Letts Billie - Tu gdzie jest serce.doc

(1080 KB) Pobierz

 

Billie Letts

 

 

Tu, gdzie jest serce

 

(Where the heart)

 

Przełożyła Zofia Uhrynowska-Hanasz


Dennisowi, który wierzy w prawdziwość cudów i magii

 


Gorące podziękowania należą się:

 

mojej grupie pisarzy: Marion i Elbertowi Hillom, Glendzie Zumwalt, Betty i Bobowi Swearenginom – zawziętemu gronu czytelników, którzy nie pozwolili mi zrezygnować;

moim dobrym przyjaciołom: Howardowi Starksowi, Kąty Morris, Doris Andrews i Bradowi Cushmanowi, którzy śmieli się i płakali dokładnie w tych miejscach co trzeba, a także Vicky Ellis, której komputerowa wirtuozeria była na moich usługach dosłownie dzień i noc;

mojej rodzinie: Tracy’emu, Shawn i Shariffah, Danie i Deborze, którzy uważają, że moja książka jest równie dobra jak mój stek z kurczaka z sosem; i innym, „którzy są jak rodzina”: Holly Wantuch oraz Amy i Johnowi McLeanom;

mojemu wydawcy Jaimie Raab, która łagodnie i z humorem pokazywała mi właściwą drogę;

mojej agentce, Elaine Markson, która zaprosiła mnie w Nowym Orleanie na kolację i sprawiła, że poczułam się jak pisarka;

moim studentom, którzy zażądali: „Niech nam pani powie, co było dalej”, a ja im powiedziałam;

i wszystkim tym w Oklahomie i Tennessee, którzy odbierali moje telefony, poświęcali mi swój czas i próbowali odpowiadać na moje pytania.

 


CZĘŚĆ PIERWSZA


Rozdział 1

 

Novalee Nation – siedemnaście lat, siódmy miesiąc ciąży, siedemnaście kilo nadwagi i pech do siódemek – poprawiła się na siedzeniu starego plymoutha i przejechała ręką po wypukłości swego brzucha.

Siódemki są na ogół dla ludzi szczęśliwe. Ale nie dla Novalee, która miała z nimi złe doświadczenia, poczynając już od swoich siódmych urodzin, kiedy to mama Neli uciekła z sędzią bejsbolowym imieniem Fred. A potem, kiedy Novalee była w siódmej klasie, jej jedyna przyjaciółka, Rhonda Talley, ukradła dla swojego chłopaka samochód-chłodnię do rozwożenia lodów i trafiła do stanowego poprawczaka dla dziewcząt w Tullahoma, Tennessee.

Już wtedy Novalee wiedziała, że siódemki są pechowe, i starała się ich unikać. Ale czasami – myślała – człowiek po prostu nie widzi zagrożenia.

I dlatego oberwała nożem. Bo nie widziała zbliżającego się niebezpieczeństwa.

Stało się to zaraz po tym, jak rzuciła szkołę i podjęła pracę w barze u Reda, nie mającą nic wspólnego z siódemkami. Stała kelnerka, Gladys, zwariowała i pewnego wieczoru wybiła butelką piwa frontową szybę, wykrzykując jakieś głupoty – że widzi Jezusa – i cały czas nazywając Reda Duchem Świętym. Novalee próbowała ją uspokoić, ale Gladys dosłownie szalała. Rzuciła się na nią z nożem do mięsa i rozcięła jej rękę od nadgarstka do łokcia. Lekarz pogotowia założył na ranę siedemdziesiąt siedem szwów. I jak w tej sytuacji Novalee mogła mieć zaufanie do siódemek?

Ale teraz, kręcąc się i wijąc, by wytrzymać bolesne parcie na pęcherz, nie myślała o siódemkach. Marzyła o tym, żeby znów się zatrzymać, bała się jednak o to poprosić. Po Forcie Smith mieli już jeden postój, mimo to pęcherz Novalee przypominał balon napełniony wodą.

Byli gdzieś we wschodniej Oklahomie na niewielkiej lokalnej drodze, której nie uwzględniono nawet na wydanej przez Amoco mapie, ale spłowiały billboard, reklamujący fajerwerki z okazji Czwartego Lipca świadczył o tym, że do Muldrow zostało im niecałe dwadzieścia kilometrów.

Wąska, pokryta nierównym asfaltem droga była mało używana i od dawna zaniedbana. W szczelinach starych, popękanych łat nawierzchni, przypominających czarne strupy, widać było skalne podłoże i pieniące się chwasty. Ale duży plymouth pokonywał te przeszkody ze stałą szybkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę, a Willy Jack Pickens obchodził się z nim, jakby miał pod sobą pięćsetkilogramowego dzikiego rumaka.

Willy Jack, o rok starszy od Novalee, był od niej lżejszy o ponad jedenaście kilogramów i niższy o jakieś dziesięć centymetrów. Nosił kowbojskie buty, w które wkładał złożoną gazetę, żeby się podwyższyć. Novalee uważała, że wyglądał jak John Cougar Mellencamp, ale Willy Jack wolał myśleć, że jest podobny do Bruce’a Springsteena, który, jak utrzymywał, mierzył tylko sto pięćdziesiąt siedem centymetrów.

Willy Jack miał fioła na punkcie niskich muzyków, a szczególnie tych niższych od siebie. Bez względu na to, jak bardzo był pijany, zawsze pamiętał, że Prince ma niecałe sto pięćdziesiąt pięć i pół centymetra wzrostu, a Mick Jagger sto pięćdziesiąt osiem i pół. Odznaczał się niebywałą pamięcią.

Znaki drogowe ostrzegały o ostrych zakrętach, ale Willy Jack nie schodził poniżej stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Novalee chciała go poprosić, by zwolnił, ale zamiast tego modliła się cicho, żeby nic nie wyskoczyło z naprzeciwka.

Gdyby jechali dalej na północ, mieliby płatną autostradę przez Tulsę i Oklahoma City, ale Willy Jack oświadczył, że nie zapłaci ani centa za korzystanie z drogi utrzymywanej z pieniędzy podatnika. Mimo że sam nigdy nie był podatnikiem, przejawiał szczególną wrażliwość na tym punkcie. A zresztą uważał, że do Kalifornii prowadzi wiele dróg, które nie kosztują nawet złamanego centa.

Źle ocenił pierwszy zakręt i zawadził przednim prawym kołem o pobocze. Samochodem zatelepało, przyprawiając pęcherz Novalee o drżenie. Odpięła pas i przesunęła się na siedzeniu do przodu, żeby zmniejszyć ucisk na miednicę, ale nie na wiele się to zdało. Wiedziała, że nie uniknie pójścia do toalety.

– Kochanie, znów musimy się zatrzymać.

– Do diabła, Novalee. – Willy Jack walnął w kierownicę obydwiema rękami. – Przecież dopiero co byłaś.

– Tak, ale...

– Nie więcej, jak osiemdziesiąt kilometrów temu.

– Jeszcze chwilę mogę poczekać.

– Ty wiesz, ile czasu nam ta podróż zajmie, jeśli będziesz sikała co osiemdziesiąt kilometrów?

– Nie musimy się zatrzymywać akurat w tej sekundzie. Mogę poczekać.

Willy Jack był zły z powodu aparatu. Przed wyjazdem Novalee kupiła polaroid, ponieważ chciała, żeby ją fotografował na granicy każdego stanu, jak pozuje przy znakach w rodzaju WITAJCIE W ARKANSAS czy OKLAHOMA, „STAN SOONER”. Zamierzała te zdjęcia oprawić w ramki i pokazać kiedyś dziecku, jak jechali na zachód, śladem dawnych krytych wozów, które ciągnęły do Kalifornii.

Willy Jack uznał to za głupi pomysł, ale zrobił jej zdjęcie, kiedy przekroczyli granicę Arkansas, ponieważ po drugiej stronie drogi zobaczył bar o nazwie „Razorback”, [półdzika świnia o szczupłym ciele, wąskim grzbiecie i długich nogach, maskotka stanu Arkansas] a miał wielką ochotę na piwo. Przejechali jakieś trzydzieści parę kilometrów, kiedy Novalee zapytała o aparat. Okazało się, że Willy Jack zostawił go w barze. Nalegała, by wrócili, i Willy Jack się zgodził, ale tylko dlatego, że miał ochotę na następne piwo. Jednakże kiedy wjechali do Oklahomy, nie chciał zrobić jej zdjęcia, więc się pokłócili.

Novalee było gorąco, lepiła się od potu. Odkręciła okno i wystawiła twarz na podmuch ciepłego powietrza. Klimatyzacja w samochodzie wysiadła na długo przedtem, nim Willy Jack go kupił za jej pięćdziesiąt dolarów. Szczerze mówiąc, prawie nic w nim nie działało i dlatego trafił na złomowisko pod Knoxville, gdzie Willy Jack go znalazł. Wymienił w samochodzie przegub, gaźnik, rozrząd, bębny hamulcowe i tłumik, ale nie wymienił podłogi, w której wyrdzewiała dziura wielkości półmiska. Przykrył ją składanym stolikiem telewizyjnym, ale Novalee umierała ze strachu, że stolik się zsunie, nogi wpadną jej w dziurę i straci je gdzieś na autostradzie. Kiedy się nachylała, żeby sprawdzić, czy ze stolikiem jest wszystko w porządku, wzdłuż jego brzegów, w odległości zaledwie paru centymetrów od swoich stóp, widziała przesuwającą się błyskawicznie nawierzchnię drogi, a ten widok tylko wzmagał w niej potrzebę pójścia do toalety.

Próbując nie myśleć o przepełnionym pęcherzu, najpierw liczyła sztachety w płocie, a potem usiłowała przypominać sobie słowa Love Me Tender, ale nie na wiele się to zdało. Wreszcie z leżącej obok plastikowej torby plażowej wyciągnęła zeszyt z obrazkami.

Obrazki z magazynów zbierała od dzieciństwa... sypialnie, a w nich łoża z baldachimami nakryte starymi narzutami, kuchnie z miedzianymi rondlami i niebieską porcelaną, salony ze śpiącymi na kolorowych dywanikach owczarkami collie, a dokoła ściany pełne zdjęć rodzinnych w złotych ramkach. Kiedyś te pokoje istniały tylko na kartach pism, które Novalee kupowała na wyprzedażach garażowych w Tellico Plains w stanie Tennessee. Ale teraz była w drodze do Kalifornii, gdzie w takich właśnie pokojach miała mieszkać.

– Popatrz, kochanie. – Wyciągnęła do Willy’ego Jacka jedno ze zdjęć. – To jest ta lampa w kształcie Myszki Miki, o której ci mówiłam. Taką bym chciała do dziecinnego pokoju.

Willy Jack zapalił radio i zaczął kręcić gałką, ale nie złapał nic, poza zakłóceniami.

– Mam nadzieję, że znajdziemy piętrowy dom z balkonem wychodzącym na ocean.

– Chyba zwariowałaś. Z Bakersfield nie widać oceanu!

– No to może na staw. Chciałabym mieć taki stolik z parasolem, gdzie moglibyśmy sobie siedzieć z małym, popijać mleko czekoladowe i patrzeć na zachód słońca.

Novalee marzyła o wszelkich możliwych domach – piętrowych, chatach z bali, mieszkaniach, bungalowach. – o wszystkim, co było na stałe przytwierdzone do ziemi. Nie znała niczego, co by nie miało pod sobą kół. Do tej pory mieszkała w siedmiu różnych przyczepach albo trailerach, a raz nawet w wagonie kolejowym, stanowiącym część motelu o nazwie „Chattanooga Choo Choo”.

Wyjęła następne zdjęcie.

– Popatrz na te kaczuszki na ścianie. Czy nie są słodkie?

Willy Jack gwałtownie skręcił kierownicę, chcąc przejechać pełznącego poboczem drogi żółwia.

– Nienawidzę, jak to robisz – powiedziała Novalee. – Dlaczego zabijasz żółwie? Co ci zawiniły?

Pokręcił gałką radia i nastawił Graceland Paula Simona, który był jakoby niższy od niego o jakieś dziewięć centymetrów.

Kiedy minęli wieżę ciśnień w Muldrow, Novalee odłożyła zeszyt z obrazkami. Na myśl o tak wielkich ilościach wody mało się nie posiusiała.

– Założę się, że mają w tym mieście toaletę.

– Nie byłoby w tym nic dziwnego – odparł Willy Jack. – Toalety są prawie w każdym mieście. Pewnie myślisz, że mają też trochę ciepłej wody, co? Może nawet chciałabyś się wyciągnąć w wannie? Podobałoby ci się to, no nie?

– Do licha, Willy Jack. Muszę iść do toalety.

Willy Jack podkręcił radio, wybijając rytm piosenki na tablicy rozdzielczej. Kiedy z rykiem silnika przejeżdżali przez Muldrow, Novalee ścisnęła nogi, starając się nie myśleć o basenach ani o mrożonej herbacie.

Ponownie wyciągnęła mapę, próbując ocenić, gdzie – nie licząc zderzenia czołowego – mogliby się wreszcie zatrzymać, i wyszło jej, że dopiero za jakieś trzydzieści dwa kilometry, w mieście Sequoyah. Spojrzała na wskaźnik paliwa i z rozczarowaniem dostrzegła, że mają jeszcze pół baku.

Przez chwilę zabawiała się w ten sposób, że powtarzała w myśli alfabet, szukając imienia dla dziecka. Na A miała Angel i Abbie; na B – Bordon i Babette, ale zbyt cierpiała, żeby się skoncentrować, więc dała spokój, zanim jeszcze doszła do C.

Cierpiała męki bólu praktycznie od stóp do głów. Głowa bolała ją od samego rana, ale nie miała nawet aspiryny. W stopach czuła rwący ból. Były tak spuchnięte, że paski czerwonych sandałów wrzynały jej się w kostki, hamując dopływ krwi do palców, które boleśnie pulsowały. Nie mogła sięgnąć do sprzączek, ale pocierając jednym sandałem o drugi, zdołała w końcu zsunąć je z nóg. Dobre i to.

– Marzę o gumie do żucia – powiedziała.

W ustach miała sucho, w gardle ją drapało. Zostało jej jeszcze pół butelki ciepłej coca-coli, ale wiedziała, że gdyby ją wypiła, tylko by zwiększyła swoją mękę.

– Żona Reda mówiła, że będąc w ciąży, też miała kłopoty z pęcherzem. Uważa, że dlatego musiała mieć cesarkę.

– Co to do cholery takiego ta cesarka?

– Cesarskie cięcie. Rozcinają brzuch, żeby wyjąć dziecko.

– Tylko nie kombinuj, Novalee. To by kosztowało majątek.

– Tu nie ma nic do kombinowania, Willy Jack. Poród to nie przyjęcie urodzinowe. To się po prostu dzieje, i już. Nie wiem, ile może kosztować cesarskie cięcie. Ale przecież będziesz dobrze zarabiał.

– Nie zamierzam wydawać pieniędzy, zanim znajdą się w mojej kieszeni.

Willy Jack jechał do Kalifornii podjąć pracę na kolei. Miał tam kuzyna, J. Paula, który żył nieźle z pracy w Union Pacific, więc kiedy dwa tygodnie temu J. Paul zadzwonił, Willy Jack ogromnie się podniecił i postanowił zaraz jechać.

Novalee wydało się bardzo dziwne, że Willy Jack podnieca się pracą, ale uznała, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, więc kiedy tylko wzięła czek u Reda, wyjechali z Tellico Plains, nawet nie oglądając się za siebie.

Przed nią rysowała się szansa, o jakiej śniła i marzyła, szansa, że wreszcie zamieszka w prawdziwym domu. Ostatnio mieszkała w trailerze obok kawiarni Reda, ale kanalizacja w domku nie działała, więc korzystali z Willym Jackiem z toalety w kawiarni. Novalee wiedziała, że dzięki pracy Willy’ego na kolei już nigdy nie będzie musiała mieszkać na kółkach. Wiedziała to ponad wszelką wątpliwość.

Ale nie wiedziała jednego: że Willy Jack jedzie do Bakersfield, żeby obciąć sobie palec. Nie powiedział jej wszystkiego.

Nie powiedział jej mianowicie, że w miesiąc po tym, jak J. Paul rozpoczął pracę na kolei, stracił palec podczas sprzęgania wagonów, za co dostał odszkodowanie w wysokości sześćdziesięciu pięciu tysięcy dolarów plus dodatkowo osiemset dolarów miesięcznej renty do końca życia. Za uzyskane pieniądze kupił warsztat szybkiego smarowania samochodów i przeniósł się do miasta, do domu położonego na skraju pola minigolfowego.

Ta wiadomość wywołała w Willym Jacku żywe zainteresowanie jego własnymi palcami. Na dobrą sprawę dopiero wtedy zauważył, że je w ogóle ma. Zaczął się przyglądać każdemu z osobna i doszedł do wniosku, że do pracy nadają się głównie kciuki i palce wskazujące, do komunikowania się palce środkowe, a do noszenia pierścionków serdeczne. Małe palce w jego opinii prawie nie miały zastosowania. Dla Willy’ego Jacka, mańkuta, mały palec prawej ręki był praktycznie bezużyteczny. I właśnie ten palec postanowił poświęcić dla koni wyścigowych i chartów. Dzięki niemu miał się znaleźć w Santa Anita i Hollywood Park, gdzie zamierzał popijać gin fizz, nosić jedwabne koszule i grać na wyścigach, podając pieniądze do okienek na srebrnych tackach.

Ale Novalee o tym wszystkim nie wiedziała. Wiedziała tylko, że jej chłopak jedzie do Bakersfield do pracy na kolei. Willy Jack uznał, że tyle jej wystarczy. A jeśli w ogóle był w czymkolwiek dobry, to właśnie w decydowaniu o tym, co Novalee powinna wiedzieć, a czego nie.

– Chcesz poczuć dzidziusia? – zapytała.

Udał, że nie słyszy.

– O, tu. – Wyciągnęła do niego rękę, która zawisła w powietrzu nad kierownicą.

– Daj mi rękę. – Zdjęła dłoń Willy’ego Jacka z kierownicy i położyła sobie na brzuchu, a następnie nakierowała na wypukłość pępka.

– Czujesz?

– Nie.

– Nie czujesz takiego delikatnego stuk, stuk, stuk...?

– Nic nie czuję.

Willy Jack próbował wyrwać rękę, ale Novalee przytrzymała ją mocniej i przesunęła niżej, przyciskając palce do zagłębienia nad spojeniem łonowym.

– O, poczuj tutaj. – Jej głos był cichy, prawie jak szept. – Tu, gdzie jest serce. – Przytrzymała jego rękę, ale Willy Jack natychmiast ją wyrwał.

– Ja tam nic nie czuję – powiedział, sięgając po papierosa.

Novalee myślała, że się rozpłacze, chociaż właściwie nie wiedziała dlaczego. Tak samo bywało z nią czasem w nocy, kiedy słyszała gdzieś w dali gwizd pociągu... Nie potrafiła jednak wyjaśnić tego uczucia, nawet sama przed sobą.

Odchyliła głowę na oparcie siedzenia i zamknęła oczy, łudząc się, że w ten sposób czas będzie szybciej mijał. Zaczęła w myślach urządzać dziecinny pokój. Pod oknem ustawiła dębowe łóżeczko, a w rogu, koło stolika do przewijania dziecka – fotel na biegunach. Kocyk w krówki skaczące przez księżyc poskładała i położyła koło wypchanych zwierzątek...

Zapadając w sen, widziała siebie znów szczupłą w wąskiej dżinsowej sukience, z dzieckiem na ręku – ze swoim dzieckiem. Jego buzia była przykryta lekką białą pieluszką. Novalee, pełna radosnego oczekiwania, delikatnie zsunęła pieluszkę, ale pod nią znalazła drugą, a pod nią trzecią i kolejną...

A potem usłyszała gwizd pociągu, cichy, ale coraz głośniejszy. Kiedy podniosła głowę, zobaczyła pędzącą na nią i na dziecko lokomotywę. Stała jak skamieniała na szynach, wpatrzona w zbliżający się pociąg...

Próbowała uskoczyć, uciekać, ale jej ciało było ciężkie i niezdarne, a grząski, lepki grunt pod nogami dosłownie ją wsysał. W pewnym momencie upadła na kolana i zdobywając się na najwyższy wysiłek, uniosła dziecko do góry i z całej siły wypchnęła je poza obręb szyn, poza strefę zagrożenia.

I wtedy powietrze przeszył gwizd lokomotywy. Novalee usiłowała przeleźć przez szyny, ale poruszała się, a właściwie pełzła jak gigantyczny ślimak. Na nogach poczuła parzący podmuch i usłyszała syk pary. Jednym desperackim skokiem przesadziła szyny; była wolna.

Usiłowała się podnieść, ale jej nogi stanowiły plątaninę ścięgien i połamanych kości. Pociąg odciął jej stopy.

Krzyk zrodził się gdzieś w głębi jej brzucha, przedarł się przez płuca i wydobył na zewnątrz.

– Co z tobą, do jasnej cholery!? – wrzasnął Willy Jack.

Novalee, gwałtownie wyrwana ze snu, przerażona, poczuła strumień gorącego powietrza wdzierający się do samochodu przez dziurę w podłodze. Nawet nie patrząc, wiedziała, że składany stolik telewizyjny musiał wypaść.

Odwróciła się i spojrzała przez tylną szybę, bojąc się tego, co mogła tam zobaczyć. Bojąc się widoku własnych stóp leżących na środku drogi jak ścierwo przejechanego zwierzęcia, krwawe i zmasakrowane.

Ale zamiast tego zobaczyła swoje czerwone sandały, puste, bez stóp, tańczące i podskakujące na autostradzie.

– Co się tak uśmiechasz? – zapytał Willy Jack.

– Bo coś mi się przyśniło.

Nie chciała mu mówić o sandałkach. Nie miała innych butów i wiedziała, że będzie marudził na temat pieniędzy, jakie trzeba wydać na nową parę. A poza tym znajdowali się na prawdziwej autostradzie w drodze do prawdziwego miasta i Novalee nie chciała rozzłościć Willy’ego Jacka ze strachu, że jej nigdy nie dowiezie do ubikacji.

– O, popatrz. Tu jest Wal-Mart. Zatrzymajmy się.

– Myślałem, że chcesz się wysikać.

– Przecież w Wal-Marcie musi być ubikacja.

Willy Jack przeciął na ukos dwa pasy i zjechał do supermarketu, a w tym czasie Novalee kombinowała, jak rozwiązać problem. W torbie nie miała więcej jak dolara. Kasę trzymał Willy Jack.

– Kochanie, będę potrzebowała trochę forsy.

– Każą płacić za sikanie?

Willy Jack przejechał przez parking i postawił wielkiego plymoutha na miejscu dla niepełnosprawnych, bardzo blisko wejścia do supermarketu – jakby zatrzymał się tylko na chwilę.

– Wystarczy pięć dolarów.

– Na co?

– Muszę sobie kupić kapcie.

– Kapcie? Po co? Przecież siedzimy w samochodzie.

– Mam popuchnięte nogi. Nie mogę założyć sandałów.

– Chryste, Novalee. Jedziemy przez cały kraj, a ty zamierzasz występować w kapciach?

– A kto mnie będzie oglądał?

– To znaczy, że co? Że za każdym razem, kiedy się zatrzymamy, będziesz łaziła w kapciach?

– No, ale przecież nie tak często się zatrzymujemy, prawda?

– Okay. Kup sobie kapcie. Kup sobie kapcie w kropki. Zielone kapcie w kropki, żeby cię wszyscy widzieli.

– Nie chcę kapci w kropki.

– To kup sobie kapcie w słoniki. Tak! W słoniki w słoniowych kapciach.

– Nie bądź taki złośliwy, Willy Jack. Jesteś wredny.

– Pocałuj mnie gdzieś.

– Muszę sobie kupić jakiekolwiek buty.

Miała nadzieję, że to wyjaśnienie wystarczy, ale jednocześnie wiedziała, że się łudzi. I chociaż Willy Jack nie zapytał „dlaczego?”, to bez trudu wyczytała to pytanie z jego twarzy.

– Moje sandały wypadły przez dziurę w podłodze.

Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, jakby go chciała zachęcić, by dostrzegł w tej sytuacji element humoru, ale Willy Jack nie skorzystał z okazji. Patrzył na nią tak długo, aż uśmiech znikł z jej twarzy, po czym odwrócił się, splunął przez okno i z niesmakiem potrząsnął głową. Wreszcie wsadził rękę do kieszeni i wyjął garść zmiętych banknotów. Jego ruchy, przesadzone i szybkie, były sygnałem, że stracił cierpliwość. Rzucił w nią dziesiątką, a resztę z powrotem wepchnął do kieszeni.

– Zaraz wracam – powiedziała Novalee, wysiadając z samochodu.

– Aha.

– Nie chcesz iść ze mną? Rozprostować nóg?

– Nie chcę.

– Przynieść ci może popcorn?

– Idź już wreszcie, Novalee.

Odchodząc, czuła na sobie jego wzrok. Usiłowała się poruszać tak jak wtedy, kiedy się poznali, kiedy Willy Jack nie mógł się powstrzymać, żeby jej bez przerwy nie dotykać, kiedy jej piersi, brzuch i uda były jędrne i gładkie. Ale zdawała sobie sprawę z tego, co mógłby zobaczyć teraz. Wiedziała, jak wygląda.

Jedyna kabina w toalecie była zajęta. Novalee ścisnęła uda i próbowała nie oddychać. Kiedy usłyszała odgłos spuszczanej wody, była przekonana, że wytrzyma. Ale kiedy drzwi się nie otworzyły, wiedziała, że przegra.

– Przepraszam bardzo – powiedziała, stukając do drzwi. – Ale ja muszę wejść już, w tej chwili.

Otworzyła drzwi mała dziewczynka, zapinająca jeszcze guziki. Odskoczyła na bok przed Novalee, która dosłownie rzuciła się do ubikacji.

Znalazłszy się w środku, Novalee nie traciła czasu na zamykanie drzwi czy na przykrywanie deski papierem. Nawet nie sprawdziła, czy papier w ogóle jest, tylko śmiejąc się w głos z poczucia niewypowiedzianej ulgi, ze łzami w oczach siusiała i siusiała. Potrafiła się cieszyć z drobiazgów.

Kiedy podeszła do umywalki, żeby umyć ręce, spojrzała w lustro, ale zaraz tego pożałowała. Cera, chociaż nieskazitelna i gładka, była blada, a pod jasnozielonymi oczami widniały ciemne koła. Brązowe włosy, długie i gęste, wymknęły się spod spinającej je klamry i skręciły w drobne loczki.

Spryskała twarz zimną wodą, przygładziła włosy na mokro i wsadziła rękę do torby, bezskutecznie szukając kredki do ust. Poszczypała więc sobie policzki, żeby nabrać kolorów, i postanowiła nie patrzeć w lustro, dopóki się nie doczeka lepszego widoku.

Wiedząc, że już i tak zmitrężyła za dużo czasu, poszła prosto do działu z obuwiem. Najtańsze kapcie były w drobne kropeczki, więc szybko zdecydowała się na gumowe klapki.

Przy kasie niespokojnie przestępowała z nogi na nogę, niecierpliwiąc się, kiedy mężczyzna przed nią skończy wypisywać czek. Gdy kasjerka przeciągała jej klapki przez skaner, wzrok Novalee padł na nagłówki „National Examinera. Wręczyła kasjerce banknot dziesięciodolarowy, wpatrzona w zdjęcie noworodka sprzed dwóch tysięcy lat.

– Proszę, tu jest reszta.

– Och, przepraszam. – Novalee wyciągnęła rękę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin