JANUSZ CYRAN R�a Antarktydy Cz�owiek podejmuje decyzj� na u�amek sekundy, zanim zda sobie spraw�, wi�c Albert Raskin zdziwi� si�, kiedy otwart� d�oni� trzasn�� Joann� w policzek. Te� by�a tak zaskoczona, �e polecia�a w ty� machaj�c r�kami, z min� tak �mieszn� i g�upi�, i� nie m�g� powstrzyma� si� od nerwowego chichotu. Joanna opar�a si� o �cian�, a potem usiad�a niezgrabnie na pod�odze i zas�oni�a twarz. Albert odwr�ci� si� i zerwa� marynark� z krzes�a. Joanna sapa�a z w�ciek�o�ci za jego plecami. - Ty... dupku! - rzuci�a przez zaci�ni�te z�by. Wyci�gn�� z szuflady biurka sw�j w�ski stalowoszary kom-pan i ruszy� ku drzwiom. Pragn�� jak najszybciej znale�� si� na zewn�trz. Czu� ogromn� ulg�. Sta�o si�. Po kilku latach d�awi�cego, cichego zwarcia eksplodowa�. Dlaczego nie zrobi� tego wcze�niej? Nie m�g� teraz poj��. Czemu tak d�ugo znosi� lodowat� nienawi�� Joanny? Otwieraj�c drzwi pokoju, us�ysza� szybki tupot jej bosych st�p. Schodzi� szerokimi schodami do salonu, a ona stan�a na g�rze z pistoletem trzymanym w obu d�oniach i zacz�a strzela�. Pierwszy pocisk roztrzaska� mu lewe rami�. Drugi przebi� prawe p�uco. Zdziwi� si�, kiedy nogi ugi�y si� pod nim i zacz�� spada�. Spada�, a ona ci�gle strzela�a; kiedy le�a� ju� u podn�a schod�w nas�czaj�c dywan obficie krwi�, wystrzeli�a ostatnie dwa naboje, odwr�ci�a si� z furkotem sp�dnicy i zatrzasn�a za sob� drzwi. Nie s�ysza� ju� tego. Dy�urny lekarz w rejonie zakl�� i po chwili przerwa� zajmuj�c� gr� z wyhodowanym przez siebie emulatem Sandry Oome, modnej w ostatnim tygodniu aktorki. Piel�gniarz zajrza� do dy�urki z pytaj�cym wyrazem twarzy. - Dobra, jedziemy ju�, jedziemy. To nic takiego, ale lepiej, �eby nikt si� nie czepia� - powiedzia� i zamrozi� emulat. Po kwadransie lekarz z piel�gniarzem weszli do salonu, Albert nadal le�a� bez ruchu z twarz� wtulon� w dywan. Resuscytaty Alberta wykona�y ju� najwa�niejsz� prac�, zatamowa�y krwotoki, przywr�ci�y akcj� serca i oddychanie, zaj�y si� te� odtwarzaniem zniszczonych cz�ci tkanek. Lekarz pochyli� si� nad Albertem, wyci�gn�� z torby r�czny skaner medyczny i kilkoma niedba�ymi ruchami zdj�� map� jego stanu. Szybko odczyta� g��wne wska�niki. - Za godzin� b�dzie m�g� biega�, je�li zechce - rzek� i rozejrza� si� po salonie z zaciekawieniem. - Przenie�my go na sof� - powiedzia� piel�gniarz. - Zabrudzisz j� i potr�c� ci z pensji - skrzywi� si� lekarz. Piel�gniarz roz�o�y� na sofie foli� higieniczn�. - No, niech�e mi pan pomo�e. Za�o�yli na siebie jednorazowe prze�roczyste ochraniacze, podnie�li bezw�adne cia�o i rzucili je na sof�. Drzwi u g�ry schod�w otwar�y si� i wyjrza�a zza nich Joanna, zwabiona ha�asem. W prawym r�ku trzyma�a pistolet. - Zabierajcie go st�d - powiedzia�a ostro. - Tylko niech pani nie robi �adnych g�upstw - powiedzia� niepewnie lekarz. Nie mia� zamiaru traci� dzisiejszego wieczoru. - Mamy tu ju� dosy� zamieszania, nie chcemy si� wtr�ca� i zaraz wychodzimy. - Chcecie go tak zostawi�? - Joanna wskaza�a luf� pistoletu le��ce na sofie cia�o. - Zabrudzi sof�. Lekarz zacz�� ostro�nie zdejmowa� poplamiony krwi� ochraniacz. - Nie zabrudzi, roz�o�yli�my foli�. - Zabierajcie go. Nie mog� na niego patrze�. - Nie musi pani - wtr�ci� piel�gniarz. - Troch� pole�y, a kiedy dojdzie do siebie, pewnie nie b�dzie chcia� tu zosta�. - Je�li za p� godziny nie zniknie, wezw� policj� - rzek�a Joanna zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Albert odzyska� przytomno�� po dwudziestu minutach. W tym czasie przedstawiciele prawni jego i Joanny przeprowadzili dwie sprawy s�dowe. Adwokat Joanny wyst�pi� o rozw�d motywuj�c to d�ugotrwa�� i jawnie okazywan� niech�ci� Alberta wobec �ony, co zako�czy�o si� fizycznym atakiem zagra�aj�cym jej �yciu. Przedstawiciel Alberta pr�bowa� dowie��, i� Joanna jest winna usi�owania morderstwa. Joanna by�a reprezentowana przez Marsja�sk� Sp�k� Sztucznych Inteligencji DiLaw, natomiast Albert przez Pi�ty Zesp� Prawniczych Maszyn Cyfrowych Lizbony. Kiedy swego czasu Joanna przed�u�a�a swoj� umow� z DiLaw, Albert by� temu przeciwny, poniewa� cena ich us�ug by�a dwa i p� razy wi�ksza ni� cena us�ug oferowanych przez Zesp� Prawniczych Maszyn Cyfrowych Lizbony. ��cznie obydwie rozprawy trwa�y trzydzie�ci osiem milisekund. Wszystkie niezb�dne dane zapisane w otulinie ich mieszkania zosta�y odtajnione, zdekodowane i udost�pnione obydwu stronom na potrzeby procesowe, tak �e osi�gni�cie rozwi�zania prawnego nie zaanga�owa�o zbytnio obu dedykowanych SI. Albert przegra� obydwie sprawy. Nie zosta�, co prawda, skazany na jak�kolwiek form� ograniczenia wolno�ci, jednak z wszystkiego, co posiada�, pozosta�o mu czterysta osiemdziesi�t siedem nowych dolar�w. Reszta maj�tku przypad�a �onie. Kiedy usiad� niepewnie na szeleszcz�cej folii i klej�cej si� jeszcze od krwi, jego kom-pan doszed� do wniosku, �e mo�e ju� poinformowa� Alberta o ostatnich wydarzeniach. Na koniec �ciszonym g�osem oznajmi�, �e zosta� zwolniono go z pracy. Albert przyj�� informacj� z satysfakcj�. Nienawidzi� swojej pracy. By� instruktorem �e�skich maszyn konwersacyjnych. Zawsze kiedy wchodzi� do hali, wype�nionej nimi, czu� narastaj�c� gwa�townie irytacj�. Wszystkie maszyny mia�y wy��czon� funkcj� mowy i patrzy�y na niego du�ymi, prze�licznymi ocz�tami, w kt�rych malowa�a si� niewypowiedziana m�ka niezaspokojonego pragnienia konwersacji. Zastanawia� si�, po co robili je takie �liczniutkie. Czy�by klientki, kt�re je kupowa�y, znajdowa�y przyjemno�� w posiadaniu na w�asno�� istot niepor�wnanie bardziej poci�gaj�cych ni� one same, ale za to zupe�nie bezbronnych i podleg�ych ca�kowicie ich kaprysom. Niekiedy w trakcie treningu wdawa� si� z konwersantkami w dziwne pogaw�dki. - Jeste� tak pi�kna. - Och, zaczynasz mnie podrywa�? Ty wcale mi si� nie podobasz i zastanawiam si�, czy zas�ugujesz na to, �eby w og�le zwraca� na ciebie uwag�. Albert u�miecha� si� z�o�liwie. - By� mo�e nie zas�uguj�. A je�li dojdziesz do wniosku, �e nie zas�uguj�, to co? - Co, to co? - du�e oczy konwersantki robi�y si� jeszcze bardziej okr�g�e. - Co zrobisz, je�li dojdziesz do wniosku, �e nie zas�uguj� na to, �eby� zwraca�a na mnie uwag�? - Przestan� z tob� rozmawia�. Albert krztusi� si� ze �miechu. - A wiesz, co ja wtedy ci zrobi�? - Co? - Najpierw zdejm� tw�j kaftanik. Potem twoj� bluzk�. Rozbior� ci� do naga. A potem... - Och! - wydawa�o mu si�, �e sztuczna, per�owor�owa sk�ra konwersantki przybiera odcie� nieco bledszy. - Nie mo�esz tego zrobi�! W rzeczywisto�ci regulamin instruktora konwersantek zabrania� wszystkiego, co w zwyk�ych okoliczno�ciach by�o zabronione w stosunkach pomi�dzy ludzkimi pracownikami firmy, a tak�e tego, co by�o uwa�ane powszechnie za niemoralne lub nieprzyzwoite. Jednak�e regulamin nie m�wi� wprost, i� na przyk�ad instruktor nie mo�e rozebra� konwersantki. Albert spogl�da� na korpus konwersantki ko�cz�cy si� troch� poni�ej p�pka p�yt� z bia�ego sztucznego marmuru i zastanawia� si�, co sta�oby si�, gdyby spe�ni� gro�b�. Zapewniano, i� sesje szkoleniowe nie s� monitorowane, w�a�nie po to, aby nie zak��ca� nastroju intymno�ci i szczero�ci niezb�dnego, do wykszta�cenia w konwersantkach po��danych cech. Albert ani przez chwil� nie wierzy�, �e to prawda. Mimo to cz�sto posuwa� si� daleko poza granice, do�� nieostrego regulaminu. Szkolone przez niego konwersantki sprzedawa�y si� wy�mienicie i Albert zarabia� nie�le. Mimo to nienawidzi� swojej pracy tak�e dlatego, �e nie zdoby� si� nigdy na to, byzaspokoi� swoje pragnienia z kt�rym� z tych paplaj�cych damskich kad�ub�w. Wi�kszo�� instruktor�w pracuj�cych z konwersantkami stanowi�y kobiety i Albert wiedzia�, i� praca jego i jego koleg�w jest tylko czym� w rodzaju dosypywania przypraw do g��wnego dania. G��wnym daniem za� by�y wielogodzinne sesje instruktorek, kt�re pracowa�y z takim zapa�em i oddaniem, �e wszed�szy do hali produkcyjnej �atwo mo�na by�o pomyli� konwersantk� z jej ludzk� instruktork�. Dlatego kiedy Albert wraca� z pracy do domu pos�pnia� i zaciska� nerwowo pi�ci. Wita�a go bowiem Joanna z g�ow� pe�n� olbrzymiej liczby zda�, kt�re podobne t�ustym, j�drnym, bezm�zgim, k��bi�cym si� robakom domaga�y si� uj�cia. Z tych wszystkich naraz oczywistych, a tak�e i innych niejasnych powod�w Albert id�c ulicami miasta czu� nadzwyczajn� lekko�� i osza�amiaj�c� pustk�. By�o ju� p�no i w przymglonym �wietle jesiennych lamp plamy krwi na jego ubraniu nie rzuca�y si� w oczy. Robi�o si� zimno i przechodnie spieszyli, by schowa� si� przed przenikliwym wiatrem. Albert nagle zda� sobie spraw�, �e intensywnie my�li, jak najszybciej wyda� te czterysta osiemdziesi�t siedem dolar�w, kt�re mu pozosta�y. W tej w�a�nie chwili zobaczy� reklam� "Wieczno�ci za bezcen". Przystan�� i wpatrywa� si� w tr�jwymiarowy obraz przedstawiaj�cy par� trzymaj�c� si� za r�ce i krocz�c� wolno przez kwiecist� ��k� ku niebieskosinemu horyzontowi. Reklam� musia� widzie� ju� wiele razy, ale nigdy nie przyjrza� jej si� dok�adnie. Przez g��boki szmaragd sze�ciennego akwarium reklamy przep�ywa�y senne litery: "Romantyczna wieczno�� za bezcen. Biuro Sieci Us�ugowej Subfinalnej SI R�a Antarktydy. 150 metr�w. Czy wiesz, jak stania�a w tym tygodniu nie�miertelno��?" Reklama, za ka�dym razem inna, kiedy szed� do przystanku metra w drodze do pracy i kiedy wraca�, wydawa�a mu si� zawsze nadto absurdalna. Tym razem w niewyt�umaczalny spos�b zahipnotyzowa�a go. Szed� teraz rozgl�daj�c si� uwa�nie za biurem R�y Antarktydy. Spostrzeg� je zaraz za ma�ym sklepem, zamkni�tym o tej porze, z wystaw� zastawion� prezentacjami miniautomat�w wartowniczych. Min�� �ypi�cy gro�nie t�um kar�owatych blaszanych samuraj�w, myl�cych niewinnym wygl�dem pluszowych tygrysk�w, hitlerowskich �o�nierzy w reprezentacyjnych mundurach i ukrytych w p�mroku maszkar, by wreszcie stan�� przed p�przejrzyst� szyb� Biura Sieci Us�ugowej R�y Antarktydy. W niewiarygodnie grubym mro�onym szkle szyby wtopiona by�a dorodna, herbaciana ...
ptomaszew1966