Prolog.doc

(33 KB) Pobierz
Łowczyni

 

 

 

 

Łowczyni

Prolog

 

 

Autorstwa:

                                     Niesmiertelna5489

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Uwielbiałam tańczyć. Taniec pozwalał mi się uwolnić od szarej rzeczywistości. Muzyka była jak lek na smutki. Gdy się męczyłam czułam, że wraz z wylewanym potem ucieka ode mnie cały syf, który miałam w sobie. Widziałam w lustrze swoje ciało wyginające się pod różnym kątem i jasne włosy przylepione do twarzy. Wraz z ostatnimi nutami melodii padłam na podłogę.

Oddychałam głęboko. Po chwili podniosłam się i podeszłam do lustra. Dawno nie przyjrzałam się sobie dokładnie. To pewnie przez te egzaminy, które mnie tak wykończyły, pomyślałam. Westchnęłam. Z trudem przeszłam do następnego semestru. Niestety nie ostatniego. Ale mam bliżej do matury niż dalej.

Moje oczy były jeszcze bardziej podkrążone niż przedtem a cera mi zszarzała. Powinnam coś ze sobą zrobić. Wyglądam masakrycznie. Nie mogłam się tak nad sobą użalać!

Wzięłam odtwarzacz i szybko wyszłam z sali. Tutaj, na korytarzu było o wiele chłodniej. Poszłam do swojego pokoju. Rzuciłam odtwarzacz na łóżko i wyszłam na balkon. Był to jednak zły pomysł. Pomimo słońca, które gościło Londyn od paru tygodni było przeraźliwie zimno. Szybko schowałam się do środka zasuwając zasłony.

Powoli ogarniała mnie nuda. Na szczęście zadzwonił mój telefon. Ashley, moja najlepsza przyjaciółka jak zawsze o tej porze do mnie dzwoniła.

- Halo? 

- Siemasz, zrób ze mną wypad na miasto – zapytała Ashley.

- Jest niedziela. Ash, jutro szkoła chyba nie musze ci o tym przypominać, co nie?

Strzeliła balona z gumy do żucia.

- I co z tego? – spytała z pogardą. - Nie odpowiadaj. Ty i te twoje chore ambicje.

- Gdzie jesteś?

- W domu. Głupia jakaś jesteś, że pomyślałaś, że mi się chciało stąd ruszać?

- No, bo jak się mnie pytasz czy z tobą wyjdę gdzieś na miasto…

- No właśnie – przerwała mi w połowie zdania. – Czy byś ZE MNĄ gdzieś nie wyszła.

Westchnęłam. Rozmawiałyśmy jeszcze dopóki moja mama nie przyjechała z pracy. Zazwyczaj chodziła wyprostowana na szpilkach z uśmiechem na ustach. W momencie, gdy stanęła w framudze drzwi miała twarz zalaną łzami a buty trzymała w ręce.

Chyba wiedziałam, o co chodzi, ale chciałam się upewnić czy to, aby na pewno to. Bez słów podeszła do mnie, usiadła i mocno przytuliła szlochając.

- Mamusiu, co się stało? – spytałam drżącym głosem.

Podniosła na mnie wzrok.

- Samolot się rozbił – wyszeptała. – Nikt nie przeżył.

To był cios w serce. Nie mogłam uwierzyć. Mój tata leciał tym samolotem. Dopiero po chwili łzy naleciały mi do oczu.

- A-ale jak to? – Zadawałam takie dziecinne pytania!

- Jeszcze nie podali oficjalnego powodu – powiedziała moja mama krzyżując nogi po turecku na pościeli. – Najprawdopodobniej coś z silnikami. – Otarła mokre policzki wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do mnie. – Leah, poradzimy sobie – rzekła pocieszającym tonem.

- Nie sądzę. – Ja jak zawsze tryskająca optymizmem. – A gdzie się rozbili?

- W Teksasie.

- Przeklęta Ameryka – warknęłam i uderzyłam pięścią o materac.

 

***

 

- Zginęli premier Wielkiej Brytanii, Herbert Carter – mówiła w telewizorze dziennikarka – Annette Cast, Alexander Empcorn, Emily Johnson… - nie miałam ochoty tego dalej słuchać, ściszyłam głos.

- Przepraszam, nie mogę – wydukałam z siebie.

- Nic nie szkodzi. Tylu ludzi wpakować do jednego samolotu. – Mama pokręciła głową z niezadowoleniem. - Miałam lecieć, ale za dużo roboty w pracy się nazbierało. Bill mi powiedział, że nie mam wyjścia muszę pracować. – Urwała na chwilę. – Nie wiem teraz czy go za to zabić czy mu dziękować.

- Podziękuj mu. Nie wiem, co bym zrobiła gdybym straciła jeszcze ciebie.

Kobieta w telewizji nadal wymieniała nazwiska drżącym głosem. Bliska płaczu.

Podeszłam do okna. Dziennikarze już zbierali się pod naszym domem. Ciekawe ile tam będą stać. Nie mogliby nam po prostu dać spokój? Ścisnęłam w dłoni firankę.

Po drugiej stronie ulicy stała Ash. Bez wahania podbiegłam do drzwi akurat w tym momencie jak ona stała chodniku. Bez słowa wpuściłam ją do nas. W milczeniu ścisnęła mnie jak nigdy. Wiedziałam, że jej też jest smutno.

- Leah… - zaczęła. – Od razu jak się dowiedziałam to tu przybiegłam – wychrypiała. Puściła mnie. Spojrzałam na nią. Tusz do rzęs i eyeliner rozmazał jej się na twarzy. Podeszła do mojej mamy. Dobra z niej przyjaciółka. Lepszej nie mogłam sobie wymarzyć, chociaż często się spierałyśmy kochałam ją jak siostrę.

Zsunęłam się po drzwiach, podsunęłam kolana pod brodę i oparłam o nie czoło. Co jeszcze musi się dzisiaj wydarzyć?

 

***

 

Siedziała załamana przy stole w kuchni. Przed chwilą rozmawiała ze swoją siostrą a zarazem i moją ciotką, Agnes. Nawet nie płakała chyba dość już łez dzisiaj wylała. Podparła policzek o pięść i przemówiła jak na taką tragedię spokojnym głosem:

- Dziadek jak się dowiedział to dostał zawału. Właśnie leży w szpitalu – urwała. – Lekarze nie dają mu wielkich szans.

W tym momencie nie wiedziałam, co gorsze. Śmierć najlepszego ojca pod słońcem czy ukochanego dziadka. Szybko poderwałam się z krzesła i pobiegłam do swojego pokoju. A tam sama o mało, co nie padłam na zawał. Na środku stał facet ubrany cały na czarno. Od razu rozpoznałam jego twarz. To ta z moich koszmarów…

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin