Chmielewska Joanna - Autobiografia 02 - Pierwsza młodość.rtf

(1565 KB) Pobierz
JOANNA CHMIELEWSKA

Joanna Chmielewska

AUTOBIOGRAFIA

tom II

Pierwsza młodość


Uczmy się na cudzych biedach,

bo sami wszystkich popełnić nie zdążymy.


Pierwszego gacha sprzedałam za pół miliona złotych.

Tak ściśle biorąc, nie był to ani pierwszy, ani w ogóle prawdziwy gach. Raczej potencjalny. Lat miałam szesnaście i byłam straszliwie dumna, że podrywa mnie osobnik całkowicie dorosły, starszy prawie o dychę, żonaty, dzieciaty, i że mam na niego wpływ bez mała godny dziewiętnastowiecznej kurtyzany. Przepisywałam wówczas łacińskie teksty dla całej klasy na maszynie u ojca w biurze, a wielbiciel uparcie odwalał dodatkowe roboty w godzinach nadliczbowych i przy każdej okazji chwytał mnie w objęcia. Jako panienka przyzwoita i cnotliwa, protestowałam energicznie, ale w gruncie rzeczy pławiłam się w zachwycie.

upio mi było jednakże. Lubiłam czuć się w porządku, podobała mi się szlachetność, pokątne romanse i rozbijanie małżstw, wedle wszelkich lektur i wpajanych we mnie pogląw, stanowiły coś jakby gorszego, niesmacznego i może nawet trochę hańbiącego. Stracić cnotę to jest sztuka na raz i nie należy marnować jedynej okazji w życiu byle jak, byle kiedy i z byle kim. Z drugiej znów strony facet mi się podobał, podrywanie też, miotałam s zatem w tym chaosie uczuciowym, raz pełna wyrzutów sumienia, raz satysfakcji, wciąż niepewna, co czynić. Aż do chwili, kiedy siła wyższa zadecydowała za mnie.

j ojciec grywał na loterii, bo toto-lotka jeszcze wtedy nie było, niezbyt drogo, ale za to na ogół fartownie. Raz wygrał pięćdziesiąt tysięcy, podatek w owym czasie od tego odrąbywano, dostał czterdzieści osiem i musiało to wydarzenie nastąpić w samych początkach imprezy, chyba w czterdziestym szóstym roku albo na początku czterdziestego siódmego, bo jakoś mi się kojarzy z naszym mieszkaniem w separatce szpitalnej na Wierzbnie. Wygrał, poszło, grał dalej.

Któregoś dnia moja matka, bardzo przejęta, wezwała mnie do łazienki. W obliczu normalnej wówczas ciasnoty mieszkaniowej łazienka stanowiła rodzaj azylu, gdzie załatwiało się sprawy w cztery oczy. Przedwojenna była, obszerna, wyłona zieloną glazurą, z miejscem na balię, pralkę i dodatkowe umeblowanie.

- Nikomu nie mów - powiedziała moja matka. - Ojciec wygrał na loterii sto tysięcy złotych!

Pensja wynosiła wtedy około dziesięciu, za plakaty reklamowe dostawałam dwieście złotych. Usiadłam na wannie i pomyślałam:

j Boże, gdyby ojciec wygrał pół miliona, słowo daję, puściłabym go w trąbę…!”

Nie ojca, rzecz jasna, tylko gacha. W jakiś sposób wydało mi się, że za wielką pomyślność powinno się zapłacić poświęceniem. Nie zdążam się odezwać, bo matka, po króciutkim wahaniu, podjęła męską decyzję.

- Zresztą, no dobrze, powiem ci prawdę. Ojciec wygrał nie sto tysięcy, tylko pół miliona!

O, twarz…! Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Znów się we mnie zakłębiły sprzeczne uczucia, ulga i żal, ulga była podwójna, a żal romantyczny, więc nawet przyjemny. Nigdy nieszczęsny podrywacz, niepomiernie zdumiony, nie doszedł przyczyn, dla których nie zdoł mnie więcej dopaść w sytuacji sprzyjającej, sam na sam. Widywać mnie mó skolko ugodno, łacińskie teksty nadal przepisywałam, ale już zawsze przy ludziach. Dotrzymałam słowa, niczym Zawisza Czarny.

Pewne ułatwienie stanowił fakt, że tak naprawdę kochałam sięwczas w Heńku, moim kuzynie, bracie Lilki. Po większej części na odległość, on bowiem mieszkał na Śsku, a ja w Warszawie, ale na duchu podtrzymywała mnie korespondencja i moje wizyty u nich, wakacyjne i czasem świąteczne. Ponadto od czasów Tomcia Palucha byłam już ogromnie doświadczona uczuciowo i nawet miałam za sobą cięż tragedię, obficie udekorowaną kawałkami połamanego serca.

W wieku lat jedenastu przez połowę wakacji, i nawet jeszcze trochę potem, zakochana byłam w Jędrku z Ursynowa. Piękny to on nie b, ale za to reprezentował sobą samo życie, trochę przypominał Kmicica, też zuchwały szaleniec. Widywaliśmy się codziennie, raz zleciał z murku za pałacem w dwumetrowe pokrzywy i wybrnął z tej katastrofy mężnie, rozwalanie przez niego pieca w oficynie w moich oczach godne było zdobywania murów twierdzy, popełniał czyny rozmaite, przewyższające zgoła osiągnięcia w szrankach, i kochałam się w nim bez przeszkód, w upojeniu i najgłębszej tajemnicy. Może umarłabym z wrażenia, gdyby mnie na przykład objął ramieniem, ale na szczęście taki pomysł do głowy mu nie wpadł, wyszłam zatem z tych uczuć bez szwanku.

Zaraz następnego roku zmieniłam obiekt. Pojawił się Zdzich, też mieszkaniec ursynowskiego kompleksu, znacznie starszy, bo miał już siedemnaście lat, nad wyraz piękny chłopak. Ni z tego, ni z owego stwierdziłam nagle, że Zdzich jest bez porównania przystojniejszy od Jędrka, więc niby dlaczego mam się kochać w mniej przystojnym? Przestawiłam uczucia jak nożem ciachnął, w jednym mgnieniu oka. Nie wykluczam, iżodzieniec również podkochiwał się we mnie przez kilka dni, ale byłam smarkata, więc skłonność nie mogła być trwała. Nie szkodzi, wmówiłam ją w siebie bardzo porządnie, podbudowała moje przekonanie Lucyna, zwracając mi uwagę, że Zdzich w nowym krawacie specjalnie spaceruje pod naszymi oknami, pogrążam sięogo w ufnym szczęściu i po kolejnym roku przeżam klęskę straszliwą.

Znów Lucyna, świeć Panie nad jej duszą, miała ślepy fart do moich wstrząw. Już po wojnie spotkała byłych współmieszkańw i przywiozła wieść po prostu potworną, przyjechała z Ursynowa i oznajmiła, że Zdzich dostał szału na tle swojej narzeczonej Basi. Wielbi ją bez granic i w ogóle Romeo i Julia do pięt im nie sięgają. Cios to był okropny, grom z jasnego nieba, o mało się nie udusiłam ze zdenerwowania, szczególnie że musiałam symulować życzliwą obojętność, inaczej wyśmiewałyby się ze mnie przez całe życie. Na szczęście zaraz potem zakochałam się w Rudzielcu, trochęabiej, ale jednak, więc rozpacz zelża. Co do Zdzicha i Basi, są małżstwem do dziś dnia i zadurzenia z młodych lat wszyscy rzewnie wspominamy.

Przeżycie to jednak było potężne i prawie czułam się dumna z ogromu tragedii, jaka na mnie spadła już w tak młodym wieku. Można powiedzieć: poznałam ten ból! Ho ho…

Następne ciosy uczuciowe dosięy mnie, kiedy już miałam siedemnaście lat i prawdęwiąc, tego okresu życia, na szczęście niezbyt długiego, darować sobie nie mogę. Przez kilka tygodni marnowałam czas tak skandalicznie, że włos się jeży i zgroza ogarnia.

Nastąpiło to pod sam koniec wakacji i na początku roku szkolnego. Po obozie nad morzem pojechałam do Cieszyna, wielka miłość do Heńka przeszła ze mnie na jego narzeczoną, sprzedanego gacha miałam już całkiem z głowy, a za to zakochana byłam na śmierć i życie w Stefanie, copaku z obozu. Mieszkał w Katowicach, ale ze względu na studia zamierzał przenieść się do Warszawy i wielkie nadzieje opętały mnie bez reszty. Umówieni byliśmy, przyjdzie z wizytą…

Od razu powiem, żeby nikt nie musiał zgadywać. Kłania się Zwyczajne życie. Komplikacje Tereski z Bogusiem mogłam opisać szczegółowo, doznania heroiny znając z autopsji, i nie pamiętałam tylko, czy rzeczywiście byliśmy razem w kinie. Świecący nos owszem, ale zatruwał mi życie tyle razy, że trudno mi ulokować go w czasie dokładnie, no i nie mieszkałam w willi, chociaż drzewo rąbać lubiłam. Reszta poniekąd się zgadza.

Wróciłam wtedy z Cieszyna chyba na tydzień przed końcem wakacji, bo pchała mnie niecierpliwość oczekiwania, i czekaniu się poświęciłam. Nie robiłam nic pożytecznego. Przed samą sobą udając, że jestem zajęta, prułam starą kieckę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin