony ciep�em s�o�ca i powodowany dobrym samopoczuciem wypowiedzia�em s�owa, kt�re do dzi� napawaj� 
mnie przera�eniem:
- Chod�my poszuka� je�a.
Zaprowadzi�a mnie do swojego domku pod lasem. Trzeba przyzna�, �e by�a to schludna ma�a chatka z �adnym i dobrze 
utrzymanym ogr�dkiem. Kris powiedzia�a, �e p�jdzie przywita� si� z mam� i zaraz wr�ci. Rozsiad�em si� wi�c 
wygodnie na ogrodowej �aweczce i rozkoszowa�em si� popo�udniowym s�o�cem. By�o mi tak dobrze, �e po chwili 
zasn��em. Przebudzenie by�o za to o wiele mniej przyjemne i stanowczo odbiega�o od tego czego bym sobie �yczy�.
- My�la�am, �e nigdy si� nie obudzisz - z rozbawieniem obserwowa�a, jak rozcieram bol�ce ucho. - Chod�my do lasu. 
No wiesz, tam gdzie zgubi�am je�a.
- Jasne, Kris. Ale naprawd� wystarczy�o g�o�niej chrz�kn��.
- Taa, znudzi�o mi si� po pi�ciu minutach, zag�usza�e� mnie swoim chrapaniem.
Jako� nie mog� sobie wyobrazi�, �e chrapi�. Nigdy nie do�wiadczy�em czego� takiego. Ale nie zamierza�em si� 
sprzecza� z podlotkiem. Poszli�my zatem do lasu. Nie mog� powiedzie�, �e by� to brzydki las. Owszem, mia� sw�j 
urok, ale by�o w nim co� niepokoj�cego. Mo�e to, �e wszystkie zwierzaki gapi�y si� na nas, jakby�my byli w zoo. Tyle, 
�e po innej stronie krat ni� zwykle.
- T�dy szli�my z je�em. O, widzisz t� polank�? To tam zasn�am i on znikn��.
Kr�tko, zwi�le i na temat. Pozosta�o mi tylko kiwa� g�ow� i i�� we wskazanym kierunku. Polanka nie r�ni�a si� od 
tysi�ca innych polanek rozrzuconych tu i tam po lasach. Miejsce dobre na wypoczynek i popo�udniow� drzemk�.
- Ani mi si� wa� - jej syk by� odpowiedzi� na moje ziewni�cie.
- Hmm...
Wyj��em z kieszeni czarny proszek powsta�y z jelit borostwora chorego na bulimi� i rzuci�em czar rozpoznawania 
�lad�w magicznych zwierz�t. Po chwili na �cie�ce za polank� wy�oni�y si� �wiec�ce na czerwono �lady magicznego 
je�a. U�miechn��em si� mniemaj�c, i� b�dzie to bu�ka z mas�em.
No c�, ka�dy ma prawo si� pomyli�...
Poszli�my za �ladami zachowuj�c cisz�. My�l�, �e nie by�a ona konieczna, ale przecie� przygoda straci�aby na smaku, 
gdyby�my, przedzieraj�c si� przez las w poszukiwaniu magicznego je�a, gadali o puszczalskiej c�rce m�ynarza. W 
lesie panowa�a radosna krz�tanina ma�ych zwierz�tek, gnaj�cych co si� w �apkach w poszukiwaniu jedzenia. Lub 
schronienia, pomy�la�em, gdy w pobli�u rozleg� si� wysoki pisk, przypominaj�cy d�wi�k, kt�ry wydaje szk�o, kiedy 
przejecha� po nim paznokciami.
- Pewnie musznica upolowa�a kolacj� - mimo, �e te s�owa mia�y uspokoi� Kris, to jej mina nie by�a najlepsz� nagrod� 
za moje starania.
�lady prowadzi�y g��biej w las, wi�c zaproponowa�em ma�ej, �e wr�cimy do domu na kolacj� i wznowimy 
poszukiwania rano. Nie spodziewa�em si� us�ysze� zgody na moj� propozycj�, wi�c gdy odm�wi�a tylko skin��em 
g�ow� i poszli�my dalej.
Pami�tajcie, by nigdy w takich sprawach nie s�ucha� ma�ych dziewczynek, kt�re zgubi�y co� dla nich cennego.
Zacz�o si� �ciemnia�, wi�c ju� chcia�em stanowczo sprzeciwi� si� dalszemu marszowi w g��b lasu. Jednak nie dane mi 
by�o to szcz�cie. �wietlisty trop, kt�rym pod��ali�my urywa� si� w czarnym, p�ytkim leju. W powietrzu a� iskrzy�o od 
wy�adowa� magicznych. Poczu�em ci�gni�cie za r�kaw.
- Co dalej? - to proste pytanie potwierdzi�o moje najgorsze obawy.
- No c�, schodzimy...
I zeszli�my. Na dnie p�ytkiego leja znajdowa�a si� ma�a, srebrna obro�a. Kris podnios�a j� ze �zami w oczach. �adne 
s�owa nie by�y potrzebne, bym dowiedzia� si� do kogo nale�a�a. Musz� przyzna�, �e zrobi�o mi si� jej �al. To by� jeden, 
jedyny moment, kt�ry mo�e by� usprawiedliwieniem dla tego, co zrobi�em.
- Kris, trzymaj si� mnie. Udamy si� za nim.
W sumie czar by� prosty, ale wymaga� du�ej koncentracji. Po chwili opu�cili�my las. Jestem pewny, �e lej zosta� 
przynajmniej dwukrotnie pog��biony. Cho� lot trwa� zaledwie u�amki sekund, to przemie�cili�my si� na ca�kiem spor� 
odleg�o��. Pla�a, na kt�r� przybyli�my, przykryta by�a ca�unem ciemno�ci, a ma�y rogal ksi�yca w�a�nie tu zachodzi�. 
R�nica czasu by�a wi�c do�� znaczna - przynajmniej pi�� godzin. W sk�pym �wietle gwiazd wida� by�o tylko r�nic� 
pomi�dzy czarnym piaskiem, a jeszcze czarniejsz� wod�. Rzuci�em czar, kt�ry pokazywa� �lady je�a. Zab�ys�y one 
blado��tym �wiat�em, prowadz�c w g��b l�du. Kris bezwiednie uwiesi�a si� na moim r�kawie, a ja przygarn��em j� 
uspokajaj�cym gestem. Trzeba przyzna�, �e nie do ko�ca tego si� spodziewa�em. Wspi�li�my si� na wydm� i 
stan�li�my zupe�nie zaskoczeni.
Tutaj gwiazdy ju� nie �wieci�y. Zas�ania�a je gigantyczna budowla przypominaj�ca zamek wykreowany przez chorego 
na umy�le ba�niopisarza. Setki wie�yc i wie�yczek widocznych jako dziury w czerni oraz wielkie, przera�aj�ce mury 
zniech�ca�y do patrzenia na�. Jednak po dok�adnym przyjrzeniu si� stwierdzi�em, �e to nie kszta�t zamku wydaje si� 
taki odstr�czaj�cy tylko to, i� odcina� si� plam� czerni absolutnej od absolutnie czarnego nieba.
- Idziemy? - sam nie wiem, kt�re z nas zada�o to pytanie, jednak odpowied� na nie jarzy�a si� na ��to prowadz�c do 
zamczyska.
Ruszyli�my wolno w jego kierunku rozgl�daj�c si� czujnie na boki. To, co wydawa�o nam si� tylko ja�ow� pustk� 
ci�gn�c� si� do samych wierzei, okaza�o si� ��kami i polami, z rozsianymi gdzie niegdzie ma�ymi, przysadzistymi 
domkami. Co dziwne domki te by�y wyra�nie stylizowane na grzyby, ��cznie z ich roz�o�ystymi kapeluszami.
Jakby tego by�o ma�o, okaza�o si�, �e brama wiod�ca ni dziedziniec jest otwarta i przypomina paszcz� jakiego� 
legendarnego stwora. Mo�e lewa, albo mastikory? Nie potrafi�em odpowiedzie�. Mi�ym zaskoczeniem okaza�y si� 
pochodnie na dziedzi�cu. W ich �wietle wida� by�o, �e mury, kt�re omy�kowo wzi�li�my za smoli�cie czarne, s� 
�nie�no bia�e. Z�udzenie czerni wywo�ywa� pewnie fakt, �e zamek skutecznie odcina� �r�d�o �wiat�a i rzuca� niezwykle 
wielki cie�. U�miechn��em si� na my�l, jak te� to zamczysko musi l�ni� w pe�nym s�o�cu dnia.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin