MattRix Hybryda.txt

(21 KB) Pobierz
MattRix

HybrydaHybryda

- Michael Johnson? - zapyta� facet w czarnym garniturze.
- Je�li na plakietce, kt�r� przypi�to mi po wej�ciu do samolotu jest 
napisane co� innego ... - zacz�� z ironi�, wskazuj�c na plakietk� ze swoim 
nazwiskiem przypi�t� do sk�rzanej kurtki.
- Do rzeczy, panie Johnson. - przerwa� mu m�czyzna.
- Nareszcie co� sensownego. - mrukn�� na tyle g�o�no, aby go us�yszano. - 
Mo�e w ko�cu dowiem si� po co mnie tu �ci�gn�o FBI. Bo jest pan z FBI, prawda? 
- zako�czy� sarkastycznie.
- Czy zna pan t� kobiet�? - zapyta� m�czyzna, podaj�c mu zdj�cie.
Kr�tkow�osa blondynka w ma�ych czarnych okularach przeciws�onecznych wygl�da�a 
na lekko zdenerwowan�.
- Pierwszy raz j� widz�. - odpar� Michael.
- Jest pan pewien? Prosz� si� zastanowi�.
- Jestem pewien.
- Dziwne.
- Co?
- Skoro pan jej nie zna, czemu prosi�a o pana?
- S�ucham?
- Chce rozmawia� tylko z panem.
- �ci�gn�li�cie mnie tu z Waszyngtonu, bo jaka� lunatyczka, bo zak�adam, �e 
FBI zajmuje si� lunatykami, chcia�a ze mn� rozmawia�? - zdenerwowa� si�.
- Wi�c nie ma pan poj�cia o co mo�e jej chodzi�?
- A niby sk�d?! Pewnie zobaczy�a mnie w telewizji i ... - zacz�� wymachiwa� 
r�koma. - A wy dali�cie si� na to nabra�. M�j szef, zreszt� to r�wnie� wasz 
szef, nie b�dzie zadowolony. Mia�em jutro - spojrza� na zegarek. - w�a�ciwie 
dzisiaj omawia� z nim wa�ne ...
- Nie b�dzie mia� nic przeciwko przesuni�ciu terminu tego niezwykle wa�nego 
spotkania, panie Johnson. Zawiadomili�my go ju�.
- �e co?
- Prezydent uzna�, �e ta sprawa jest wa�niejsza.
Zatka�o go. Mia� nadziej�, �e chocia� raz wykorzysta prezydenta do cel�w 
prywatnych. Ale i tym razem nie przyda� mu si�.
- Je�li ju� sko�czyli�my, chcia�bym prosi� o odstawienie mnie do domu.
- Niestety jest to niemo�liwe. Jeszcze nie teraz.
- Nie rozumiem.
- Musi pan porozmawia� z t� kobiet�.
- Pan chyba mnie nie zrozumia�. Nie mam poj�cia kim ona jest ani dlaczego 
wybra�a w�a�nie mnie. I nie mam zamiaru ...
- Panie Johnson! - przerwa� mu agent. - W tej chwili ma�o mnie obchodzi pana 
zdanie. Ta lunatyczka jak pan j� nazwa� mo�e by� odpowiedzi� na wiele pyta�. I 
za�o�� si� �e i pan i prezydent mieliby�cie do niej par� w�asnych. Mo�e pan to 
wykorzysta� rozmawiaj�c z ni�.
- Niby o czym? O pogodzie? Jeszcze pomy�li, �e j� podrywam.
Agent nie odpowiedzia�.
- Chyba nale�� mi si� jakie� wyja�nienia? Na przyk�ad dlaczego interesuje 
si� ni� FBI? Je�li mam z ni� rozmawia�, to chcia�bym chocia� wiedzie� czego si� 
obawia�.
Agent spojrza� na niego z wyrazem g��bokiego zamy�lenia.
- Dobrze. Zapoznam pana ze spraw�. Z grubsza. - doda�.
- Z grubsza? - powt�rzy� Michael. - OK.
Nagle, jakby spod ziemi wyros�o przy nich dw�ch innych agent�w. Michael o 
ma�o nie podskoczy� ze strachu. Jeden z nich poda� mu teczk�. Cienk�, czerwon�, 
opatrzon� napisem �CI�LE TAJNE.
- Co to jest? - zapyta�.
- Prosz� to przejrze�. To akta sprawy.
- Z grubsza?
Cisza.
Westchn�� i otworzy� teczk�. Zacz�� przegl�da� papiery, zdj�cia i notatki. 
Ale w miar� tego pobie�nego przegl�dania co� mu zacz�o niepasowa�.
Spojrza� ze zdziwieniem na agent�w. Stali niewzruszenie i patrzyli na niego.
- To �arty, prawda? - zapyta� w ko�cu.
Brak odpowiedzi spowodowa�, �e zacz�� od pocz�tku. Tym razem dok�adnie. 
S�owo po s�owie.
Trwa�o to stosunkowo d�ugo, bo musia� przeczyta� to drugi raz.
- To musz� by� �arty. Nie ma innego wyt�umaczenia.
- Mo�emy ju� i��? - zapyta� jeden z agent�w.
- Je�li z powrotem do samolotu, to nie ma sprawy.
- Panna Star czeka.
- Czy pan przypadkiem nie nazywa si� Mulder? Fox Mulder?
- T�dy prosz�. - wskaza� drog� agent, u�miechaj�c si� p�g�bkiem.
Nie wiedzia� jak d�ugo sta� przed tym oknem. Mia� nadziej�, �e zaraz si� 
obudzi i ...
- Jest pan gotowy? Pora zaczyna�. - us�ysza�.
- Gotowy? Czy w og�le mo�na by� na to gotowym? - powiedzia�, nie odrywaj�c 
wzroku od okna. - Nie wiecie o niej niczego wi�cej?
- Tylko to co jest w dokumentach. No i mo�e to, �e jest inteligentn� ... 
hmm, kobiet�.
- Jak bardzo inteligentn�? - zapyta�, cho� w my�lach doda�: "I jak bardzo 
jest kobiet�?".
- Bardzo.
- O czym mam z ni� rozmawia�?
- Sami nie wiemy o czym ona chce z panem rozmawia�.
- Nie mo�ecie zmusi� jej do m�wienia? Macie na pewno swoje sposoby.
- To demokratyczny kraj. Zreszt� my nie stosujemy takich metod.
Spojrza� na agenta jakby chcia� powiedzie�: "akurat!".
- Czas ucieka, panie Johnson. - us�yszeli nagle jej g�os.
Obaj, jak na komend� spojrzeli na kobiet�. Siedzia�a w sali obok i patrzy�a 
wprost na nich. Oczywi�cie nie mog�a ich widzie� przez to okno, kt�re z jej 
strony by�o lustrem, ale ciarki przechodzi�y im po plecach.
- Musimy pom�wi�. - odezwa�a si� znowu. - Prosz� si� nie obawia�, ja nie 
gryz�. Chocia� by� mo�e tak napisali w moich aktach.
Michael spojrza� na agenta.
- W razie czego jeste�my w pobli�u. Wydostaniemy pana. - powiedzia�.
- Tak, wydostaniecie. Przynajmniej b�dziecie mieli co pochowa�. - odpar�.
Czu� si� jak ... Sam nie wiedzia� jak. Jeszcze nigdy si� tak nie czu�. Nawet 
w obliczu kl�ski �ywio�owej albo katastrofy. A widzia� ich wiele. Mo�e nawet 
zbyt wiele.
Nagle zacz�� sobie obiecywa� w duchu, �e rzuci t� robot� w diab�y.
- Nie zrobi pan tego. - powiedzia�a na jego widok.
- Czego?
- Ta praca to pana �ycie. Nigdy jeszcze nie czu� pan takiego spe�nienia. 
Pomaganie innym to pana powo�anie. Mam racj�?
Wydawa�a si� by� taka zwyczajna. M�oda, ca�kiem �adna, kr�tkie w�osy 
upstrzone by�y ja�niejszymi pasemkami. Lekka opalenizna kontrastowa�a z blond 
w�osami, przez co wydawa�a si� mocniejsza. Stalowo - niebieskie oczy otoczone 
czarn� obw�dk� rz�s u�miecha�y si� do niego niemal filuternie.
A jednak przerazi�a go. Kajdanki na przegubach r�k, zamkni�cie, FBI za 
lustrem, no i to czytanie w my�lach... Bo chyba czyta�a w jego my�lach...?
- Obawiam si�, �e to prawda. - odpar�a jakby w odpowiedzi. - Przepraszam, 
wydawa�o mi si�, �e prze�ami� tym pierwsze lody i zaoszcz�dz� troch� czasu. 
Zapomnia�am, �e wy ludzie nie przepadacie za tym.
- My, ludzie?
Stan�� przy przeciwleg�ej �cianie, obserwuj�c j� nieustannie.
- Ale to o oczach ... Takie ju� mam. Nie staram si� patrzy� na nikogo 
filuternie. - u�miechn�a si�.
- Mog�aby� ... no wiesz, przesta�?
- Jasne, przepraszam raz jeszcze. Zreszt� i tak nie robi�abym tego tego zbyt 
d�ugo. M�czy mnie to.
Pokiwa� g�ow�, jakby rozumia�.
- Panie Johnson ... - zacz�a. - Mog� m�wi� ci po imieniu?
- Najwyra�niej znasz mnie, cho� ja nie znam ciebie, wi�c co tam. - wzruszy� 
ramionami.
- Wi�c Michael. - zacz�a znowu. - Chyba mo�emy zaczyna�.
- A jak ja mam ci� nazywa�?
- Moim imieniem. Chyba by�o w aktach?
- Vika? Vika Star?
Skin�a g�ow�.
- To twoje prawdziwe imi� i nazwisko?
- Od pojawienia si�.
- "Pojawienia"?
- Pojawienia si� na waszej planecie. - wyja�ni�a, jakby to by�o zupe�nie 
oczywiste. - Taki macie zwyczaj. Ka�dy ma imi� i nazwisko. Nawet wi�zie�. - 
doda�a podnosz�c lekko r�ce. - Nie mam o to �alu, rozumiem. Ale czy mo�emy ju� 
zaczyna�? Naprawd� nie mamy zbyt wiele czasu.
- Na co?
- Na przygotowanie obrony.
- Obrony? Przed czym?
- Dobrze to okre�li�e�. "Czym". S� tak prymitywni, �e nie zas�uguj� na miano 
istot rozumnych. Przynajmniej w naszym poj�ciu. Ale niestety to istoty. W 
dodatku zagra�aj� wam.
- "Istoty"? "Zagra�aj�" nam?
Gubi� si� w tym wszystkim. Ta lunatyczka zagmatwa�a wszystko. Coraz bardziej 
mia� ochot� si� obudzi�.
- Usi�owali�my wam o tym powiedzie� ca�e lata temu, ale nie chcieli�cie 
s�ucha�.
- "S�ucha�"?
- Czy ty zawsze powtarzasz wszystko po innych? Nie odnios�am takiego 
wra�enia podczas moich obserwacji, ale mo�e si� pomyli�am. Mo�e rozmawiam z 
niew�a�ciw� osob�? A raczej pr�buj� rozmawia�.
- Obserwowa�a� mnie?! Kiedy? Jak?
- To moja praca, tak chyba mo�na to nazwa�. Robi� to od d�u�szego czasu. 
Mia�am paru kandydat�w, ale ty, jak o szef sztabu kryzysowego, wyda�e� mi si� 
najodpowiedniejszy.
- Do czego?
- Do rozmowy o obronie waszego �wiata.
- Ta rozmowa prowadzi do nik�d! - zareagowa� nagle zdenerwowaniem.
- Racja, bo jak na razie ja m�wi�, a ty nawet nie s�uchasz.
- To jakie� wariactwo! Ci�gn� mnie tu przez p� �wiata, �ebym rozmawia� z 
kosmitk� o innych kosmitach! Spadam st�d!
Ruszy� w stron� drzwi, ale nagle kobieta wsta�a i zagrodzi�a mu drog�.
- Otw�rz w ko�cu oczy i wys�uchaj mnie! To wa�ne! Nie po to ujawni�am si�, 
�eby� teraz wszystko zniweczy�!
Cofn�� si� o krok. Kto� zacz�� szarpa� za klamk� z drugiej strony.
- Nie wejd� tu, a ty im powiedz, �eby nawet nie pr�bowali.
- Bo co?
Unios�a r�ce i z jej przegub�w spad�y kajdanki.
- Bo jeszcze nie sko�czyli�my. - powiedzia�a, siadaj�c znowu przy stole. - 
Prosz�. To naprawd� wa�ne.
Patrzy� na ni�, k�tem oka zerkaj�c na ci�gle szarpan� klamk�.
Gdyby mogli, dostaliby si� ju� do pokoju.
Jak ona to zrobi�a?
Kim by�a? Ale tak naprawd�?
- Odpowiem na ka�de twoje pytanie, tylko najpierw wys�uchaj mnie. - 
powiedzia�a, patrz�c na niego.
- "Je�li mam zgin��, to i tak zgin�." - pomy�la�, siadaj�c naprzeciwko niej.
Kobieta u�miechn�a si�.
Znowu czyta�a w jego my�lach?
- Wi�c kim s� te istoty?
- To barbarzy�cy. O wy�szym stopniu rozwoju technicznego ni� wy, ale 
barbarzy�cy.
- Dlaczego tak o nich m�wisz?
- Bo odk�d opanowali sztuk� podr�y kosmicznych, zajmuj� si� podbijaniem i 
niszczeniem �wiat�w. Od setek waszych ziemskich lat.
- �wiat�w?
- Znowu zaczynasz powtarza�. Tak, �wiat�w! S�dzisz, �e jeste�cie sami we 
wszech�wiecie?
- A nie jeste�my?
Kobieta zrobi�a min� jakby bardzo si� zdziwi�a i wskaza�a na siebie.
- No tak, jeste�cie jeszcze ... wy.
- Chocia�by! Ale to nie wszystko! Jest wiele cywilizacji w r�nym stadium 
rozwoju. Niewiele z nich potrafi podr�owa� na tak d�ugie dystanse. Tych mo�na 
policzy� na palcach jednej r�ki.
Pokaza� swoj� d�o� z wyprostowanymi i szeroko rozstawionymi palcami i 
spojrza� na ni� pytaj�co.
- Niekoniecznie twojej r�ki. - powiedzia�a. - Gdyby� mia� osiem palc�w to co 
innego...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin