Dukaj Irechaere.txt

(179 KB) Pobierz
POWIE��

Jacek Dukaj

Irrehaare (1)
Jacek Dukaj urodzi� si� 30 lipca 1970 roku w Tarnowie. 
Cudowne dziecko polskiej fantastyki AD 1990, autor 
wizjonerskiej (proroczej?) "Z�otej Galery" ("F" 2/90). 
Narastaj�ce w�wczas w Polsce nastroje antyklerykalne 
wyartyku�owa� Dukaj w formie brawurowej, oryginalnej space 
opery. "Galera" w ciekawy spos�b pogodzi�a kleryka��w i 
antykleryka��w, wierz�cych i niewierz�cych - spierali si� o 
interpretacj�, nie kwestionuj�c jednak rangi opowiadania. 
Potem by�y jeszcze g�ste, trudne, ekscentryczne, 
przekombinowane, pe�ne egzotycznych emocji i rywalizuj�cych 
ze sob� niby-demonicznych (niby-obcologicznych?) si�, 
urzekaj�ce opowiadania takie jak "�mier� Matadora" ("NF" 
1/91), "Op�tani" ("Fenix" 1/91), "Ksi��� Mroku musi umrze�" 
("NF" 12/91), "Korporacja Mesjasz" (pomieszczona w antologii 
"Czarna Msza", Rebis 92). Dukaj kontynuowa� w nich swoiste 
poszukiwania religijne, cho� heretyckie; za� w sensie 
warsztatowym wydawa� si� dziedzicem tego sposobu uprawiania 
fantastyki, w kt�rym najciekawsze dokonania przedstawili u
nas �wikiewicz i Maszczyszyn, a z obcokrajowc�w Dick, mo�e 
Farmer.
Mikropowie�� "Irrehaare" dokumentuje wej�cie Dukaja na 
fascynuj�cy teren cyberpunku i fantomatyki, mo�e te� inner 
space. Pozwoli�o to zbudowa� m�odemu autorowi kosmos 
(przestrze�? �wiat??) na sw�j spos�b suwerenny wobec 
rzeczywisto�ci, kieruj�cy si� w�asnymi prawami, a jednak 
oferuj�cy swym bohaterom przygody, mitologie i dylematy, 
kt�re wiele nam przypominaj�. Zapraszam Pa�stwa na upiorny i 
porywaj�cy seans fantastyki totalnej, barwnej, wyszukanej... 
A jednak - jak trudno powiedzie� w SF co� absolutnie nowego 
- my�l�, �e doprowadza Dukaj w "Irrehaare" do swoistego 
artystycznego kra�ca te fantomatyczne i filozoficzne 
poszukiwania, kt�re znajdziemy we wcze�niejszych tekstach 
P�kci�skiego ("Mo�liwo�� wnikania"), Bukowieckiego 
("Sensorita i Ferty"), Cyrana ("Sie� i m�ot"), Wi�niewskiego 
("Manipulatrice"). Nawet Janusza A. Zajdla - czy pami�tacie 
Pa�stwo opowiadanie o elektronicznym Chrystusie dobrowolnie 
oddaj�cym �ycie za mikro�wiat komputera? - chodzi o 
niedoceniony (tak Janusz uwa�a�) tekst pt. "Relacja z 
drugiej r�ki". My�l�, �e ani Dukaja, ani Pa�stwa nie 
zmartwi� wyliczone tu parantele.  
(mp)
Co� z�ego dzieje si� z moimi oczami; niby widz�, ale 
jako� dziwnie.
A oni stoj� nade mn� i k��c� si�. Ten z broni� co
chwila mnie kopie.
- A co, ja chcia�em si� w to pakowa�? Ja?
- Nie jazgocz, nie jazgocz. Mo�e nied�ugo trzeba b�dzie 
zamkn�� ca�y pion. I zrobisz to, bo kto� musi. I b�dziesz 
bardziej szanowa� swoich ludzi. Rozumiesz?
- Co mi tu, kurwa...
- Alex! Ilu zgin�o? Ilu?
- Siedmiu...
- Z pe�nego dwudziestoosobowego stanu grupy; sami 
weterani z Oz. Ju� i tak s� szajbni�ci. Chcesz dowodzi� 
band� �wir�w?
- Znalaz� si� taktyk, dow�dca wielki; sam nas w to 
wpakowa�e�, Allach by ci�... A, do diab�a.
- No i co go kopiesz, co tak kopiesz? Kto to w og�le 
jest?
- Anomalia. Patrz, poci�gn��em go trzykrotnie, dla 
pewno�ci. A on co? Oddycha skubaniec.
Widz� tego drugiego, bez broni, jak pochyla si� nade mn�, 
kuca. Przypatruje si� mej piersi poszarpanej krzywymi 
�ciegami implozji i mojej twarzy.
- S�dzisz, �e mnie widzi?
- A bo ja wiem? - Alex wzrusza ramionami. - Pewnie to 
jeszcze jedna sztuczka Samuraja. Przy jego 
wsp�czynnikach...
Cywil milczy chwil�.
- W�aduj mu ca�y magazynek mi�dzy oczy - m�wi wreszcie z 
wahaniem. - Zobaczymy, co si� stanie.
Co� z�ego dzieje si� z moimi my�lami; niby my�l�, ale nie 
po swojemu. Niech �aduje - mamrocz� sennie - niech �aduje 
mi�dzy oczy, zobaczymy, co si� stanie.
S�ysz� szcz�k, jaki� syk - jak�� pie��, jakie� krzyki, 
burze, sztormy, tornada, nawa�nice. Mo�e i cisz�. Nie wiem. 
�wiat ucieka ode mnie, co� z�ego dzieje si� i z nim.
1. Palce: zabi� lito��
Lecieli�my. Jeszcze nim unios�em powieki, nim pozby�em 
si� z uszu t�pego ucisku bia�ej ciszy, pozna�em to po 
dr�eniu, jakie sz�o przez me cia�o od zimnej pod�ogi. Tak 
wibrowa� musia�a ca�a maszyna. Dygotali�my w synchronicznych 
drgawkach - ona, ja i ci ludzie, kt�rych g�osy powoli zn�w 
zaczyna�em s�ysze�.
- ...siedemna�cie, potwarzam: siedemna�cie...
- Na �smej Vultere'y, w kluczu.
- Posz�y podpociski.
- Trzyma� si� tam z ty�u, schodzimy w Bram� kamieniem!
- To te ich my�liwce bezza�ogowe, co? Szlag by to...
- Powinni�my mie� w tym pionie jaki� przycz�ek, wsz�dzie 
gdzie indziej s� blokady post�pu, a tu dochodz� do Wonderlandu; 
jeszcze par� wiek�w postoimy w miejscu i... O cholera...
- Kamikaze, jak Boga kocham!
- Ty, patrz, go�� otwiera oczy.
Lecieli�my. Rozpoznawa�em d�wi�ki, przedmioty, twarze. 
Ha�as wirnika �mig�owca. Wn�trze jego kabiny. Cywila, kt�ry 
skaza� mnie na �mier�, co nie nast�pi�a, siedzia� teraz w 
otoczeniu zm�czonych, umazanych krwi� i popio�em �o�nierzy. 
Le�a�em nagi na pod�odze, st�d wszystko wydawa�o si� 
groteskowe, przerysowane, surrealistyczne. Nawet lufa 
kanciastej broni nakierowana na mnie przez Chi�czyka w 
porozrywanej kamizelce przeciwod�amkowej, jakby zro�ni�ta z 
jego przedramieniem - nawet po�ysk szorskiej g�adzi, 
z�owieszcza precyzja zespolenia w fetysz zag�ady metalowych 
i niemetalowych kant�w, �uk�w i sp�cznie� - wszystko to 
jawi�o mi si� chorobliwym wynaturzeniem rzeczywisto�ci. Gdy 
spr�bowa�em unie�� r�k�, no i unios�em, zobaczy�em j� - i 
by�a to istotnie r�ka. Moja r�ka - zdziwi�em si�. 
Oczekiwa�em karykatury r�wnie� samego siebie.
Cywil wzi�� n� od kt�rego� z �o�nierzy, przydepn�� moj� 
d�o�, pochyli� si� i odgi�� jej palec wskazuj�cy. �mig�owcem 
wci�� rzuca�o, gdyby nie pasy, cywil wylecia�by z siedzenia. 
Mnie pasami nie przypi�to, miota�o wi�c mn� po pod�odze. 
�o�nierze odkopywali mnie na �rodek. Pr�bowa�em usi���, 
czego� si� chwyci�, ale znowu skopywali w d�.
Cywil odci�� mi palec wskazuj�cy, �rodkowy i naci�wszy 
serdeczny, zatrzyma� n�.
- Kim jeste�? - spyta�, gdy na chwil� przesta�em wy�. 
Moje palce turla�y si� po sczerwienia�ym metalu.
Zacz��em wymiotowa�. Odci�� mi zatem i serdeczny, odci�� 
i ma�y, po czym schwyci� kciuk. �lizga�em si� po stalowych 
p�ytach - to krew.
- Kim jeste�? - spyta� powt�rnie.
Powstrzyma�em wymioty. Zebra�em oddech, lecz nie zd��y�em 
odpowiedzie�, bo helikopterem dziko szarpn�o w d�, 
cywilowi podskoczy�a r�ka i mimo oporu ko�ci oder�n�� mi 
r�wnie� kciuk.
- Ciachnij mu jaja - poradzi� mrukliwie Murzyn skupiony 
na walce z zatrzaskiem swych pas�w.
- Ja... - zacz��em na wdechu.
Cywil pochyli� si� z uwag�.
- Tak?
Ten n�.
- Ja... - chcia�em odpowiedzie�, naprawd�, ale nagle 
zabrak�o mi s��w. J�zyk nie wiedzia�, jakie g�oski 
wyartyku�owa�, zastopowa�o mnie w �rodku zdania, kt�re 
mia�em ju� prawie u�o�one: zorientowa�em si�, �e nie znam 
swego nazwiska. Nazwiska, imienia, wieku, przesz�o�ci. Co 
wi�cej, nie znam i tera�niejszo�ci. Umys� pocz�� generowa� 
kaskady pyta�. Gdzie jestem? Co si� dzieje? Kim s� ci 
ludzie? Dlaczego nie pami�tam ich ani siebie?
Strach.
We w�asnej krwi. Jad�em, jad�em powietrze.
Cywil jeszcze bardziej pochyli� si� nade mn�. N�. Palce.
Straci�em przytomno��.
2. Brama
Bi� po twarzy, a� p�k�y mi wargi. Ockn��em si� chwil� 
wcze�niej.
Gor�co; s�o�ce o�lepia przez r� zaci�ni�tych powiek. 
Le�� na czym� mi�kkim, co� mi�kkiego mnie okrywa. P�onie 
ca�e cia�o, krzyczy ka�dy nerw, istnienie jest tortur�.
- No, we� si� obud�, ch�opie. Cholera, teraz nie ma czasu 
na omdlewanie.
To g�os mego oprawcy.
Nie, nie otworz� oczu.
Koleba�em si� w rytm turkotu i skrzypienia wozu. Suche 
powietrze przepala�o mi gard�o, w ustach nie mia�em ani 
kropli �liny, j�zyk spuch�. S�ysza�em odleg�e rozmowy, 
nawo�ywania. Ile czasu min�o od mego ockni�cia si� w 
�mig�owcu, chyba du�o.
- Nie musisz symulowa�, wiem, �e odzyska�e� przytomno��. 
Za chwil� przejdziemy; postaraj si� jej znowu nie straci�.
Dok�d, dok�d przejdziemy?
Unios�em g�ow�, zacz��em si� wygrzebywa� spod okrycia i 
mimowolnie otworzy�em oczy. Step, pustynia. Powietrze 
faluj�ce nad horyzontem. Nie jedno, a cztery s�o�ca p�on�ce 
na jaskrawoseledynowym niebosk�onie. Nasza karawana mija 
w�a�nie zagajnik rachitycznych kaktus�w - w ka�dym razie 
ro�lin podobnych do kaktus�w. Karawana: dwa wozy ci�gni�te 
przez mu�y, kilkunastu zakutanych w podniszczone czarne 
galabije je�d�c�w; uzbrojeni w staro�wieckie, d�ugolufe 
strzelby, bu�aty i z�owieszczo zakrzywione no�e otaczali nas 
szczelnym kordonem. Bez przerwy okr�cali si� w kulbakach i 
wypatrywali czego� za sob�. W pierwszym wozie, kilka metr�w z przodu, 
podrygiwa�y bezw�adnie na wybojach trzy cia�a: ranni tak 
ci�ko, �e a� nieprzytomni b�d� po prostu trupy. W wozie 
drugim pr�cz mnie znajdowa� si� tylko m�j kat, cywil, kt�ry 
i teraz pozostawa� jedynym nieuzbrojonym cz�owiekiem. W 
odr�nieniu od eskorty odziany by� bogato i kolorowo, jego 
ciemne w�osy kry� bia�y turban.
Jakie� s�popodobne stworzenie unosi�o si� wysoko.
- Tak, tak, mnie te� on niepokoi - odezwa� si� oprawca 
pod��aj�c za mym spojrzeniem. - Je�li Samuraj prze�ama� i t� 
zasad�... Ci�ko b�dzie.
Gdybym otworzy� wcze�niej oczy, m�g�bym teraz nie 
rozpozna� ju� jego g�osu.
Ca�e cia�o mnie pali�o. Podni�s�szy spod koca praw� r�k�, 
ujrza�em krwaw� pozosta�o�� d�oni - b�l, kt�rym 
promieniowa�a, nie by� ani odrobin� silniejszy od tego 
jednostajnego cierpienia, w jakim pogr��ony by� ca�y 
organizm.
Ciemnow�osy opu�ci� wzrok, zerkn�� gdzie� w prz�d.
- Jeszcze par� minut - mrukn��.
Do czego? - chcia�em spyta�. Par� minut - i co, co si� 
stanie? Ale nie spyta�em. Zacharcza�em tylko.
- Sorry za to w �mig�owcu - wymamrota�, zapatrzony w co� 
za mn�. - Rozumiesz, jeste� nieidentyfikowalny.
Nie rozumia�em.
W przodzie wybuch�o zamieszanie. Kto� wo�a�, wskazywa� na 
co� uniesion� strzelb�. Podjecha�o ku niemu dw�ch kolejnych 
je�d�c�w, w jednym z nich, gdy si� obr�ci�, rozpozna�em 
Alexa. Wozy zwolni�y. Eskorta rozci�gn...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin