Alan Campbell
NOC BLIZN
Kodeks Deepgate: Tom I
Przełożyła Anna Reszka
WYDAWNICTWO MAG
WARSZAWA 2008
GTW
Tytuł oryginału:
ScarNight
Copyright © 2006 by Alan Campbell
Copyright for the Polish translation
© 2008 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Urszula Okrzeja
Korekta:
Joanna Figlewska
Ilustracja i opracowanie graficzne okładki:
Jarek Krawczyk
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-093-8
Wydanie I
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax (0-22) 813 47 43
e-mail: kurz@mag.com.pl
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. (22) 721-30-00
www.olesiejuk.pl
Druk i oprawa:
drukarnia@dd-w.pl
Mojemu ojcu,
który czasami drapał się po głowie,
słysząc o moich marzeniach i ambicjach,
ale nigdy mnie nie zawiódł i pomógł mi je spełnić.
Spis treści
PODZIĘKOWANIA
PROLOG
CZĘŚĆ PIERWSZA KŁAMSTWA
ROZDZIAŁ 1 DILL
ROZDZIAŁ 2 PAN NETTLE
ROZDZIAŁ 3 DILL I RACHEL
ROZDZIAŁ 4 PŁATNERZ
ROZDZIAŁ 5 DUCHY, TRUCIZNY I CIASTKA
ROZDZIAŁ 6 WYSŁANIE
ROZDZIAŁ 7 SZCZĘŚCIE PANA NETTLE
ROZDZIAŁ 8 BITWA ZĘBA
ROZDZIAŁ 9 TŁUMY PRZY STUDNI GRZESZNIKÓW
ROZDZIAŁ 10 SEKRETNE MIEJSCE
CZĘŚĆ DRUGA MORDERSTWO
ROZDZIAŁ 11 NOC BLIZN
ROZDZIAŁ 12 KUCHNIE TRUCIZN
ROZDZIAŁ 13 LIGA SZNURÓW
ROZDZIAŁ 14 DWAJ ASASYNI
ROZDZIAŁ 15 MINY PUŁAPKI I ŚLIMAKI
ROZDZIAŁ 16 POLOWANIE
ROZDZIAŁ 17 ANIELSKIE WINO
ROZDZIAŁ 18 KŁOPOTY W SANKTUARIUM
ROZDZIAŁ 19 NIEBEZPIECZNY PLAN
ROZDZIAŁ 20 ZMIANA NASTAWIENIA
ROZDZIAŁ 21 DILL I CARNIVAL
ROZDZIAŁ 22 WSZYSTKO SIĘ PSUJE
CZĘŚĆ TRZECIA WOJNA
ROZDZIAŁ 23 OTCHŁAŃ
ROZDZIAŁ 24 NIEŁATWE SOJUSZE
ROZDZIAŁ 25 ZĄB
ROZDZIAŁ 26 ATAK
ROZDZIAŁ 27 UWIĘZIENIE I SABOTAŻ
ROZDZIAŁ 28 ULCIS
ROZDZIAŁ 29 SIECIARZ
ROZDZIAŁ 30 ŁAŃCUCHOWY PAŁAC
ROZDZIAŁ 31 NA KRAWĘDZI
ROZDZIAŁ 32 DEEPGATE SPADA
ROZDZIAŁ 33 TRUJĄCA STRZAŁA
Szczere podziękowania i wyrazy wdzięczności dla Simona Kavanagha, Petera Lavery’ego i Juliet Pulman, trójki ludzi o takim bogactwie talentów, że zastanawiam się, czy w puli genowej zostało coś dla reszty nas.
Susi Quinn za wyczerpującą krytykę i miliony nabojów do drukarki, które zużyła (kupię Ci nowe, przyrzekam). Justinowi Chisholmowi, Barnaby’emu Dellarowi i Jocelyn Ramsay, kolejnej trójce dobrych przyjaciół, którzy poświęcili mnóstwo czasu i atramentu, żeby udzielać mi rad.
Wielkie dzięki mojej grupie pisarskiej: Gavinowi Onglisowi, który pomógł mi zacząć tę historię, i Martinowi Page’owi za wiedzę na temat starej broni i dziwaczne czasowniki, które mu buchnąłem. A także Stefanowi Pearsonowi, Andrew J. Wilsonowi, Hannu Rajaniemi, Charliemu Strossowi, Andrew C. Fergusonowi, Jackowi Deightonowi, Jane Makie i Guthriemu Stewardowi, wszystkim, od których dostałem zachętę i opinie.
Wyrazy wdzięczności dla miłych ludzi z Macmillana za ciężką pracę, między innymi: Rebece Saunders, Liz Owen i Jonowi Mitchellowi. Jeśli nic wspomniałem o tobie, to tylko dlatego, że byłem w euforii, kiedy się spotkaliśmy.
Pozdrowienia dla Olivera Cheethama i Dagmar Tatarczyk za świetne wideo i dla Breta, właściciela Welsh Nun Pub w Koh Chang za pogawędki i robotę dentystyczną.
I wyrazy miłości dla Carach. Bez Twojego wsparcia ta strona i następne prawdopodobnie byłyby puste.
Podwórzec za zdewastowaną odlewnią armat w Applecross opasywała plątanina łańcuchów. Połączone ze sobą jak w łamigłówce szaleńca, rozchodziły się promieniście pod wszelkimi kątami, przymocowane do murów zardzewiałymi hakami i sworzniami. Pośrodku dziedzińca stała omotana nimi wieża strażnicza Barraby. Z jej zrujnowanego wierzchołka unosił się dym i płynął na zachód, nad miasto śpiące pod milionem zimowych gwiazd.
Prezbiter Scrimlock przedzierał się przez łańcuchy, sapiąc i dysząc. Jego lampa się kołysała, obijała o ogniwa, spoiny i Bóg wie co jeszcze, rysowała na połyskliwym bruku siatkę pęknięć. Gdy kapłan podnosił wzrok, widział kwadraty i trójkąty wypełnione gwiazdami, jego sandały ślizgały się, jakby szedł po stopionym szkle. Gdy parę razy niechcący dotknął łańcuchów, stwierdził, że są mokre. Kiedy wreszcie dotarł do adepta Spine, czekającego nań przy drzwiach wieży, zrozumiał skąd ta wilgoć.
- Krew - wyszeptał przerażony i zaczął gorączkowo wycierać ręce o sutannę. Na próżno. Adept Spine, który miał tak napiętą skórę, ze wyglądał jak trup, popatrzył na prezbitera oczami całkowicie pozbawionymi życia.
- To z zabitych - wyjaśnił niepotrzebnie. - Zrzuca ich z wieży. Nie może ścierpieć, gdy dostają się do środka. - Wskazał głową w bok.
Pod łańcuchami piętrzył się bezładny stos ciał Spine. Ich skórzane zbroje lśniły.
- Niech Ulcis się nad nimi ulituje - wymamrotał Scrimlock. - Ilu już zabiła?
- Jedenastu.
Prezbiter wziął głęboki wdech. Noc smakowała wilgocią i rdzą, jak powietrze w lochu.
- Tylko pogarszacie sprawę - stwierdził z wyrzutem. - Nie rozumiecie, że podsycacie jej wściekłość.
- Zraniliśmy ją - powiedział adept z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i położył dłoń na zasuwie, jakby chciał ją wzmocnić.
- Co? - Serce prezbitera podskoczyło. - Jest ranna? Jak to...?
- Szybko dochodzi do siebie. - Adept spojrzał w górę. - Musimy się pospieszyć.
Scrimlock poszedł za jego wzrokiem, ale przez chwilę nie był pewien, na co właściwie adept patrzy. Potem, na tle jaśniejszego nieba dostrzegł sylwetki, drobne figurki wspinające się po łańcuchach, szybko i cicho, ku jedynemu oknu wieży. Tylu Spine jednocześnie prezbiter jeszcze nigdy nie widział. Musiało ich być pięćdziesięciu, sześćdziesięciu. Jak to możliwe, że wcześniej ich nie zauważył?
- Wszyscy adepci odpowiedzieli na wezwanie.
- Wszyscy? - powtórzył Scrimlock, ściszając głos. - To szaleństwo! Jeśli ona ucieknie... - Zaczął wykręcać sobie palce. Kościół nie mógł się zgodzić na utratę tylu asasynów.
- Nie może uciec. Okno jest za wąskie dla jej skrzydeł, wejście na dach zagruzowane, wrota zabarykadowane.
Scrimlock popatrzył na drzwi wieży. Żelazna sztaba wyglądała na dostatecznie solidną, żeby zatrzymać armię. Ale ten widok nie do końca go uspokoił. Prezbiter spojrzał w oczy adepta, szukając w nich zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, ale oczywiście nic w nich nie znalazł. Oprócz całkowitej pustki, która przejęła go do szpiku kości. Naprawdę ją ranili? Co z tego wyniknie dla Kościoła? W jaki sposób ona się zemści? Niech Bóg mu dopomoże, tego już za wiele.
- Nie pobłogosławię ich - oświadczył, wskazując na stos trupów i krew płynącą po kamieniach. - Ulcis nie przyjmie otwartych ciał. Wszyscy oni będą potępieni.
- Przybyły posiłki.
- Oni też zginą! - nucił gniewnie prezbiter, ale sam usłyszał, że jego głosowi brakuje przekonania. Udało się im ją zranić. Przez tysiąc lat nikt tego nie dokonał.
- Ofiary są nieuniknione.
- Ofiary? Spójrz na tę krew! - Scrimlock uniósł sutannę i zrobił krok do tyłu, opuszczając czerwoną sadzawkę. - Piekło przyjdzie po tę krew, po te zmarnowane dusze. Ten dziedziniec jest przeklęty! Zło zagnieździ się tutaj na wieki. Nawet stu kapłanów nie zdoła przepędzić cienia Irilu z tych kamieni. Niczego nie da się uratować. Niczego.
Prezbiter sam nie wiedział, co przeraża go bardziej: świadomość, że ich Pan, bóg łańcuchów Ulcis, zostanie pozbawiony dusz tylu najlepszych asasynów Kościoła, czy piekło czające się w pobliżu. Było powiedziane, że Labirynt otwiera drzwi do tego świata, żeby zabrać dusze z przelanej krwi. Scrimlock gorączkowo przeszukał wzrokiem otaczającą go ciemność. A jeśli piekło już tu jest? I dusze zabitych właśnie w tej chwili przechodzą przez niewidoczną bramę do niekończących się korytarzy Irilu? Jeśli tak, to co może przez nią przejść w drugą stronę? Co może stamtąd uciec?
- Natychmiast zakończcie polowanie - polecił. - To zbyt niebezpieczne. Niech ucieka.
- Chcesz, panie, żeby przeżyła? - zapytał adept.
- Nie. Ja... - Prezbiter poczuł, że coś dotyka jego ramienia, i odwrócił się gwałtownie. Łańcuch. - Chcę jedynie ratować Spine - wykrztusił, trzymając się za pierś. - Ściągnij z powrotem swoich ludzi, nim będzie za późno.
Na górze ktoś ryknął śmiechem.
- Posiłki dotarły do okna - oznajmił adept.
Scrimlock uniósł głowę. Z poszarpanego dachu wieży wzbijał się dym i rozchodził jak smar, zasłaniając gwiazdy. Kamienne sokoły i blanki zawaliły się do środka, dokładnie tak, jak obiecali saperzy. Gruz zatarasował wejście na dach, uniemożliwiając ucieczkę. W powietrzu unosił się zapach siarki. Do okna znajdującego się pośrodku wieży właśnie wciskał się pierwszy z asasynów.
Rozległ się głośny szczęk miecza.
Scrimlock oblizał suche wargi.
- Niech Bóg nam dopomoże, ona jest uzbrojona. Broni się stalą - powiedział wstrząśnięty.
- Nie - odparł adept. - Klatki schodowe i korytarze Barraby są wąskie. Walka w takich warunkach jest zdradliwa. To tylko nóż Spine uderzył o kamień. Ona jest nieuzbrojona.
- Nie rozumiem. - Kapłan znowu zerknął na stos trupów. - W środku musi być jakaś porzucona broń. Na pewno wszystkiej nie zabraliście. Dlaczego ona jej nie weźmie?
Krzyk... a po nim przerażający śmiech. Scrimlocka ogarnęły mdłości. Zarówno wrzask, jak i rechot pochodziły jakby z tego samego gardła.
- Uważamy, że ona chce zostać pokonana - stwierdził asasyn.
- Ale to nie ma sensu. Ona...
Hałas dobiegający z góry przyciągnął uwagę prezbitera. Scrimlock zadarł głowę w samą porę, żeby zobaczyć człowieka wylatującego przez wąskie okno wieży. Gdy nieszczęśnik upadł na łańcuch, rozległ się trzask kości. Przez chwilę wisiał bezwładnie jak szmaciana lalka, z nogami i rękami zaplecionymi wokół masywnych ogniw. Potem zsunął się na niższe łańcuchy, odbił od nich i w końcu runął na ziemię. Żelazne przęsła napięły się i zadrżały. Tymczasem pod okno wieży dotarli czterej kolejni Spine i przywarli do haków i sworzni w murze. Inni wspinali się ich śladem. Najbliższy celu asasyn, szczupły mężczyzna, wcisnął się do środka, trzymając miecz w pogotowiu.
Chwilę później zawołał z góry:
- Jest ranna!...
Wycie wściekłości i udręki przeszyło serce Scrimlocka. Następnie rozbrzmiał szloch, jakby płakało przerażone dziecko, a potem piekielny wrzask. Przez okno wypadło połamane, zakrwawione ciało asasyna i przeleciało w dół dwanaście stóp, aż zahaczyło o jeden ze sworzni sterczących z muru.
Trzeci Spine zajrzał przez okno do wieży i krzyknął:
- Schodzi!
- Co? - Prezbiter Scrimlock cofnął się od drzwi. - Musimy uciekać. Już, szybko...
Jego sandały pośliznęły się na bruku zalanym krwią. Lampa zakołysała się i przygasła na chwilę. Zanim na nowo pojaśniała, kapłana otoczyły groźne cienie. W górze kolejni Spine wchodzili jeden za drugim przez okno. Trzech, sześciu, ośmiu.
- Teraz zginie - oświadczył z przekonaniem adept.
Bum!
Coś w środku uderzyło w drzwi wieży z siłą tarana. Z grubych belek wzbił się kurz. Adept Spine zaparł się o wrota.
...
camion4