Kirst Hans Hellmut - Bunt żołnierzy.doc

(2398 KB) Pobierz
Hans Helmut Kirst

   Hans Helmut Kirst


Bunt
żołnierzy

Powieść

o 20 lipca 1944


20 lipca

Ludzie spisku             

Generał Ludwig Beck

Generał Friedrich Olbricht

Pułkownik Claus hrabia Schenk von Stauffenberg .

Pułkownik Albrecht rycerz Mertz von Quirhheim

Oberleutnant Fritz-Dietlof hrabia von der Schulenburg

Oberleutnant Werner von Haeften

Sędzia marynarki Berthold hrabia Schenk von Stauffenberg

Dr Julius Leber

Nadburmistrz dr Carl Goerdeler

Feldmarszałek Erwin von Witzleben

Feldmarszałek Erwin Rommel

Generał major Henning von Tresckow

Generał Karl Heinrich von Stülpnagel

Generał Erich Hoepner

Generał major Hellmuth Stieff

Generał Erich Fellgiebel             

Generał leutnant Paul von Hase

Pułkownik Eberhard Finkh

Podpułkownik Casar von Hofacker

Oberleutnant dr Fabian von Schlabrendorff

Leutnant Ludwig baron von Hammerstein-Equord

Helmuth James hrabia von Moltke

Prefekt policji Wolf Heinrich hrabia von Helldorf

Radca stanu Hans Bernd Gisevius

Ojciec Alfred Delp SJ

Dr Eugen Gerstenmaier

Feldmarszałek Hans Günther von Kluge


Pułkownik Wolfgang Müller

Kapitan Friedrich-Karl Klausing

Generał leutnant Hans von Boineburg-Lengsfeld

Przeciwnicy

Adolf Hitler

Benito Mussolini             

Reichsleiter Martin Bormann             

Reichsführer SS Heinrich Himmler

Marszałek Rzeszy Hermann Göring  

Minister propagandy Rzeszy Joseph Goebbels

Minister spraw zagranicznych Rzeszy Joachim von Ribbentrop

Feldmarszałek Wilhelm Keitel

Wielki admirał Karl Dönitz    

General Alfred Jodl      

Generał Hermann Reinicke

Generał Friedrich Fromm

Generał von Kortzfleisch

Major Otto Ernst Remer

Leutnant dr Hans Hagen

Leutnant Röhrig

Podpułkownik Bolko von der Heyde

SS-Gruppenführer Karl Friedrich Oberg

SS-Obersturmführer Rattenhuber

SS-Obergruppenführer Ernst Kaltenbrunner

SS-Gruppenführer Heinrich Müller

SS-Hauptsturmführer Otto Skorzeny

SS-Oberführer Piffrader.

Komisarz policji Habecker    .

Przewodniczący trybunału ludowego Roland Freisler

Naczelny prokurator Rzeszy Lautz

Członkowie trybunału ludowego

Członkowie sądu honorowego

Adwokaci i kaci Berlina


Część
pierwsza

Dni

przed zamachem


1

Pułkownik, który musi zabić

-              Sam to zrobię - powiedział pułkownik. A to oznaczało: zabiję
naczelnego wodza.

Ów pułkownik nazywał się Claus hrabia von Stauffenberg. Był
szefem sztabu armii rezerwowej. Jego urząd znajdował się w Berlinie
na Bendlerstrasse. On sam stał teraz, wyprostowany, wyraźnie napięty.
Kapitan rzeki:

-              Tego się spodziewałem. - Nie uważał za konieczne, aby powiedzieć coś więcej. Usiadł i czekał.

Pułkownik spojrzał wyraźnie zdziwiony na swojego gościa.

-         Czekam na twoje kontrargumenty, Fritz.

-         Czy mogłyby odwieść cię od twego zamiaru, Claus?

-         Nie, oczywiście że nie - oświadczył Stauffenberg natychmiast.
Jego głos był opanowany i stanowczy, ale brzmiała w nim również
serdeczna sympatia. - Pragnąłbym jednak wiedzieć, co ty o tym
sądzisz. Znasz z pewnością wszystkie zarzuty, jakie nasi przyjaciele
podniosą przeciwko mojej decyzji.

Kapitan Fritz-Wilhelm hrabia von Brackwede podniósł swą ptasią
twarz, na której malował się chłód, i mrugnął do pułkownika.

-              Znasz mój pogląd na tę sprawę. Już najwyższy czas, aby się go
wreszcie pozbyć. - Miał na myśli Adolfa Hitlera, wodza oraz kanc-
lerza Rzeszy i najwyższego dowódcę Wehrmachtu. - Ale jeśli już chcesz
znać zarzuty: on i tak sam zdechnie, trzeba jeszcze tylko trochę
poczekać.

Claus hrabia von Stauffenberg potrząsnął energicznie głową.

-              Każdego dnia umiera coraz więcej ludzi. Nie ma dnia, aby


liczba strat się nie powiększała. Krąg przyjaciół staje się coraz mniejszy.

-         Przeżyliśmy pięć lat wojny, jeszcze jakieś dziewięć miesięcy i ten
rzeźnik znajdzie się u kresu sił. Zdechnie tak czy inaczej.

-         A co się stanie do tego czasu? - Stauffenberg pochylił się do
przodu. - Straty w ludziach mogą się podwoić. Niemcy mogą
zostać zamienione w ruiny. A piece krematoryjne dymią w dzień
i w nocy.             

-         Jesteś przekonany, że trzeba dostarczyć dowodu na istnienie
innych Niemiec niż te, które stworzyła ta banda morderców?

-         Świat musi wiedzieć, że się odważyliśmy.

Pułkownik oznajmił to z wielką prostotą, mówił głosem cichym,
ale dobitnie i wyraźnie. Potem jakby się uśmiechnął. - Wybacz,
proszę, rzecz jasna marnujemy tylko czas. Próbuj dalej wytaczać
argumenty przeciw mojemu zamiarowi, i zrób to tak bezwzględnie, jak
tylko potrafisz.

- Zgoda, Claus - powiedział kapitan i podniósł w górę swój sępi
nos. - Wyciągnij prawą rękę.

-         Nie mam już prawej ręki - rzekł pułkownik spokojnie, - Mam
jeszcze tylko jedno oko i trzy pałce lewej ręki. A więc jestem kimś,
kogo nazywają kaleką. I sądzisz zapewne, że to czyni mnie niezdolnym, aby zabić?

-         Jeśli ktoś to w ogóle zrobi, to na pewno ty - odpowiedział
hrabia von Brackwede bez wahania, - Chciałbym zabezpieczyć ci tyły.
To wcale nie będzie takie proste. Albowiem mamy do czynienia nie
tylko z tą hieną na górze, ale w dodatku również z naszymi licznymi
przyjaciółmi.

Leutnant Konstantin von Brackwede leżał pod stołem w pełnym
umundurowaniu. Twarz miał trupio bladą i gładką jak u dziecka.
Zdawał się uśmiechać jak lalka.

Mężczyzna, który stał przed nim, ubrany był na czarno. Od
dłuższego czasu ani drgnął. Tylko w jego oczach czaiło się ożywienie.

Ów mężczyzna nazywał się Maier, był sturmbannführerem SS
i kierownikiem nieoficjalnego wydziału „Wehrmacht'' w Głównym
Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy. Miał okrągłą różową twarz oberżys-
ty, która nigdy nie zmieniała wyrazu. Była ona jakby oklejona
gumową pianką: gąbczasta obojętność. Również teraz, kiedy mężczyzna nagle, zupełnie bezgłośnie zaczął się poruszać, robiło to wrażenie,
jakby włączono dobrze naoliwioną, precyzyjną maszynę.

10



Jego ramiona poruszały się jakby w rytmie ćwiczeń gimnastycz-
nych - poszczególne gesty uzupełniały się nawzajem; prawa ręka
rozgrzebywała, lewa wygładzała, usuwała ślady, wprowadzając na
nowo porządek. Papiery były przerzucane z taką szybkością, jak czyni
to kasjer, który sprawdza banknoty. Równie nagle, jak się rozpoczęły,
ruchy te ustały. Mężczyzna na chwilę znieruchomiał.

Znalazł coś, co go widocznie zainteresowało: szarozieloną kartkę

-              zamówienie na trzy kilogramy materiału uszczelniającego. Nic nie
mogło się wydać bardziej niewinnego. Jako miejsce wydania figurował
obóz SM3 Berlin - Lankwitz.

Ale SM3 oznaczało - o ile Maier się orientował - specjalne
materiały abwehry. A magazynowano tam broń maszynowa, specjalne
pistolety i przenośne radiostacje oraz materiały wybuchowe.

Potem jego głowa zaczęła się powoli przekręcać; popatrzył badaw-
czo na leutnanta. Kopnął go czubkiem stopy w siedzenie. Musiał to
czynić wielokrotnie. Ale jego cierpliwość zdawała się niewyczerpana.

Leutnant Konstantin hrabią von Brackwede poruszył się jak
gąsienica, z trudem. Próbował wstać. Wpatrywał się przy tym w dy-
wan, na którym leżał; była to lśniąco brązowa buchara z mokrym
obecnie od wymiotów ornamentem pośrodku. Konstantin trząsł się
jego włosy koloru słomy falowały jak gęsto tkana jedwabna, chustka.

-              Jestem starym kolegą frontowym pańskiego czcigodnego, brata

-              oznajmił mężczyzna w czerni. - Chciałbym z nim porozmawiać. Czy
wie pan, gdzie mógłbym go znaleźć?

Leutnant popatrzył przez chwilę na swego gościa.
. - Nie mam pojęcia - oświadczył z wysiłkiem. - Dopiero wczoraj
wieczorem przybyłem z frontu.

-        To - zapewnił Maier z całą serdecznością - oczywiście wiele
wyjaśnia i wszystko usprawiedliwia. A zatem witamy serdecznie w sto-
licy Rzeszy, Życzę miłego pobytu. Z pewnością nie będzie się pan tu
nudził, szczególnie u boku takiego brata. Ja również chętnie się do
tego  przyczynię.                 

-        Godziny Hitlera są policzone - poinformował kapitan hrabia
von Brackwede. - Stauffenberg jest zdecydowany go zabić. Chce to
uczynić osobiście.

Jułius Leber pochylił głowę zamyślony.             

-              Kiedy ten pułkownik zjawił się tu w Berlinie w zeszłym, roku.
- powiedział wreszcie – od  razu wiedziałem, już po pierwszej roz-


mowie: teraz wreszcie stanie się to, co planowaliśmy od lat i co
próbowaliśmy wykonać.

-          A jednak - stwierdził kapitan von Brackwede z naciskiem – ma pan wątpliwości, czuję to. Dlaczego?

-          Mogę na to odpowiedzieć: Bo lubię Stauffenberga. I chciałbym go, właśnie jego, oszczędzić. Jestem pewien, że pan to rozumie. To okropne wyobrażać go sobie podczas dokonywania zamachu.

-          Ktoś musi to wreszcie zrobić - oświadczył von Brackwede.
- A on należy do tych nielicznych, którzy mają jeszcze szansę dostać się w pobliże Hitlera. Poza tym ma konieczną do tego celu zimną krew, jak nikt inny:

Jułius Leber skinął głową potakująco. Zajmował się obecnie
handlem węglem w dzielnicy Berlin-Schöneberg. Prowadził swoje niewielkie przedsiębiorstwo wraz z żoną Annedore. W jego „drewnianej budzie", jak nazywał swój kantor, spotykali się liczni przyjaciele, nie tylko z czasów, kiedy jeszcze był posłem do Reichstagu. Ludzie z ruchu oporu widzieli w nim ministra spraw wewnętrznych wyzwolonych Niemiec. A hrabia von Brackwede był przewidziany na stanowisko jego sekretarza.

-          Wydaje mi się, że znam argumenty Becka i Goerdelera przeciwko planowi Stauffenberga - oświadczył Leber ostrożnie. - Powiedzą: ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin